my american costumes
Jimin
Jeongguk jak chciał to potrafił być naprawdę słodki i kochany, co było dla mnie niezłym zaskoczeniem. Totalnie rozczulił mnie, gdy przyszedł sprawdzić, czy wszystko u mnie w porządku, gdy nie odbierałem telefonów. A gdy powiedział, że na poważnie chciałby spróbować to w środku absolutnie oszalałem. Gdzieś w tym wszystkim kłębiła się niepewność i strach, że to wszystko szybko się skończy, a w dodatku boleśnie, ale postanowiłem pójść w końcu za radą Jina i pozwolić sobie na odrobinę szaleństwa. A przecież Jeongguk też bardzo mi się podobał i bardzo na mnie działał. Dlatego siedziałem teraz u niego w pokoju i pozwalałem mu się całować.
Jego kolana to było zdecydowanie miejsce dla mnie, więc nadal z lekkim skrępowaniem, ale zajmowałem je, jednocześnie dłońmi błądząc pod jego koszulką. Sam wsadził mi tam moje własne palce, bym mógł zobaczyć nad czym tak ciężko pracuje na siłowni i na treningach i musiałem przyznać, że mięśnie miał naprawdę świetnie wyrzeźbione, a gdy je napinał były twarde niczym skały.
Jego wargi muskały te moje, najpierw delikatnie, smakując je i delektując się każdym drobnym ruchem, a potem, gdy puściły mu hamulce, włączył do zabawy języki, które z początku dość nieudolnie się o siebie ocierały, a po chwili zaczęły łapać wspólny rytm. Chłopak chwycił mnie w talii, poprawiając mnie na swoich kolanach. Przekrzywił głowę w prawo i podgryzł moją dolną wargę. Między naszymi ustami stworzyła się strużka śliny. Mlaskanie roznosiło się po jego pokoju. Gdy Jeon powoli sunął dłońmi w dół, w pewnym momencie zadzwonił jego telefon. Na wyświetlaczu zobaczyłem wykrzywioną w uśmiechu twarz Scotta. Jeongguk oderwał się ode mnie z rozżalonym westchnięciem i obaj wstaliśmy, by doprowadzić się do ładu. Ubraliśmy swoje kurtki, buty i wyszliśmy z domu. Zarówno Scott, jak i Jason już czekali w samochodzie bramkarza. Wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy w stronę Portland.
- Co tak długo, gołąbeczki? - zapytał Jason, śmiejąc się jednocześnie z nieszczęścia bramkarza, który już oficjalnie przegrał z nim zakład.
- Chyba nam się nie śpieszy, co? - zapytał Jeongguk, zapinając pas, gdy wjechaliśmy na drogę ekspresową.
Chłopaki wzruszyli ramionami. Jechaliśmy do jednego z największych miast Oregonu, by pochodzić po sklepach w poszukiwaniu "ekstra-wystrzałowych" strojów na Halloween, które było już jutro. W szkole organizowana była impreza dla przebierańców, która podobno co roku była wielkim wydarzeniem, gdzie każdy chciał wygrać konkurs na najlepszy strój. W Ameryce takie święta były obchodzone hucznie, więc i ja cieszyłem się, jak małe dziecko na wieść o tym, że mogę przebrać się za jakieś monstrum i dobrze pobawić.
Dowiedziałem się, że Jason ma swój sprawdzony punkt w Portland, gdzie od dwóch lat co roku kupuje stroje, na których jeszcze nigdy się nie zawiódł. Pojechaliśmy więc tam, gdzie przymierzyłem najpierw dość kiczowaty strój wilkołaka, a potem odwiedziliśmy dwa inne miejsca. Naśmiałem się, jak jeszcze nigdy w życiu, gdy Scott przymierzył suknię "białej damy", a Jeongguk wybrał przerośniętą laleczkę Chucky. Mocnym kandydatem okazał się strój księdza, który ostatecznie wybrał Jason. Scott po wielokrotnym przymierzaniu wampirzych peleryn zdecydował się w końcu na Supermana. Jeongguk już za drugim razem trafił w punkt, bo gdy tylko wyszedł z przymierzalni w policyjnym mundurze - moje serce zabiło dwa razy szybciej. Wyglądał tak seksownie, że gdyby nie ekspedientka i jego koledzy z drużyny - na pewno nie dałbym mu wyjść z salonu w jednym kawałku. Ja rozglądałem się po sklepie, patrzyłem na maski filmowe, czy na przerysowane stroje klaunów, a nawet wielkich owoców. Było nawet wielkie awokado, które zrobiło oczywiście furorę i, w które każdy z nas chciał się przebrać. Jeongguk chciał mnie namówić na strój pielęgniarki, ale był damski, przez co lateksowa sukienka ledwo zasłaniałaby mi pośladki. Czerwony kapturek też mu się wyjątkowo spodobał, więc musiałem mu powiedzieć w końcu, że chcę mieć męski strój, który zakryje moją goliznę. Nie był zbytnio pocieszony, ale potem przypomniał sobie, że nie chciałby, by każdy oglądał moje roznegliżowane ciało. Wybrałem w końcu kostium inspirowany serią "Harrego Pottera", ale Gryffindor wydawał mi się już przereklamowany, dlatego wybrałem barwy Slytherinu. Mój szalik i naszywka z wężem były zielone, a szata czarna, sięgająca do kolan. W kieszeni miałem różdżkę, a na głowie kapelusz.
Jeongguk podszedł do mnie od tyłu, gdy oglądałem strój. Złapał mnie za biodra i zbliżył się do mojego ucha. Kątem oka zerknąłem na chłopaków. Obaj zajęci byli śmianiem się z maski z filmu "Krzyk".
- Pokażesz mi kilka magicznych sztuczek w tym? - zapytał, a ja sam wybuchnąłem śmiechem. - Może sam pokażę ci swoją różdżkę?
- Jesteś naprawdę niemożliwy - odparłem, odwracając się do niego przodem.
- A może weźmiemy jakiś strój tylko dla nas, co? - zaproponował, nadal szepcząc, by nikt nas nie usłyszał. - Jakąś seksowną kocicę, czy coś?
- Nie chciałbym cię zobaczyć w lateksowym kombinezonie - zaśmiałem się, a on wskazał głową na wiszącą na wieszaku krótką spódniczkę do kompletu uczennicy. - Masz zamiar w niej wystąpić? - podpuściłem go, a on zdjął kieckę i przyłożył mi ją do bioder, by zobaczyć, jaka jest krótka. - Oszalałeś? - zapytałem, dalej się śmiejąc, a on w końcu odłożył ubranie.
- Jeszcze kiedyś cię namówię.
- Serio kręci cię coś takiego? - zapytałem zainteresowany, bo teraz, gdy w końcu mogłem myśleć o nim na poważnie to ciekawiły mnie jego upodobania i fetysze.
- Kręcisz mnie ty - odparł. - We wszystkich wersjach i na każdy sposób - powiedział i cmoknął mnie szybko w usta. Uśmiechnął się pięknie i pogonił mnie do przymierzalni.
Po zakupach pojechaliśmy do restauracji. Scott miał ochotę na coś włoskiego, więc w końcu każdy z nas wziął makaron. Z Jeonggukiem pozwoliliśmy sobie też na drinka. O dziwo, hokeiści nie byli skupieni tylko na rozmowie o sporcie. Mieli też inne tematy, które nie ograniczały się do chociażby dziewczyn, choć Scott trochę ponarzekał, że Regan nadal nie chce z nim rozmawiać.
- Wysłałem jej kwiaty ostatnio - powiedział, patrząc na mnie. - Może ci coś wspominała. Pracujecie razem.
- Mówiła, że nikt się nie podpisał, ale domyśla się, że to od ciebie - odparłem, bo faktycznie dziewczyna wspominała mi o tym.
- A podobały jej się? - zapytał z nadzieją, aż z wrażenia oplułem się makaronem. Może i zbyt powierzchownie oceniałem z początku ich grupę. Może nie byli aż tacy zadufani w sobie?
- Chyba tak - odparłem, a on znów się rozmarzył.
- Możesz jej wspomnieć jakieś dobre słówko o mnie? Już nie wiem, co mam robić.
- A próbowałeś, no nie wiem... przeprosić ją? Normalnie porozmawiać, umówić się na spacer, a nie na imprezę? Na domówce są inne dziewczyny, które tylko ją będą drażnić. Spacer to neutralny grunt.
- A dlaczego mam ją przepraszać? - zapytał. - Nie zrobiłem nic złego.
- Jeśli ona coś do ciebie czuła, a ty dałeś Alice zrobić sobie loda to złamałeś jej serce - wyjaśniłem, bo wydawał się w tym naprawdę zagubiony i nieporadny. Do rozmowy wtrącił się Jason.
- Weź ją na kolację, czy coś. Zrób, jak mówi Jimin - rzucił, a mi nagle zrobiło się bardzo miło. Liczył na moją radę, która najwyraźniej choć banalna, nie okazała się wcale taka głupia.
Zjedliśmy obiad w spokoju, Jason dostał numer telefonu kelnerki, a potem Scott odwiózł nas pod sam dom. Jeongguk nie chciał dać mi iść, ale ostatecznie przekonało go to, że i tak musiałem tylko zabrać rzeczy i iść do pracy, więc po długim marudzeniu, pozwolił mi się od siebie oderwać, dając mi na pożegnanie całusa prosto w usta.
W pokoju wziąłem bluzkę do pracy i fartuszek, który ostatnio musiałem wyprać. Nadine w kuchni dała mi kanapki, które miałem zjeść, jak dopadnie mnie głód. Gdy wychodziłem, kobieta rzuciła mi ciekawskie spojrzenie.
- Jimin - zaczęła, opierając się o framugę z rękami na piersiach. - Nie chcę ci matkować, ale już ostatnio wróciłeś z malinkami na szyi, a dziś widziałam, jak Jeon Jeongguk, gwiazda hokeja całuje cię na naszym podjeździe.
Zaśmiałem się, drapiąc się nerwowo po karku. Kobieta uśmiechnęła się.
- Chyba wpadł ci w oko, co?
- Jesteśmy... można tak powiedzieć, że razem - odparłem, a jej oczy przybrały rozmiar monet.
- Żartujesz?
- Nie.
- Ale wiesz, jaki on jest - powiedziała, a ja tylko westchnąłem. Wiedziałem aż za dobrze.
- Chcę dać mu szansę.
- To dlatego był tu ostatnio? - zapytała, znów się uśmiechając. Kiwnąłem głową. - Mam nadzieję w takim razie, że się nie zawiedziesz - powiedziała, a chwilę później byłem już w drodze do pracy z jej słowami odbijającymi mi się niczym echo w głowie.
Wątpliwości nie miały jednak czasu aby się popisać, bo gdy tylko doszedłem do lodziarni mój telefon zawibrował.
|Kto, no kto nic nie umie na kolokwium rano? ohnotuagain wydaje mi się w tej sytuacji naprawdę idealną nazwą... |
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top