Rozdział 7
Poszłam na lekcję. W ogóle nie mogłam się skupić, ciągle myślałam o tym co wydarzyło się na poprzedniej przerwie. Julie siedziała w ostatniej ławce i patrzyła na mnie tak, że jestem pewna, że gdyby umiała zabijać wzrokiem już dawno byłabym trupem. Michael siedział w pierwszej ławce przed nauczycielką. On chyba umiał się skupić, w przeciwieństwie do mnie.
Na przerwie usiadłyśmy z Mary na ławce na dworze. Z tego miejsca miałam widok na Michaela stojącego samego przy piłkarzykach i grającego nimi. Nie było obok niego kolegów. Był sam.
Zaczęłam myśleć o tym jak go przytuliłam. Zrobiłam to nie myśląc, tak jakoś samo wyszło, byłam po prostu szczęśliwa. Tylko, że przytuliłam Michaela Josepha Jacksona. Króla Popu. Idola miliardów ludzi na całym świecie....ale przecież....na razie to Michael. Tylko Michael. Muszę uważać, żeby nie powiedzieć komuś o tym, jaką to wielką fanką jestem Michaela Jacksona.
Nagle przyszła mi do głowy bardzo ważna i znacząca myśl. Przecież... ja mogę go przed wszystkim ostrzec! Może uda mu się uniknąć śmierci w takim wieku. Może nie dojdzie do wypadku na planie Pepsi! Mogę powstrzymać Miki'ego od uzależnienia od lekarstw!! I oskarżeniami o molestowanie seksualne!! Jestem genialna! Ale stop! Muszę poczekać, aż dorośniemy. Raczej trudno byłoby mu to zrozumieć w takim wieku. Poczekam z sześć, siedem lat i mu powiem. Tylko żeby nie było za późno! Spokojnie, wszystko się uda. Tylko co jeśli wrócę do dwa tysiące osiemnastego roku? Nie, tak być nie może. Tu jest moje życie. Tu, w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym pierwszym roku.
Z głębokich rozmyślań wyrwał mnie głos Mary:
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz?! - krzyknęła.
- Yyy...co? Tak.
- No więc, co o tym sądzisz? -zapytała.
- Yyyyy...ale o czym? - nie wiedziałam o co jej chodziło.
- O tym, o czym przed chwilą ci powiedziałam. - zrobiła oburzoną minę.
- A możesz powtórzyć? - wyszczerzyłam się.
- Widzę, że masz mnie gdzieś. - wnerwiła się.
- Nie powiedziałam tego!
- Nie słuchasz mnie! - wstała.
- No jeny! Zamyśliłam się.
- O czym? - nagle popatrzyłam na Michaela, który nam się przyglądał. Mary odwróciła głowę i spojrzała na chłopaka.
- O nim? - zapytała.
- Yyyy....n-nie. - zarumieniłam się.
- To czemu stałaś się czerwona?
- Słońce mnie opaliło.
- Jakie słońce?! - popatrzyła na zachmurzone niebo. - Ciągle kłamiesz! Może nie chcesz się już ze mną przyjaźnić?! - krzyczała.
- Po prostu się zamyśliłam a ty od razu robisz mi wielkie halo! - także wstałam.
- Idź sobie do niego jeśli chcesz, ale potem nie przychodź z przeprosinami.
- Jakimi przeprosinami? Za co niby? - rozłożyłam bezradnie ręce.
- Za wszystko!
- Aha, czyli za nic! - wrzeszczałyśmy na całe gardła.
- Przepraszam... - Mike podszedł do nas bliżej, próbując nas uspokoić.
- Nie wtrącaj się! - powiedziała Mary.
- EJ! Nie mów tak do niego! - zmarszczyłam delikatnie brwi.
- Wolisz jakiegoś chłopaka co tu drugi dzień jest czy najlepszą przyjaciółkę co siedem lat znasz?
- O co ci chodzi? - denerwowałam się.
- O to, że nagle z ciebie wielka panna, co za chłopakami biega!
- Jakimi chłopakami? O co ci w ogóle chodzi? Czy ja coś o nim powiedziałam?! Nie! Ale ty od razu stwierdziłaś, że o nim myślę, bo się kurde popatrzyłam w jego stronę.
- On czy ja?
- Co?
- Wolisz go?
- On przynajmniej nie zachowuje się jak świnia!
- Ale ile go znasz? Jeden dzień? A mnie?
- Znam go wię... - co ja mówię?! Przecież nie powiem, że jestem encyklopedią dotyczącą Michaela Jacksona. - Nie mam ochoty z tobą rozmawiać... - zaczęłam odchodzić.
- Dobra, idź sobie. Wielka królewna się znalazła! A w szóstej klasie obiecywałaś, że nie będzie ci zależeć na klasie. Ale tu nagle pojawia się jakiś men i od razu do niego biegniesz! Niby taka cicha, spokojna a tak naprawdę to tylko za chłopakami się ogląda! - poczułam jak łza spływa mi po policzku.
Zaczęłam iść w stronę szkoły.
- Tak uciekaj, zawsze... - przestałam ją słyszeć.
Jak mogła się tak zachować? Myślałam, że nasza przyjaźń jest prawdziwa! A tym czasem osoba, którą znasz tyle lat staje się twoim wrogiem. Nie chciałam o tym myśleć.
Na szczęście zadzwonił dzwonek na lekcję, więc szybko weszłam do klasy. Wtedy Mary zrobiła coś podłego. Nie sądziłam, że posunie się do tego stopnia. Usiadła w ławce razem z Julie. Zawsze wiedziałam, że gdyby mnie nie było, przyjaźniła by się z nią. Dobrze wiedziała o naszej sprzeczce i usiadła z nią specjalnie.
Samotnie udałam się do środkowej ławki, kiedy reszta klasy jeszcze wchodziła. Widziałam, że Michael stoi obok swojej ławki, przed biurkiem nauczycielki i patrzy na mnie. Gdy już usiadłam i schyliłam się żeby wyciągnąć z plecaka książki on podszedł do mnie, tak, że go nie zauważyłam.
- Jeśli chcesz mogę z tobą usiąść. - powiedział trzymając w lewej ręce torbę.
- Chyba raczej jeśli ty chcesz. - uśmiechnęłam się niemrawo.
- Jeśli ci to nie przeszkadza to mogę.
- Na pewno?
- I tak bym siedział sam.
- To siadaj. - powiedziałam i zaczęłam szukać piórnika.
Dziwnie się czułam. Obok mnie siedział mój idol. W prawdzie był jeszcze młody, ale... to jednak on..
- Nie było zadania, prawda? - zapytał po chwili.
- Yyy... n-nie. - zająknęłam się. Czy ja naprawdę nie mogłam się przy nim zachowywać normalnie?
Na szczęście przez całą lekcję już o niczym nie rozmawialiśmy. Michael słuchał na lekcji, nie to co ja...hehe. Gdy zerkałam na Mary i Julie, obie patrzyły na mnie morderczym wzrokiem. Nie chciałam myśleć co będzie z naszą przyjaźnią. Dziś zachowała się po prostu podle i nie miałam zamiaru tak szybko jej tego wybaczyć.
Lekcje ciągnęły się niemiłosiernie. Prawie na wszystkich siedziałam z Michaelem i... było fajnie. W prawdzie gdy tylko chciał pożyczyć długopis lub zapytał czy mogę powtórzyć temat, bo nie zapisał, ja jąkałam się i rumieniłam jak jakaś psychiczna.
W końcu zadzwonił nasz zbawczy dzwonek. Wszyscy radośnie wybiegli ze szkoły a ja zaczęłam iść w stronę szatni. Był w niej Mike, który jeszcze dziwo jeszcze nie wyszedł. Przebrałam buty i już chciałam opuścić budynek gdy usłyszałam za sobą, uroczy głos:
- Hej! - odwróciłam się. Tak jak sądziłam, to Michael.
- Coś się stało? - zapytałam patrząc na niego.
- Nie. Po prostu nie lubię wracać sam. No chyba, że masz coś przeciwko.
- Oczywiście, że nie. I tak nie mam z kim iść. - uśmiechnęłam się.
- Nie było zadania, prawda? - zapytał.
- Tylko z angielskiego.
- To dobrze. - mruknął pod nosem.
Już miałam otworzyć drzwi, żeby wyjść, ale Mike szybko mnie wyprzedził i zrobił to za mnie.
- Dziękuję. - zarumieniłam się.
- Mama zawsze powtarzała, żeby być uprzejmym dla dziewczyn. - odwzajemnił uśmiech.
Schodziliśmy już po schodach gdy nagle usłyszeliśmy cichy szloch.
- Co to? - zapytał oglądając się wokół.
- Nie mam pojęcia. - wsłuchałam się. - Ale to chyba dobiega stamtąd. - wskazałam palcem na mały, drewniany domek niedaleko szkoły będący magazynkiem. - Dawniej to było coś w rodzaju "kozy" dla nieposłusznych uczniów, ale teraz mieszczą się tam jakieś niepotrzebne graty. Do tego nikt tam nie zagląda bo dawno jakiś uczeń wymyślił legendę, że teraz mieszka tam jakaś krwawa koza, która morduje niegrzeczne dzieci a z ich oczu robi sobie zupę. Oczywiście starsi w to nie wierzą a jednak nikt nigdy nie odważył się tak zaglądnąć. - wytłumaczyłam mu.
- Chodźmy tam. - powiedział Mike.
Powstrzymałam wybuch śmiechu. Ja mu tu opowiadam o jakiś krwawych kozach, zupach i Bóg wie o czym jeszcze a on tak po prostu chcę tam iść.
- Ok ale szybko. - westchnęłam.
Stanęliśmy przed drewnianymi drzwiami. Szloch był już dobrze słyszalny. Miki powoli otworzył drzwi a ja schowałam się za nim. Ostrożnie weszliśmy do środka aż nagle drzwi zamknęły się za nami. Zdążyłam tylko krzyknąć i schować się jeszcze bardziej przy nim. Wtedy Michael zaświecił małą lampkę, która tam wisiała i uśmiechnął się.
- To jest ta krwawa koza? - założył ręce na biodra. Popatrzyłam na jakąś dziewczynę siedzącą w kącie i płaczącą. Natychmiast oddaliłam się od Michaela i podeszłam bliżej.
- Co się stało? - zapytałam słodkim, troskliwym głosem. Co? Czy to była...
- Blanka? - chciałam się upewnić.
- Kto? - zapytał Mike robiąc krok w przód.
- Nasza zbawczyni, dzięki której wygraliśmy wojnę z Julie. - uśmiechnęłam się do niego. - Co ty tu robisz? - pomogłam jej wstać.
- Julie...to przez nią... - wyszeptała ocierając łzy. Wskazała na lekko krwawiące czoło.
- To ona ci to zrobiła? - dopytał Michael. Blanka pokiwała głową.
- Dlaczego? - zmarszczyłam brwi.
- Po tym jak wam pomogła, chciała się zemścić i zaprowadziła mnie tu a potem popchnęła.
- Jak tak można? - zapytał chłopiec.
- No dobrze, ale już wszystko ok? - zapytałam, lustrując ją wzrokiem.
- Tak, dziękuję. - odpowiedziała.
- Chodź, zaprowadzimy cię do domu. Gdzie mieszkasz?
- Na Color Street dwanaście. - powiedziała.
Wyszliśmy z "kozy" i udaliśmy się w stronę domu Blanki.
- Opowiedz nam o sobie. - rzucił Mike na poprawienie atmosfery.
- No więc jestem Blanka Riverqueen. Mam dziesięć lat i uwielbiam gotować. Mam starsza siostrę Alicję. Chodzi tu do szkoły. Do siódmej d. Kojarzycie?
- Chyba słyszałam o niej. - powiedziałam. (Oczywiście Blankę i Alicję znałam z dwa tysiące osiemnastego roku).
- Mówi, że chciałby się z tobą zaprzyjaźnić. - skierowała to do mnie.
- Naprawdę? - nie dowierzałam. Jeszcze nigdy nie słyszałam, że ktoś chciałby się ZE MNĄ przyjaźnić. To jakaś nowość.
- Słyszała też o całej tej sprawie z obrażaniem Michaela i powiedziała, że na twoim miejscu jeszcze by jej dokopała. - zaśmiałam się na te słowa. Coraz bardziej chciałam poznać tą Alicję. Z opowiadań jej siostry wychodziło, że jest naprawdę fajną i zakręconą dziewczyną.
***
Hejo! I jest kolejny rozdział! Miałam duże problemy z internetem i ledwo co go dodałam, więc cieszcie się! Dziękuję za kochane komentarze, które naprawdę motywują!! Gwiazdkujcie, komentujcie i co tam chcecie 💟
Kocham i całuję 💘😘
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top