Rozdział 2: Jimin

Dzień dobry, smażonki. Chętnie dorwałabym tutaj baner, ale zepsułam kolejny zasilacz do laptopa, gdzie miałam w sumie wszystko.
No nic, zapraszam was również do reboota tej historii o tym samym tytule tylko że z inną okładką. Miłego czytania!

~•~•~•~•~•~•~•~•~

Pora w moim kalendarzu wykreślić dwunastego kwietnia i przygotować się do dzisiejszego dnia w szkole. Podniosłem się do siadu i ziewnąłem dość głośno. Kiedy zdjąłem z oczu opaskę, w której zwykle spałem, przetarłem ociężałe powieki po czym sięgnąłem po okulary. Bez nich ani rusz, bo byłem ślepy jak kret. Przesunąłem się do krawędzi łóżka i spuściłem nogi na podłogę.

− Kihyun! − zawołałem swojego lokaja, jak każdego ranka.
Po chwili drzwi się otworzyły. Na progu stał mojego wzrostu rudy mężczyzna w czarnym garniturze z krawatem i białych, aksamitnych rękawiczkach.

− Tak, paniczu?

− Przygotuj mi na śniadanie gofry.

− Sok pomarańczowy, czy...

− Jabłkowy − przerwałem mu. − Idź już, bo jestem głodny.

− Oczywiście − ukłonił się i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
W tych czasach dobrych lokai to ze świecą szukać. Na szczęście moja matka trafiła na tego dwudziestopięciolatka w agencji pomocy domowej. Powiedzmy, że farbował co jakiś czas włosy, ale kompletnie mi to nie przeszkadzało. Nawet sam chciałem zmienić kolor swoich, ale mama się nie zgodziła, bo w mojej szkole można mieć tylko naturalną czerń lub brąz, chyba że było się mieszańcem, jak na przykład Hansol z pierwszej klasy. Jego włosy są w kolorze ciemnego blondu.

Wstałem i przeciągając się, ruszyłem w stronę garderoby, aby zabrać mundurek szkolny składający się z białej koszuli, czarnej marynarki z herbem szkoły na lewej piersi i tego samego koloru spodnie. Do tego świeżutko wypastowane lakierki w smolistej barwie oraz skarpety, najlepiej czarne. Gdy go wyciągnąłem, położyłem ubrania na swoim łóżku, po czym ruszyłem do łazienki, żeby wziąć szybki prysznic. Jeśli się nie mylę, za dokładnie dwadzieścia minut przyjdzie tutaj Kihyun, żeby zawołać mnie na śniadanie do jadalni. Zegarek wskazywał ósmą, więc do rozpoczęcia lekcji została mi godzina. Muszę się pospieszyć, bo Seokjin nie może zbyt długo czekać. Podobno wraz z matką przyjął do siebie biednego kuzyna. Już mi go szkoda. Oby nie musiał użerać się z tym dzieciakiem, bo inaczej nie będę mógł do niego przychodzić na wspólną naukę.

Po wzięciu szybkiego prysznicu, wytarłem się i założyłem świeże bokserki, po czym podszedłem do dużego lustra.

Chwyciłem za suszarkę by przesuszyć wilgotne kosmyki i ułożyć je jakoś sensownie. Gdy skończyłem, sięgnąłem po krem nawilżający, żeby móc posmarować nim twarz. Odrobina tego cudeńka sprawiała, że moja cera była prawie idealna. Zastanawiałem się chwilę, czy podkreślić delikatnie oczy eyelinerem, ale po chwili namysłu zrezygnowałem z tego pomysłu. Dziś stawiam na naturalność. Jeszcze wsunąłem na nos moje okulary, które natychmiast wyostrzyły mój wzrok.

Gdy wyszedłem z łazienki, Kihyun czekał już na mnie, dlatego musiałem szybko się ubrać. Zrobiłem to najszybciej jak potrafiłem. Kiedy chciałem wyjść z pokoju, Kihyun mnie zatrzymał, podnosząc dłoń, na której spoczywała czarna tasiemka.

− Zapomniałeś paniczu o wstążce.

− Rzeczywiście. Zawiążesz mi ją?

− Oczywiście.

Zbliżył się do mnie i przełożył wstążkę pod kołnierzykiem koszuli, żeby zawiązać ją luźno pod pierwszym guzikiem.

− Dziękuję − uśmiechnąłem się.

− Matka czeka w jadalni. Chyba chce z tobą porozmawiać.

Ciekawe czego dziś ode mnie chciała. Może przyszły już wyniki klasyfikacyjne z marca. Szybkim krokiem przemierzyłem cały korytarz pełen drzwi prowadzących do różnych, ciekawych pomieszczeń, a następnie zszedłem po schodach, by po chwili wkroczyć do dużej jadalni, w której stał duży stół, zdolny pomieścić połowę naszej dużej rodziny. Na jednym z jego końców przygotowane było moje śniadanie. Na miejscu obok siedziała mama, paląc cienkiego, miętowego papierosa. Tyle razy jej mówiłem, że ten nałóg ją zniszczy, ale ona jak zwykle miała moje słowa w głębokim poważaniu.

− Cześć mamo − ukłoniłem się przed nią, nim zająłem swoje miejsce.

− Cześć synku. Właśnie przyszedł list z twoją klasyfikacją po pierwszych, tegorocznych testach.

− Nie myślałem, że list przyjdzie tak wcześnie. Poza tym mogłem dowiedzieć się za jakieś pół godziny.

− Chciałam cię dziś pochwalić − uśmiechnęła się, gasząc papierosa w kryształowej popielnicy. − Pierwsze miejsce w rankingu, sto dwa punkty na sto. Jak to zrobiłeś?

− W zadaniu szesnastym, części matematycznej znalazłem błąd − wzruszyłem ramionami, zabierając się za jedzenie.

− Któż by się spodziewał. Przecież nauczyciele są nieomylni − prychnęła ironicznie.

− No cóż, widocznie pani Yoo jest naprawdę głupia.

− Możesz mieć rację − przyznała. − Dziś wrócę późno z pracy. Możesz iść do Kim Hyolyn, tylko pamiętaj, ze masz wrócić na noc.

− Dziś nie chcę tam iść, bo Seokjin przyjął swojego biednego kuzyna. Wolę poczekać, aż chłopak nauczy się kultury.

− Hm, mogę się z tobą zgodzić. Nie chcę, by mój syn zadawał się z plebsem − zaśmiała się i podniosła się z krzesła. − Muszę już iść − pochyliła się nade mną, po czym ucałowała moje czoło.

− Mamo, niedługo skończę dziewiętnaście lat, a nadal traktujesz mnie jak małe dziecko − mruknąłem, odkrawając kawałek gofra.

− Dla mnie zawsze będziesz małym dzieckiem. Pa synku.

Na te słowa pokręciłem głową z uśmiechem, zabierając się za szybkie zjedzenie śniadania. Zerknąłem na zegarek w telefonie i się przeraziłem. Do lekcji pozostało mi pół godziny. Już powinienem wychodzić.
Zjadłem dojadłem szybko śniadanie, choć było to niezdrowe i wyszedłem z jadalni. Przed wyjściem czekał na mnie Kihyun, tym razem z czapką szofera. Wielofunkcyjny lokaj to dobry lokaj.

− Na tylnym siedzeniu jest twój plecak i drugie śniadanie, paniczu.

− Dziękuję − minąłem go i pognałem do małej limuzyny, którą lubiłem jeździć do szkoły. Trzeba korzystać z tego, co daje ojciec pod choinkę.

Wkrótce wyruszyliśmy do szkoły. Dziesięć minut jazdy naprawdę mi się dłużyło, ale kiedy dotarliśmy na miejsce, czas przestał mieć znaczenie. Na rozległym dziedzińcu, obok fontanny czekał na mnie mój przyjaciel. Pożegnałem Kihyuna, zabierając swoje rzeczy i wyszedłem z samochodu, by przywitać Seokjina.

− Jin! − zawołałem go, używając skrótu jego imienia.

− Cześć Jiminie − przywitał się, gdy byłem wystarczająco blisko. Jego twarz była zwykle wykrzywiona w radosnym uśmiechu, ale nie tym razem. Coś go gnębiło.

− Co się stało? − zapytałem.

− Mój kuzyn jest drugi w rankingu.

− Drugi?! − zdziwiłem się. To by oznaczało, że jest super geniuszem.

− Drugi od końca − westchnął. − Nie spodziewałem się, że będzie mu szło aż tak źle. Wychodząc z sali, uśmiechał się i powiedział, że zaliczył na dwa, z czego był naprawdę dumny. Rozumiesz to, że satysfakcjonuje go nędzna dwója?!

− Wolę tego nie skomentować... Gdzie teraz jest?

− U dyrektora. Poprosił go do siebie, bo nie chciał zdjąć kolczyków. W dodatku ma fioletowe włosy.

− Fioletowe? − powtórzyłem. − Kolczyki? Słodki Jezu, przygarnąłeś pod dach człowieka z cyrku!

− Nie mów tak. On po prostu potrzebuje więcej uwagi. Tak przynajmniej mówiła moja mama, która jest święcie przekonana, że zachowuje się tak ze względu na swoich rodziców, którzy go porzucili, gdy miał kilka miesięcy.

− A ja myślę, że po prostu potrzebuję spokoju, hyung − wtrącił wysoki chłopak o fioletowych włosach, który pojawił się nagle za plecami Seokjina. − Jestem kim jestem, a dwa to bardzo dobra ocena.

− Jungkook, proszę cię, nie wygaduj bzdur.

A więc Jungkook... Był przystojny, bardzo przystojny. Seokjin miał rację mówiąc o kolczykach. Były to dwie czarne kropki o średnicy dobrego centymetra lub odrobinę większej. Mundurek leżał na nim całkiem dobrze. Z twarzy przypominał mi trochę takiego chłopaka, co każdego chciałby bić.

− Jimin, to jest Jungkook i zacznie naukę w drugiej klasie. Jungkook, to mój przyjaciel i masz się zwracać do niego „hyung", zrozumiano?

Chłopak zmierzył mnie kpiącym spojrzenie.

− To jest ten z pierwszego miejsca w rankingu? − zapytał.

− Owszem − przyznał Jin.

− Miło mi cię poznać kujonie − zaśmiał się.

− Jungkookie, takich ludzi powinno się cenić. To on ma przejąć partię polityczną ojca, by władać państwem, więc zachowaj chociaż odrobinę szacunku.

− Tak jest − ukłonił się teatralnie. − Wybacz hyung, już nie będę − gdy się wyprostował, posłał mi ironiczny uśmieszek.

Nigdy, ale to przenigdy go nie polubię, nawet jeśli mieliby oddać cały świat pod moją komendę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top