my american cheearleader
Jimin
Z samego rana chłopcy się pogodzili, ale i tak czułem, że Jeongguk nie jest do końca "w sosie". Nie wiedziałem, czy długo trzymał urazę w takich sytuacjach, ale wiedziałem, że Scott naprawdę go rozczarował i od tak nie odkupi swoich win, nawet jeśli teoretycznie Jeonowi nic takiego nie zrobił. Czasami tych kilku słów za dużo się nie zapomina. Bo w końcu, skoro Scott był beznadziejnym chłopakiem mimo wielu obietnic składanych Regan to mógł też za nic mieć sobie przyjaźń czy to ich "braterstwo".
- Jesteśmy braćmi, nie? - rzucił jeszcze Jeonggukowi, gdy ten poszedł w stronę wyjścia.
- Ta, jasne, braćmi - odparł, tym samym tonem, którym odpowiedział kiedyś Jose po tym, jak ten klepnął mnie w tyłek. Jakby od niechcenia to mówił, jakby podawał przepis na sernik, a nie składał jakąś ważną deklarację.
Potem pojechaliśmy na trening. Lodowisko w Spokane było oczywiście gabarytowo takie same, co to w Hallowell, ale jednak same trybuny były tu naprawdę imponujące. Zasiadłem na zaszczytnym miejscu koło trenera, bo już bardziej się chyba nie dało ustawić, ale skoro Jeongguk kiedyś powtarzał mi o plusach bycia z nim w "układzie" to chyba plusy za bycie jego chłopakiem powinny być większe, co? Dlatego mogłem siedzieć obok tego starego gościa z pokerową twarzą, który czasami coś do nich krzyczał. Miał wyrazisty akcent, przez co czasami go nie rozumiałem, ale nie miałem pojęcia skąd pochodził. Byłem beznadziejny w rozpoznawaniu tego typu rzeczy nawet w swoim języku. Dialekty myliły mi się i nigdy nie umiałem ich odróżnić. Jedynie ten Busański był mi znany, bo przecież Busan było moim rodzinnym miastem.
Zaraz po chłopakach cheerleaderki też przećwiczyły swój układ, a także kilka okrzyków. Jess wyginała się we wszystkie strony, gdy dziewczyny podniosły ją na swoich ramionach. Ale to nie one przykuły moją uwagę, a raczej kibice, którzy zaczęli schodzić się na trybunach. Każdy z nich miał czarne ubranie i flagi z rysunkiem pantery. W końcu maskotką Spokane Pantherts było właśnie to zwierze.
Pełne były dosłownie całe trybuny i to już godzinę przed meczem. Gdy schodziłem do szatni, miałem nawet okazję minąć się z kapitanem przeciwników Wilków. Wysoki i napakowany czarnoskóry chłopak minął mnie, jakby w ogóle nie patrzył pod nogi, czyli tam gdzie ja byłem. Czasami przy Jeonie czułem się mały, o Westwoodzie nie wspominając, ale ten gość? Nadawałby się na koszykarza.
- Minąłeś Moora - rzucił Jeongguk, gdy przyszedłem do nich do szatni i streściłem trochę wygląd tamtego wielkoluda. - Kapitan, atakujący i kurwa ma takie cielsko, że jak cię przygniecie to po tobie.
- W zeszłym roku złamał jakiemuś ziomkowi nogę, jak na niego spadł. I to w ćwierćfinale - odezwał się Kurt, chodząc z kąta w kąt. Podobno zawsze musiał pochodzić, gdy się stresował.
- Kurna, jak na mnie wleci, jak będę bronił to się najpierw zesram ze strachu, a potem padnę na polu bitwy - rzucił Westwood. - Jak tylko ich rozjebiemy to idę zajarać. Koniecznie.
- Mózg ci się od tego kiedyś rozpuści - zaśmiał się Scott, ale wiadomym było, że chce zwyczajnie trochę rozluźnić atmosferę. Każdy był spięty, nawet Jeongguk, koło którego siedziałem, trzymając go za rękę.
- Jak twoja noga? - zapytałem jeszcze, gdy reszta chłopaków zajęła się rozmową.
- Nie boli, bo najadłem się tabletek. Nie musisz się martwić. Do następnego meczu pewnie trochę przejdzie.
- Jak mam się nie martwić? - mruknąłem, sięgając po całusa. - Nie chcę, by coś ci się stało.
- Nic mi nie będzie. Trener i tak powiedział, że po meczu pojedziemy do szpitala na prześwietlenie. Nie mogłem mu przecież powiedzieć, że już miałem je kilka razy robione, no nie? Z resztą, nie z kośćmi jest problem.
- Od razu po meczu jedziecie?
- Ta, jak się wykąpie. Ale nie musisz się tak martwić, złotko, okey? Rozjebiemy ich - zaśmiał się, jeszcze przybliżając swoje usta do mojego czoła, by musnąć moją buzię i potem posłać oczko.
Niedługo potem wróciłem do trenera, by zdążyć na końcówkę układu obu składów cheerleaderek. Nasze czerwono-białe pompony latały w górę i w dół zagrzewając zawodników, a potem to Pantery miały swoje pięć minut. Układ miały lepszy, a kibice byli po stronie gospodarzy, ale na pewno drużyna była przyzwyczajona do tego, że gdy nie grają u siebie to nie mają swojej publiki. A więc krzyki i oklaski rozbrzmiały, gdy na lód wjechało sześciu zawodników drużyny Spokane. Sędziowie zajęli miejsca, gdy dołączyli do nich nasi. No i się zaczęło.
Początek był podobno bardzo ważny, bo łatwej było utrzymać przewagę niż nadrobić, ale o każdy punkt trzeba było naprawdę się postarać. Wilki nadrabiały szybkością, a Pantery siłą, bo jak się okazało - nie tylko Moor był tak duży. Obrońca i jeszcze jeden gość z ataku nadrabiali masą, więc wiele razy Jose, czy Westwood zjeżdżali im z drogi. A Jeongguk? Robił tyle manewrów, tyle różnych podań, że trudno było za nim nadążyć, ale i tak naprawdę mało strzałów było celnych.
Aż z trybuny widziałem, jaki jest wściekły.
Wyglądał wtedy jak rasowy morderca. Mrużył oczy i patrzył na przeciwników spode łba. Dobrze, że miał kask, bo na pewno skoczyliby sobie do gardła z Moorem, którego też aż za bardzo nosiło. Kibice skandowali jego nazwisko, gdy punktował, a Scott zdawał się jakiś czas naprawdę bezsilny. Pierwsze trzy strzały atakujących ze Spokane trafiło do bramki zanim ten zdążył się zorientować. Dopiero później Jose jakoś ich blokował, a Scott najwyżej odbijał to, co nie leciało z prędkością światła.
Jeongguk trafił raz praktycznie z połowy boiska. Krążek przeleciał między nogami bramkarza, co było cholernie trudne do wykonania, a na co cheerleaderki zaczęły wyśpiewywać jeden z okrzyków, a potem samo jego nazwisko. Ich głosy mieszały się z głosem tłumu, którzy krzyczał nazwę swojego zespołu, a ja nerwowo skubałem skórki przy paznokciach i zagryzałem wargę, bo co innego mogłem zrobić? Modliłem się tylko, by z nogą Jeongguka było wszystko w porządku.
Było widać faktycznie ogromną różnicę w poziomie tych zawodników. Byli bez porównania do tych z eliminacji. Tamte mecze potrafiły się kończyć z wynikiem nawet piętnaście do dwóch. Tutaj? Tu było trzy-trzy przed końcem pierwszej połowy. Coraz trudniej było o punkt i coraz agresywniej bliżej bramki. Praktycznie cały czas ktoś się o kogoś obijał, czy wręcz rzucał na barierkę.
Po przerwie znów zaczęła się walka. Na jakiś czas weszły też zmiany z pierwszego składu, by zawodnicy mogli chwilę odpocząć. Ale Jeongguk nie schodził. Ne mam pojęcia, jakim cudem tak długo wytrzymywał, skąd miał tyle siły i energii, ale nie zwalniał nawet, gdy innym brakowało sił.
Z Jasonem tworzyli zgraną parę, której udało się wyminąć obrońców i tak doprowadzili do przewagi, która utrzymała się na szczęście do końca. Ostatecznie Wilki wygrały, czemu towarzyszyło wiele okrzyków cheerleaderek i kilka łez drużyny przeciwnej.
Od razu pobiegłem do nich do szatni.
- Należy mu się za ten jeden szalony punkt jakieś porządne obciąganie - rzucił Kurt, widząc, jak wpadam do szatni i od razu całuje Jeongguka, ciesząc się z ich wygranej. Zaśmialiśmy się.
- A tobie co należy się za odwagę, stary? - zaczął kapitan, podchodząc właśnie do Kurta. - Zatrzymać Moora to nie lada wyzwanie, jesteśmy z ciebie dumni.
- A tak srał w gacie - rzucił jeszcze Westwood, już trzymając w buzi skręta. Nie poczekał nawet aż wyjdzie z lodowiska. Chłopacy wyzwali go od "oszołomów", ale i tak każdy z nich miał naprawdę dobry humor.
Jose też.
Jose, który znów zawędrował do moich pośladków dłonią, gdy wychodziłem za Jeonggukiem z szatni. Gdy się odwróciłem zgrywał niewiniątko, a ja znów nie chciałem robić niepotrzebnej spiny, bo każdy konflikt odbijał się nie tylko na jednostce, ale i drużynie. Ale mimo jego oczywistych, nieczystych zagrywek, zdziwiłem się, gdy siedząc później w swoim pokoju i zajadając się ze Scottem (mimo lekkiego focha na niego, bo przecież halo! Regan to moja kumpela...) popcornem, dostałem wiadomość.
| 23:38 Zdążyłam! 😂😅❤💜 |
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top