my american goodbye

Jeongguk



W kwietniu podszedłem do egzaminów kończących moją szkołę. O odpowiedniej godzinie stawiłem się ubrany jak co najmniej na bankiet przed szkołą, gdzie przydzielono nas do odpowiednich klas. Pierwszy egzamin, czyli ten z języka poszedł jak z płatka, natomiast kolejne dwa sprawiły mniejszą lub większą trudność. Orłem z matematyki i przedmiotów ścisłych nie byłem, ale nadrobiłem trochę punktów na ustnych, więc ostatecznie mogłem powiedzieć, że byłem nawet zadowolony z przebiegu egzaminów, do których teoretycznie tak długo się przygotowywałem. Teoretycznie. Jimin spędził nad książkami zdecydowanie więcej czasu, a mimo to i tak bardziej panikował i trzeba było go zapewniać, że na pewno da radę, rozsadzi całą komisję egzaminacyjną i w ogóle pobije rekord szkoły w punktacji za poszczególne przedmioty. Ostatecznie faktycznie jego wyniki biły na głowę wyniki moje, czy reszty drużyny, która szczerze mówiąc nigdy nie przykładała większej wagi do ocen i ogólnie edukacji.

Po egzaminach wypadało opić nasz wspaniały popis wiedzy, więc zaraz po ostatnim teście umówiliśmy się do Scotta na imprezę. Jego rodzice udostępnili nam cały dom, robiąc sobie wolny weekend na działce i życzyli dobrej zabawy, więc gdy wieczorem podjechaliśmy na ulicę, na której mieścił się dom Willerów właśnie spodziewaliśmy się ogromnej ilości gości. Nie myliliśmy się.

Kwiecień był bardzo ciepły w tym roku, więc większość czasu spędziliśmy w ogrodzie, tam pijąc zatrważające ilości trunków wszelkiej maści i tam świętując koniec szkoły. Nasze przedłużone wakacje właśnie się zaczynały i cieszyło mnie to, że w końcu skończyłem liceum, ale wraz z jego zakończeniem przyszło mi pożegnać się z czymś jeszcze.

- Ile zostało dni?

- Trzy - odparł Jimin, gdy znów zapytałem go, jak każdego dnia, ile jeszcze. Za każdym razem odpowiadał za mało. Ciągle było mi mało i wiedziałem, że jemu też. Wystarczyło spojrzeć na jego smutą buźkę, gdy to mówił. Dni mijały tak szybko, że naprawdę nie wiedziałem, kiedy to wszystko zleciało. Dopiero co próbowałem namówić go na pierwszą randkę, dopiero co pierwszy raz dostałem od niego w twarz. I to za pocałunek, ha!

Trzy dni były niczym. Tak naprawdę to nawet jeśli Jimin powiedziałby, że zostały nam trzy lata to to i tak byłoby mało, a w każdym razie niewystarczająco.

Tego wieczoru upiliśmy się na imprezie. Piliśmy na umór, kilka razy robiąc spacery do łazienki, by w niej zwrócić zawartość naszych żołądków. Scott za każdym razem pomagał mi się do niej doczołgać, bo gips z mojej nogi w magiczny sposób nie zniknął. Musiałem się z nim męczyć. Jimin cały wieczór dobrze się bawił, popijał swojego któregoś już z rzędu drinka i całował mnie w usta, a przynajmniej starał się, bo czasami trafiał po prostu w mój policzek, czy nawet szyję, bo był zbyt pijany by dotknąć swoimi ustami tych moich.

- Jiminie, może już ci starczy? - zapytałem raz, gdy widziałem, że śmiejąc się z żartu Jasona wylewa połowę alkoholu na trawę. Z resztą jego bluza, którą swoją drogą podkradł z mojej szafy była już cała mokra i brudna od ciągle spadających mu chipsów.

- Jak ja właśnie chcę jeszcze - odparł, zarzucając mi ręce na szyję. Jego roześmiana buzia była czymś, co chciałem oglądać do końca życia, więc nie śmiałem mu odmówić dolewki wódki z sokiem.

Żałowałem jedynie, że nie możemy zatańczyć razem, ale skoro sam nie mogłem stabilnie stać na trzeźwo to co dopiero po tylu litrach piwa. Gdy zrobiłem kolejną rundkę do łazienki ze Scottem, ten spojrzał na swoje odbicie w lustrze i dotknął malinkę zrobioną przez Regan. Uśmiechnął się trochę krzywo, a potem odbiło mu się i by nie upaść podtrzymał się zlewu.

- Stary, jak ja cię kocham - powiedział do mnie, łapiąc się za brzuch, jakby to miało załagodzić jego śmiech.

- Wiem, bracie, wiem - odparłem równie pijany co on, a potem wspólnymi siłami wróciliśmy do ogródka, w którym co drugi krasnal ogrodowy był już potłuczony, czy obrzygany.

Jimin tańczył właśnie z Regan, która zawiązała w supeł swoją koszulę z Metalicą. Jej fioletowe usta były lekko rozmazane, a resztek szminki można było szukać u Scotta na szyi. Usiadłem na hamaku, a wtedy Jimin podszedł do mnie, kładąc się obok mojego ciała. Od nas obu śmierdziało alkoholem i papierosami, ale miałem to wtedy gdzieś. Ująłem w dłonie twarz Jimina i ucałowałem jego pulchne usteczka. Kręciło mi się w głowie, ale na pocałunek zawsze miałem siłę.

- Kocham cię - powiedziałem mu, gdy tylko nasze wargi się od siebie odsunęły.

Jimin w odpowiedzi zaśmiał się słodko i ucałował mój nos, w który tym razem trafił. Resztę wieczoru patrzyłem jak tańczy, czy pije, jak śmieje się i wygłupia, jak jego oczy zachodzą mgłą, gdy pali skręta od Westwooda i papierosa od Jasona, jak pije tequilę, zaraz po zlizaniu ze swojego nadgarstka soli. Był w tym wszystkim taki szczęśliwy, że zapomniałem na chwilę o tym, że to jest jego pożegnanie. Pożegnanie z Amerykańskim życiem bogackich i zadufanych w sobie dzieciaków. A gdy o trzeciej w nocy zasypiał w moich ramionach na jednej z ławek na ganku u Scotta to czułem, jakby mimo dobrej zabawy nie nabawił się na całe życie. Ale spał z uśmiechem na ustach, mimo tego, że piwo trzymane w jego dłoni całkowicie wylało mu się na bluzę, którą musiałem mu zdjąć i zastąpić swoją.

Następnego dnia był tylko kac i suchość w ustach. Kac i suchość i litr wody zaraz po przebudzeniu, a potem leżenie w moim łóżku i chłonięcie każdej wspólnej chwili. Ciepło jego ciała, miękkość ust i zapach jego szamponu zostaną w moje głowie i pamięci już na zawsze, myślałem. Tak, jak widok jego uśmiechniętej buzi, jak jego naburmuszona twarzyczka i jego słowa, począwszy od "spadaj dupku" do "kocham cię, Jeongguk".

Głaskałem cały dzień jego włosy, a potem plecy, czy dłonie, chcąc jak najlepiej zapamiętać tego drobnego chłopaka, z którym zostało mi tak mało czasu.

Następnego dnia Jimin poszedł do lodziarni, oddać wszystkie koszulki i fartuszki pracownicze szefowi i podziękować za współpracę. Ckliwe pożegnanie z Regan i Helen nie miało końca, a nawet Isabella wpadła na lody, przytulić się do Jimina i życzyć mu powodzenia w domu, także w egzaminach, które tam musiał dokończyć.

Dałem chłopakowi wolną rękę tego ostatniego dnia, bo wiedziałem, że będzie chciał podziękować również Lindsonom i nagadać się z Nadine, z którą te miesiące był blisko i, która go wspierała. Na noc przyszedł oczywiście do mnie, a przywitał go mój ojciec, chcąc ten ostatni raz zamienić z nim kilka słów i powiedzieć coś w stylu "miło było cię u siebie gościć".

- Spakowany? - zapytałem, gdy tylko Jimin wszedł na spokojnie do mojego pokoju. Kiwnął głową i usiadł na łóżku. Miał na sobie koszulkę w barwach drużyny, którą dałem mu po powrocie z jednego z meczy. W dłoniach trzymał dwie bluzy, obie moje.

- Wyprałem je, więc oddaje - powiedział, kładąc ubrania obok na pościeli.

- Weź je, są już twoje. Też mam tu jakieś twoje ubrania, ale nawet nie myśl o tym, że ci je oddam - odparłem, ostrożnie siadając koło niego na materacu.

Minęła chwila nim Jimina ciało zadrżało i popadło w rozpacz, którą starałem się uspokoić całą noc nie tylko dotykiem, ale i pocałunkami, ale to nic nie dało. Jimin był tak bardzo smutny, że nawet ze mną nie porozmawiał. Znów milczeliśmy, ale ta cisza była nam potrzebna. W tej sytuacji po prostu nie było odpowiednich słów. Tu wystarczyły łzy. One wyjaśniały wszystko.

Westwood i Kurt napisali Jiminowi jeszcze jakieś pożegnania, bo Scott i Jason obiecali odwieść go na lotnisko, dlatego rano gdy zadzwonił dzwonek, wiedziałem że to oni. Przyszli zanieść walizki Jimina do auta, zgarnąć naszą dwójkę i odjechać w stronę lotniska, gdzie American Airlanes zabrało moją wielką miłość z powrotem do Korei.

A ja ukryłem twarz w dłoniach i poczułem się tak pusto, jak nigdy w życiu, gdy uświadomiłem sobie, że to ostatni raz, gdy jego małe dłonie dotykają czule tych moich, a jego usta smakują moich warg.

Samolot odleciał, a na jego pokładzie był Park Jimin, kurczowo ściskający biało-czerwoną bluzę z czarnym wilkiem na plecach. I płakał, czując się tak samo okropnie jak ja, bo samo wspomnienie ostatniego pocałunku było za bardzo bolesne.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top