Rozdział 32
Ja przepraszam was za ten rozdział, proszę nie bijcie.
Michael pov
Minęło kilka dni. Zaczęła się szkoła i wszystkie wspaniałe, wakacyjne chwilę odeszły.
Od dnia, w którym pocałowałem Dianę, straciłem z nią wszelaki kontakt. Nie widywaliśmy się, nie dzwoniliśmy ani nie wracaliśmy razem do domu. Zero, zupełna pusta, przez którą cierpiałem.
Właśnie siedziałem przy małym fortepianie w salonie i grałem melodię nikomu nie znaną, nawet mnie. Przymknąłem powieki i oddałem się muzyce i myślom, które mnie męczyły. Co ja mam teraz zrobić? Tak bardzo boję się, że stracę dziewczynę, nie chcę tego. Na pewno swoim nierozsądnym zachowaniem ją zraniłem. Przecież sama mówiła mi, że podoba jej się jakiś chłopak. Słyszałem to, ale i tak zrobiłem swoje.
Nie potrafię bez niej żyć. Muszę coś wykombinować, żeby nie zostawiła mnie samego. Porozmawiać z nią? Ale o czym? Przeprosić, wytłumaczyć? Powinniśmy się spotkać, po szkole i wszystko wyjaśnić. Kurde, ja przecież jakoś muszę to odkręcić, póki do końca mnie nie znienawidziła.
Zmarszczyłem brwi, mocniej przyciskając klawisze instrumentu. Jedynym wyjściem jest... ją okłamać.
Zakończyłem grać melodię pełną żalu i poszedłem do siebie na górę. Mama od dawna zauważyła, że zachowuję się inaczej, ale wmawiałem jej, że po prostu przesadza. Padłem zmęczony na łóżko obmyślając swój plan.
Zadzwonię do niej i poproszę żebyśmy spotkali się jutro po lekcjach.
Boże, dlaczego życie musi być tak niesprawiedliwie? Dlaczego zawsze musi wszystko iść pod prąd? Dlaczego nie możemy zachowywać się jak ludzie? Dlaczego istnieje coś takiego jak cierpienie i łzy? Tak bardzo tego nie chcę, tak bardzo się boję. Czułem się jakby ktoś powoli ciął moje serce ostrym nożem, chcąc żebym jak najdłużej umierał. Miałem ochotę płakać i krzyczeć, ale nie dałem rady. Byłem bezsilny. Ona mnie nie kocha, muszę to przyjąć do wiadomości. Co ja sobie w ogóle myślałem? Że ją pocałuję i ona od razu odwzajemni moje uczucia? Jestem głupi. Jestem zabawny. Jestem żałosny.
Powoli wstałem z łóżka, leniwie kierując się do telefonu. Idę na wojnę, na prawdziwą wojnę. Ze smutną miną po chwili znalazłem się na dole. Chwyciłem słuchawkę wybierając znany mi na pamięć numer. Wciągnąłem do płuc powietrze i wypuściłem je z gwizdem. Serce waliło mi jak najcięższy młot. Pierwszy sygnał... drugi... trzeci... czwarty.. W końcu ktoś odebrał.
- Halo? - to była mama brunetki.
- Yyy.. dzień dobry, tu Michael. Mogę Dianę do telefonu? - zapytałem nerwowo przygryzając dolną wargę.
- Oczywiście, już ją wołam. - odparła, a ja czułem wzrastający stres. Teraz albo nigdy.
Diana pov
Leżałam właśnie na swoim łóżku rozmyślając o Michaelu, kiedy z dołu zawołała mnie moja rodzicielka, mówiąc, że ktoś do mnie dzwoni.
Z czarnoskórym nie odzywaliśmy się do siebie od dnia pocałunku, sama nie wiem czemu. Dlatego właśnie miałam cichą nadzieję, to on do mnie teraz telefonował. Mało się nie zabijając, zbiegłam szybko po schodach, po chwili trzymając już słuchawkę w dłoni. Moje serce mimowolnie przyśpieszyło, a oddech stał się nierówny.
- Halo? - odezwałam się cicho, czując jak serce wali mi w klatce piersiowej.
- H-hej Diana. - mruknął, na co prawie nie oszalałam. Tak, to on!
- Cześć... - Boże, tak dziwnie mi się z nim rozmawiało.
- J-ja... Ja chciałem zapytać czy.. czy m-możemy się j-jutro... spotkać po szkole? - mówił, niespokojnym głosem.
- Tak! - o mało nie wrzasnęłam. - To znaczy... j-jasne.. - zająkałam się, czując jak pieką mnie policzki.
- O-ok.. ile masz jutro lekcji?
- Yyy.. dziewięć. - powiedziałam zgodnie z prawdą. Z słuchawki wydobyło się westchnienie chłopaka.
- N-nie dasz rady wcześniej? - zapytał z nadzieją.
- No nie w-wiem.. możemy pójść na wagary. - wzruszyłam ramionami, jak gdyby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
- Wagary? - zamyślił się. - No d-dobrze.. to o 14:00 ci pasuje? - zadał pytanie a ja zastanowiłam się. To będzie moja siódma lekcja.
- Oczywiście. - uśmiechnęłam się lekko.
- Dobrze... w takim razie.. do jutra?
- T-tak, pa. - pożegnałam go, odkładając słuchawkę. W podskokach pobiegłam na górę, od nowa kładąc się na pościel.
Czułam się jak nowo narodzona! Chcę się ze mną spotkać, może ma mi coś do powiedzenia? W mojej głowie powstawały same pozytywne scenariusze i naprawdę nie mogłam doczekać się jutra.
Nadszedł kolejny dzień. Godziny w szkole mijały okropnie powoli, a ja wcale nie byłam skupiona na słowach nauczyciela. Kiedy zadawano mi pytanie, spuszczałam ze wstydem głowę, nie mając zielonego pojęcia co się dzieje. Co kilka sekund patrzyłam na tarczę zegara obliczając do siódmej lekcji.
I w końcu nadeszła. Podczas przerwy, niezauważona wbiegłam do szatni, zmieniając buty. Chwyciłam plecak i zaraz po dzwonku na lekcję opuściłam budynek. Nie wolno wagarować, ale.. to tylko jeden raz. Jeden bardzo ważny raz!
Zamknęłam za sobą ciężkie drzwi i podeszłam do pomnika stojącego na środku placu. Żeby tylko żaden nauczyciel mnie nie zauważył. Wtedy spostrzegłam wysokiego, czarnowłosego chłopca zmierzającego w moim kierunku. Serce szybciej mi zabiło, a ciało oblał gorąc. Spuściłam wzrok, uśmiechając się delikatnie. Tak głupio było mi spojrzeć mu w oczy.
- H-hej.. - powiedział, kiedy był już blisko.
- Cześć... - mruknęłam nie patrząc mu w oczy.
- To.. idziemy? - chyba był tak samo zestresowany jak ja.
- Tak. - odparłam.
Zaczęliśmy przechadzać się wolnym krokiem po zatłoczonych ulicach miasta. Na razie oboje milczeliśmy, nie wiedząc od czego zacząć. W końcu natrafiliśmy na jakąś spokojną uliczkę na poboczu, gdzie ruch był znacznie mniejszy. Kątem oka widziałam jak Michael nerwowo bawił się palcami u rąk, jakby coś go trapiło.
- Diana.. - zaczął, a ja spojrzałam na niego, wyczekując jego kolejnych słów. - Ja muszę ci coś powiedzieć.
- Słucham? - poczułam jak serce szybciej mi bije.
- Ostatnio u mnie... - mówił rozglądając się wszędzie, tylko nie na mnie. - Wtedy kiedy... kiedy cię pocałowałem to... j-ja przepraszam za to. - mówił, pełen stresu.
- Nie musisz, przecież...
- Nie wiem dlaczego to zrobiłem. - przerwał mi, co lekko mnie zdziwiło. - Ale nie chciałem, przepraszam jeśli cię zraniłem... - dodał, a ja patrzyłam na niego z otwartymi ustami.
- Chcesz powiedzieć, że.. - przełknęłam ślinę, która w tym momencie była jak ogromna gula w gardle.
- Że to... t-to nic nie znaczyło... - zająkał się. - Nie chciałem cię całować. - w tej chwili poczułam ostre ukłucie w okolicach klatki piersiowej, jakby moje serce właśnie rozpadło się na miliony kawałeczków. Stałam zszokowana i nie wiedziałam co robić.
- Czyli.. - czułam jak w kącikach oczu szczypią mnie słone łzy.
- Chcę żebyśmy o tym zapomnieli. - mówił, nawet nie racząc spojrzeć mi w oczy. - Bądźmy przyjaciółmi jak dawniej. - rzekł a ja myślałam, że naprawdę ktoś wbija mi nóż w plecy.
- P-przyjaciółmi? - starałam się, żeby w moim głosie nie było słychać rozpaczy.
- Tak, tak będzie dla nas obojga lepiej. - myślałam, że się przesłyszałam.
- Ok... ok, w porządku. - odparłam, cofając się. - W-wiesz co, ja.. ja będę już wracać do domu.. bo.. no, ten.. - mruczałam coś pod nosem, ostatni raz na niego spoglądając. - To pa. - pożegnałam się, i nie czekając na jego odpowiedź, szybkim krokiem udałam się w inną stronę.
Nie trzymałam już w sobie emocji, tylko pozwoliłam łzom spływać po moich bladych policzkach, drążąc korytarze. Czułam się jak niepotrzebny śmieć. Zatrzymałam się na ławce w małym parku i zaczęłam głośno szlochać, zakrywając twarz w dłoniach. On mnie nie kocha..
Te moje wszystkie głupie marzenia na przyszłość związane z nim, rozmyślenia i nadzieję, to upadło. Nie do wiary, że jeszcze wczoraj, jeszcze dzisiaj rano czułam dreszcze na samo wspomnienie o nim, a teraz rozpaczam samotna. Życie jest podłe, niesprawiedliwe. Po co ja się łudziłam? Czy naprawdę myślałam, że Michael Jackson zakocha się w kimś takim jak ja? Gdzie ja miałam oczy?
Poniosła mnie fantazja i zapomniałam o regułach życia. Teraz już wszystko stracone, nigdy nie będę szczęśliwa. Moje serce zostało pokrojone najostrzejszym ostrzem, brutalnie zdeptane i spalone na stosie. Chciałam zapaść się pod ziemię, umrzeć.
Ciągle płacząc, wróciłam do domu. Po drodze nikomu nie patrzyłam w oczy, na nic nie zwracałam uwagi. Dzięki Bogu rodziców nie było, a Olivia miała jeszcze lekcję. Weszłam do budynku, ściągając buty i poszłam po cztery paczki czekoladek, które moja siostra dostała od chłopaka, mam gdzieś, że będzie na mnie krzyczeć.
Z zapasem pocieszaczy udałam się do swojego pokoju, zakluczając drzwi. Rzuciłam się na łóżko krzycząc w poduszkę, która stłumiła mój głos. Na nowo się rozkleiłam, wyjąc z cierpienia, które rozdzierało całą moją duszę. Chwyciłam po pierwsze pudełko słodyczy, które w mgnieniu oka zniknęło. To samo stało się z resztą. Obtarłam chusteczką cieknące łzy i podciągnęłam nosem, próbując się uspokoić.
Spokojnie Diana, wszytko będzie tak jak dawniej. Razem z Michaelem znów będziecie TYLKO przyjaciółmi, którzy dziwnym trafem, w każdym możliwym momencie będą na siebie wpadać, udając, że to sprawka losu.
Przecież tej nocy, co Mike do mnie przyszedł i nocował już byłam w nim zakochana a mówiłam sobie, że to będzie ukryta miłość. Fakt, to było przed pocałunkiem, który wiele zmienił, ale dlaczego dalej nie mogę tak żyć? Udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Tak, tak muszę zrobić.
Minęły niecałe dwa tygodnie. Tygodnie, w których po powrocie do domu chowałam się pod kołdrą i płakałam, zastanawiając się, dlaczego życie jest takie niesprawiedliwe.
Ja wiem, że miałam o wszystkim zapomnieć, ale jeszcze mi się nie udało. Chociaż trzeba przyznać, że z dnia na dzień z moich oczu wypływało coraz mniej łez. Przez te tygodnie mało co widziałam się z Michaelem. Nie wracaliśmy razem do domu a o telefonowaniu nie było nawet mowy. Sama nie wiem dlaczego, może po prostu bałam się cierpieć. Ale w końcu musiałam z nim porozmawiać, bo i tak wyglądało to wszystko już zbyt podejrzanie.
W pewien piątek obudziłam się dużo wcześniej niż miałam do szkoły, więc uznałam, że to idealna pora na odwiedzenie mojego ''przyjaciela''.
Szybko wykonałam wszystkie rutynowe, poranne czynności i wyszłam z domu. Skręciłam w tak bardzo znaną mi ścieżkę, która prowadziła, rzecz jasna do Jacksonów.
Dzisiaj w nocy mocno padało, przez co na dworze pozostało mnóstwo błotnych kałuż, które omijałam. W końcu znalazłam się przed budynkiem. Cicho zapukałam do drzwi, w sumie jest coś około 5:47 nie wiadomo czy jeszcze nie śpią. Do szkoły mamy na 6:40 więc błagam, oby Michael już wstał. Po dłuższym czasie otworzyła mi rozespana pani Katherine w szlafroku.
- Dzień dobry... przepraszam, obudziłam panią? - zawstydziłam się, ależ ja jestem głupia.
- Dzień dobry Diano. Nie kochanie, przed chwilą wstałam, wejdź. - otworzyła mi szerzej, a ja wolnym krokiem weszłam do pomieszczenia. Otworzyłam już usta, żeby coś powiedzieć, ale przerwała mi pani Jackson.
- Michael jest w łazience, poczekaj na niego w jego pokoju. - rzekła i zniknęła gdzieś w kuchni.
- Dobrze, dziękuję. - odparłam kierując się na schody.
Skąd wiedziała, że przyszłam właśnie do niego? A gdybym miała ochotę odwiedzić... no na przykład Latoye? Dziwne.
Po kilku sekundach siedziałam już na łóżku chłopaka. Przypomniał mi się dzień, w którym oglądaliśmy horror, a potem spałam z nim, bo za bardzo się bałam. Na samo to wspomnienie, na moich ustach pojawił się szeroki uśmiech. Ile ja bym dała, żeby chociaż jeszcze jeden raz, przeżyć coś takiego. Poczułam delikatne ukłucie w sercu, po czym rozglądnęłam się po pomieszczeniu.
Nabrała mnie ochota żeby przeszukać jego szuflady w biurku. Nie robię tego często, tylko kiedy bardzo chcę.
Powoli wstałam i odsunęłam pierwszą półkę. Jakieś kartki, wymiętolone rysunki, ołówki, śmieci... nic ciekawego. W kolejnej to samo, dodatkowo paczka z dwiema ostatnimi gumami. Uśmiechnęłam się pod nosem. Sięgnęłam do szufladki po prawo, gdzie znajdowały się jakieś zeszyty. Podniosłam je do góry i na dnie zauważyłam, złożoną w malutką kostkę, kartkę z zeszytu. Chwyciłam ją i przyglądnęłam się bliżej. Huh, naprawdę chciało mu się to aż tak składać?
Wtedy usłyszałam kroki na schodach, zbliżające się w moją stronę. Gwałtownie rzuciłam kostkę z papieru znów na spód i odłożyłam zeszyty. Pędem, a jednak bezgłośnie, usiadłam z powrotem na łóżku, zachowując się jak gdyby nigdy nic.
Osoba była coraz bliżej aż w końcu... do pokoju wszedł Michael. Miał na sobie granatowe jeansy i... był bez koszulki. Zlustrowałam go wzrokiem, od stóp do głowy, czując jak uderza we mnie gorąc. Chłopak spojrzał na mnie lekko zdziwiony, pewnie się mnie nie spodziewał o takiej porze. Ocknęłam się, pośpiesznie wstając.
- Ja.. przepraszam.. przyszłam w złym momencie i... i... - zaczęłam się nieudolnie tłumaczyć, błądząc wzrokiem po podłodze.
- Nic się nie stało. - zachichotał uroczo. - Przecież to tylko ja. - popatrzyłam na jego radosne tęczówki. - I cieszę się, że przyszłaś. - dodał a ja uśmiechnęłam się nieśmiało. - Poczekaj sekundę. - rzekł i podniósł swoją bluzkę z krzesła przy biurku po chwili ją ubierając.
Może nie powinnam na to patrzeć, ale nie potrafiłam oderwać wzroku od jego czekoladowego, lekko wyrzeźbionego ciała.. Skarciłam się w głowie za tą myśl, jak ja w ogóle mogę? Przecież jesteśmy przyjaciółmi, a ja... mam tylko szesnaście lat. Zorientowałam się, że zbyt długo mu się przyglądam i w końcu przeniosłam wzrok na sufit.
- Coś się stało, że odwiedzasz mnie o 6 nad ranem? - odwrócił się do mnie zakładając jeszcze błękitną koszulę.
- Tak.. to znaczy nie.. TAK! - mówiłam, jak to miałam w zwyczaju. Nigdy nikt nie wiedział o co mi chodziło. Chłopak uśmiechnął się pod nosem, zapinając guziki po samą szyję.
- Bo... bo ja chciałam z tobą.. porozmawiać. - zaczęłam nerwowo bawić się palcami u rąk.
- W taki razie, zamieniam się w słuch. - odpowiedział z uśmiechem, zakładając ręce na biodra.
- Najpierw ja... ja chciałam cię p-przeprosić, za to, że.. że jak ostatnio poszliśmy na wagary to.. to ja tak uciekłam. - zaczęłam, przełykając ślinę. - I jeszcze chcę dodać, że... że.. - patrzyłam mu zdenerwowana w oczy, a on wyczekiwał mojej odpowiedzi. - Że.. t-ten pocałunek to.. on d-dla mnie też nic.. nic nie znaczył. - jąkałam się.
Zauważyłam, że płomyki tańczące w jego oczach tak jakby przygasły. A może tylko mi się zdawało?
- To... to dobrze.. C-czyli jesteśmy.. jesteśmy przyjaciółmi, j-jak dawniej? - zaśmiał się nerwowo.
- Tak. - pokiwałam głową, czując jak serce pęka mi z bólu. - B-będziemy żyć... jak dawniej. - wymusiłam się na uśmiech.
- Dokładnie.. - podszedł i objął mnie lekko. No niee, dlaczego on mi to robi?? - Jesteś moją przyjaciółką, już na wieki, do końca świata. - mruknął cicho, a do moich oczu napłynęły łzy.
Nieee, tylko nie teraz! Diana, nie możesz płakać!!
Wtuliłam się w niego mocniej, napawając się jego zapachem i próbując zapomnieć o wszystkich złych rzeczach, które mnie spotkały.
- Tak, już na wieki. - wyszeptałam.
Usłyszałam jak z radia dobiega jakaś ładna piosenka. Michael nagle ocknął się, podchodząc do źródła dźwięku.
- Uwielbiam tą piosenkę! Nazywa się Sherry, grają ją The Four Seasons! - wykrzyczał rozpromieniony. - Zatańczmy! - wyciągnął do mnie rękę.
- Co? Niee, nie ja nie umiem tańczyć. - policzki zaczęły piec mnie od rumieńców.
- Naprawdę? Nie tańczysz nigdy? - zaśmiał się.
- Tańczę, ale sama. - wzruszyłam ramionami.
- A robiłaś to kiedyś z chłopakiem? - zapytał, w ogóle nie zdając sobie sprawy, że zabrzmiało to nieco dwuznacznie.
- Tata się liczy? - skrzywiłam się.
- Choodź, to łatwe! - chwycił mnie za dłonie, przybliżając do siebie.
- Robisz krok w lewo, do przodu, w prawo i w tył... - tłumaczył mi. Zaczęliśmy koślawo wykonywać kroki, wlepiając wzrok w nasze stopy. - Świetnie! - zaśmiał się.
- Tak, kłam dalej! Przecież przed chwilą nadepnęłam ci na palce! - odparłam.
- Naprawdę? Nie zauważyłem. - zachichotał.
- Michael nie kłam! - krzyknęłam.
- Nie przesadzaj, dobrze ci idzie... - mówił. - I raz, i dwa, trzy i cztery.. - powtarzał w kółko. - Widzisz, już opanowałaś najważniejsze kroki. - spojrzał na mnie. - Teraz zatańczymy naprawdę.
- A to co niby było...? - zaczęłam, ale po chwili poczułam jak chłopak puszcza moja lewicę i łapie mnie w talii.
W moim brzuchu poruszyło się stado motyli. Czarnowłosy przysunął mnie do swojej klatki piersiowej, tak, że pomiędzy nami nie było prawie wcale odstępu. Zaczęliśmy kołysać się w rytmie pięknej melodii. Zatopiłam się w jego ślicznych, czarnych oczach, błagając Boga, by zatrzymał chociaż na trochę czas. Moim jedynym marzeniem teraz, było żebyśmy trwali tak już do końca świata. Modliłam się by piosenka nigdy się nie kończyła.
Oparłam głowę o jego ramię przymykają oczy i zapominając o rzeczywistości. Liczyłam się tylko ja, on i muzyka. Nic więcej. Czułam jego ciepły oddech na swojej szyi, który powodował dreszcze na całym moim ciele.
Dlaczego ja go tak kocham?
Nie chciałam ocknąć się z tego transu, nie chciałam patrzeć na godzinę ani iść do szkoły. Przyjaźń z Michaelem to chyba jedyne, co może mnie do niego tak zbliżyć. Wolę życie w cierpieniu, ale obok niego niż odrzucenie na zawsze.
Piosenka powoli dobiegała końca, a ja czułam coraz to mocniejsze ukłucie w okolicach klatki piersiowej, że to już tyle. Po kilku sekundach mężczyzna w radiu przestał śpiewać i zapanowało milczenie. Chwilę staliśmy tak jeszcze, przytuleni do siebie.
- Chodźmy już do szkoły. - mruknął mi do ucha.
- Mhmm.. - odparłam ledwo słyszalnie.
Piętnaście minut później szliśmy już z autobusu chodnikiem, w stronę naszych liceów. Droga była cała mokra od nocnej ulewy i musieliśmy uważać, żeby nie wejść do kałuży.
W pewnym momencie chłopak zatrzymał się zawiązując buta a ja kroczyłam dalej. Obok przejeżdżała duża ciężarówka, która, na moje nieszczęście, oblała mnie wodą. Stałam zdziwiona na środku chodnika z mokrą bluzką i nie wiedziałam co zrobić. Do domu już się nie wrócę, cała brudna i oblana też raczej nie będę chodzić. Wf dzisiaj nie mam, więc mogę zapomnieć o ubraniu do ćwiczenia.. Ehh, ja biedna. Wtedy podszedł do mnie czarnowłosy.
- Coś się stało? - zaśmiał się, widząc moją minę.
- Tak, jak widzisz jestem cała mokra. - odpowiedziałam, zła na cały świat.
- Hmmm, czekaj mam pomysł. Chodź do szkoły. - pociągnął mnie za sobą.
Gdy już znaleźliśmy się w moim Liceum, chłopak poszedł ze mną do damskiej toalety. Tak, historyjka z przed kilku lat się powtarza.
- No i co my tu mamy robić? - zapytałam, rozkładając ręce.
Chłopak nic nie odpowiedział tylko zaczął rozpinać swoją błękitną koszulę z delikatnym uśmiechem na ustach. Ok, pomińmy fakt, że to wszystko wyglądało nieco dwuznacznie. Patrzyłam na niego jak na idiotę, kompletnie nie wiedząc co robić.
- Yyyyy... - zaczęłam, ale Michael wepchał mi do ręki swoje ubranie.
- Przebierz się. - dodał tylko i zamknął mi drzwi przed nosem.
Stałam jeszcze przez chwilę, przemyślając całą tą sytuację aż postanowiłam w końcu się ruszyć.
Ubrałam koszulę chłopaka, chowając swoją mokra bluzkę do plecaka. Zorientowałam się, że ubranie Michaela pachnie nim. Napawałam się jego zapachem, ciesząc się w głębi serca, że pół dnia spędzę, czując się, jakby był obok mnie. Uśmiechnęłam się pod nosem, wychodząc.
- Dzięku.. - zaczęłam, ale spostrzegłam, że go tu nie ma. - Michael? - zapytałam cicho, ale nie uzyskałam żadnej odpowiedzi.
Poszedł sobie, pewnie nie chciał spóźnić się na lekcję. Wzruszyłam tylko ramionami i opuściłam pomieszczenie. Kiedy szłam pod klasę, zastanawiałam się ile Mike ma wzrostu, bo jego koszula była na mnie dość bardzo za duża, ale w niczym mi to nie przeszkadzało. A nawet, czułam się jeszcze lepiej.
W październiku The Jackson 5 razem z Michaelem wyjechali na koncerty do Afryki. Czułam się okropnie, będąc sama. Myślałam, że już wszystko mi przeszło, że zapomniałam o nieodwzajemnionym uczuciu chłopaka, ale bardzo się myliłam. Nocami płakałam, pytając siebie, dlaczego muszę tak cierpieć?
Do tego zostałam z tym wszystkim sama. Jak palec. Nikt nie wiedział jak ta miłość mnie niszczy, moją psychikę. Ale próbowałam wziąć się w garść, być silną dziewczyną, nie myśleć o nim ciągle. Całkiem nieźle mi szło. Chyba...
Dzięki Bogu, chłopcy wrócili początkiem listopada i życie znów płynęło naturalnym tempem. Ja i Michael byliśmy ''najlepszymi przyjaciółmi'', ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, co przyniesie nam przyszłość.
Pewnego słonecznego i ciepłego dnia wybrałam się z czarnowłosym do miasteczka. To była zwyczajna sobota, idealna na spotkanie z ''przyjacielem''.
Kupiliśmy śmietankowe lody i opowiadając sobie żarty, i śmiejąc się nie wiadomo z czego, przechadzaliśmy się po mało zatłoczonych uliczkach.
Michael właśnie opowiadał mi, co ciekawego działo się w Afryce, gdzie z braćmi miał koncerty, gdy przed nami stanęła pewna dziewczyna.
Była to średniego wzrostu blondynka z prostymi włosami po plecy. Miała piękne, zielone oczy i długie rzęsy. Jej oliwkowa, gładka cera idealnie współgrała z liliowymi, drobnymi ustami. Natura obdarzyła ją także w długie nogi, sarnią szyję i tajemniczy wzrok.
Mike już otworzył usta, żeby coś powiedzieć, kiedy ta, niespodziewanie rzuciła mu się na szyję. Wymieniliśmy z chłopakiem, zdziwione i niezrozumiałe spojrzenia.
- Nie mogę uwierzyć, że to ty! - wykrzyknęła szczęśliwa.
- Yyyyy... - zaczął czarnowłosy, odsuwając się od niej powoli. - Czy my się znamy? - uniósł brew wysoko do góry.
- Nie.. tak.. to znaczy ja ciebie znam, ale ty mnie nie! - piszczała radośnie. - Jestem twoją największą fanką! The Jackson 5 też jej w porządku, ale ty to prawdziwe cudo!
- Heh.. dziękuję.. - na policzki chłopaka wpłyną lekko różowy odcień.
- Mogłabym dostać autograf? - zapytała dziewczyna, wyciągając z torby plakat Michaela.
- Ochh.. jasne. - uśmiechnął się uroczo i nieśmiało. Blondynka podała mu czarny marker i chłopak zwinne napisał swoje nazwisko.
Dziewczyna stała przed nim całą rozpromieniona. Czy to nie urocze? Właśnie spotkała swojego idola, nie każdy ma tyle szczęścia. Patrzyłam na nią z delikatnym uśmiechem, wyglądała na bardzo miłą i sympatyczną.
- Ale się cieszę! To najpiękniejszy dzień w moim życiu! - mówiła podekscytowana, a w jej tęczówkach tańczyło miliony iskierek.
- Może... chciałabyś z nami spędzić ten dzień? - zapytał chłopak, wskazując ręką na mnie.
- Ja... mogłabym?! - jej oczy powiększyły się do rozmiarów niemożliwych.
- No.. jeśli chcesz. - Michael, spojrzał na mnie, a ja pokiwałam głową na tak.
Nie wiele dziewczyn ma taką okazję. To wszystko wydawało mi się bardzo kochane ze strony Michaela.
- Taaak! Dziękuję! - znów go przytuliła. Ehh, te fanki.
- To jak się nazywasz? - zapytał czarnoskóry, kiedy spacerowaliśmy alejką.
- Jestem Maria Greenwolf, mam piętnaście lat i wprowadziliśmy się tutaj niedawno. To bardzo ładna okolica. - rozglądnęła się dookoła.
- To prawda. - mruknęłam cicho.
- Aaa... ty to kto? - zapytała Maria, lustrując mnie wzrokiem.
- Diana... moja najlepsza przyjaciółka. - odezwał się za mnie Mike, a ja poczułam lekkie ukucie w sercu.
Przyjaciółka... przyjaciółka... przyjaciółka...
- Miło mi. - uśmiechnęłam się do niej, co ta odwzajemniła.
- Ile się przyjaźnicie? - zadała pytanie a my popatrzyliśmy na siebie.
- Hmmm.. w sumie to już bardzo długo..
- Tak, od tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego pierwszego roku, nawet sobie nie zdawałem z tego sprawy.. - zdziwiliśmy się, jak szmat czasu już się znaliśmy.
- I nic was przez ten czas nie połączyło? - uniosła brwi po samo czoło.
O nie, dlaczego ona zadaje takie pytania? Czułam jak w moich oczach powoli zbierają się łzy, ale z całych sił je powstrzymywałam. Żadne z nas się nie odezwało, tylko nieśmiało spuściliśmy głowy w dół.
- Yyyyy... czyli mam rozumieć, nie masz dziewczyny? - skrzywiła się Maria, pytając Mika.
- Nie. - odpowiedział szybko.
Dlaczego tak szybko?
- To.. to super. - mruknęła cicho pod nosem.
- Michael, może zaprosisz Marię na grilla, tego co robisz jutro? - zaproponowałam.
Chłopak chwilę szedł przed siebie, zastanawiając się.
- Jeśli miałabyś ochotę...
- Oczywiście! Nie do wiary, nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak bardzo się cieszę! - krzyczała, a ja wysiliłam się na uśmiech, by nie pokazać, jak w tej chwili cierpię.
***
👆🏽👆🏽👆🏽 To jest ta piosenka, do której tańczyli Mike i Diana. Koniecznie jej posłuchajcie bo jest przecudowna i kocham ją całym serduszkiem. Szkoda, ze nie można słuchać i czytać w tym samym czasie, ale to już nie moja wina.
Mam nadzieję, że rozdział chociaż trochę wam się spodobał i ja wiem, że wszystko zniszczyłam i jestem złym człowiekiem, ale uwierzcie, że za tydzień będzie gorzej 😈
Ale damy radę, niedługo znów będzie pięknie i cacy... w dalekiej przyszłości.
No i jeszcze raz chciałam was przeprosić, za wszystko❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top