my american doubts
Jimin
Jeon załatwił mi miejsce w autokarze na ich mecz w Portland. Trochę się obawiałem, że cheerleaderki znów będą niezadowolone, albo może nawet zaczną planować jakieś szybkie morderstwo na mojej osobie za karę, że zająłem miejsce jednej z ich koleżanek, ale nawet jeśli coś na mnie marudziły to nie dotarło to do moich uszu.
Na szkolny parking poszedłem razem z Jeonggukiem, który już po drodze wspominał coś o kolejnej imprezie. Nie chciało mi się nawet liczyć ile ich w ostatnim czasie było, ale najwyraźniej drużyna naprawdę nic innego nie robiła poza trenowaniem, meczami i imprezowaniem. Jeszcze nie słyszałem od chłopaka, że musi się na coś pouczyć, czy pomóc w domu.
- Koszę trawnik - bąknął, gdy wypomniałem mu, że nie ma innych obowiązków. - Kiedyś robił to ten chłopak, co się z tobą zamienił na wymianie, ale skoro go nie ma to ja to robię. Ojciec doszedł do wniosku, że włos mi z głowy nie spadnie. A dla ciebie to i lepiej, bo jak mi ciepło to koszę bez koszulki, złotko, więc wypatruj mnie.
- Jest październik - rzuciłem, poprawiając swoją kurtkę, pod którą nosiłem już bluzę, a nie zwykły t-shirt. - Na pewno nie będzie ci już tak ciepło.
- Zawsze możesz wpaść do mnie i ładnie poprosić to od razu...
Chłopak nie dokończył, bo dałem mu z łokcia w bok. Zaśmiał się i rozmasował bolące miejsce. Powoli zbliżaliśmy się do szkoły, przed którą stał już klasyczny żółty autobus, taki jakie widuje się na filmach. Normalnie nie funkcjonował już, a przynajmniej nie w Hallowell, ale na takie wyjazdy zawsze go wybierali. Przed nim stało już kilku chłopaków z drużyny i tych, którzy zawsze "grzeją ławę" oraz większość pomponiarek. Miały czerwono-białe stroje, czyli sukienki bez ramion i do połowy uda z napisem drużyny i z szarym wilkiem namalowanym na plecach. Długie, czerwone skarpetki i białe wstążki dopełniały cały zestaw, do którego na meczu dochodziły i same pompony, które podczas podróży schowane były w luku bagażowym. Jess i Alice jako pierwsze rzuciły mi się w oczy. Ta druga stała najdalej od Scotta, jak tylko się dało, a pierwsza co chwilę śmiała się z czegoś, co opowiadał jej Kurt. Gdy przyszliśmy na miejsce, Jeon przywitał się piątką z każdym kolegom, a potem każdy z nich podszedł i do mnie. Miłe było to, że nie traktowali mnie, jako zbędnego dodatku do Jeongguka, tylko zwyczajnie jako Jimina. Potrafili się przywitać i zapytać, co słychać, a nawet odpowiedzieć na jakieś moje pytanie.
Gdy w końcu przyszli i spóźnialscy, czyli Jose i Westwood, w końcu wsiedliśmy do autokaru i ruszyliśmy do Portland. Zająłem miejsce koło Jeona, czyli na samym końcu. Wyróżniałem się, bo przecież cała drużyna miała na sobie klubowe bluzy w tych samych barwach, co stroje cheerleaderek, a ja jako jedyny nie miałem nic czerwonego i białego.
- Mam w domu kilka koszulek, takich luźnych i zapasową bluzę - odezwał się Jeongguk w pewnym momencie. - Dam ci jakąś, co? Będzie ci pasowała czerwień.
- Na pewno będą za duże.
- Będziesz mógł w nich spać - dodał, obejmując mnie ramieniem, co miał w zwyczaju. I tak dziwiłem się, że zrobił to tak późno. - W takiej dużej koszulce, o matko. Na pewno wyglądałbyś super słodko.
- Nie wyobrażaj sobie za dużo, dupku - zaśmiałem się, opierając głowę o jego ramie. - Ale koszulkę możesz mi dać. Bluzę też.
Gdy po jakimś czasie znów z czegoś się śmiałem, chłopakowi mignął gdzieś mój kolczyk, więc widząc jego zdziwienie, sam wystawiłem język, w którym była biżuteria od niego. Wybrałem różową, diamentową kuleczkę, bo moim zdaniem ładnie wyglądała do mojej jasnej dżinsowej kurtki i szarych spodni. I Jeonowi też chyba się spodobała. Powiedział, że cieszy się, że ją założyłem i, że faktycznie pasuje. Zapytał, czy nie chcę zrobić sobie jeszcze jakiegoś kolczyka, ale odparłem, że nie. Język zawsze gdzieś tam mi się marzył, uszy miałem przebite, ale resztę ciała chciałem mieć w takim stanie, w jakim ono było.
Gdy w końcu dojechaliśmy, drużyna i dziewczyny weszli tylnym wejściem, a Jeon posłał mi buziaka i kazał iść na trybuny. Znów miałem pierwszy rząd, o który się dla mnie postarał. Nim jednak ruszyłem do głównego wejścia, złapał mnie za rękę i obniżając głos, prosto do ucha zapytał:
- Jak wygramy to mogę liczyć na jakąś nagrodę?
Zaśmiałem się, by jakoś ukryć zawstydzenie.
- Może - odparłem, wymijająco, a on puścił mi oczko i poszedł za drużyną.
Przy sprawdzaniu biletów przez pracowników lodowiska, spotkałem Regan, która, jak mnie tylko zobaczyła, poprosiła, bym nic nie mówił Scottowi, że przyszła. Chciała obejrzeć mecz, a nie dawać mu powody do podbijania do niej. Nadal była wściekła za sprawę za Alice i gdy cheerleaderki miały swój występ, aż z drugiej trybuny czułem, jak obie zabijają się wzrokiem.
Ludzi było pełno. Nasi kibice trzymali sztandary z wizerunkiem szarego wilka na czerwonym tle, a kibice przeciwników trzymali takie, na których narysowane były dwa pingwiny na łyżwach.
Okrzyki i rymowanki mające na celu wkurzyć przeciwną drużynę lub podnieść na duchu naszą zaczęły przybierać na sile. I w końcu na lód wjechali zawodnicy.
Tak samo, jak podczas ostatniego meczu - Jeon wyróżniał się. Jego współpraca z Jasonem była na najwyższym poziomie i łatwo manewrowali między rywalami. Obrońcy nie dawali podejść Pingwinom na bliżej niż dwa metry, a gdy już któryś z nich oddawał strzał z daleka, Scott większość z krążków powstrzymywał. Gdy udało mu się zatrzymać jeden z naprawdę mocnych strzałów, większość trybun zaczęła skandować jego imię. A potem każdy zaczął wykrzykiwać nazwisko Jeona. Sam też krzyczałem, a głosy stawały się głośniejsze, gdy ten podjeżdżał bliżej bramki. Rozgromili ich, zupełnie jak Niedźwiedzi. Miałem wrażenie, że pod koniec meczu praktycznie sami się poddali. Kilka minut przed końcem atakujący bili kolejne punkty i wtedy już nie było wątpliwości, która drużyna jest lepsza. A gdy sędzia ogłosił koniec i zwycięstwo Wilków, chłopacy zdjęli kaski i pomachali do publiczności.
Widziałem, że Jeon szuka mnie wzrokiem. Rozglądał się po kibicach, a jak znalazł mnie, uśmiechnął się i posłał mi całusa, bo przecież nie mógł sobie tego odpuścić. Zaśmiałem się, a gdy chłopcy zniknęli do szatni, wyszedłem z lodowiska, by poczekać na nich przy autokarze.
Pod wieczór byliśmy z powrotem w Hallowell. Zrobiliśmy sobie spacer do domu, a potem chłopak odstawił mnie pod same drzwi Lindsonów.
- To jak będzie z moją nagrodą? - zapytał, gdy powiedziałem, że muszę już lecieć.
Pewnie spodziewał się, że będę się z nim droczył, albo po prostu go spławię, ale coś mnie podkusiło do tego, by faktycznie zbliżyć się, stanąć na palcach i przelotnie cmoknąć go w policzek, nim zdążył mnie do siebie przyciągnąć i zażądać czegoś więcej. A potem rzuciłem mu "pa, dupku" i zniknąłem za drzwiami, przez moment obserwując jego zaskoczoną minę przez judasza.
I to wcale nie tak, że i mi serce zabiło odrobinę szybciej...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top