my american jeans
Jeongguk
Wszedłem do lodziarni nie mogąc ukryć szerokiego uśmiechu. Przy jednym ze stolików siedziała grupka dziewczyn, które od razu rzuciły mi "cześć", gdy wszedłem, a kawałek dalej jakieś małżeństwo z dzieckiem jadło swoje lody. Jimin stał koło zlewu i mył pudełko od plastikowych łyżeczek, ale odwrócił się, gdy tylko drzwi się otworzyły. Jego śliczny uśmiech od razu spowodował moje szybsze bicie serca. Podszedł do lady, wychylił się i pozwolił mi cmoknąć się w usta, które zaraz oblizałem.
- Co taki zadowolony? - zapytał, wracając po pudełko, by zacząć je wycierać.
- Zgadnij kto rozmawiał z panem Millenem - powiedziałem, opierając się o blat, mierząc wzrokiem jego ciało, zatrzymując się na jego ustach. - I zgadnij kto załatwił swojemu chłopakowi super wyjazd z drużyną hokejową do całkiem uroczego miasta.
Oczy Jimina automatycznie rozszerzyły się do rozmiaru monet. Otworzył lekko buzię.
- Żartujesz? Nie sądziłem, że naprawdę uda ci się to załatwić - powiedział, zaraz znów podchodząc do kontuaru. - Mogę jechać? O matko, serio? Serio, serio?
- Serio, serio - powiedziałem, jeszcze szerzej się uśmiechając, widząc jak bardzo się cieszy. - Będziesz ze mną w pokoju, co? Są różne, ale dwuosobowego nie ma niestety, ale Scott powiedział, że przeżyje, jak mu kupimy stopery, czy coś - zaśmiałem się, a on chyba lekko zawstydził, bo zerknął na klientów i jak się okazało słusznie, bo gromadka dziewczyn przysłuchiwała się naszej rozmowie. Wypchnąłem policzek językiem, zaraz patrząc na nie, przez co każda odwróciła wzrok. - Będziemy dla niego łaskawi? - zapytałem Jimina, specjalnie podnosząc ton głosu, by do uszu każdej laski dotarły moje słowa. - Czy będziemy się bzykać całą noc?
- Jeongguk, przestań - odezwał się Jimin, a wtedy z zaplecza wyłoniła się Helen, mająca zastąpić go.
Chłopak od razu pobiegł się przebrać, a Helen rozejrzała się po sali i cicho zapytała, czy coś się stało, że blondyn tak nagle uciekł. Zostawiłem ten malusi sekret dla siebie.
Pojechaliśmy z Jiminem znów do Portland, bo chciałem kupić parę rzeczy. Nazbierało się drobnostek, jak zepsuty power bank, potrzeba nowej bluzy, czy wizyta w salonie mamy, bo ojciec koniecznie musiał jej tam coś zawieść z domu, więc wsiedliśmy w auto i udaliśmy się na wycieczkę. Bywaliśmy w Portland częściej niż w szkole.
Na zakupach oprócz bluzy, znalazłem niezłą czapkę, czy buty, więc zeszło nam trochę na przymierzaniu. A Jimin poszedł do przymierzalni ze spodniami, za co byłem wdzięczny bogu, po już chwilę później nosiłem mu kolejne pary, mogąc przez to oglądać jego pupę w każdym możliwym wydaniu. Chłopak miał kilka par spodni, które znałem już na pamięć. W końcu uwielbiałem obserwować jego zgrabne kształty, więc lepiej znałem jego szafę niż on sam.
- Weź te czarne i te z dziurami na udach, jasne niebieskie - powiedziałem, gdy jeszcze raz patrzył na rurki w kolorze khaki. - I te białe też były super.
- Ale białe z dziurami?
- Tak. I te podwijane fajne są - mówiłem, wskazując po kolei na każdą z par.
- Wezmę tylko jedne.
- Weź wszystkie.
- Nie mam tyle pieniędzy i nie, nie kupisz mi ich.
- To kup sobie sam - powiedziałem, wchodząc już do przymierzalni, a nie tylko opierając się o jej drzwi. - Pracujesz, więc chyba masz jakieś pieniądze, złotko.
- Nie mogę wydać ich wszystkich na dżinsy - odparł, jeszcze raz zakładając jedne z czarnych, które wyjątkowo ciasno przylegały do jego ud.
- To pozwól mi sprawić sobie prezent.
- Mówiłem, że nie - powiedział, zdejmując spodnie, zakładając już swoje. Dał mi parę, którą dopiero zdjął. - Te wezmę. Są najwygodniejsze, a przy tym ładne.
Jimin zaczął odwieszać resztę par, ale wtrąciła się ekspedientka i zabrała wszystko od chłopaka. Zatrzymałem ją jednak, wybierając jeszcze te kilka innych par, które mi się podobały.
- Te jednak bierzemy - powiedziałem jej, a Jimin szturchnął mnie łokciem.
- Jeongguk, bo nie ręczę za siebie - mruknął, ale tylko uśmiechnąłem się do kobiety, idąc do kasy.
Położyłem na ladzie zakupy, dorzucając jeszcze swoją czapkę, a potem zabrałem (no dobra, prawie wyrwałem) Jiminowi czarne dżinsy z rąk płacąc za wszystko.
Gdy wyszliśmy ze sklepu dostał mi się wpierdol. Jak zwykle - chciałem dobrze, a wyszło, jak wyszło.
- Jak mówię "nie" to znaczy, że nie! - warknął, żywo gestykulując, mając mord w oczach i kwaśną minę. - To, że jesteś bogaty to nie znaczy...
- Nie jestem bogaty - wtrąciłem się, ale mnie nie słuchał.
- ... to nie znaczy, że możesz mi robić takie rzeczy! To pieniądze twojego ojca, czy matki i nie chcę byś wydawał je na mnie, bo sam pracuję i mogę o siebie zadbać! Nie jesteś też moim sponsorem do cholery!
- Dostaję absurdalnie wysokie stypendium.
- Słucham?
- Stypendium. Dostaję.
Jimin skrzyżował ręce na piersiach.
- Dziękuję, że kupiłeś mi te rzeczy, ale nie będę ich nosił, bo miałeś na mnie nie wydawać tyle kasy. Kolczyki, czy wyjście do jakiejś restauracji to jedno, ale tego typu zakupy to przesada.
- Jak nie będziesz ich nosił to moje oczy będą zawiedzione, a ubrania trafią na śmietnik, bo mi się nawet łydka nie zmieści w twoje udo.
- Jesteś serio dupkiem - mruknął, wsiadając do samochodu. Otworzyłem drzwi, zajmując miejsce kierowcy. - Dlaczego mnie nie posłuchałeś?
- Bo twój tyłek zasługuje na każdą parę, a to i tak będzie za mało. Z resztą, spodnie były na przecenie.
- Przecena nie ma znaczenia.
- Otóż ma. Nie kupiłbym czegoś mega drogiego.
- Łyżwy dla mnie kosztowały majątek.
- Poszło ze stypendium - powiedziałem, bo to była prawda. Ojciec by mnie zabił za tak drogi sprzęt, który nie był dla mnie. Nie żałował synowi, ale nie byłby zachwycony, gdyby dowiedział się, że bawię się w sponsora. - To nie tak, że teraz będę ci płacił za wszystko, ale miałem taki kaprys, z resztą, serio wyglądałeś w każdych świetnie.
Jimin nadal się złościł, ale wtedy śmiesznie zaciskał usta i nie mogłem przez to brać go na poważnie. Zaśmiałem się, za co oberwało mi się w bok z łokcia. Pozwolił mi się pocałować dopiero, gdy pojechaliśmy na pizzę już w Hallowell.
- Ja płacę - powiedział, gdy wybraliśmy nasze jedzenie. Pozwoliłem mu więc na to, a potem zajęliśmy stolik.
Jimin nie był biedny. Pracował, bo gdy pojawił się w Hallowell jego rodzicom zawalił się dach w lokalu, który był źródłem ich utrzymania. Potrzebował ich wspomóc. Jakiś czas temu wszystko wróciło do normy i rodzice przesyłali mu co jakiś czas pieniądze. Skromne, ale zawsze. W dodatku Lindsonowie dbali o to, by miał co jeść i pić, a sama szkoła dawała mu kieszonkowe, choć marne, ale jednak. Miał trochę pieniędzy, ale nie lubił dużo na siebie wydawać, bo mówił, że wiele nie potrzebuje.
Jimin był moim przeciwieństwem. Był skromny, miły, pazurki pokazywał tylko kiedy musiał, lub gdy serio był zdenerwowany. Nie miałem pojęcia co taka duszyczka robi przy mnie, ale wolałem się w tym nie zagłębiać. I tak byłem już zbyt typowy. Jeszcze jakbym powiedział, że na niego nie zasługuję to dostałbym bilet w jedną stronę do jakiegoś serialu.
Zjedliśmy pizzę w już spokojnej atmosferze. Nie wracaliśmy do tematu zakupów, bo nie chciałem się niepotrzebnie kłócić z Jiminem. Wolałem go szczęśliwego i zadowolonego, a nie naburmuszonego i obrażonego. Po jedzeniu, które wypełniło nasze brzuchy po brzegi, wróciliśmy do domu.
|Czyżbyśmy zbliżali się do kilku ważnych meczy? 🤔🤔
Jakby co to na razie rozdziały będą co dwa dni, ale za wszelkie opóźnienia z góry przepraszam! |
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top