my american kinks

Jimin

Jeongguk chyba specjalnie wypisywał mi takie rzeczy, żeby mnie dodatkowo zawstydzić i w końcu doprowadzić do tego, że spłonę z zażenowania, a najgorsze było to, że jego prośby zaczynały mi się podobać. Chciałem być dla niego atrakcyjny - to oczywiste, dlatego, jak wysłał zdjęcie skarpetek już wiedziałem, że jeśli faktycznie takie gdzieś dostanę to założę, nawet jeśli będę się później za to przeklinał.

Następne dni były dla nas obu dość trudne. Mnie męczono na treningach, bo nawet jeśli trenerka była zachwycona, to jednak bardzo wiele wymagała i ciągle wspominała o czasie. Jakbym siedział przez ostatnie miesiące na dupie na własne życzenie, co? Ale nie miałem jej tego za złe. Nic dziwnego, że dla szkoły priorytetem były Wilki, a nie łyżwiarze figurowi, bo oprócz Isabeli nikt nie zdobywał tak wysokich wyników.

Jeongguk miał problemy z kolanem, ale nawet nie chciał słyszeć o "grzaniu ławy" na następnym meczu z Tulsą, która w zeszłym roku im dokopała. Ostatecznie jednak (po kłótni z Jasonem, potem ze Scottem, potem po wizycie u lekarza, potem kolejnej kłótni ze Scottem) zgodził się zagrać dopiero w drugiej połowie meczu, jeśli po pierwszej Wilki będą przegrywać lub różnica punktów będzie bardzo mała.

Widziałem jego niezadowoloną minę, widziałem, jaki był wściekły, jak było mu przykro. Mieszankę negatywnych emocji starałem się mu wynagrodzić, gdy wpadłem do niego na noc dzień przed meczem, by odciągnąć jego myśli od hokeja. Poleżeliśmy trochę w łóżku, oglądając jakieś komedie, potem całowaliśmy się do utraty tchu i przytulaliśmy całą noc, więc myślę, że cel został osiągnięty. Rano dopiero wydawał się znów posępny.

Siedziałem na trybunach i jedyne na czym skupiony był mój wzrok była bramka, której bronił Scott. Atakujący biegali po lodowisku jak szaleni, ale mimo tego w przerwie był remis. Wiedziałem co to oznacza.

Publiczność oszalała na widok Jeongguka. Dosłownie. Każdy kibic Hallowell Wolves skandował jego nazwisko i to nie bez przyczyny. Jeon był gwiazdą. Naprawdę. Zawsze trafiał, dawał z siebie sto procent. Był w tym trochę agresywny, ale w hokeju była to normalka. Faceci obijali się o siebie, kijami wymachiwali na wszystkie strony, taranowali się, nie mieli litości i myślę, że niejednemu kask uratował w tej grze życie.

Mecz był emocjonujący. Już na trybunach się spociłem, a co dopiero na lodowisku. Presja nie przestawała dawać o sobie znać.

Wygrali. Różnicą punktu. Punktu, który nabił w trzeciej minucie do końca prawy skrzydłowy - mój chłopak.

Byłem tak cholernie szczęśliwy, że im się udało, że zapomniałem o tym, że były to nadal tylko eliminacje. Wygrana oznaczała, że mogli w końcu stanąć do poważniejszych pojedynków z grupami, które przeszły swoje i, które dadzą im popalić. Było bliżej końca niż początku. Było bliżej wygranej. Coraz bliżej. Wygranej.

Lub przegranej.

Czekały ich cztery mecze. Spokane Panthers byli pierwszym przeciwnikiem, z którym stoczą bój. Jeśli, by wygrali zagraliby z Dallas lub Bend. Dallas było faworytem dwa lata tamu, a przynajmniej tak mówił Jason, więc najpewniej to ich zobaczymy na lodzie. Potem był półfinał i finał. O ile oczywiście po drodze nie powinie im się noga.

- Następny mecz gramy na lodowisku właśnie w Spokane. To ponad pięć godzin w busie - powiedział mi Jeongguk, gdy siedzieliśmy w jego samochodzie, wracając z wygraną. - Jadą z nami nasze cheerleaderki, ale pogadam z trenerem. A potem z tym gościem, co niby się zajmuje wymianą. Powiem coś, że powinieneś zwiedzić trochę Ameryki, czy coś - zaśmiał się, zajeżdżając do driva do fast fooda. Stanęliśmy w kolejce za rzędem aut, w tym zaraz przed Scottem, w którego samochodzie siedziała Regan i Kurt z jakąś niewiastą. - Pojedziesz z nami. Nie ma mowy, że będę gnił tam prawie tydzień bez ciebie, złotko.

- Jesteś niemożliwy - odparłem, spoglądając w lusterku na Reg, która dawała właśnie całusa Scottowi w policzek. - Jak ci się to uda to ja nie wiem, ale... byłoby miło, jakbym mógł jechać - przyznałem, nie tylko mając w głowie już wizję tęsknoty, ale i wizję gromadki cheerleaderek, które otaczają Jeongguka, bo nie ma mnie przy nim.

- I pojedziesz - dodał śmiało, otwierając szybę, by złożyć zamówienie.

Pojechaliśmy do niego. W aucie zjedliśmy burgery, a potem całowaliśmy się na masce, jakby kilka metrów dalej nie stała jego macocha za oknem z wytrzeszczonymi oczami.

Piliśmy wino, a wtedy leżąc już na jego łóżku, zaczęliśmy sprawdzać nasze social media. Gdy Jeongguk upewnił się już, że żadna dziewczyna do mnie nie wypisuje, odpalił aplikację, by pokazać mi, jakie zamówił skarpetki. I tak od skarpetek, przez pończochy, do bielizny...

- A może jeszcze te? - zapytał, wskazując na czerwone stringi, nie pozostawiające wiele wyobraźni.

- Nadal jesteśmy w dziale damskim - przypomniałem mu, choć moje policzku płonęły czerwienią, a głowa pomysłami. Wolałbym coś subtelniejszego. - Te są ładniejsze - skomentowałem, gdy najechał palcem na parę beżowych fig z białymi kokardkami.

- Dopiero co mi zarzuciłeś, że nie będziesz ubierał się w tym dziale - zaśmiał się, dodając zaraz do koszyka jedną parę. - Niebieskie i żółte by ci pasowały.

- Żółte?

- Bo masz blond włosy.

- A może sobie byś coś kupił, co? - rzuciłem, opróżniając lampkę Monte Santi. - Jakiś stanik - dodałem, śmiejąc się już z samej jego zdegustowanej miny.

- Mogę sobie kupić bluzkę z napisem "Daddy", ale to wszystko.

- Zapomnij - powiedziałem, zabierają mu kieliszek, bo wino stało już puste. Wypiłem jego zawartość, odkładając szkoło na biurko. - Nie możesz być tatusiem, to już przereklamowane.

- A kto tak powiedział? - zapytał, odkładając laptopa, przenosząc mnie na swoje kolana. - Pasowałbyś idealnie na mojego baby boya, kotku. Dostawałbyś lanie, a ja nosiłbym koszule z podwiniętymi rękawami i...

- Nawet nie kończ - rzuciłem, dalej się śmiejąc. - Zawstydzasz mnie, ale o tatuśku zapomnij. I tak już się zgodziłem na te skarpetki. Masz fetysz stóp?

- Nie właśnie. Nie chcę żebyś mi zwalił, ale chce cie w nich zobaczyć po prostu.

- I co jeszcze lubisz, Jeonggukie? - zapytałem, czując jak chłopak sunie dłońmi w dół moich pleców.

- Lubie jak czasami wychodzi z ciebie taki power bottom, albo jak właśnie czerwienisz się, jak słodka kluseczka i prosisz...

- Kluseczka?! - zaśmiałem się jeszcze głośniej, prawie spadając z jego kolan.

- Wiesz co jeszcze lubię? - zapytał, w końcu łapiąc za moje pośladki, jak zawsze wrażliwe i tylko czekające na uwagę.

- No co?

- Ten twój kolczyk - powiedział, oblizując usta, jedną z dłoni przenosząc prawie od razu na moje wargi. Uchyliłem je lekko, zaraz powoli wysuwając język, by pokazać mu tym razem serduszko. - Nie chciałbyś go jeszcze dziś wypróbować, złotko?

Widziałem, że jest już nieźle podjarany po całej tej rozmowie, ale mimo wszystko postanowiłem jeszcze trochę go pomęczyć. Troszeczkę.

- Może jutro, kochanie - odparłem, zaraz schodząc z jego kolan, cmokając jego nos na pożegnanie. - Przyjdź po mnie jutro po pracy to może do tego czasu to przemyślę. Buziaki!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top