Rozdział 3

Obudziłam się następnego dnia o piątej nad ranem. Przespałam się z wiadomością, że żyję w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym pierwszym roku. I niby nadal nie wiedziałam o co chodzi i co dalej będzie, wiadomość, że Michael Jackson jest w Los Angeles powodowała, że całkiem o tym zapomniałam.

Leżałam tak sobie na łóżku, głęboko rozmyślając aż włączyłam cicho radio. Słuchałam o czym mówią, gdy usłyszałam jak mężczyzna z radia wypowiada słowa ,,The Jackson 5". Trochę podgłośniłam urządzenie i zaczęłam się przysłuchiwać. 

- Zespół The Jackson 5 wraz z rodziną w nocy dojechał do Los Angeles. Wynajęli mieszkanie na południe od centrum miasta, w Vernon. Ojciec Jacksonów powiedział, że chcę zamieszkać przez chwilę z dala od centrum by chłopcy mogli więcej poćwiczyć w spokoju... - 

- Taaak, z tobą chłopie na pewno będą mieli spokój. - wtrąciłam.

Potem zaczęli mówić o innych, bardziej ,,sławnych" zespołach i wokalistach bowiem The Jackson 5 nie było aż tak bardzo popularne.

W końcu zebrałam się do szkoły. Słuchając mojego ulubionego kawałka ABC, rozmyślałam co może wydarzyć się dziś w szkolę. Po piętnastu minutach drogi znalazłam się w budynku.

Szkoła moja nie była ogromna. Była raczej mała i nudna. Nic tu się nie działo. Nauczyciele nie pozwalali nic robić. Normalnie masakra! Ale stop! Przecież to jest moja ,,teraźniejsza" szkoła! Znaczy ta z dwa tysiące osiemnastego roku! Co to się porobiło?! Przeszłość zmiksowała się z przyszłością?! Czego mogę się jeszcze spodziewać?

Weszłam do środka. Wszystko wyglądało tak jak w mojej normalnej budzie. To było dziwne. Na jeden z kasztanowych ławek siedziała moja przyjaciółka Mary.

Mary była średniego wzrostu, szczupłą brunetką. Miała zielone oczy i kilka piegów. Lekko zadarty nos tylko dodawał jej uroku. Znałyśmy się od przedszkola a nasza przyjaźń trwała już dobre sześć lat. Tylko... co ona tu robiła? Przecież jest moją przyjaciółką z dwa tysiące osiemnastego roku. 

To się robiło coraz bardziej dziwne. Moja szkoła, przyjaciółka, jeszcze pewnie klasa i nauczyciele. Ok, poukładajmy sobie to w głowie. Jestem w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym pierwszym roku, ale szkoła i jej ,,zawartość" jest z dwa tysiące osiemnastego roku. To... to przecież nic takiego, prawda?

- Co ty tu robisz?! - zapytałam.

- Siedzę, a co mam robić?! - była zdenerwowana. Usiadłam obok niej.

- Ty też przeniosłaś się w czasie? - zapytałam wyczekując odpowiedzi. 

- Co?! - popatrzyła na mnie jak na idiotkę. - O co ci chodzi?

- No bo jest tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty pierwszy rok, a my żyjemy w dwa tysiące osiemnastym. - powiedziałam spokojnie.

- Że co?? Upiłaś się czy co?

- Tak, mlekiem. - zapanowała cisza.

Nie wiedziałam o co jej chodzi a ona o co mi. Czy ona też ma coś z głową jak moi rodzice? Najwidoczniej tylko ja przeniosłam się w czasie. Reszta to mix przeszłości i przyszłości.

- Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś? - przerwała ciszę.

- O czym? - popatrzyłam na nią jak na wariatkę.

- O tym, o czym powiedziałaś Pauline. - odwróciła się w moją stronę.

- Czyli? - nie wiedziałam o co jej w tej chwili chodziło.

- Nie udawaj głupiej. - naburmuszyła się 

Nie miałam pojęcia co miała na myśli, ale wolałam o tym nie mówić. Mary wstała i zaczęła odchodzić.

- No ej! - krzyknęłam na całą szkołę.

- Co? Idź sobie do Pauline. - odeszła. 

Nie wiem co to miało znaczyć i nie chciałam teraz i tym myśleć. Próbowałam zapomnieć o sprawie z Mary.

Podeszłam do tablicy korkowej i zaczęłam czytać o dzisiejszych planach. Zauważyłam dużą kartkę, na środku tablicy. Była na niej wiadomość od dyrektora szkoły:

,, Dziś w sali gimnastycznej o godz. trzynastej czterdzieści odbędzie się koncert na powitanie nowego roku szkolnego. Zachęcamy by każdy przyszedł go zobaczyć. Uczniowie, którzy nie będą chcieli przyjść, zostają z paniami sprzątającymi w klasach."

Czyli dziś koncert, to dobrze, mniej lekcji a posłuchać muzyki nigdy nie zaszkodzi. 

- Ale barany, nawet nie raczyli napisać jaki zespół i co zagra. Masakra. - powiedziałam sobie pod nosem. 

Gdy przechodziłam obok sali gimnastycznej, zobaczyłam, że zaczęli już wkładać ławki na koncert. Bardzo ciekawiło mnie, kto będzie grał. Może... nie. To nie możliwe.

Trzy pierwsze lekcję ciągnęły się okropnie. Na jednej z nich to całkiem spałam. A przez to, że byłam z Mary skłócona jeszcze bardziej się nudziłam. Ale wiedziałam, że zaraz na pewno się pogodzimy. My tak się kłócimy ale tego samego dnia jeszcze się godzimy.

Nadszedł język angielski. Weszłam do klasy (tak w ogóle to moja klasa, tak jak wszyscy w szkole, byli z dwa tysiące osiemnastego roku, ale każdy upierał się, że jest tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty pierwszy). Na angielskim akurat siedziałam z Patrickiem. Był to jeden z najprzystojniejszych chłopaków w naszej szkole, a przyznać muszę, że u nas nie było dużego wyboru.

Miał czarne włosy i równie ciemne oczy. Był szczupły i wysportowany. Ale nie to co Michael, co nie? Usiadłam obok niego. Wtedy zauważyłam, że Mary nie ma z nim siedzieć i jest smutna. Poczułam, że powinnam z nią usiąść. Wstałam, zabrałam swoje rzeczy i zajęłam miejsce obok niej. Nic nie odpowiedziała, ale czułam, że jest szczęśliwa.

Pani podzieliła nas na grupy i powiedziała żebyśmy udekorowali szkołę na jesień. Ja byłam w grupie z Mary i trzema chłopakami z mojej klasy. Mieliśmy ozdobić naszą szatnię i salę matematyczną. Z tą pierwszą uwinęliśmy się raz dwa, ale z salą było gorzej. Chłopaki, jak to oni, bardzo szybko się ,,zmęczyli" i wszystko zostało w moich i Mary rękach.

W końcu skończyliśmy. Po tym poszliśmy do sali gdzie miał być koncert. Na razie była tam tylko moja klasa, bo nasza wychowawczyni rozmawiała z dyrektorem, który już od dawna tam był.

- Kochani słuchajcie. - zaczęła nauczycielka. - Będziemy mieć w klasie nowego ucznia, zaraz przyjdzie. Tak się składa, że jest też członkiem zespołu. Proszę was, przyjmijcie go ciepło. - powiedziała.

Nagle do sali weszło sześć osób. Był to ten zespół, który miał grać. Popatrzyłam na nich uważnie i serce zaczęło mi walić. Na początku wszedł najstarszy, czarnoskóry mężczyzna. Miał straszny wyraz twarzy i nie wyglądał przyjaźnie. Chwila, chwila...to był... O mój Boże! Przecież to Joe Jackson, tata Michaela! Nie! To nie jest prawda!

Potem weszło czterech chłopców. Byli to nastoletni afroamerykańczycy. Ale, to... to byli przecież bracia Michaela. Jackie, Tito, Jermaine i Marlon!!!

Na końcu wszedł uroczy, trzynastoletni, czarnoskóry chłopiec. Tak jak jego bracia miał czarne włosy afro i równie ciemne, piękne oczy. Natura obdarzyła go także w duże, aksamitne, lekko różowe usta. Był szczupły i dość wysoki, na dodatek miał długie, smukłe palce u rąk. Widać było po nim, że jest zestresowany i przestraszony. Był taki śliczny i uroczy. Ale co się dziwić? Był to sam Michael Jackson.

***
Ehh, zastanawiam się czy dodawanie tego ff na wattpada miało jakiś sens. Ile osób to czyta? Góra pięć? Cieszę się, że chociaż tyle. No nie wiem. Na razie proszę o komentarze i gwiazdki. Kocham i całuję 💖💖

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top