my american dream

Jimin


Tak jak kochałem Jeongguka z całego serca, tak trzeba było mu przyznać, że odkąd założyli mu gips to stał się jakieś sto razy bardziej nieznośny niż wcześniej. Wydzwaniał do mnie w praktycznie każdej wolnej chwili, pisał tyle, że ledwo nadążałem z czytaniem wiadomości, a gdy do niego przychodziłem nie pozwalał mi odsunąć się na więcej niż długość jego przedramienia.

Z jednej strony rozumiałem go, bo jednak był uziemiony w domu, a z tego co mi mówił to zdążył już obejrzeć kilka seriali, których fanem w sumie nigdy nie był, nadrobić wszystkie gry, w których zalegał z jakimiś misjami, czy bóg wie czym innym i generalnie wyczerpał mu się zapas pomysłów, co robić, by nie umrzeć z nudów. Co jakiś czas na szczęście odwiedzali go jeszcze kumple, bo o wychodzeniu nie było mowy. Jego wybitnie mądry wyczyn z odwiedzeniem mnie w pracy był owiany chyba jakąś magiczną poświatą szczęścia, bo normalny człowiek nie przeżyłby takiej wyprawy, jeszcze w taką pogodę, gdy sypał śnieg, a nieodśnieżone chodniki wyprzedzały tylko te pokryte lodem.

Przychodziłem więc do Jeongguka i zajmowałem jego czas, jak tylko mogłem, ale i tak większą część mojego czasu zajmowały treningi, które namnożyły się jak grzyby po deszczu odkąd hokej nie miał już swoich godzin na lodowisku. Wolne godziny wypełnili łyżwiarze, których zawody były naprawdę tuż tuż. Dlatego nie miałem czasu na wieczne niańczenie swojego chłopaka, który był dużym chłopcem i powinien się umieć zająć swoim znudzonym tyłkiem sam.

- Znudzonym tyłkiem? - powtórzył, gdy wypomniałem mu to podczas rozmowy. Wracałem właśnie z treningu, na którym trener dał zarówno mi, jak i Isabelli mocno w kość. Trzymałem telefon przy uchu i myślałem, że odmarzną mi palce.  - My ass is fine - rzucił, naburmuszony i jęknął zmęczony do słuchawki. - Yours too. Ale może wpadniesz i jeszcze to sprawdzę, co? - zaproponował na co westchnąłem ciężko.

- Miałem męczący dzień - zacząłem, przekładając telefon do drugiej ręki, by tamtą schować do ciepłej kieszeni. - Padam na twarz. Marzę tylko o tym, by położyć się do łóżka i zasnąć.

- Nie wolałbyś zasnąć w objęciach swojego najlepszego na świecie chłopaka? Mógłby cie przytulić, ogrzać trochę twoje zmarznięte ciało, wycałować i życzyć dobrej nocy, ale skoro nie chcesz - odparł, udając obrażonego. - Skoro nie - powtórzył jeszcze, przeciągając "nie" tak, że właściwie było to raczej "nieeeeeeeee". - To marznij w domu sam, a ja zajmę się swoim znudzonym tyłkiem, jak to nazwałeś.

I co ja miałem zrobić, co?

- Dobra, niech ci będzie - westchnąłem znów. - Ale tylko spać. Jestem naprawdę zmęczony.

Tak. Jasne. Spać.

Jakiś czas później faktycznie leżałem w łóżku Jeongguka i byłem "ogrzewany"  przez jego ciało. I to wcale nie tak, że przyszedłem do niego już ponad dwie godziny temu, a my zamiast położyć się SPAĆ najpierw obejrzeliśmy kilka bzdurnych filmików na youtubie, potem jeszcze zdążyliśmy zjeść kolację, jaką przyniosła nam jego mama i żeby tego było mało to Jeon zdążył sprawdzić, czy mój tyłek na pewno jest fine. Według niego był tak bardzo fine, że nie odpuścił mi kilku pieszczot. No a wiadomo, że jak się coś zaczyna to się to kończy, prawda? Więc skończyliśmy w pozycji na jeźdźca, bo choć byłem zmęczony to ograniczał nas nadal gips Jeongguka, przez który mieliśmy do wyboru tylko kilka manewrów.

- Miałem się tu wyspać - wysapałem zaraz po opadnięciu na poduszki koło Jeongguka. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała, a oddech powoli normował się. Przygarnął mnie do siebie i wtulił mnie w swój bok. - Boli mnie tyłek - mruknąłem, ścierając ostatki potu z czoła.

- Bardzo?

- Bzykasz mnie codziennie, więc nie jest tak źle jak na początku, ale nadal trochę boli.

- Dziś to ty bzyknąłeś mnie. Cholera, jesteś taki dobry w tej pozycji - mruknął zadowolony, zaczynając odruchowo głaskać lekko moje ramię.

- Może i tak, ale jest ona męcząca. Mam zakwasy na nogach już po łyżwach, a teraz jeszcze przez ciebie - powiedziałem, wstając po chwili z łóżka, mimo protestów Jeongguka. - Idę się wykąpać, a potem idziemy spać, jasne?

Jasne. Yhym. Spać.

Przegadaliśmy praktycznie pół nocy, bo gdy faktycznie zasypiałem robiło się powoli jasno. W takich chwilach znów zauważałem to, jaki naprawdę jest mój chłopak. Różnica między jego prawdziwą twarzą, a tą maską, którą na nią zakładał była spora. Poruszyliśmy tysiąc tematów i przy praktycznie każdym dziwiłem się. Na szczęście pozytywnie. Jeongguk dużo mówił o nas, o tym, jak czuje się w związku ze mną, przez co naprawdę robiło mi się co chwilę cieplej na sercu. Nie był już tym samy dupkiem, co kiedyś, mimo tego, że właściwie znaliśmy się jakieś pół roku. Zrobił w tak krótkim czasie ogromny progres i przez to mogłem się przy nim czuć dużo bezpieczniej niż wcześniej. Mogłem mu w końcu zaufać.

- Mam tylko jedno marzenie - powiedział zanim obaj zdążyliśmy zasnąć. Obejmował mnie ramieniem, a ja leżałem w połowie na jego ciele. Przez okno wpadał do nas rześki i chłodny wiatr, a przed zimnem chroniła nas kołdra. - Chciałbym, byś został tu ze mną na zawsze. Chciałbym, żebyś nie musiał wracać do Korei. To jedyne czego pragnę - wyznał, przez co naprawdę pomyślałem, że jest najkochańszą osobą na świecie. Dosłownie roztapiał mi serce. - Nie chce byś był dalej niż u Lindsonów. To jedna odległość, jaką mogę znieść.

- Po jutrze są zawody. Muszę na nie jechać do...

- Wiem - przerwał mi. - Ale pojadę z tobą. Z gipsem, czy bez, nieważne. Muszę kibicować swojemu chłopakowi, nie?

Wiedziałem, że go nie przekonam, do zmiany zdania. Z resztą, chciałem, by był tam wtedy, by mnie wspierał i trzymał za mnie kciuki. Tak bardzo chciałem przed nim dobrze wypaść. Już nawet nie chodziło o nagrody, o miejsce na podium, czy o uznanie. Chodziło o to, by powiedział, że jest dumny. Dlatego tyle ćwiczyłem, choć przeklęta spirala śmierci nadal stanowiła dla mnie i dla Isabelli pewien problem, tak samo jak podnoszenie jej. Chciałem, by był zachwycony naszym duetem, a potem moim solo. Już sobie wyobrażałem, jak wskakuję w jego ramiona, gdy jest już po wszystkim, a on powtarza, że mnie kocha.

Przez tak krótki okres czasu, Jeongguk stał się dla mnie kimś tak ważnym, że każdy aspekt mojego życia byłem w stanie mu podporządkować, nawet jeśli miałbym się przy tym poświęcić. Naprawdę go kochałem. Nie było już odwrotu.

- Też mam jedno marzenie - odparłem. - I brzmi ono dokładnie tak samo, jak twoje.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top