Rozdział 28
Kilka dni później wybrałam się rowerem do mojej babci, od strony taty. To nie jest zwyczajna staruszka, która tylko siedzi w bujanym fotelu i głaszcze koty. Babcia Monika to jedna z najsilniejszych, najodważniejszych i najzabawniejszych kobiet na świecie. Po niej odziedziczyłam takie cechy charakteru jak upartość i zawziętość. Nauczyła mnie wielu rzeczy i jest najlepszą babcią na świecie. Po drodze wstąpiłam do Michaela, zapytać czy ma ochotę jechać ze mną. Zgodził się i już po chwili razem gnaliśmy przez łąki.
Dom mojej babci był mały i drewniany. W okół kwitło tysiące kolorowych kwiatów i drzewek. Kobieta właśnie plewiła bujne, czerwona róże. Od lat ćwiczyła jogę, przez co na starość była gibka i zwinna jak kot.
- Hej babcia! - powitałam ją radośnie, zeskakując z roweru.
- Witaj wnusiu! Oo a kto to? Czyżbym dożyła czasów, w których moja Diana ma chłopaka? - zlustrowała wzrokiem Michaela, a ja zalałam się rumieńcem. - No no, niezła sztuka. Wysoki, szczupły, piękne oczy i smukłe palce u rąk, do tego jest czarnoskóry. Jak byłaś dzieckiem to tak wyobrażałaś sobie swój ideał chłopca, widać udało ci się takiego znaleść. - dodała staruszka.
Zapomniałam wspomnieć, że jest bardzo rozgadana? To teraz już wiadomo. Patrzyłam na nią cała czerwona i czekałam aż skończy.
- Babciu, ale... - zaczęłam, spoglądając na Mika; on też był zawstydzony. - ... to nie jest mój chłopak. - powiedziałam w końcu.
- Nie? - bardzo się zdziwiła. - A tak pięknie razem wyglądacie. No trudno, mam nadzieję, że to się kiedyś zmieni. - odparła, dorzucając swoje trzy grosze. - Chodźcie na lemoniadę! - zawołała nas i skręciła do domu.
Po chwili byliśmy już w kuchni. Całe pomieszczenie było jasne i promienne. Wszędzie wisiały zdjęcia z dawnych lat i stały kwiaty w doniczkach. Na lodówce leżało opuszczone, ptasie gniazdo, które babcia znalazła na jednej ze swoich licznych przechadzek po lesie. Na parapecie błyszczała w słońcu kolekcja, zakurzonych muszli znad oceanów.
- Babciu, może nam powróżysz? - zapytałam.
Staruszka była w tym świetna. W prawdzie nigdy nie była prawdziwą wróżką, ale szło jej to doskonale. Dwa razy wywróżyła mojej mamie, że zajdzie w ciążę i spełniło się. Jej wierzyłam jak nikomu innemu.
- No dobrze, chodź przyznam, że dawno tego nie robiłam. - kobieta zapaliła trzy świeczki i chwyciła moja dłoń, by po chwili zapaść w trans.
- Przyszły rok będzie dla ciebie bardzo ważny i znaczący. Wydarzenia, które ci się przytrafią znacząco wpłyną na twoje życie. Pewna sytuacja sprawi, że będziesz najszczęśliwszą dziewczyną na Ziemi, ale kilka miesięcy później zmierzysz się z bólem i cierpieniem. - dokończyła.
Przyznam, zdziwiło mnie to. Jakie wydarzenie, jakie szczęście? Jakie cierpienie??
- Dziękuję, ale nie możesz dokładniej? - zapytałam.
- Przykro mi, ale nie jestem Bogiem, i nie wiem wszystkiego. - wzruszyła ramionami. - Teraz twoja kolej chłopcze. - chwyciła dłoń Mika. - Diana marzyła o chłopcu z takimi rękoma. - zaśmiała się cicho, a ja uderzyłam się z plaskacza w czoło. - Hmmm.. W przyszłym roku zrobisz coś, co zmieni twoje życie o sto osiemdziesiąt stopni. Jednak uznasz to za błąd i popełnisz kilka znaczących bzdur. Ojj, ty i Diana tak prędko się nie pożegnacie, ale przed wami trudna droga. - skończyła, a na twarzy Michaela malowała się bezcenna mina.
Trochę jeszcze porozmawialiśmy, ale w końcu udaliśmy się w drogę powrotną. Ciągle zastanawiałam się nad słowami babci. Czy i tym razem mogę jej wierzyć? A może już wyszła z wprawy. Okaże się w przyszłym roku.
- Twoja babcia jest fajna. - odezwał się Michael, kiedy pędziliśmy rowerami przed siebie.
- Taak.. - uśmiechnęłam się lekko.
- Naprawdę jestem twoim ideałem chłopaka? - zapytał uśmiechając się cwaniacko i marszcząc delikatnie brwi.
- Yyy.. - zarumieniłam się. Co miałam mu powiedzieć? Że to wszystko prawda, chyba by mnie wtedy wyśmiał. - Noo, tak mówiłam k-kiedy byłam dzieckiem... - odparłam.
- A teraz? - nie dawał za wygraną.
- Sama nie wiem. - skłamałam. Chłopiec już o nic więcej nie pytał.
Kilka dni później Jacksonowie przeprowadzili się do swojego nowego domu. Był to znacznie większy, dwupiętrowy budynek. Teraz większość miała własne pokoje, tylko Randy i Janet dzielili go wspólnie. Na dodatek obok domu był dość duży basen, w którym można było się co dzień kąpać. Cieszyłam się, że w końcu mają prawdziwy dom i nie muszą cisnąć się we trójkę w jednym pokoju. Teraz już wszystko będzie dobrze.
Potem The Jackson 5 wyjechali na koncert do Paryża. Na całe dwa tygodnie, jak nie dłużej. Niby spędzałam ten czas z Alicją, która z początku była na nas zła, że uciekliśmy bez niej, ale w środku czułam jakąś dziwną pustkę. Wydaje mi się, że to z Michaelem bardziej się zaprzyjaźniłam i teraz to nawet z nim miałam większą ochotę rozmawiać. Te dni ciągnęły się niemiłosiernie długo, a ja myślałam, że umrę z nudów.
Muszę też wspomnieć, że pewnego wieczoru mama przyszła do mojego pokoju i przeprosiła za swoje zachowanie. Mówiła, że nie chciała żebym przyjaźniła się z Miki'em bo on kiedyś na pewno będzie tylko zadufaną gwiazdeczką i mnie zostawi, ale zrozumiała, że to wspaniały chłopiec. Bardzo się cieszyłam z jej zmiany.
Gdy bracia w końcu wrócili, Mike parę dni później zaprosił mnie i Alicję na nocowanko w stodole! Tak, Jacksonowie mieli teraz obok swojego domu ów budynek, więc Michael musiał to jakoś wykorzystać.
W wyznaczony dzień razem z Alicją, około 18:00 wybraliśmy się do naszego przyjaciela.
- Hej Mike! - przywitałyśmy się.
- Cześć! Dobrze, że przyszłyście. - pomachał nam. - Yyy.. zmieniły się lekko plany. - podrapał się po karku. - Bo jak powiedziałem reszcie o naszych planach to od razu na mnie naskoczyli, że też chcą i.. wy razem z Toyą i Janet będziecie spały w stodole a ja z braćmi obok, w tej małej szopie. - wskazał na mały budynek. - Chłopaki też już tam zanieśli siano i rozkładają koce, nie gniewajcie się. - uśmiechnął się.
- Nigdy w życiu! To nawet lepiej! Tylko ani się ważcie nas straszyć! - pogroziłam mu palcem.
- Heej Diana! - podeszła do nas La Toya.
- Witaj! Właśnie się dowiedziałam, że dziś razem nocujemy! - zaśmiałam się do czarnowłosej.
- Tak, mam nadzieję, że macie mocne nerwy, bo jak Tito razem z Jerm'em coś wymyślą, to strach się bać. - parsknęła śmiechem. Przez ostatnie czasy bardziej poznałam się z La Toyą i okazała się przecudowną dziewczyną.
- Może jakoś damy radę, idziemy szykować łóżka? - zrobiłam w powietrzu cudzysłów.
- Jasne, chodźcie. Janet już tam znosi jajo z niecierpliwości. - zaśmiałyśmy się i poszłyśmy do naszego miejsca spania.
Zaczęłyśmy rozkładać na sianie koce i poduszki.
- Diana? - zaczęła Alicja z diabelskim uśmieszkiem
- Yy.. tak? - już się bałam, co wpadło jej do głowy.
- Podoba ci się Michael? - po tym pytaniu zamurowało mnie. Wyprostowałam się i spojrzałam na nią jak na idiotkę.
- Co? - myślałam, że się przesłyszałam.
- Zapytała, czy mój brat ci się podoba? Michael. - odparła Toya. Ona też??
- Ale.. co to za pytanie.. nie.. co.. nie wiem. - zaczął plątać mi się język.
- Widzisz jak się zawstydziła. - powiedziała złotowłosa.
- I to jak! Pewnie jej się podoba! - odpowiedziała czarnoskóra.
- Co wy? Spiskujecie przeciwko mnie? Janet, chodź tutaj, tylko ty mi zostałaś. - wyciągnęłam ręce w stronę dziewczynki.
- Najpierw obiecaj, że weźmiesz z nim ślub!
- Ok.. ale coo? Z kim? - zszokowałam się.
- Z Michaelem! - wszystkie trzy wybuchnęły śmiechem.
- No bardzo zabawne, w ogóle nie wiem o co wam chodzi. - wróciłam do wcześniejszej czynności by ukryć jakoś rumiane policzki.
- Taaa, na pewno. - zachichotały jeszcze.
Około północy leżałyśmy już wszystkie na kocach i opowiadałyśmy sobie straszne historyjki.
- Wiecie, że w pod koniec grudnia mają puszczać w kinach nowy horror? Nazywa się Egzorcysta i podobno, reżyser przeszedł sam siebie. To ma być hit. - odezwała się La Toya.
- A skąd ty to niby wiesz? - zmarszczyłam lekko brwi.
- Yy.. mój chłopak mi powiedział. - delikatne rumieńce wpłynęły na jej policzki.
- Uuuu okazuje się teraz, że nasza panna Toya jest zakochana. Ta która cały wieczór się ze mnie śmiała, ma chłopaka! - parsknęłam.
- Cicho! Nie jesteśmy razem długo, ale jest słodki, ma na imię Bruno i jak...
- Ejejej bo tu jest Janet! Ona ma siedem lat! - krzyknęłam nagle, powstrzymując dziewczynę przed dalszymi opowieściami.
- No doobra, jeszcze kiedyś dokończę. - rzekła i zamilknęła.
- Powiedz coś więcej o tym horrorze. - zaciekawiła się Alicja.
- Podobno jest to historia o dziewczynce, którą opętał demon. Zaczęła dziwnie się zachowywać i przeklinać, więc rodzicie zabrali ją do lekarza czy coś takiego. - mówiła. - Słyszałam, że to ma być jeden z najlepszych horrorów w historii kina. - dodała.
- Chciałabym go obejrzeć. - zachwyciła się Alicja.
Na prawdę? Co wszyscy widzą w takich filmach, ja bym tylko siedziała z zamkniętymi oczami i przytulała poduszkę.
- Ja też. - odparła czarnowłosa.
- No ale.. wasza religia nie zabrania ci? - zapytałam, wiedząc, że Toya należy do świadków Jehowy.
- No właśnie, chyba zabrania. - skrzywiła się. Nastała chwila ciszy.
- Ej słyszałyście to? - odezwała się nagle Janet.
- Że niby co? - przestraszyłam się.
- Coś tutaj jest! - pisnęła dziewczynka a ja dołączyłam do niej. Taak.
- Cicho, uspokójcie się! Zdawało się wam! - krzyknęła Alicja.
Po chwili zauważyłam jak pod sianem się coś rusza.
- No nie byłabym tego taka pewna! - wskazałam na to coś, zbliżające się na nas.
- Ej dziewczyny! - w tym momencie przez drzwi wbiegł Mike, a po chwili za nami wyskoczyli pozostali, wrzeszcząc jak opętani.
Wszystkie cztery zaczęłyśmy piszczeć i uciekać w stronę chłopca. Jackie, Tito, Jermaine, Marlon i Randy wybuchnęli gromkim śmiechem, łapiąc się za brzuchy.
- No bardzo dorosłe, chłopcy! - wrzasnęła La Toya.
- Chcieliście nas wystraszyć na śmierć?! - pytałam pełna pretensji.
- Nie, ale.. kiedy Mike.. - rechotał Marlon.
- On zaczął opowiadać nam.. jak.. wtedy...
.. dawno już... - kontynuował Tito, mocno trzymając się za brzuch.
- Że wy razem.. we trójkę... oglądaliście kiedyś taki horror... i - mówił Jackie, a ja mało z tego rozumiałam.
- Możesz nam powiedzieć o co im chodzi, Michael? - spojrzałam w jego ciemne tęczówki.
- No bo.. - spuścił wzrok w dół. - Opowiadałem im o tym, jak kiedyś oglądaliśmy u ciebie Diana, ten horror o zombie. - zaczął a ja wszystko sobie przypomniałam. - I jak wtedy twoja siostra nas wystraszyła, to oni od razu to wykorzystali, zakradli się po cichu i was wystraszyli. - rozłożył bezradnie ręce, co było mega urocze.
Sekunda, co?
- No dobra, jak już więcej tego nie zrobicie to wam wybaczymy. - powiedziałam do chłopaków.
- Oczywiście, to my już się wynosimy. - wstali i otrzepali się z siana.
- Dobranoc dziewczynki, pchły na noc. - powiedział Jerm.
- Karaluchy pod poduchy. - dodał Randy, omijając nas.
- Kolorowych snów! - pomachał nam Tito i cała ich gromada zniknęła.
- Oni są walnięci. - podsumowała La Toya.
- I to jeszcze jak! Musimy im się za to odkupić! - powiedziała Alicja, a jakiś diabelski pomysł wpadł jej do głowy.
- Wchodzę w to, my też nie damy im pospać. - uśmiechnęła się złowieszczo czarnoskóra.
- To jakoś za dwie godziny, podejdziemy pod ich okienko i zaglądniemy, upewniając się czy śpią. - snuła nasz plan złotowłosa, kiedy kładłyśmy się na kocach.
- A potem tak ich nastraszymy, że się nie pozbierają. - dokończyła Janet, a my spojrzałyśmy na nią zaskoczone.
- Brawo siostra, moja krew! - przybiły piątkę z Toyą.
Tak jak postanowiłyśmy, poczekałyśmy kilka godzin. W tym czasie kolejno miałyśmy pojedynczo straż, gdy reszta spała. W końcu około trzeciej w nocy cicho zakradnęłyśmy się pod ich szopę, gdzie spali. Spojrzałyśmy na znajdujące się dość wysoko okno.
- To która zagląda? - zapytałam patrząc w górę.
- Na pewno nie ja, nie uniesiecie mnie. - wycofała się Alicja.
- Ja to samo, jestem za grupa. - odparła La Toya. Super, zostałam tylko ja i Janet.
- Dobra, to ty Donk. - szybko powiedziałam.
- Ja??? - zdziwiła się.
- No, a kto? Na pewno nie ja. - zaprzeczyłam.
- Ale ja mam lęk wysokości. - zaczęła marudzić i prawię by się rozpłakała, gdyby nie głos Alicji:
- Dobra, cicho, Diana pójdzie. - odparła a mnie zamurowało.
- Jak zwykle. - zrobiłam naburmuszoną minę.
- Nie gadaj tylko właź. - powiedziała La Toya, i razem ze złotowłosą ułożyły ręce w koszyczki, na które miałam wejść.
- Zabiję was kiedyś. - odparłam tylko i przeszłam do czynów.
Okno była naprawdę wysoko, więc dla bezpieczeństwa złapałam się ściany. Po kilkunastu sekundach lekko zaglądnęłam. W sumie nie było tam szyby, tylko po prostu otwór w ścianie.
- Widzisz coś? - szepnęła Alicja.
- Nie, nic a nic. - myślałam, że dzięki temu będę mogła już zejść na dół, ale pomyliłam się. Dziewczyny zaczęły jeszcze bardziej pchać mnie do środka.
- Jest za ciemno! - syknęłam, kiedy nadal nic nie dostrzegłam.
Wtedy La Toya i Alicja, które mnie trzymały, mocno popchnęły mój tyłek, tak, że straciłam równowagę. Zdążyłam wydać z siebie tylko zduszony krzyk i przymrużyć oczy, kiedy zorientowałam się, że wpadam do środka. Miałam wtedy wielką nadzieję, że pod oknem jest jakaś kupka siana albo coś miękkiego, żebym sobie nic nie zrobiła.
Już po chwili znalazłam się na dole, ale kiedy miałam spotkać się z twardą podłogą, poczułam pod sobą coś innego. A raczej KOGOŚ innego. Ta ofiara naszych wybryków, krzyknęła krótko ze strachu. Domyśliłam się, że to jeden z Jacksonów, ale nie miałam pojęcia który. Kiedy chmury odsłoniły księżyc, udało mi się zauważyć biedaka.. O nie, tylko nie.. Mike! Dlaczego zawsze on?! Zawsze!
Takim oto sposobem siedziałam na nim okrakiem, z dłońmi na jego ramionach. Oboje szybko oddychaliśmy, nie do końca wiedząc co się przed chwilą wydarzyło. Widziałam jak intensywnie wpatrywał się w moje oczy, swoimi, błyszczącymi od blasku księżyca tęczówkami.
Nagle jeden z jego braci mruknął coś przez sen, co sprowadziło nas na ziemię.
- Mike, ja... - zaczęłam. Cieszyłam się, że jest ciemno i chłopiec nie może zauważyć rumieńców wkradających się na moje policzki.
- Co się tam dzieje? - usłyszeliśmy szept La Toy'i.
Po tym, Michael już się domyślał o co chodzi.Powoli podniósł się do pozycji siedzącej, ale ja nie byłam w stanie się ruszyć. To wszystko wywołało u mnie nie mały szok.
- Co wy wyprawiacie? - zapytał, lekko się uśmiechając.
- No bo to.. to był pomysł Alicji! - próbowałam się bronić.
- Jasne, i jak zwykle ty byłaś haczykiem. - zaśmiał się.
- Noo.. tak jak zawsze. - patrzyłam mu w oczy.
Chwilę tak siedzieliśmy, chodź dla mnie trwało to wieczność.
- Yyy... możesz już ze mnie zejść? - zapytał po chwili, a ja dopiero wtedy zorientowałam się, że nadal na nim siedzę.
- Yy.. tak, już.. przepraszam. - pośpiesznie wstałam, płonąc ze wstydu.
- Diana, żyjesz? - teraz odezwała się Alicja.
- Że ty się na to zgodziłaś. - chłopiec parskną śmiechem, kiedy spojrzeliśmy w stronę okna.
- Nie zgodziłam się, same mnie wybrały. - odpowiedziałam rozkładając ręce.
- Ta, jasne. - zachichotał. - Idziemy je przestraszyć?
- Taak! - zachwyciłam się.
Poszliśmy z dwóch stron i po chwili wyskoczyliśmy z wrzaskiem, tak, że dziewczyny zaczęły krzyczeć.
- Diana?! Ty przeciwko nam? - zdziwiła się Alicja.
- No, a jak wy pytałyście mnie o głupoty wieczorem to było dobrze, tak? - robiłam im teraz wyrzuty.
- My tylko chciałyśmy wiedzieć czy tobie podoba się Michael. - odpowiedziała La Toya, jakby to było najnormalniejsze pytanie na świecie.
- Coo? - zdziwił się chłopiec.
- No mówiłam, że bzdury. - odparłam zawstydzona.
- Dobra chodźmy wszyscy spać, bo ta noc robi się coraz bardziej dziwna. - odpowiedział czarnoskóry i robił bezcenną minę.
- Dokładnie, doskonały pomysł! - rzekłam i wszyscy poszliśmy w swoją stronę.
Pod koniec wakacji The Jackson 5 znów wyjechali na jakieś koncerty, i po raz kolejny na tych wakacjach musiałam być samotna. W ostatni dzień lata zadzwoniłam do Mika i zapytałam czy wróci przed rozpoczęciem roku szkolnego, ale odpowiedział, że nie zdążył i spotkamy się dopiero po pierwszym dniu w nowej budzie.
Chłopiec tak jak ja dostał się do Liceum Ogólnokształcącego, ale to niestety nie była ta sama szkoła. Tak więc umówiliśmy się tak jak zawsze na przystanku głównym.
Nadszedł ten dzień, pierwszy dzień w liceum. Wszystko nowe, nauczyciele, koledzy, książki. Rano trochę się stresowałam, bo byłam dość nieśmiałą osobą, więc bałam się, że z nikim się nie zaprzyjaźnię. Rano pojechałam zatłoczonym autobusem, bo placówka znajdowała się dość daleko od mojego domu. W prawdzie wczoraj było już rozpoczęcie, ale z nikim nie zdążyłam zamienić słowa. Dyrektorka tylko coś powiedziała, przydzielił nas do klas i otrzymaliśmy plany lekcji. Dziś miała zacząć się już prawdziwa nauka.
Pierwszy był angielski, w tej szkole miałam go rozszerzonego. Na lekcji oczywiście, nie było szans, że kogoś poznam, więc po niej wybrałam się samotnie na stołówkę.
Wtedy zatęskniłam za starą szkołą, gdzie na wyciągnięcie ręki miałam Mika i Alicję. Zabrałam tacę z jedzeniem i usiadłam przy jednym ze stolików. Większość uczniów miała już przyjaciół, ale byli też tacy jak ja, czyli samotni.
- Hej.. mogę się przysiąść? - odwróciłam się i zobaczyłam jakąś osobę, stojącą obok mnie.
Była to wysoka, czarnoskóra dziewczyna z pięknymi brązowymi oczami i czarnymi włosami związanymi w tysiące warkoczyków. Uśmiechała się sympatycznie i miała miły wyraz twarzy.
- Yyy.. tak, jasne. - odezwałam się.
- Jestem Kate, a ty? - wyciągnęła do mnie rękę, która delikatnie ujęłam.
- Diana, miło mi. - uśmiechnęłam się lekko.
- Jesteś stąd? Z Los Angeles? - zapytała.
- Tak, tutaj się urodziłam, a ty?
- Ja jestem z Las Vegas, ale przeprowadzaliśmy się tutaj z rodzicami jakieś dwa lata temu. - odparła. - Chociaż jak możesz zauważyć... moi przodkowie są z Afryki. - posmutniała.
- To chyba fajnie, prawda? - zdziwiło mnie jej zachowanie.
- No właśnie nie do końca, w starej szkole śmiali się z mojego koloru skóry, w tej nie jest lepiej, ale mam nadzieję, że tobie to nie przeszkadza.
- No coś ty, przyjaźnię się od dwóch lat z afroamerykańczykiem. Nie cierpię rasizmu. - odpowiedziałam szczerze.
- Ja też, to takie... - nie dokończył bo przerwał jej czyjś głos.
- O mój Boże! - usłyszałyśmy piskliwy głos. Szybkim krokiem podszedł do nas jakiś chłopak.
Był dość niski, miał lekko kakaową skórę i czarne, krótkie włosy. Jego tęczówki mieniły się piwnym kolorem. Miał na sobie czarne dzwony, różowy golf, jakieś korale, okulary przeciwsłoneczne i fioletową czapkę.
Szybkim krokiem podszedł do Kate i zaczął podziwiać apaszkę, którą miała na szyi.
- Co to za cudeńko? - zapytał uśmiechnięty.
- Yyy.. to.. to tylko.. - zaczęła czarnoskóra.
- Jest cudowne! - zachwycił się. Wtedy przeniósł wzrok na mnie.
- Boże, kochaniutka skąd ta koszula? - powiedział lustrując mnie wzrokiem.
- Ja... ona jest... nie wiem. - spojrzałam na niego jak na idiotę.
- Przepraszam, powinienem się przedstawić. Jestem Steve, a wy złotka? - zmierzył nas obie wzrokiem.
- Kate i Diana. - odpowiedziała dziewczyna, wskazując najpierw na siebie a potem na mnie.
- Niezmiernie mi miło, muszę wam powiedzieć dziewczyny, że jak nikt znacie się na modzie. - zrobił z ust dzióbek i pokiwał głową.
- Serio? - zdziwiłam się. Zazwyczaj wyciągałam z szafy, pierwsze lepsze ubranie i nie zwracała uwagi na modę
- Tak, mogę się do was dosiąść? - zapytał po chwili.
- Jasne, siadaj. - poklepałam miejsce obok siebie.
- Macie chłopaków?
- Yyy, ja nie. - skrzywiła się Kate. - A ty Diana?
- Też, nie. Mam tylko przyjaciela. - uśmiechnęłam się na wspomnienie o Miku.
- A przystojny chociaż? - Steve poruszył brwiami, co lekko mnie zdziwiło.
- Yy.. no.. nawet. - zaśmiałam się.
- Nawet? Oj, coś mi się po twojej minę wydaje, że bardziej. - dziewczyna uśmiechnęła się cwaniacko.
- No.. No dobra, trochę bardziej niż nawet. - zarumieniłam się.
- Spokojnie kochana, nam możesz powiedzieć. - odparła, jakbyśmy znali się dobre kilka lat.
Od niewygodnej rozmowy uratował mnie dzwonek na lekcję. Wszyscy we trójkę poszliśmy do sali. Okazało się, że razem chodzimy do jednej klasy, chociaż na pierwszej lekcji wcale nie zwróciliśmy na siebie uwagi. Kate i Steve okazali się wspaniałymi osobami i miałam nadzieję, że zaprzyjaźnimy się bardziej. Dowiedziałyśmy się także, że chłopak jest... homo. Tak, on był po prostu gejem, ale mi to nie przeszkadzało. Wiedziałam, że liczy się serce a nie wygląd, religia czy orientacja seksualna.
Siedziałam właśnie z Kate, na ostatniej lekcji geografii, w ławce przy oknie. Zapomniałam wspomnieć, że naprzeciw mojej szkoły stało drugie Liceum. W sumie nie wiedziałam po co jedno obok drugiego, ale i tak mnie to nie interesowało. Miałam tylko z tego miejsca idealny widok na budynek.
Ostatnie dziesięć minut i pierwszy dzień będę miała za sobą. Ehh, nie do wiary, że przede mną nowy rok, czemu wakacje zawsze tak szybko się kończą?
Spoglądałam na zegarek, i myślami byłam już całkiem gdzie indziej. Wiem, że to trochę nie ładnie, nie słuchać w pierwszy dzień szkoły,ale naprawdę chciałam wracać do domu.Po za tym dziś miałam widzieć się z Michaelem, po trzech tygodniach rozłąki.
Znudzona spojrzałam przez szybę na sąsiedni budynek. Widziałam innych uczniów z tamtej szkołach także siedzących na lekcji. Zlustrowałam każdego z nich wzrokiem, zatrzymując się na pewnym chłopcu. Był czarnoskóry i miał włosy afro.
Całkiem podobny do Mika, szkoda, że to nie on.
Po chwili ciemnowłosy przekręcił twarz w moją stronę, a mnie zamurowało. On serio przypominał Michaela, i to bardzo! Nasze spojrzenia się spotkały, chociaż dzieliło nas kilkanaście metrów. Nie, te oczy poznałabym wszędzie, to był Mike! Spostrzegłam, że też patrzy na mnie zaskoczony, co jeszcze bardziej mnie przekonało, że to on. Mimo woli gwałtownie wstałam, zwracając na siebie nie małą uwagę nowej klasy. Jeszcze raz popatrzyłam w tamtą stronę, ale zauważyłam tylko znikającą sylwetkę chłopaka, który chyba też miał zamiar wybiec z klasy.
- Panienko, coś nie tak? - zapytał nauczyciel, a ja rozglądnęłam się nerwowo po sali.
- Yy, nie.. to znaczy tak! - krzyknęłam przeciskając się obok Kate. - Przepraszam! - zawołałam jeszcze i pędem wybiegłam z sali.
Nie wiem dlaczego to robiłam, moje nogi jak gdyby same mną kierowały. Szybko zeszłam po długich schodach i po chwili byłam już na podwórku. Skręciłam w prawo, gdzie na środku kostki stał pomnik jakiejś ważnej osoby. Kilka metrów za kamienną postacią było ów Liceum. Przyglądnęłam się wyjściu i dostrzegłam stojącego tam Michaela. Teraz już byłam pewna, że to on. Zaczęłam biec w jego stronę a on zrobił to samo. Gdy byłam już blisko, z radością rozłożyłam do niego ręce.
- Mikee! - krzyknęłam z uśmiechem i rzuciłam mu się na szyję. Nie minęło kilka sekund, a poczułam jak mocno mnie obejmuje. - Dlaczego mi nie powiedziałeś, że to twoja szkoła?
- Skąd miałem wiedzieć, że uczysz się na przeciwko? - odpowiedział pytaniem, na pytanie. W końcu postanowiłam go puścić i spojrzałam pełna energii w jego śliczne oczy.
- Że też wcześniej się nie zauważyliśmy. - rzekłam z uśmiechem.
- Dokładne, jak tam pierwszy dzień w nowej szkole?
- Oprócz tego, że na wf z całej siły dostałam w twarz, to było nawet ok,poznałam nowych przyjaciół... - zaczęłam.
- Naprawdę, nic ci się nie stało? - zmarszczył lekko brwi.
- Nie zwracając uwagi na to, że przez chwilę nie wiedziałam co się dzieje, czułam się jakbym się dusiła i kręciło mi się w głowie, to nic wielkiego. - zaśmiałam się, widząc jego minę.
- Niezłe rozpoczęcie roku szkolnego. - parsknęliśmy śmiechem. - Zauważyłaś, że moja i twoja klasa, patrzą na nas z okien? - zapytał szeptem. Rozglądnęłam się w górę i dostrzegłam uczniów zaglądających przez szybę.
- No tak, przecież wybiegliśmy jak wariaci z ostatnich dziesięciu minut lekcji, co się im dziwić. - odparłam.
- Masz rację, wracajmy, bo jeszcze wyślą nas do dyrektora jak za dawnych czasów. - zaśmiał się, przytulając mnie krótko.
- Ok, ale... - nie zdążyłam dokończyć bo przerwał mi dzwonek, oznajmiający koniec na dziś.
- To była moja ostatnia lekcja. - powiedziałam, patrząc w jego stronę.
- Moja też, to wracamy razem? - zapytał.
- Oczywiście, tylko idę po książki. - odparłam i weszłam do budynku.
Na korytarzu spotkałam Kate i Steva.
- To był ten twój przyjaciel??! - zapytał chłopak, zszokowany.
- Yyy.. tak, ale..
- O mój Boże! Jest taki piękny! - krzyknął rozpromieniony. - Muszę go poznać! - odparł, opuszczając placówkę.
- Ale Steve, Michael nie jest.. - krzyknęłam za nim, ale on już gdzieś zniknął. -... zainteresowany chłopcami.. - dodałam po cichu, co usłyszała tylko Kate.
- Lepiej za nim chodźmy zanim zrobi głupoty. - rzekła i razem popędziłyśmy w stronę drzwi.
Szybko podeszłyśmy do chłopaków.
- Hej! - pomachał Miki'emu Steve. - To ty jesteś tym ponoć przystojnym przyjacielem Diany?
- Yyyy.. ja.. - zaczął się jąkać. - Diana tak stwierdziła? - zapytał lekko zawstydzony.
- Tak! Cytuję jej słowa, po tym kiedy zapytałem, czy jesteś przystojny: ' No nawet... no dobra, tr..
- Steve! - krzyknęłam,nie chcąc by dokończył. - Chyba mieliście nikomu nie mówić! - spojrzałam na niego z wyrzutami.
- No tak, przepraszam złotko. Przechodząc do ciebie.. - zlustrował Mika intensywnym spojrzeniem. - Nie masz drugiej połówki, prawda? - zapytał, patrząc mu w oczy.
- Jaa... - widziałam jak bardzo Michael był zakłopotany.
- Diana mówiła, że nie masz. Aaa.. na pewno lubisz tylko dziewczyny, czy chł... - nie dokończył, bo przerwał mu czarnoskóry.
- Nie mam dziewczyny? - udawał zdziwionego. - A-ależ ja mam! - krzyknął.
- Tak, kogo? - zdziwił się Steve.
- Yyyyyy.... Diane! - mówiąc to przyciągnął mnie blisko do siebie, a mnie ogarnął ogromny szok.
- Co?! Naprawdę, ale ona...
- Pomyliła się.. byliśmy przyjaciółmi, ale teraz jesteśmy parą.
- Yyy.. ja.. ja nie wiedziałem. - dostrzegłam smutek w oczach Steva. - Jak długo?
- Yyy.. No wiesz.. jakieś dwa tygodnie.. - Mike podrapał się po karku, a ja spojrzałam w jego twarz. Nadal byłam zszokowana całą tą sytuacją.
- Jaka szkoda.. to znaczy.. wam jest pewnie dobrze.. - opuścił głowę w dół.
- Taak, nam żyje się bardzo fajne, p-prawda... k-ko... k-kocha.. k-kochanie? - zająkał się, patrząc na mnie.
- Yy.. no... taak. - odparłam zawstydzona.
- Wiecie co.. miło się r-rozmawiało, ale... musimy iść n-na... na autobus. - powiedział w końcu Michael.
- Tak? To my was odprowadzimy na przystanek, miło patrzeć na szczęśliwą parę. - dodał chłopak, nad czymś rozmyślając.
- J-jasne.. - zaśmiał się Mike.
- To wy idźcie przodem .- poprosił Steve.Tak więc musieliśmy zrobić. Szliśmy razem, delikatnie się obejmując.
- Mike co ty robisz? - wyszeptałam najciszej jak umiałam, kiedy byliśmy kilka kroków z przodu.
- Diana.. ja.. - widziałam zakłopotanie, które malowało się na jego twarzy. - ...Ja tak bardzo cię za to wszystko przepraszam, ale.. ten chłopak on.. - przymrużył lekko oczy. - Czy on próbował mnie poderwać?
- Wydaje mi się, że tak. Jest... gejem. - odparłam.
- No to pięknie. - westchnął. - Nie gniewaj się na mnie, to jedyne co wpadło mi do głowy. - spuścił wzrok w dół.
- Oczywiście, ja na twoim miejscu pewnie zrobiłabym to samo. - uśmiechnęłam się lekko.
- Już jesteśmy na miejscu.. miło było was poznać! - zawołał Michael, kiedy znaleźliśmy się obok przystanku.
- Spokojnie, poczekamy na autobus z wami! - odpowiedział Steve, a Mike cicho westchnął. - Może się pocałujecie, chętnie bym popatrzył!
- Co?! - wykrzyczał czarnoskóry, może nawet za głośno.
- No pocałunek, buzi buzi.. jak chłopak i dziewczyna, albo chłopak i chł...
- Ale my... jeszcze nigdy nie c-całowaliśmy s-się publicznie.. - zająkał się.
- No już, nie ma się czego wstydzić, jeszcze nie raz będziecie musieli to robić przy ludziach. - Steve wkręcał się w to coraz bardziej, a ja czułam wzrastający stres.
- Ale my nie chcemy.. - dodał Mike, chcąc ratować tą sytuację.
- Wstydnisie. - westchnął chłopak. - Nie odpuszczenie wam tak tego, złotka. - zaśmiał się piskliwie.
- Ooo, autobus już jest! - krzyknęłam zadowolona.
- To wypadałoby się pożegnać. - Steve rozłożył do Mika ręce.
- Ale zaraz się spóźnimy, chodź Diana! - pociągnął mnie szybko za dłoń i zniknęliśmy w środku pojazdu. Kupiliśmy bilety i stanęliśmy niedaleko okna, w zatłoczonym autobusie. Przez szybę widzieliśmy stojących Kate i Steva, machających nam na pożegnanie.
- No powiem ci Diana, udanych tych przyjaciół sobie znalazłaś.
***
Halo, halo, jak tam życie leci? U mnie w sumie źle bo bierze mnie chyba grypa, ale dla was wstałam z łóżka i napisałam ten rozdział.
Co o nim sądzicie? Jaka jest wasza opinia o babci Diany, a jaka o Stevie? XD
Nie pytajcie o cała tą historyjkę, pisałam to o 1:38, więc nie myślałam normalnie.
No ale mam nadzieję, że chociaż trochę wam się podobał <3
Bardzo proszę o KOMENTARZE bo to one najbardziej mnie motywują, bez nich już dawno zrezygnowałabym z publikowania tej książki. Dziękuję i do usłyszenia <33
(Boże, jest 4675 słów XD)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top