Rozdział 42
Diana pov
Michael wyglądał na naprawdę zestresowanego, jak gdyby miał zdawać jakiś ważny egzamin ustny. Czekałam z niecierpliwością na jego słowa, nie wiedząc czego mam się spodziewać.
- Chodzi o to, że... - zaczął, przygryzając delikatnie wargę. - J-ja w końcu zdałem sobie sprawę, że popełniłem wiele głupot w przeciągu ostatnich kilku miesięcy. - mówił. - Diana.. ja wiem, że cię skrzywdziłem i będę żałował tego do końca życia, nigdy sobie nie wybaczę. - chodziło mu chyba o sytuację z Miles City, na którą wspomnienie, od razu poczułam ukłucie w okolicach klatki piersiowej. - Ale ja to wszystko robiłem dla twojego dobra.
O co mu chodziło? Dla mojego dobra związał się z Marią i patrzył w ciszy jak wewnętrznie umieram?
- Wiem, że trudno to wszystko zrozumieć, to naprawdę skomplikowane, ale... Diana.. - patrzył mi w oczy, nadal trzymając mocno za rękę. - Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu, zawdzięczam ci tak wiele.. j-ja.. wiem, że od zawsze nazwaliśmy się tylko najlepszymi przyjaciółmi, ale Diana... jesteś dla mnie kimś więcej. - czułam jak moje serce coraz szybciej obija się o klatkę piersiową, a w żołądku dzieją się nieopisane rzeczy.
Chciałam coś powiedzieć, ale w tym momencie nie byłam w stanie wymówić ani jednego, nawet najkrótszego słowa.
- P-po prostu..
- Nie, Michael.. - przerwałam mu w końcu, chcąc zapaść się w tej chwili pod ziemię. - J-ja.. nie mogę, boję się.. - czułam jak w moich oczach zbierają się łzy. - Proszę cię, nie dokańczaj tego. - patrzyłam w te jego śliczne, czekoladowe tęczówki.
- A-ale ja..
- Proszę Michael.. n-nie chcę znowu cierpieć, t-to wszystko nadal boli. - po moim policzku spłynęła ciepła łza.
Chłopak przez chwilę lustrował mnie wzrokiem z uchylonymi lekko wargami, nie wiedząc co powiedzieć.
- Wiem, ale pozwól mi..
- Nie! - zaczęłam panikować. - Nie mów o tym, nie mów o nas... t-ty mnie nie rozumiesz, ale.. nie wiesz przez co przeszłam i teraz.. t-teraz nie chcę znowu cierpieć.. - powiedziałam, starając się powstrzymywać łzy.
- Nie będziesz, ja...
- Wracajmy do namiotu, proszę. - wyszeptałam przez łzy, spuszczając wzrok. Chłopak ciągle na mnie patrzył, a ja dostrzegłam jak jego oczy szklą się od łez. W jednej chwili wstałam, nie mając zamiaru na niego czekać. - J-ja.. przepraszam cię. - powiedziałam, odwracając się i zaczynając szybko kroczyć w stronę namiotów.
Nie obchodziło mnie to, że jest ciemno i zimno, ani to, że kręcą się tu jacyś napaleni motocykliści. Otarłam z policzków łzy, nie oglądając się do tyłu. To stanowczo za dużo jak na jeden dzień. Tak bardzo chciałam zadzwonić do taty i powiedzieć, żeby przyjechał i mnie stąd zabrał, ale to byłoby głupie, przecież, i tak jutro wracamy.
W końcu dotarłam do naszego namiotu. Dyskoteka nadal trwała, a Alicja za pewne świetnie się na niej bawiła. Ja zamknęłam się w środku, chcąc wszystko przemyśleć. Co to w ogóle miało znaczyć? Czy on chciał... Nie, dlaczego? Dlaczego ciągle skazuje mnie na łzy i cierpienie? Tak bardzo chciałam o tym wszystkim zapomnieć i już dłużej nie myśleć. Chciałam po prostu żeby to był tylko sen, z którego zaraz się wybudzę.
Następnego dnia Michael powiedział, że rozumie moje zachowanie i postara się już nie rozmawiać ze mną na ten temat. W głębi serca odetchnęłam wtedy z ulgą i byłam mu naprawdę wdzięczna, ale z drugiej strony poczułam wtedy także dziwny ból w okolicach klatki piersiowej. Prawdę mówiąc to sama nie wiem dlaczego tak zareagowałam, ale postanowiłam nie zawracać sobie tym głowy.
Wróciliśmy do Los Angeles i znów udawaliśmy, że wszystko jest ok. Żyliśmy sobie jak dawniej, jako najlepsi przyjaciele i staraliśmy się żeby nikt tego nie zepsuł. Ale nie oszukujmy się, w głębi duszy ogromnie cierpieliśmy. Wydaje mi się, że oboje.
Ja - przez to, że zakochałam się w nim te kilka miesięcy temu, przez to jak mnie skrzywdził i przez to, że wcześniej mnie nie pokochał. On - chyba za to, że nagle się przebudził i zrozumiał, że coś dla niego znaczę, a ja "nie odwzajemniłam" teraz jego uczuć.
To naprawdę głupie i skomplikowane. Mam wrażenie, że ja się po prostu boję. Boję się na nowo zakochać, na nowo mu zaufać. Boję się, że znów mnie skrzywdził i zostawi, że znów stanie się dla mnie wrogiem, a ja stracę do niego zaufanie już na wieki.
Naprawdę nie miałam zielonego pojęcia co dalej będzie. Za pewne już na zawsze zostaniemy tylko przyjaciółmi. Miłość nigdy między nami nie zakwitnie. Wcześniej dlatego, że on mnie nie pokochał, a teraz dlatego, że ja się boję. I tak zakończy się smutna i bolesna historia Diany Butterfly i Michaela Jacksona.
Był piątek. Właśnie siedziałam na lekcji historii i odliczałam minuty do zbawczego dzwonka, po którym mogłabym opuścić placówkę. Co chwila zerkałam w stronę tarczy zegara, nie bardzo skupiając się na temacie.
Cicho westchnęłam, rozglądając się po klasie i zatrzymując wzrok na chłopaku, który intensywnie lustrował mnie wzrokiem.
Był to uczeń, który doszedł do naszej klasy jakieś dwa tygodnie temu. Miał brązowe włosy i błękitne oczy, był także bardzo wysoki i wysportowany. Wszystkie dziewczyny rozpływały się kiedy tylko posłał im jeden ze swoich czarujących uśmiechów. To znaczy... wszystkie oprócz mnie, dobrze wiedziałam jaki to typ chłopaka. Uparty, dumny jak paw i wielki flirciarz. Myśli, że może mieć każdą a na dodatek jest strasznie napalony. Ma na imię Brian i jest synem burmistrza jakiegoś mniejszego miasteczka, nieopodal Los Angeles, ale to nie ogranicza go w udawaniu najlepszego.
Ostatnio zauważyłam, że ciągle na mnie patrzy i ślini się na mój widok. Zaczął się nawet do mnie przystawiać, ale za każdym razem szybko go zbywałam.
Ostatni raz spojrzałam na zegar i w tym momencie zadzwonił mój upragniony dzwonek. Szybko spakowałam książki i zeszyt do historii, po czym pożegnałam się z Kate i Stevem. Już miałam opuścić salę, kiedy przypomniałam sobie, że jestem w tym tygodniu dyżurną i muszę wytrzeć tablicę.
Zniecierpliwiona chwyciłam za gąbkę i zostało mi patrzeć jak inni wychodzą z klasy, uśmiechając się od ucha do ucha. Nauczycielka spakowała swoją torbę i także wyszła, rzucając mi krótkie "do widzenia". Zaczęłam szybko wykonywać swój obowiązek, chcąc jak najszybciej znaleźć się w domu.
- Cześć mała.. - ktoś szepnął mi nad uchem, przez co podskoczyłam w miejscu i spojrzałam na osobę obok. Kogo mogłam się spodziewać? Nasz szanowny pan Brian.
- Odczep się, ok? - skrzywiłam się, wracając do wykonywanej wcześniej czynności.
- Wiesz, że jesteś śliczna? Normalnie mógłbym cię schrupać. - podszedł bliżej.
- Idź się lecz, dobra? - postanowiłam go zignorować.
- Może chciałabyś wyjść ze mną gdzieś wieczorem? - mówił swoje. - Lub kiedy tylko zechcesz. - odwróciłam się w jego stronę, zakładając ręce na biodra.
- Hmm, niech pomyślę.. zdaje się, że mam trochę czasu.. ach to tak, NIGDY! - krzyknęłam, podirytowana jego zachowaniem.
W jednej chwili Brian chwycił mnie za nadgarstek i przycisnął do tablicy, sprawiając, że pomiędzy naszymi klatki piersiowymi nie było nawet milimetra odstępu. Zabawne, dotychczas w takiej sytuacji znajdowałam się tylko i wyłącznie z Michaelem.. Tyle, że on nie był tak brutalny!
- Jeszcze będziesz prosić o randkę ze mną, zobaczysz.. - mówił spokojnym głosem, który wręcz mnie przerażał.
- Nigdy w życiu, zapomnij. - syknęłam, marszcząc delikatnie brwi. - A teraz mnie puść. - zaczęłam.
- A co jeśli tego nie zrobię? - wyszczerzył się.
- To zacznę krzyczeć. - odepchnęłam go od siebie.
- Krzyczeć to ty będziesz moje imię, już niebawem. - zaśmiał się.
- Jesteś obleśny, wiesz? - zapytałam, chwytając za plecak i jak najszybciej opuszczając salę.
Zbiegłam schodami i pędem przebrałam buty, oraz opuściłam budynek. Modliłam się w duchu, żeby ten idiota Brian, nie szedł za mną.
Kiedy kroczyłam już chodnikiem w stronę domu, w końcu mogłam odetchnąć i ochłonąć. Nie wiem, jak ja przeżyje to liceum z tym napaleńcem. Przypomniały mi się jego słowa, kiedy wychodziłam z sali. Czy on mnie o czymś ostrzegał? To robiło się naprawdę chore.
W jednej chwili wybuchnęłam niepohamowanym płaczem. Sama nie wiem dlaczego, ja po prostu się bałam, że ten dupek coś mi zrobi. Zatrzymałam się na chwilę, próbując się uspokoić i wmówić, że wszystko będzie w porządku. Otarłam łzy i skręciłam w stronę domu.
Po kilku minutach byłam już na miejscu. Weszłam do środka, doskonale wiedząc, że niema tu nikogo prócz Tarzana. Olivia była jeszcze w szkole a rodzicie musieli gdzieś pilnie wyjechać. Mieli wrócić późnym wieczorem, a na dodatek nieszczęścia dziś przyjeżdżały do mnie moje "ukochane" kuzynki.
Na samą myśli o nich głęboko westchnęłam, wchodząc do kuchni i podgrzewając obiad, którym zostawiła mi mama.
Nagle usłyszałam głośny dźwięk telefonu, dobiegający z korytarza. Podciągnęłam nosem, będąc prawe pewna, że to moja rodzicielka. Podniosłam słuchawkę, przykładając ją do ucha i czekając na słowa kobiety.
- Halo? - zamiast mamy, usłyszałam cichy, delikatny głos, który był mi już tak bardzo znany i tak bliski.
- Mike? - upewniłam się.
- Hej!
- Cześć.. - odparłam ponuro.
- Coś się stało? - jestem pewna, że w tej chwili na jego twarzy widniało zmartwienie i troska.
- Yyy, nie, wszystko w porządku.. - skłamałam.
- To dobrze.. J-ja chciałem zapytać tylko, czy może mógłbym dziś do ciebie przyjść?
- Oczywiście, o której? - będę szczera, ucieszyłam się na te słowa.
- Może być 18:00?
- Jasne, będę czekać.. - uśmiechnęłam się delikatnie. - Mike?
- Tak?
- Ale będą u mnie moje kuzynki, mam nadzieję, że nie będzie ci to przeszkadzać? - skrzywiłam się.
- Oczywiście, że nie. - odpowiedział. - Ok, muszę kończyć, zaraz mamy próbę, do zobaczenia! - pożegnał się.
- Na razie. - odłożyłam słuchawkę, po czym już z poprawionym humorem, wróciłam do kuchni.
Potem zaczęłam odrabiać zadanie domowe, żeby jakoś zabić czas. W końcu, około 16:00 wróciła moja siostra, a razem z nią.. kuzynki. Niechętnie zeszłam na dół, chcąc być miła i przywitać się z dziewczynami.
Stanęłam na schodach, lustrując je wzrokiem, cała piątka..
Sofia i Elizabeth były w moim wieku, Sandra i Susie miały kolejno po 14 i 13 lat, jednak to one najczęściej mi dokuczały. Najmłodsza była Bella, najbardziej normalna z nich wszystkich, miała tylko 6 lat.
- Hej dziewczyny. - uśmiechnęłam się sztucznie.
- Witaj Dianka! - odezwała się Sandra, chichocząc do swojej siostry.
- Możesz mnie tak nie nazywać? - westchnęłam.
- Dlaczego? Twój tata tak na ciebie mówi.. - zaczęła.
- I mama.. - dodała Susie.
- I babcia Monika, kiedy jeszcze żyła..
- I Mary...
- I ta twoja psiapsia Alicja.. - wymieniały.
- No i jeszcze ten.. jak mu tam było? - zapytała młodsza.
- Masz na myśli tego przystojnego chłopaka, w którym Dianka od dawna się podkochuje? - zaśmiała się Sandra.
- Wcale nie! - zaprzeczyłam szybko, zalewając się rumieńcem.
- Tak, tak, jakoś twoi rodzice mówili naszym coś innego. - poruszyła dwuznacznie brwiami. Spojrzałam na nią zaskoczona, uchylając delikatnie wargi. Mamo, tato szykujcie się!
- No co, zamówiłaś? - zapytała Elizabeth.
- Nie... j-ja wcale.. dobra, nieważne. - machnęłam na nie ręką, wracając na górę.
Zamknęłam się w pokoju, z myślą nauki, ale nie było to możliwe, skoro kuzynki cały czas podbiegały do moich drzwi i denerwowały mnie jak nigdy.
Ten dzień robił się coraz gorszy. Najpierw ten idiota Brian się do mnie przystawia i mówi, sama nie wiem o czym, a teraz Sandra i Susie krzyczą jakieś głupoty i starają się uprzykrzyć mi życie. Zbierało się we mnie coraz więcej emocji, które mieszały się i sprawiały, iż myślałam, że zaraz zwariuję.
Kiedy dziewczyny trochę się uspokoiły, do mojego pokoju weszła Olivia. Oderwałam wzrok od książki i zlustrowałam jej osobę. Wystroiła się w jakąś sukienkę i zrobiła makijaż, jak gdyby za chwilę miała gdzieś wyjść, ale przecież..
- Co chcesz? - zapytałam, podpierając się ręką.
- Zaraz idę do Betty. - rzuciła krótko.
- Że co? - wybałuszyłam na nią oczy.
- Jakie co? Dlaczego się tak dziwisz, często do niej chodzę. - wzruszyła ramionami. Szybko wstałam, podbiegając do niej i spojrzałam błagalnym spojrzeniem.
- Olivia nie, proszę cię, nie zostawiaj mnie z nimi! - złożyłam ręce niczym do modlitwy.
- Wybacz, ale jestem umówiona.
- Błagam, nie możesz mi tego zrobić! - nalegałam. - Ja z nimi nie przeżyje, dostanę zawału albo popełnię samobójstwo!
- Przestań wygadywać głupoty Diana! - zmarszczyła delikatnie brwi. - Na pewno nie będzie tak źle. Wieczorem zrobisz im kolację, a zanim się obejrzysz, mama i tata już wrócą. - ponownie wzruszyła ramionami, opuszczając mój pokój.
- Ale ja nie umiem gotować! - pobiegłam za nią.
- Proszę cię, zrobisz jakieś kanapki, albo coś.
- Kanapką to ja sama się stanę. - burknęłam pod nosem.
- Nie potrzebnie histeryzujesz, wrócę przed 21:00. - pomachałam mi, biorąc torebkę.
- Pocieszające. - uderzyłam się z plaskacza w czoło.
- W takim razie pa! - wyszła, zatrzaskując za sobą drzwi.
Przez chwilę patrzyłam za nią, mając nadzieję, że to tylko głupi żart i Olivia zaraz znów pojawi się w naszym domu. Nie stało się tak jedno i byłam skazana na kuzynki.
- Gdzie ona poszła? - w korytarzu pojawiła się Sandra a obok niej Susie.
- Do swojej przyjaciółeczki. - odparłam zdenerwowana, schodząc.
- Serio? Czyli chata wolna! - krzyknęły w jednym czasie. W tym momencie Sofia i Elizabeth zerwały się z siedzenia i podeszły do telewizora.
- Czyli możemy zrobić imprezkę? - zapytała Liz.
- Yyy... nie..? - zaczęłam, ale mi przerwano.
- Zjedzmy sobie popcorn! - wykrzyczała Susie, wbiegając do kuchni i stając na kredensie.
- Nie! - pobiegłam za nią, zamykając półki kiedy usłyszałam głośną muzykę. Spojrzałam w stronę salonu, gdzie dziewczyny włączyły w TV jakiś kanał muzyczny.
- Wyłączcie to! - zaczęłam kroczyć i ich stronę, gdy po schodach zszedł Tarzan, którego już po chwili Bella targała za uszy.
- Nie rób mu tak! - krzyknęłam, wyrywając Sofii pilot.
Pies zaczął szczekać, przez co musiałam iść zabrać z tam tąd Belle, żeby jej nie ugryzł. Zazwyczaj nie był agresywny, ale przy moich kuzynkach nikt nie jest w stanie wytrzymać. Rzuciłam pilota z powrotem i podbiegłam do najmłodszej.
- Tarzan, spokój! - krzyknęłam, wyprowadzając go za obrożę na dwór.
Gdy tylko zamknęłam za nim drzwi, dało się słyszeć... gitarę!? Natychmiast się obejrzałam i zobaczyłam jak Sandra stoi w progu do gabinetu taty i trzyma w ręku La Bonitę. Myślałam, że zaraz zrobię coś tej dziewczynie, to ulubiony instrument mojego taty!
- Sandra! - podbiegłam do niej. - Kto ci pozwolił to ruszać?! - zaczęłam wrzeszczeć, wyrywając jej gitarę. Szybko schowałam ja na miejsce, zamykają mocno wejście do gabinetu. Podeszłam do telewizora i szybko go wyłączyłam.
- Cisza! - krzyknęłam na całe gardło, tak, że teraz nikt się nie odzywał. - Mamy, taty i Olivii nie ma, ale to nie znaczy, że możecie robić co tylko chcecie! - zaczęłam. - Nie zapomnijcie, że jesteście tu tylko gośćmi i macie nie ruszać ani telewizora, ani mebli, ani Tarzana, a już na pewno nie wchodzić do gabinetu taty czy też mojego pokoju! - powiedziałam, spoglądając w stronę Sandry.
- To mój dom i ja tu teraz rządzę, więc macie mnie słuchać!
- Ej to nie fair.. - wtrąciła Susie.
- Jestem tu najstarsza, więc...
- Tylko o miesiąc. - burknęła pod nosem Sofia.
- Ale jednak! - wyrzuciłam ręce w powietrze. - Teraz macie mnie posłuchać! Idę się uczyć, a potem brać prysznic, nie chce słyszeć żadnej z was! - zakomunikowałam. - Niedługo przyjdzie mój kolega, więc nie zróbcie głupot!
- Ten przystojny..? - Sandra poruszyła dwuznacznie brwiami.
- Tak, właśnie ten, ale i tak nie będzie miała okazji z nim porozmawiać, bo zamkniemy się w pokoju, żebyście nam nie przeszkadzały! - powiedziałam, krocząc w stronę schodów.
- To co takiego będziecie robili, że nie możemy wam przeszkadzać? - zachichotały.
Zatrzymałam się na chwilę, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego co przed chwilą powiedziałam. Zalałam się rumieńcem, spoglądając w ich stronę.
- My ten... m-my tylko.. będziemy rozmawiali.. - przełknęłam nerwowo ślinę, czując dziwne uczucie w żołądku. - tak, będziemy rozmawiali... j-jak najlepsi przyjaciele, bo... bo nimi właśnie jesteśmy. - wzruszyłam ramionami, idąc schodami do swojego pokoju.
Zamknęłam drzwi, rzucając się na łóżko i chowając twarz w poduszkę. Czy ja naprawdę za każdym razem muszę zrobić z siebie idiotkę?
Ochłonęłam i wróciłam do nauki, chcąc zająć czymś myśli. Dziewczyny więcej nie przychodziły pod moje drzwi i nie robiły sobie ze mnie żartów, ale i tak słyszałam z dołu ich głośne wybuchy śmiechu.
Około godziny 17:30 w końcu opuściłam swoją "jaskinię", z zamiarem pójścia pod prysznic. Wzięłam pidżamy, bo nie chciało mi się potem znów ubierać w ubrania i zeszłam schodami na dół. Przechodząc obok salonu, zmierzyłam wzrokiem kuzynki, które siedziały na kanapie i szeptały sobie coś do ucha.
Postanowiłam ich zignorować i weszłam do łazienki. Spojrzałam w lustro i cicho westchnęłam na widok swojego wyglądu. Położyłam ubrania na pralce i już po kilku minutach znajdowałam się pod prysznicem. Ciepłe krople wody spływały po moim ciele a ja zapomniałam o rzeczywistości i przytłaczający mnie myślach.
W jednym momencie wydawało mi się, że ktoś otwiera drzwi. Wyłączyłam korek, ale niczego już nie usłyszałam. Za pewne mi się tylko wydawało, ten dzień jest cały jakiś dziwny. Po niecałej pół godzinie wyszłam z kabiny, obowiązujących ręcznik wokół piersi. Przetarłam twarz, czując jak na rękach i nogach pojawia mi się gęsia skórka. Podeszłam do pralki, chcąc szybko się ubrać, ale kiedy miałam chwycić po koszulę, spostrzegłam, że wcale jej tam nie ma.
Rozejrzałam się po podłodze, delikatnie marszcząc brwi. Zaczęłam nawet zastanawiać się, czy nie położyłam ubrań gdzie indziej. Nagle usłyszałam głośne pukanie do drzwi. Natychmiast do nich podbiegłam, lekko je otwierając. Przed sobą zauważyłam Sandrę uśmiechającą się od ucha do ucha. Zlustrowałam ją wzrokiem, nie do końca wiedząc o co jej chodzi.
- Szukasz czegoś? - zapytała, wyjmując zza pleców moje ubrania.
- Sandra! Skąd je masz, oddaj! - krzyknęłam, wyciągając w jej stronę rękę.
- Najpierw musisz mnie złapać! - zaśmiała się, zaczynając uciekać.
- Nie! P-proszę cię! - otworzyłam szerzej drzwi, próbują złapać dziewczynę, ale ona pobiegła przed siebie, głośno chichocząc.
- Sandra! Oddaj to, natychmiast! - zaczęłam biec za nią. - Powiem to twoim rodzicom! - dziewczyna nie za bardzo przejęła się moimi słowami.
Goniłam ją po całym domu, mocno trzymając ręcznik, żeby mi nie spadł. Czułam wzrastającą złość i wiedziałam, że kiedy już dopadnę swoją kuzynkę, to chyba jej coś zrobię.
W pewnym momencie Sandra otworzyła drzwi wejściowe i po krótkiej chwili już znajdowała się na zewnątrz. Poszłam za nią, ciągle krzycząc coś pod nosem.
- Lepiej to szybko oddaj! - mówiłam, kiedy dziewczyna zaczęła biec za dom. - Sandra, koniec zabawy! - krzyczałam, ale ona kompletnie mnie ignorowała.
Pobiegłyśmy na tyłu, gdzie w końcu miałam nadzieję, że ją złapię. Jakby ktoś się zastanawiał to byłam boso, ale dzięki Bogu noce w Los Angeles są ciepłe.
- Kiedy cię już złapię to powyrywam ci wszystkie włosy i paznokcie! - mówiłam, nerwowo idąc w jej stronę.
- Ok, nie mam nic przeciwko, ale najpierw musisz mnie dogonić, co słabo ci wychodzi. - zaśmiała się.
Mruczałam pod nosem słowa, których sama do końca nie rozumiałam. Nagle usłyszałam otwieranie drzwi. Podniosłam wzrok na dziewczynę, która jeszcze przed chwilą stała przede mną i spostrzegłam, że jest już w środku. Szarpnęłam za klamkę, która wcale się nie otworzyła.
- Zabiję cię! - krzyknęłam, zaczynając biec do drzwi wejściowych. Myślałam, że zaraz zabraknie mi powietrza w płucach i padnę tu na zawał. Nich one sobie nie myślą, że im to tak łatwo ujdzie, moi i ich rodzice się o tym z pewnością dowiedzą.
Prychnęłam coś cicho, podchodząc zdenerwowana do drzwi głównych. Chwyciłam za klamkę, słysząc jak ktoś stuka w szybę okna obok. Stała w nim Sandra, uśmiechając się triumfalnie i wesoło mi machając. Pociągnęłam za drzwi, ale jak mogłam się tego spodziewać, wcale się nie otworzyły.
- Sandra! - krzyknęłam, uderzając dłonią. - Natychmiast masz mnie wpuścić, słyszysz?!
Dziewczyna spojrzała na mnie ostatni raz, po czym gdzieś odeszła. - Nie! Poczekaj!! - zawołałam na darmo. Myślałam, że zaraz zrobię coś złego albo sobie, albo komuś. - Elizabeth! Sofia?! Dziewczyny chodźcie tu! - powoli traciłam nadzieję. - Susie! Pomóż mi, błagam! - ostatni raz uderzyłam ręką w drzwi, opierając o nie czoło.
Głośno westchnęłam, chcąc zapaść się w tej chwili pod ziemię. Właśnie stoję na dworze, wieczorem, i jedyne co mam na sobie to ręcznik sięgający mi ledwo do połowy ud. Świetnie. Prawdę mówiąc nie mamy tutaj wielu sąsiadów, którzy mogliby mnie teraz zobaczyć, ale jednak. Czy ja naprawdę muszę mieć tak okropną rodzinę, która dokucza mi i gnoji na każdym kroku?
Poprawiłam nieco ręcznik, próbując się uspokoić. Za chwilę na pewno jedną z nich po mnie przyjdzie, przecież nie mogą...
- Diana? - usłyszałam za sobą delikatny głos.
Poczułam jak serce mocniej zaczyna obijać się o moją klatkę piersiową, a oczy prawie wypadają z oczodołów. Nie... n-nie, nie, nie to nie może być prawda. Przełknęłam nerwowo ślinę, przygryzając dolną wargę. Po chwili gwałtownie odwróciłam się na pięcie, spoglądając przed siebie. W tym momencie marzyłam tylko o tym, by zapaść się pod ziemię i już nigdy nie pojawić na świecie.
- Yyyy... h-hej Michael. - wyszczerzyłam się, udając, że wszystko jest w porządku. Mogę się założyć, że moje policzki płonęły teraz od rumieńców.
- Co ty tu robisz? - podszedł do mnie, lekko marszcząc brwi.
- J-ja.. - zaczęłam bawić się palcami u rąk. - Ja tylko.. - zauważyłam jak chłopak lustruje mnie wzrokiem, od dołu do góry przez co poczułam się jeszcze bardziej głupio.
- Hmm? - spojrzał mi w oczy.
- Nic.. tylko, przyjechały moje kuzynki. - wymusiłam się na uśmiech.
- No i.. - uniósł prawą brew.
- No i one.. one mnie nie lubią, więc..
- Wyrzuciły cię na dwór w samym ręczniku? - dokończył za mnie.
- Heh, można tak powiedzieć. - zaśmiałam się nerwowo. Pomiędzy nami zapanowała chwila ciszy i żadne nie wiedziało co się odezwać.
- Och.. - Michael nagle jak gdyby się ocknął. Podszedł do drzwi i zaczął w nie płukać. - Halo? Możecie wpuścić nas do środka? - zapytał głośno.
- Dopóki ja tu stoję, zapewne nie otworzą. - westchnęłam.
- Dlaczego tak bardzo się nie lubicie? - czarnowłosy znów do mnie podszedł.
- Sama nie wiem, od zawsze uwielbiały mi dokuczać, szczególnie Sandra i Susie. - mruknęłam pod nosem.
Michael już miał się odezwać kiedy drzwi wejściowe otworzyły się i stanęła w nich Bella.
- Dzięki Bogu. - szybko weszłam do środka. - Dziękuję kochanie, za to dostaniesz cukierka. - powiedziałam do kuzynki.
- Elizabeth i Sofia powiedziały, że mogę otworzyć tylko wtedy kiedy wejdzie tu też przystojny chłopak. - odparła dziewczynka.
Zatrzymałam się na chwilę, spoglądając to na nią, to na Michaela. Po raz kolejny przygryzłam delikatnie wargę, czując jak się rumienię.
- W takim razie jest. - wskazałam na chłopaka, po czym szybko opuściłam korytarz, kierując się do łazienki.
Tym razem drzwi zamknęłam na klucz i oparłam się rękoma o zimny kran. Czy ja naprawdę zawszę muszę się ośmieszyć? Do tego przy Michaelu, co za porażka. Jestem pewna, że kiedy tylko dorwę Sandrę, zrobię jej coś niedobrego, dzisiaj przegięła. I to stanowczo za bardzo. Jak mogła mi to zrobić, i dlaczego akurat dzisiaj, kiedy Mike miał przyjść? Jestem chodzącym pechem.
Przemyłam jeszcze twarz lodowatą wodą, po czym ubrałam się w piżamy i wytarłam włosy. Niepewnie otworzyłam drzwi, wychodząc z pomieszczenia. Michael stał na schodach i rozmawiał z Bellą, która cicho chichotała pod nosem. Uśmiechnęłam się delikatnie, podchodząc do nich.
- No Bella, co to za podrywy? - zaśmiałam się, podchodząc do nich. Zauważyłam jak Mike spogląda na mnie, uśmiechając się delikatnie.
- Przepraszam.. jesteś zazdrosna? - uniosła główkę, niepewnie na mnie patrząc.
- Yyyy... c-co ja.. nie. - zaśmiałam się nerwowo. - Idziemy do mojego pokoju? - zapytałam Michaela, przerywając tą dziwną wymianę zdań.
- Yyy, tak, jasne. - odparł.
- Ty kochaniutka możesz sobie włączyć TV. - uśmiechnęłam się do małej.
- A przedtem krzyczałaś, ze nie wolno.
- Bo Elizabeth i Sofia puściły za głośno. - westchnęłam, zniecierpliwiona.
- Dobrze. - mruknęła pod nosem, odchodząc. Spojrzałam krótko na Michaela, po czym zaczęłam kroczyć z nim na górę.
- Tego się po twoich kuzynkach nie spodziewałem. - zaśmiał się, kiedy szliśmy do mojego pokoju.
- Są okropne, naprawdę. - po raz kolejny westchnęłam. - Przedtem wzięły gitarę taty i...
- Hej.. Michael. - usłyszałam przed sobą głos, który mi przerwał. Razem z czarnowłosym popatrzyliśmy przed siebie, gdzie stała Sofia i Elizabeth.
- Yyyy... c-cześć.. - Mike podrapał się po karku.
- Może chciałbyś spędzić trochę czasu z nami? - zapytały w jednym czasie.
- Yyyy.. j-ja, ja chyba..
- Albo pójdziesz jutro z nami na lody, lub.. gdziekolwiek. - Sofia poruszyła jednoznacznie brwiami.
- J-jaa...
- Michael nigdzie z wami nie idzie. - powiedziałam stanowczo, krzyżując ręce na piersiach.
- Dlaczego? - jęknęły pod nosem.
- Bo nie!
- Myślisz, że jest twój na wyłączność? - w progu pojawiła się Sandra. Myślałam, że na jej widok eksploduje.
- Ty się nie powinnaś wcale odzywać!
- Nie jest twoim chłopakiem, żebyś mu rozkazywała! - podniosła głos.
- Haha, nie osłabiaj mnie, ile ty masz lat, żeby tak mówić?! - poczułam mocne ukłucie w okolicach serca. - Twoi rodzice się dowiedzą o tym, co dzisiaj zrobiłaś! - krzyknęłam, zdenerwowana. - Chodź Michael. - chwyciłam go za dłoń i pociągnęłam w stronę pokoju. Trzasnęłam mocno drzwiami, głośno wzdychając. - Przepraszam. - mruknęłam pod nosem, opierając czoło o drzwi.
- Nic się nie stało, miałaś prawo się zdenerwować. - odparł uroczym głosem. Odwróciłam się i spojrzałam mu w te śliczne, czekoladowe oczy, a moje kąciki ust uniosły się ku górze. Dopiero teraz spostrzegłam, że ciągle trzymam go za rękę. Puściłam go, czując jak na moje policzki wkrada się rumieniec.
- Nie wiedziałem, że one są aż takie. - odparł, najwidoczniej też zawstydzony tą sytuacją.
- Mówiłam, diabły wcielone. - usiedliśmy na łóżku. - Czasem współczuję ich matce.
- Ja od dzisiaj też. - powiedział, po czym cicho zachichotaliśmy.
Potem zaczęliśmy nasze długie rozmowy o wszystkim i niczym. Żarty o tym co nasunęło się nam na język i wspominanie dawnych czasów. Brakowało mi tego, cholernie mi brakowało.
Nagle usłyszeliśmy pukanie do drzwi, które wybiło nas z rytmu.
- Co? - zapytałam, wiedząc, że to zapewne jedna z kuzynek.
- Ej Diana, bo my jesteśmy głodne. - do środka weszła Sofia. Przewróciłam oczami, głośno wzdychając.
- Poszukajcie czegoś..
- W lodówce nic nie ma, sprawdzałyśmy. - przerwała mi.
- Rany, naprawdę? - powoli wstałam, podchodząc do dziewczyny. - Poczekasz na mnie? - spojrzałam jeszcze na Michaela.
- Wolę iść z tobą. - wyszczerzył się, szybko schodząc z łóżka. Razem zeszliśmy na dół, gdzie czekały już wszystkie moje kuzynki. Naprawdę? Mama ich nie nauczyła gotować?
- Ok. - mruknęłam pod nosem, otwierając lodówkę. - Mamy.. pomidory i...i ser żółty. - zaczęłam. Ehh, czy rodzice naprawdę nie mogli niczego kupić?
- Jest też makaron. - powiedział Mike, grzebiąc w półkach. - Zróbmy spaghetti. - zaproponował.
- Taaak! - krzyknęła dziewczyny.
- Dobra, ale cicho! Idźcie oglądać telewizor. - powiedziałam, delikatnie marszcząc brwi.
- Możemy? - zapytałam, jak gdyby zdziwione. Pewnie już się dzisiaj za dużo na nich wydarłam.
- Tak, ale zachowujcie się jak ludzie. - odparłam. W kuchni zostali ze mną tylko Michael i Bella.
- Umiesz gotować? - zapytał chłopak, cicho chichocząc.
- Yyyy... może.. trochę.. niezbyt.. chyba nie. - odparłam, a na mojej twarzy pojawił się grymas.
- Pomogę ci. - wyszczerzył się, zadowolony z siebie.
- Naprawdę? Nie do wiary, z jakiej to okazji? - próbowałam powstrzymać śmiech.
- Tak po prostu.
- Nie może być, musiało ci się coś stać, nie uderzyłeś się przypadkiem w głowę? - zapytałam, po czym razem się zaśmialiśmy.
Zaczęliśmy nasze głupie i bezsensowne gadki o wszystkim i niczym. Co chwila wybuchaliśmy śmiechem, łapiąc się za brzuchy i starając złapać powietrze.
- Co ty gadasz Michael?! Dziewczyny mają tysiąc razy gorzej! - mówiłam, kiedy rozmawialiśmy. - Każdy wymaga od nich ideału i perfekcji, musimy być zawsze piękne i eleganckie. Mamy długie włosy i jest nam gorąco, chłopaki patrzą na nas zazwyczaj pod względem wyglądu, na dodatek czeka nas kiedyś poród.. a no i mamy miesiączkę, ty to nazywasz niczym? - zapytałam, chwytając do półki po przyprawy.
- No dobra, ale słuchaj.. - zaczął. - Chłopaki muszą znosić wszystkie humory dziewczyn, być i romantyczni, i męscy, i odważni i Bóg wie co jeszcze. Każdy od nas wymaga pracowania i zdolności do naprawiania wszystkiego! - podał swoje argumenty.
- Tak, ale.. - odwróciłam się w jego stronę, nie zauważając, że jest tak blisko mnie.
Na chwilę się zatrzymaliśmy, patrząc sobie głęboko w oczy. Nasze klatki piersiowej niemal się stykały, a policzki pokryły różowe rumieńce. Poczułam jak moje serce przyśpiesza a oddech staje się nie równy.
- Pocałujesz ją teraz? - usłyszeliśmy cichy głos Belli, która siedziała przy stole i ciągle na nas patrzyła.
Przygryzłam delikatnie wargę, chcąc zapaść się pod ziemię. Powoli cofnęliśmy się do tyłu, spuszczając wzrok.
- N-nie, on... - zaczęłam, ciężko przełykając ślinę.
- Przepra..
- Nie, nie przepraszaj! - przerwałam chłopakowi. - Nic się nie stało. - starałam się udawać, że wszystko jest w porządku. - Dziewczyny, kolacja gotowa! - zawołałam kuzynki, sięgając po talerze. Po raz kolejny czułam się dziś głupio. Ten dzień to jakiś bardzo słaby i nie śmieszny żart.
Początkiem czerwca wybrałam się do biblioteki. Chciałam pożyczyć jakieś książki, bo jak by nie patrzeć, wakacje zbliżały się coraz większymi krokami.
Była godzina 20:00 kiedy wyszłam z domu. O tej porze jest jeszcze na dworze w miarę jasno, a po za tym nie planowałam tam spędzać Bóg wie ile czasu.
Kiedy tylko powiedziałam Michaelowi, że idę do biblioteki, od razu uparł się, że pójdzie ze mną. Ja jednak nie zgodziłam się na to, mówiąc, że dziś dam radę sama. Chciałam przemyśleć kilka spraw dotyczących mojego życia i dalszej przyszłości. Po za tym nie musimy wszędzie chodzić razem, prawda?
Chłopak z początku lekko się oburzył, ale obiecałam mu, ze następnym razem pójdziemy we dwoje. Z grymasem na twarzy się zgodził, ale jednak.
Tak więc wybrałam się do biblioteki, stojącej niedaleko mojego domu. Szybko pożyczyłam najciekawsze książki, dwa romansidła i jedną przygodową. Tak, typowa ja.
Po wszystkim ruszyłam w drogę powrotną, zaczynając rozmyślać o wydarzeniach, mających miejsce w przeciągu ostatnich kilku miesięcy. Na zewnątrz robiło się coraz ciemniej, a mnie przeszły dreszcze na samą myśl o wracaniu do domu w nocy. Chyba bym tu padła na zawał.
Weszłam na drogę główną, na której mimo tego nie było praktycznie żadnych samochodów. Kroczyłam tak przed siebie, mocno przyciskając do klatki piersiowej pożyczone książki, i co chwila patrząc na wschodzący księżyc.
Rzecz jasna za każdym razem kiedy coś poruszyło się w krzakach, albo usłyszałam czyjś śmiech z drugiego końca uliczki, oglądałam się dokoła, przełykając nerwowo ślinę i wyobrażać sobie niestworzone historię.
Byłam już całkiem niedaleko domu, kiedy usłyszałam za sobą nadjeżdżającego auto. Jechało dość powoli i świeciło po mnie przednimi światłami. Ignorowałam je do czasu, aż było naprawdę blisko i nadal się wlokło. Obejrzałam się kilka razy, zaciskając paznokcie na okładkach książek. Samochód był już obok mnie i poruszał się chyba najwolniej jak się dało.
Po chwili dało się słyszeć charakterystyczny dźwięk odsuwanej szyby. Zatrzymałam się na chwilę, będąc ciekawa kto siedzi w tym aucie. Przymrużyłam oczy, starając się zobaczyć kierowcę pojazdu.
- Diana? - usłyszałam chłopski głos, skądś mi znany.
- Yyy... tak. - odpowiedziałam niepewnie.
- Od razu rozpoznałem cię po tych zgrabnych nogach. - zaśmiał się, a ja uniosłam prawą brew do góry. - Nie pamiętasz mnie? - zapytał zdziwiony.
- No coś kiepsko. - odpowiedziałam znudzona zaczepkami nieznajomego.
- To ja.. - odpowiedział, w tym samym czasie wychylając się trochę moja stronę. Był to blond włosy, wysoki chłopak, którego już na pewno gdzieś widziałam. - Nadal mnie nie kojarzysz? - zaśmiał się ponownie a ja tylko patrzyłam na niego, lekko się krzywiąc.
- To ja, Mark. - dodał. - Kuzyn twojej dawnej koleżanki z podstawówki, Julie. - odparł a ja właśnie teraz wszystko sobie przypomniałam. To jak zaczepiał mnie na przerwał i był nieco za bardzo nachalny.
- Och no tak, miło cię znów widzieć. - odparłam szybko, nie chcąc być niegrzeczna i zaczęłam odchodzić. Po kilku krokach, samochód trochę podjechał, nadal znajdując się obok.
- Już uciekasz? - zapytał.
- Tak, wracam do domu. - mruknęłam pod nosem, nie patrząc w jego stronę.
- Może cię podwieźć?
- Nie, to niedaleko. - odparłam, czując jak robi mi się duszno a serce zaczyna mocniej walić.
- Na pewno? Taka ładna dziewczyna nie powinna chodzić po nocy sama. - zaśmiał się obleśnie.
- Yyyy.. d-dziękuje, ale naprawdę nie potrzeba. - nie chciałam, żeby wyczuł mojego strachu.
Wbiłam paznokcie mocniej wkładkę jednej z książek, przyśpieszając kroku.
- No nie daj się prosić. - powtarzał.
- Naprawdę nie trzeba. - mój oddech stał się nierówny.
- Słonko, ale gdzie ci się tak śpieszy? Mamusia i tatuś poczekają... - zaczął się śmiać, jak gdyby usłyszał najśmieszniejszy żart w historii świata.
Po tym usłyszałam jak drzwi samochodowe z tyłu otwierają się. Zatrzymałam się, patrząc ze zdziwieniem w tamtą stronę i zauważając kolejną postać wysiadającą z wozu. Po sylwetce poznałam, że to kolejny chłopak, równie wysoki i umięśniony jak Mark. Patrzyłam na niego przerażona, widząc jak szybko do mnie podchodzi. Chciałam zacząć uciekać, ale moje nogi w tej chwili były jak z waty.
Reszta działa się tak szybko, że nie do końca pamiętam co było po kolei. Chłopak chwycił mnie za nadgarstek, powodując, że upuściłam wszystkie książki. Zrobił to jednak tak mocno, że wydałam z siebie zduszony krzyk, starając się mu sprzeciwić. On jednak był silniejszy i po chwili wepchnął mnie do samochodu. Zatrzasnął drzwi, ściągając z głowy kaptur, który jeszcze przed chwilą miał na sobie.
Dopiero teraz mogłam zobaczyć kim był. Moje oczy powiększyły się do rozmiarów niemożliwych, kiedy zdałam sobie sprawę, że chłopakiem, który tak brutalnie wsadził mnie do środka jest mój kolega z liceum, szanowny pan napaleniec, Brian.
- Możecie mnie puścić?! - zaczęłam się wyrywać.
- Ale po co skarbie? Żebyś sobie jeszcze krzywdę zrobiła? - zapytał przesłodzonym głosem brunet.
- Natychmiast macie się zatrzymać! - zaczęłam krzyczeć.
- A jak nie, to co? - odezwał się Mark. Na chwilę zamilkłam, czując jak w moich oczach zbierają się łzy.
- Chłopaki uspokójmy się wszyscy, zatrzymajcie samochód, porozmawiajmy i nie róbmy scen. - poprosiłam, słysząc jak załamuje mi się głos.
- Pewnie złotko, my zatrzymamy wóz a ty zwiejesz tak? O nie, nie kochaniutka, ni tym razem. - zaśmiał się Brian.
Czułam jak cały mój świat wiruje mi przed oczami, miałam ochotę wybuchnąć wielkim płaczem i już nigdy nie przestawać.
- Nie musisz się bać śliczna. - Mark popatrzył na mnie w lusterku. - Nie będzie bolało. - zaśmiał się jak zboczeniec.
Przygryzłam nerwowo wargę, starając się nie panikować. Moje serce szybko i mocno obijało się o moją klatkę piersiową, a ręce zaczęły się pocić.
Nie, to tylko sen. To na pewno jakiś głupi koszmar. Zaraz się obudzę i od nowa pójdę do biblioteki, ale tym razem z Michaelem...
Nagle przypomniałam sobie jego twarz. Jego zawsze uśmiechniętą i pełną energii, idealną twarz. Tak bardzo żałowałam w tej chwili, że nie zgodziłam się, żeby poszedł ze mną. Tak bardzo mi go teraz brakowało.
W jednej chwili rzuciłam się w stronę drzwi, próbując je otworzyć. Brian jednak powstrzymał mnie szybciej i zacisnął swoje wielkie ręce na moich nadgarstkach, powodując, że zapiszczałam a po moich policzkach mimo woli zaczęły płynąć gorzkie łzy.
- Puść mnie! - krzyknęłam, nadal się wyrywając.
- Nie dziś skarbie..
- Pójdziecie za to siedzieć! - przerwałam mu.
- Chyba, że nikt się o tym nie dowie. - zaśmiali się w jednym czasie.
- Nie ujdzie wam to na sucho! - powiedziałam, po czym poczułam na policzku mocny ból.
Złapałam się za piekące miejsce, chcąc zniknąć z tego świata. Zaczęłam głośno szlochać, co chwila błagając ich żeby mnie wypuścili. Mark i Brian jednak udawali, że niczego nie słyszą, i jechali dalej, zachowując się jak gdybym była tylko niepotrzebną rzeczą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top