my american christmas
Jimin
Boże Narodzenie, które miałem spędzić poza domem było absolutną nowością. Brak przygotowań, brak dekorowania choinki z mamą, brak szału zakupów, brak całego tego rozgardiaszu był naprawdę nietypowy, zwłaszcza, że Nadine Lindson zagoniła do pracy córkę, a mi kazała leżeć i pachnieć. Moja mama zaciągnęłaby mnie do kuchni skoro świt, ale cóż, Nadine nadal miała w głowie to, że jestem ich gościem. Ale dzięki temu mogłem umówić się z Isabellą na kolejny trening, bo Rollersonowie nie obchodzili świąt.
- Moja rodzina to ateiści od zarania dziejów - wyjaśniła, gdy po ciężkim treningu siedzieliśmy w szatni. Odwiązywałem swoje łyżwy, gdy nagle dziewczyna zaśmiała się. - Fine ass baby? - zapytała, ruchem głowy wskazując właśnie na łyżwę. - Niech zgadnę, prezent od Jeongguka?
- To aż tak oczywiste?
- Raczej sam byś sobie tego nie kupił. Z resztą, napis na płozie to raczej ekstrawagancja.
Po doprowadzeniu się do w miarę normalnego wyglądu, bo przecież po treningu pot lał się z nas strumieniami, wyszliśmy oboje z budynku. Dobrze, że miałem czapkę, bo zaczął padać śnieg.
Szliśmy w jedną stronę, bo dopiero na skrzyżowaniu skręcaliśmy w przeciwnych kierunkach. Isabella opowiadała coś o poprzednich zawodach i o tym, jakim to kretynem nie jest jej partner, który przecież nadal leżał w szpitalu cały połamany. Zdradziła też, że owy "idiota i sierota, który na siebie nie uważa" to jej chłopak, ale chciała bym zostawił to dla siebie.
- Nie chcę, by inni gadali. Wiesz, że mogłam znaleźć sobie kogoś lepszego, czy coś. Kocham bardzo Shawna, ale jakby to powiedzieć... Shawn nie wpisuje się w typowy kanon piękna. Nie wygląda, jak chłopacy z drużyny, którzy tylko, by mi dogryzali.
- Myślę, że nie byliby aż takimi gburami - odparłem, a ona tylko westchnęła ciężko.
- Jimin, wiem, że jesteś teraz chłopakiem Jeona i, że Wilki to także twoi koledzy, ale oni nie są tacy mili, jak ci się wydaje. Jesteś w elicie, więc tego nie zauważasz, ale to nadal tylko głupie buraki.
Chciałem wtrącić coś, że gdyby byli burakami to nie broniliby mnie przed bandą szalonych byłych Jeongguka, że nie zabieraliby mnie ze sobą, gdzie tylko chcę od tak i nie liczyliby się z moim zdaniem. Ale wtedy przypomniałem sobie, że przecież Isabella wspomniała, że dla mnie są inni, bo jestem w elicie. Sam się elitą nie czułem, ale chyba faktycznie miałem w tej pokręconej społeczności jakieś swoje miejsce. Siedziałem w Hallowell już cztery miesiące i z dnia na dzień czułem się tu coraz bardziej jak w domu, nie licząc momentów takich jak święta właśnie, czy na przykład urodziny. Gdy mama parę dni temu miała swoje musiałem zadzwonić, by złożyć jej życzenia, ale nie miał kto upiec jej ciasta i posłuchać z nią muzyki wieczorem. Wymiana z zagraniczną szkołą była ogromną szansą na przygodę, na nauczenie się wielu rzeczy, już nawet nie tak oczywistych, jak obcy język. Ostatecznie Ameryka przyniosła mi wiele wrażeń, także tych cielesnych, ale przede wszystkim jednak uczuciowych. I choć nie myślałem długi czas o tym, co będzie, gdy pieprzone amerykańskie powietrze wpłynie na mnie za bardzo, to jednak teraz się nad tym zastanowiłem.
- Chłopacy nie są tacy źli - rzuciłem w końcu, bo wypadało coś powiedzieć, a zbliżaliśmy się do naszego skrzyżowania.
- Dla ciebie - dopowiedziała, podkreślając tym swoje wcześniejsze słowa.
Na koniec obiecałem jej, że nie powiem nikomu o niej i o Shawnie. Umówiliśmy się na kolejny trening za parę dni, bo jutro były święta, a Wilki grały mecz zaraz po nich, a ja jechałem razem z nimi, jako najwierniejszy fan prawego atakującego. Isabella pomachała mi na do widzenia i zniknęła za rogiem, a ja wróciłem do domu. Znaczy do Lindsonów. Znaczy do domu.
Same święta przebiegały raczej spokojnie. Rano mama zadzwoniła, by powiedzieć, jak bardzo tęskni. Ostatnimi czasy dzwoniła więcej razy niż przez cały mój pobyt tutaj. Do Nadine zjechało się kilka sióstr. Kilka z nich miało już swoje dzieci, więc była rodzinna atmosfera, dużo dobrego jedzenia i kolędy. Parę razy ktoś nawet mnie zaczepił, by porozmawiać o moim kraju, o tradycjach w moim własnym domu, ale wiedziałem, że ta kolacja to tylko przedwstęp do tej u Jeonów, na którą zaprosił mnie mój chłopak. Miała być tylko jego mama i ojciec, więc przygotowałem się na to, że będę w ogniu pytań, bo tu przynajmniej każdy zajęty był sobą, ale już w pomieszczeniu, gdzie siedzi czwórka ludzi niekoniecznie można uciec do starej ciotki, czy kuzynki, którą pamiętaliśmy z kołyski. Ostatecznie u Jeonów też było bardzo przyjemnie.
Nie zjadłem już tak samo dużo, bo zwyczajnie pękłbym po takiej ilości ryb i przeróżnych sałatek, ale macocha Jeongguka wcisnęła mi jeszcze koniecznie kawałek sernika. Przemilczałem fakt, że nienawidzę w cieśnie rodzynek, by nie było jej przykro, ale ciasto i tak było całkiem smaczne, więc nie mogłem narzekać.
Jeongguk oczywiście miał dla mnie prezent, co było do przewidzenie, choć powtarzałem, że nic nie chcę. Ja kupiłem mu dywaniki do samochodu i dorzuciłem w gratisie nowe wycieraczki, bo ostatnio na swoje marudził. Był ucieszony, jak dziecko. On sam do mojej paczki nie mógł darować sobie wrzucenia dwóch par majtek - oczywiście damskich, byśmy mieli jasność. Ale głównym prezentem nie było nic sprośnego, jak się spodziewałem. Dostałem przeuroczą ramkę z naszym zdjęciem, na którym chłopak całuje mnie w skroń i trzyma w talii. I przysięgam, że było to dla mnie tak abstrakcyjne - on, Jeon Jeongguk kupujący na święta swojemu chłopakowi fotkę oprawioną w biel, że o mało co się nie zaśmiałem.
- Jesteś naprawdę kochany - powiedziałem, przesuwając kciukiem po szybce. - Dziękuję. Nie spodziewałem się, naprawdę. Myślałem, że wyskoczysz z jakimś dildem, czy Bóg wie czym - zaśmiałem się lekko, zaraz wtulając w jego bok.
Siedzieliśmy już w jego pokoju, bo neutralne tematy do rozmów z jego rodzicami się skończyły. Przez okno widać było ładnie ustrojone domy sąsiadów, lampki na balkonie i śnieg leżący na chodnikach. A w pokoju Jeongguka było ciepło, klimatycznie przez cicho lecącą w tle muzykę i słodko przez zapach kilku palących się świeczek.
- Jak chcesz to potrafisz być uroczy - mruknąłem, unosząc głowę, by na niego popatrzeć. Jeongguk był nieziemsko piękny. Miał tak uniwersalne rysy twarzy, że mógł w kilka sekund przeistoczyć się z małego chłopca w dorosłego mężczyznę. Jego aura dupka i cwaniaka wyparowała. Znów był Jeonggukiem, a nie Jeonem - gwiazdą. Zdecydowanie bardziej wolałem jego prawdziwą twarz.
- Myślałem o nas ostatnio dużo - przyznał, spoglądając prosto w moje oczy, najwyraźniej chcąc poruszyć jakiś ważny temat. I czy mi się wydawało, czy przez chwilę wyglądał jakby miał się zaraz rozpłakać?
Jeongguk
To nie tak, że wcześniej nie zdawałem sobie sprawy z naszej sytuacji. To nie tak, że nie myślałem o Jiminie, bo myślałem, nawet częściej niż zdrowy człowiek powinien myśleć. Ale chyba zwyczajnie nie chciałem dopuścić do siebie myśli, że jesteśmy właśnie na półmetku naszej historii. Minęły cztery miesiące, zostało dokładnie tyle samo, nim Jimin będzie musiał wrócić do Korei. I to przerażało mnie. Nie pozwalało przez ostatnie noce spokojnie spać, bo nawet jeśli Jimin smacznie chrapał tuż obok, wiedziałem, że to chwilowe.
Wymiana szkolna miała trwać semestr. A nasze egzaminy zaczynały się w kwietniu. Jimin te swoje napisać musiał w Korei.
Sama myśl o tym, że on naprawdę musi kiedyś wrócić do domu wydawała się absurdalna, bo chciałem by miał swój dom po drugiej stronie ulicy, albo najlepiej pod moim adresem. Nie chciałem puszczać go dalej niż na odległość dom-szkoła-lodowisko-lodziarnia. A dystans między Hallowell, a Busan był przeogromny. Za duży. Dla mnie to było za dużo. Wiedziałem, że im bardziej się do niego przyzwyczajałem tym trudniej będzie mi go pożegnać.
- I co wymyśliłeś? - zapytał Jimin, patrząc na mnie z niepewnością wypisaną na twarzy.
- Że chyba będę musiał cię porwać, albo coś, bo nie pozwolę ci zostawić mnie tu i wrócić sobie od tak do Korei - odparłem, łapiąc za jego drobną dłoń. - Czuję się jak idiota, bo na początku proponowałem ci te wszystkie głupoty, a teraz sam wpadłem po uszy. Nie wiem, czy po tak krótkim czasie powinienem mówić, że cię kocham, ale jeśli to nie jest zakochanie to nie wiem, co to jest. Naprawdę nie chcę, byś gdziekolwiek jechał, byśmy zmuszeni byli rozmawiać na kamerkach internetowych i ostatecznie byśmy o sobie zapomnieli. Nie pozwolę na to.
- Kiedyś będę musiał wrócić do domu - wykrztusił z lekkimi wypiekami na policzkach. - Ale... czy ty właśnie przyznałeś, że mnie kochasz? - zapytał, patrząc na mnie jak te wszystkie psy w schroniskach, gdy koło ich klatki przechodzi potencjalny właściciel.
- Wiem, że pewnie zalejesz mnie lawiną mądrości, że przecież, by kogoś pokochać musisz go dobrze znać, musisz przejść z nim wiele i tak dalej i tak dalej. Nie wiem, ty jesteś z naszej dwójki tym mądrzejszym. Ale serio, nie mam pojęcia, co robić. W dupie mam to, że to wcześnie. W dupie to, że nie bierzesz tego na poważnie. Ja po prostu tak czuję i...
Zatrzymały mnie te same drobne łapki, które trzymałem. Jimin zasłonił nimi moje usta, układając swoje wargi w literę "o". A ja się rozpłakałem, jak jakaś pizda, jak jakaś baba! Boże, dlaczego to musiało być tak trudne? Wyznawanie miłości i mówienie o tych wszystkich pożegnaniach? Dlaczego to na nim musiało zacząć mi zależeć? Dlaczego Park Jimin, lat osiemnaście nie może być blisko mnie już zawsze?
- Ja ciebie też - powiedział, nie zdejmując z moich ust dłoni, przez co uleciało z mojego gardła dość niewyraźne "co?". - Co? - zapytał sam, dopiero wtedy zabierając ręce.
- Co?
- No co?
- Co ty powiedziałeś?
- "Co".
- Nie, wcześniej - mruknąłem, a on zaczerwienił się jeszcze mocniej i starł jedną z łez, które spłynęły po moim rozgrzanym policzku. - Że ty mnie też, tak? Tak powiedziałeś?
- Tak - odparł, uśmiechając się tak pięknie, jak tylko on umiał. - I nie płacz już, Jeonggukie - dodał, powoli ścierając resztę łez. - Nigdzie się na razie nie wybieram, a skoro tak bardzo mnie kochasz to chyba nie pozwolisz mi siedzieć w Korei długo samemu, prawda? - zapytał, puszczając mi oczko, zaraz łącząc nasze usta w długim i z początku spokojnym, ale potem coraz szybszym pocałunku, podczas którego przenieśliśmy się wgłąb łóżka.
Nie oderwałem się od jego warg przez resztę nocy, nawet gdy obaj niesieni emocjami, rozbieraliśmy się, by być jeszcze bliżej, by być ze sobą tak jak jeszcze ostatnio w hotelu. I pomyśleć, że jakiś czas temu myślałem tylko o zaliczeniu go... Teraz uważałem na każdy jego grymas na twarzy, na jego bolesne stęknięcia, a potem cieszyłem się z tych przepełnionych przyjemnością.
Chciałem o niego dobrze zadbać, by czuł się ważny i bezpieczny. Ale chyba sam przesadzałem z tą uwagą, bo Jimin szybko poprosił o nieco żwawsze tempo. Musieliśmy być cicho, bo spokojna muzyka nie mogła zagłuszyć naszych westchnięć i jęków, a na dole byli nadal moi rodzice, ale nie mogliśmy się powstrzymać. Gdy jakiś czas później odpoczywaliśmy w łóżku, Jimin wyznał, że skoro już raz spróbował ze mną seksu to teraz będę musiał zadowalać go tak cały czas.
I choć może problemy same się nie rozwiązały, nie zniknęły, to w mojej głowie pojawiło się już kilka pomysłów, co zrobić, byśmy naprawdę mogli być razem dłużej niż tylko przez okres jego pobytu tutaj.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top