my american date
Jimin
Poszedłem na lodowisko tak, jak umówiłem się z Jeonem. Skoro napisał, że moje nie przyjście w niczym, by nie pomogło to wolałem od razu pojawić się na miejscu. Wszedłem, gdy drużyna nadal trenowała. Trener co chwilę coś krzyczał, a chłopacy latali dookoła z tymi swoimi kijkami i udawali twardzieli. Oparłem się o poręcze przy wejściu na lód i przez chwilę obserwowałem, jak popychają się i starają nawzajem wymordować. I to miał być sport? Sport był czymś pięknym, a banda napakowanych imbecyli na pewno nie była niczym pięknym. Marnowali oni jedynie to lodowisko, podczas gdy korzystać powinni z niego prawdziwi łyżwiarze. Sam miałem zaledwie trzy godziny wolnej sali dla siebie w tygodniu, bo tak to musiałem zadowalać się treningami z innymi figurówkami, bo oni mieli te swoje śmieszne zawody.
Trener krzyknął im, że na dziś starczy, a wtedy każdy z nich po kolei zdjął kask. Od razu wypatrzyłem Jeona. Wszyscy byli spoceni, więc on nie był wyjątkiem. Schodząc z lodu przybił piątkę z Jasonem i Jose. Prysznic i przebranie się zajęło mu sporo czasu. Wyszedł jako jeden z ostatnich, bo po drodze minęła mnie chyba cała jego drużyna. Scott, Jason, Jose i Kurt mnie nawet poznali. Przywitali się, a potem każdy z nich wsiadł w swoją furę i odjechał. Dopiero później wyszedł Jeon z jeszcze jednym kolegą.
- Hej, złotko - rzucił chłopak i objął mnie ramieniem, które szybko z siebie zrzuciłem. - Dobra, to do jutra Westwood - powiedział do kumpla nim odeszliśmy na bok. - Co masz taką smętną minę?
- Czekałem na ciebie wieki - mruknąłem, lustrując go spojrzeniem. Jego biała, czysta koszulka pachniała mocnymi perfumami, a czarne spodnie opinały umięśnione uda. Włosy miał uczesane, a na twarzy widniał mu pewny siebie, wkurzający uśmieszek. - Gdzie idziemy?
- Zjemy coś w Portland - odparł i zatrzymał się przy jednym z aut.
- Portland? Będziemy jechali godzinę tylko po to, by zjeść obiad?
- No tak - powiedział i wyjął z kieszeni kluczyki. Mercedes był czarny i nowy. W środku pachniało jeszcze salonem. Nie śmiałem pytać, czy to jego, czy to raczej samochód pożyczony od ojca. Wsiadłem do środka i wtedy chłopak ruszył z parkingu.
Opowiedział mi trochę o ostatnim meczu, na którym przecież mnie nie było. Podobno skopali tyłki Sharkom tak bardzo, że po meczu ich kapitan się popłakał. Byłem pewny, że Jeon ściemnia, ale potem tak zawzięcie zaczął opisywać każdego po kolei gola, że już sam zwątpiłem. Podkreślał ciągle, że jest atakującym i, że to on strzelił najwięcej punktów. Z jego torby leżącej na siedzeniu za nami wystawały sznurówki łyżew, ale i kask.
- Hokej to brutalny sport - dodał, zaraz okręcając lekko ramię. Widniał na nim naprawdę duży siniak. - Ale to jedyne co te cioty mogą mi zrobić. W zeszłym sezonie złamałem jednemu frajerowi nos, a drugiemu...
- Złamałeś nos?! - krzyknąłem, przerywając mu. On zaśmiał się. Podgłośnił piosenkę, która leciała w radiu. - Jesteście naprawdę nieobliczalni - mruknąłem, a on zaczął nucić pod nosem.
- Nie rozumiesz tego, bo sam nie grasz. Jakbyś miał kiedyś kij w ręce to zrozumiałbyś, jak to jest. Gdy taka pizda się sapie to idziesz i ją wyjaśniasz, jasne? Jesteśmy najlepsi i w tym roku znów wygramy i pokażemy innym, gdzie ich miejsce.
- A jak przegracie?
- Nigdy nie przegrywamy.
- A Kanada? - zapytałem, przypominając sobie, co kiedyś powiedziała mi Nadine. Jeon parsknął śmiechem.
- Nie grałem w tym meczu. Gdybym grał...
- Dlaczego? - znów mu przerwałem, a on westchnął nerwowo.
- Byłem w szpitalu.
- Coś poważnego?
- Nie - odparł krótko i do końca piosenki już się nie odzywał. - Ale gdybym grał to na pewno byśmy wygrali. Ostatecznie i tak wygraliśmy cały turniej.
Resztę drogi słuchałem o hokeju, ewentualnie jego kolegach i o tym, jacy to oni nie są wspaniali. Zaczynało mnie to wkurzać, ale miałem nadzieję, że gdy dojedziemy chłopak zmieni temat. I faktycznie to zrobił, gdy w końcu zatrzymaliśmy się pod restauracją. Nie była to ani tania knajpka ani też droga restauracja, więc cieszyłem się, bo w przypadku pierwszej opcji nie chciałem nadkładać drogi, a w drugiej mógłbym czuć się niezręcznie. Jeon zaparkował, przepuścił mnie w drzwiach restauracji i kazał wybrać stolik. Zajęliśmy jakiś na uboczu, bo sala miała sporo wolnych miejsc. Kelnerka przyniosła menu. Jeon uśmiechnął się do niej i poprosił o wodę na początek. Puścił jej oczko.
- Wybierz co chcesz - polecił mi, otwierając swoją kartę dań.
- Polecasz coś?
- Łososia - powiedział od razu, zamykając kartę. Najwidoczniej zerknął tylko, by sprawdzić, czy nadal znajduje się na liście dań. - Na szpinaku. I tatar na drugie danie. genialne połączenie.
- Aż tyle nie zjem - odparłem, patrząc po cenach i samym jedzeniu. Łosoś był dość drogi, a tatar widniał w zakładce "exclusive".
- Zamówię ci. Najwyżej nie dojesz.
- Nie zapłacę za coś, czego nie zjem.
- Przecież ja płacę. Wezmę. Będzie ci smakowało. Chyba, że masz ochotę na coś innego, złotko?
- Nie - powiedziałem, zamykając kartę. Jeszcze raz rozejrzałem się po lokalu. Przedtem wydawało mi się, że to raczej przeciętna restauracja. - Często tu bywasz?
- Dopiero trzeci raz jestem. Odkąd zamknęli Tiffanyego szukam jakiegoś dobrego zamiennika, wiesz?
Kiwnąłem głową, a kelnerka podeszła, by przyjąć zamówienie. Jeon nie omieszkał sobie ciągle się pięknie uśmiechać, co zaczęła odwzajemniać i dziewczyna. Na koniec podziękowała i zabrała karty. Jeon znów skupił swoją uwagę na mnie.
- Przemyślałeś moją propozycję, złotko?
- Odnośnie? - dopytałem, błądząc wzrokiem po budynkach za oknem. Portland było dużym miastem i wszędzie dookoła kręcili się ludzie.
- Odnośnie bycia w elicie.
Przełknąłem ślinę. Co prawda nie zadręczałem się myślami o tym, bo zwyczajnie miałem lepsze rzeczy do roboty, ale miałem już wyrobione zdanie na ten temat.
- Nie będę się z tobą zabawiał, by móc chodzić na imprezy - powiedziałem, on oparł się wygodnie o kanapę i zaśmiał się. Ukradkiem spojrzałem na jego ramię, gdy położył je na oparciu. - Śmieszy cię to?
- Trochę - odparł, unosząc brwi. - Sprowadzasz to tylko do imprez, a korzyści może być dużo więcej.
- To brzmi jak propozycja sponsoringu.
- Nazywaj to jak chcesz. Po prostu spodobałeś mi się i uważam, że możemy wyciągnąć wspólne korzyści z takiego układu.
- Korzyści z bzykania mnie? - parsknąłem, opierając się łokciami o stół.
- Seks jest przyjemny, przecież wiesz. A poza tym, jak już mówiłem, będziesz miał co chcesz. Może i nie jestem najbogatszym dzieciakiem w Hallowell, ale swoje mam na koncie, a do tej pory dla swoich dziewczyn byłem raczej dobry i hojny. No i żadna nie narzekała też na sam seks, więc nie musisz się martwić o to, że tylko ja będę korzystał.
- To nieważne, bo i tak mnie to nie interesuje.
- A mi się wydaje, że tak. Śmiem nawet twierdzić, - powiedział, samemu opierając się o stół, tym samym zbliżając się lekko do mnie - że kusi cię ta wizja, ale obawiasz się czegoś. Może to kwestia kultury? Nie mieszkam w Korei już od lat, ale wiem jak tam jest. Wiem, że tamci ludzie widzą wszystko czarno-biało, ale tutaj tak nie jest. Nikt nie nazwie cię nienormalnym, gdy zobaczy, że trzymasz mnie za rękę. Jak czułeś się na imprezie u Olivii? Ktoś się na nas krzywo patrzył? Nie. A w Korei? W Korei by cię za coś takiego zjedli. Ale złotko, nie jesteś w Korei.
- To gdzie jestem nie ma znaczenia.
- Ma. Tu nie musisz trzymać się zasad. Możesz robić, co chcesz.
- Chyba się nie rozumiemy - powiedziałem, pesząc się lekko. Westchnąłem, szukając w głowie odpowiednich słów. - Nie będę się z tobą bzykał. I na tym sprawa się kończy.
- Dlaczego nie będziesz?
- Żartujesz? - zaśmiałem się. Poprawiłem włosy do tyłu. - Nie jesteśmy parą.
- Tym lepiej, bo nie będziemy się w niczym ograniczać. Nadal będziesz mógł robić na co masz ochotę, a gdy będziesz miał chcicę to dasz mi znać. Chyba, że jesteś aż tak przywiązany do swojej ręki - powiedział, unosząc jedną brew.
- Jesteś naprawdę beznadziejny.
- To jak będzie?
- Nie.
- Złotko, sam siebie unieszczęśliwiasz - powiedział, a wtedy kelnerka przyniosła nasze dania. Chłopak podziękował, a ja zabrałem się za jedzenie. Jeon najpierw zrobił parę fotek, a potem sam chwycił za sztućce. - Może ty po prostu się boisz? - drążył dalej. Przewróciłem oczami. - Może przeraża cię popularność albo właśnie seks?
- Daj spokój - mruknąłem, mieląc rybę w buzi. - Nie pomyślałeś o tym, że zwyczajnie nie jestem gejem?
- Jesteś.
- Skąd ta pewność?
- Mam gej-radar.
- Jesteś głupi, czy tylko udajesz?
Jeon zaśmiał się znów. Przez chwilę jedliśmy w ciszy, jedynie zerkając za okno lub łapiąc szklanki w dłonie. Chłopak patrzył czasami na mnie.
- Zapomniałem o kwiatach - odezwał się w końcu, a gdy spojrzałem na niego zdziwiony, wyjaśnił. - Mam dla ciebie kwiaty w bagażniku. Kupiłem je przed treningiem.
- Trening miałeś dwie godziny. Godzina drogi. Myślę, że z tych kwiatów już nic nie zostało.
- Następnym razem przyniosę ci świeże.
- Ciągle mówisz o następnych razach - powiedziałem, przerywając jedzenie łososia. Powoli zaczynało brakować mi miejsca w żołądku. - Już ci to mówiłem, ale powtórzę. Jesteś zbyt pewny siebie.
- Jestem. Ty też mógłbyś być.
- Dobrze mi tak, jak jest.
- Ograniczasz się i okłamujesz - rzucił, kończąc swoje pierwsze danie. Wziął się za tatar.
- A skąd ten wniosek?
- Jimin - zaczął, zatrzymując się z widelcem w dłoni. - Zaprzeczasz, ale wiem, że ci się podobam.
- Znów to robisz. Zbyt pewny, zbyt pewny - zaalarmowałem, przekręcając oczami.
- Swoje wiem. Wiem też, że boisz się, że zabawię się tobą, a potem o tobie zapomnę. Boisz się opinii innych i nie potrafisz się w pełni wyluzować. Może to dlatego, że twoi rodzice trzymali cię pod kloszem.
Westchnąłem znów, starając się nie dać po sobie poznać, że słowa chłopaka jakkolwiek do mnie trafiają. W wielu aspektach miał rację. Miał cholerną rację, ale nie mogłem tego przyznać, bo wtedy już w ogóle nie dałby mi spokoju. Starałem się nie ulegać jego pokusom, nawet jeśli faktycznie mi się podobał. Fizycznie nie miałem mu nic do zarzucenia. Był wysoki, umięśniony, jego twarz wyglądała jak z okładki magazynu o idolach, a uśmiech już któryś raz dziś mnie paraliżował. Ale jego charakter pozostawiał wiele do życzenia. Bardzo wiele. Tak wiele, że mógłbym napisać o tym referat.
- Jestem zwykłym gościem z wymiany, który nie ma w sobie nic, czego może chcieć facet taki jak ty. Możesz mieć pewnie większość dziewczyn ze szkoły, a te laski są nie z tej planety. W dodatku śmiejesz się z mojego łyżwiarstwa figurowego, a tego nie mogę ci wybaczyć. Między nami jest przepaść. Dlaczego tak bardzo uparłeś się, by mnie zaliczyć?
- Nie chodzi tylko o zaliczenie. Chcę mieć cię bliżej. I chcę mieć cię dla siebie. Fajny jesteś, masz ładne ciałko, jesteś drobny i uroczy. A twój tyłek - mruknął, uśmiechając się. - Zrobiłbym dla nigo wszystko. Złotko, po prostu musisz być mój, rozumiesz?
- Przedtem mówiłeś o braku ograniczeń - przypomniałem mu, starając się za wszelką cenę opanować czerwień wpływającą na moje policzki.
- No tak, ale nikomu cie nie oddam. Z resztą, jak już wszyscy będą wiedzieć, że jesteś mój, to nikt nie będzie ryzykował złamaniem karku.
Chłopak dokończył swój tatar. Kazał mi posmakować swój, a gdy wziąłem porcję, podsunąłem mu miseczkę pod nos, bo sam nie byłem w stanie tyle zmieścić.
Potem chłopak zapłacił, mimo mojego protestu i wyszliśmy z restauracji. Zarzuciłem na ramiona dżinsową kurtkę, a on założył swoją czarną, skórzaną. Zaropowadził mnie do auta. Gdy wsiedliśmy, zapytał, jaki lubię filmy.
- Lubię dużo gatunków, a co?
- Chcesz jechać jeszcze do kina?
- Żebyś mógł się do mnie po ciemku dobierać? Zapomnij! - zaśmiałem się, a on ruszył z parkingu.
Ostatecznie i tak wylądowaliśmy w kinie. Duży solony popcorn i cola spoczywały na moich kolanach, gdy na spokojnie wybraliśmy już film. Jeon powiedział, że z okazji jakiegoś festynu za parę tygodni w Hallowell będzie zorganizowane kino samochodowe i, że mi go nie odpuści. Podczas filmu chłopak nie zachowywał się bezczelnie, jak się tego spodziewałem. Jedynie objął mnie ramieniem, co dość często robił, ale z jakiegoś powodu nie odepchnąłem go. Oberwało mu się tylko, gdy raz chciał mnie pocałować w szyję. Zaśmiał się, ale już więcej tego nie spróbował. A ja znów musiałem ukrywać dreszcze, gdy wyszeptał mi, że na mojej szyi brakuje tylko jego malinki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top