Rozdział 27
Michael pov
Po słowach wypowiedzianych przez Dianę, dziewczyna spłoszona uciekła do jaskini. Ja natomiast dalej siedziałem z otwartymi lekko ustami i nogą wsadzoną do wody. Czułem jak moje serce odnajduje swój naturalny rytm. Moje myśli plątały się bezcelnie, powodując szum w głowie. Zagroziła, że mnie pocałuję. W sumie ciekawa groźba, może bym nie żałował... Chwila moment, co? Napewno powiedziała tak tylko, bo była zdenerwowana. W sumie gdyby ona, tak jak ja, wrzeszczała w niebo głosy, pewnie też nie myślałbym racjonalnie i zaczął mówić podobne rzeczy. A może ona.. nie, napewno nie. Co ja sobie znowu ubzdurałem? Ja i Diana jesteśmy tylko przyjaciółmi, ona na bank nic do mnie nie czuję.. a ja do niej? Chyba... Chyba też nic... Boże, dlaczego zastanawiam się nad takimi tematami? Było minęło, to puste słowa.
Diana pov
Nadszedł kolejny dzień. Od ponad pół godziny leżałam na plecach w naszej jaskini, na łóżku z liści, które wczoraj po nocach robiliśmy i patrzyłam tępo w sufit. Nie wiedziałam czy Michael śpi, czy może nie, ja po prostu rozmyślałam o wczorajszym dniu. O moich głupich słowach. Bałam się, że Mike weźmie mnie za jakąś psychiczną i nie będzie się chciał już ze mną przyjaźnić.
- Śpisz? - zapytałam na tyle głośno, żeby usłyszał gdyby nie spał.
- Nie. - odpowiedział, leżał do mnie plecami więc nie byłam w stanie zauważyć jego twarzy. Po chwili poczułam jak przekręca się w moją stronę. Kątem oka widziałam jak podparł głowę na łokciu i lustrował mnie wzrokiem.
- Diana? - zapytał. Bałam się, że przejdzie do tematu moich wczorajszych słów.
- Yyy.. tak? - przełknęłam głośno ślinę. Chwilę siedzięliśmy w ciszy, nie miałam odwagi spojrzeć mu w oczy.
- Może pójdziesz do sklepu? - zapytał z uśmiechem. W duchu odetchnełam z ulgą i odwróciłam głowę w jego stronę.
- Ok, ale jak mnie rozpoznają?
- Nie rozpoznają cię. - zaśmiał się diabelsko, a ja wiedziałam, że do głowy wpadł mu jakiś szalony plan.
Michael wyszukał mi ubrania i kazał nałożyć. Po tej czynności miałam na sobie swoją kwiecistą koszulę, o wiele za duże na mnie dzwony chłopca, na to swoją bordową spódnice i kapelusz taty. Wyglądałam co najmniej.. dziwnie?
(Od autorki: Nie komentować, ok? Rysowałam to szybko i nie starannie XD)
- Michael, nie rozumiesz, że te spodnie mi spadają! - podciągnełam je patrząc na chłopaka.
- Hmmm, poczekaj sekundę. - wyszukał czegoś w torbie i po chwili podszedł do mnie ze swoim dużym, zdobionym paskiem. Przełożył mi go przez biodra i mocno zapiął. - Gotowe! Widzisz jak ślicznie wyglądasz! - zawołał dumny z siebie.
- Ślicznie? Wyglądam jak strach na wróble!
- No i przynajmniej nikt cię nie rozpozna. - zaśmiał się i dodatkowo włożył mi na kapelusz źdźbło trawy.
- No ok, ale jeszcze ubiorę buty..
- Nie! Idź boso!
- Boso? Chyba cię coś boli. - zdziwiłam się.
- Nie narzekaj, tylko bierz pieniądze i idź kup nam obiad. - wepchnął mi do ręki kilka banknotów i pomachał na pożegnanie.
Nie miałam zamiaru sprzeczać się z tym upartym człowiekiem, więc po prostu poszłam.
Chodzenie na bosaka było w sumie dla mnie czymś zwyczajnym. W dwa tysiące osiemnastym roku często biegałam po trawie bez butów i skóra na moich piętach zrobiła się już tak twarda, że teraz nawet chodzenie po kamieniach nie za bardzo mi przeszkadzało.
Szybko przeszłam przez mały lasek, łączkę i po kilkunastu minutach byłam już niedaleko sklepiku. Wybrałam krótszą drogę, która prowadziła do budynku na samym końcu ulicy, tata zabrał kiedyś tu mnie i Olivię. Pędem weszłam do sklepu, nie chcąc zwracać uwiagi większej liczbie ludzi.
Wybrałam potrzebne produkty i zajełam miejsce w kolejce. Przedemną stała jakaś wysoka, szczupła blondynka, która rozmawiała z kasjerką.
- A jak tam ta wasza Dianka? - nagle usłyszałam głos sprzedawczyni w średnim wieku. Serce mimowolnie mi przyśpieszyło i postanowiłam posłuchać ich rozmowę.
- A to pani o niczym jeszcze nie wie? - odpowiedziała blondynka. Hmm, skądś znałam ten głos. To była... Olivia! O Boże, żeby tylko mnie nie zauważyła!
- Nie wiem, a coś się stało?
- Wczoraj Diana uciekła gdzieś z tym młodym Jacksonem, kojarzy pani? Ten co gra w tym zespole muzycznym z braćmi.
- A no tak, tak był taki. Michael, tak mu było? - zapytała kobieta.
- Tak, to Michael. No więc uciekli gdzieś razem, napisali kartkę, że nie wiedzą kiedy wrócą a matka w domu na głowie staje. Tata się nie odzywa, ale mama mówi, że jak tylko Diana w domu się pokażę to taki szlaban dostanie, że się nie pozbiera! - powiedziała Olivia a ja nie wiedziałam co o tym myśleć. Jakoś odechciało mi się już w ogóle wracać.
- A to takie teraz te dzieci niedobre. Uciekli powiadasz, a to nie wiadomo czy z Dianki i tego chłopaka to kiedy coś większego nie będzie. - powiedziała niewzruszonym głosem.
- A nie wiadomo, ale mama to za tym Jacksonem nie za bardzo przepada. Tata go lubi, ale mama... ona nie. Bo to Diana i Michael razem wzięci to takie dwa diabły, tylko kłopoty na siebie ściągają. - dodała moja siostra.
- No cóż zrobić, taka teraz młodzież jest. - odparła kobieta i zaczęła pakowac do torby produkty, kupione przez Olivię.
Ja stałam z boku jak wryta i zastanawiałam się nad słowami mojej siostry. Mama nie lubi Michaela? Pierwsze słyszę, dlaczego mi nie powiedziała wcześniej.
- Olivko, a jeszcze tak zapytam z ciekawości bo to mówiła wasza mama, że Dianka chcę iść do szkoły plastycznej, wiecie co czy się dostała? - zapytała kasjerka.
Należała ona do jednych najciekawszych osób w naszym miasteczku. Musiała wszystko wiedzieć, bo by nie usiedziała na miejscu. Potem lubiła plotkować o tym z innymi, przyznam, że nie za bardzo za nią przepadałam, ale teraz wyczekiwałam słów blondynki.
- Tak, dzisiaj przyszedł list do Diany z odpowiedzią i mama nie wytrzymała, żeby nie otworzyć... - na chwilę serce mi stanęło.
A więc w taki oto sposób mam dowiedzieć się czy przyjęli mnie do wymarzonej szkoły, ok.
- Nie przyjęli jej. - poczułam mocne ukłucie w okolicach klatki piersiowej. Że co? N-nie.. nie przyjęli mnie? Ale.. jak to możliwe?
W moich oczach powoli zgromadziły się łzy. Nie słuchałam już o czym rozmawiają Olivia i pani sprzedawczyni tylko nadal rozmyślałam nad tymi słowami. Kiedy już wszystko kupiłam, szybkim krokiem opuściłam miasteczko, oczywiście zwracając na siebie nie mała uwagę.
Teraz szłam do jaskini z łzami w oczach. Jeszcze nie płakałam, na razie tylko zastanawiałam się czy to aby na pewno prawda?
Dźwigając torbę z żywnością w lewej ręce, po chwili byłam już na miejscu. Michael krzątał się na brzegu rzeki, a kiedy mnie zobaczył, podbiegł radosny.
- No, w końcu jesteś! - powiedział rozpromieniony, ale uśmiech zszedł mu z twarzy gdy zobaczył moja minę.
Stanełam przed nim, spoglądając na niego oczami, w których zbierało się coraz więcej bezbarwnej cieczy.
- Diana, coś się stało? - zapytał, patrząc na mnie zmartwiony.
Podciągnełam tylko nosem, spuszczając wzrok i odkładając na ziemię torbę. Zrobiłam kilka kroków w stronę Michaela, by po chwili mocno się do niego przytulić. Chłopiec był za pewne dość zdezorientowany, ale ja już dłużej nie wytrzymałam. Poczułam jak po policzkach spływa mi kilka łez. Mike nic nie mówił, po prostu mnie objął i czekał, aż się wypłaczę za co byłam mu bardzo wdzięczna. Trwaliśmy tak kilka minut, aż w końcu zrobiłam krok w tył. Ciągle czułam na sobie wzrok czarnoskórego, więc nie widziałam sensu w dalszym milczeniu.
- Nie przyjęli mnie. - mruknęłam cicho, wlepiając wzrok w trawę. Mogę się założyć, że Michael nie miał zielonego pojęcia o czym ja teraz mówię. - Nie przyjęli mnie do szkoły plastycznej. Widziałam w sklepie Olivię i mówiła do kasjerki, że przyszedł dziś list. - po raz kolejny podciągnełam nosem.
- Co? Ale.. jak to możliwe? Nie, nie wierzę w to. - opowiedział zdziwiony.
- Ale to prawda Mike.. - po moim policzku spłynęła słona łza.
- Biedna.. - przytulił mnie krótko i pociągnął do naszej jaskini, gdzie usiedliśmy obok siebie i zaczęliśmy rozmowę.
- Jak to spotkałaś Olivię? - zaczął, patrząc na mnie, ale ja utkwilam wzrok w ścianie.
- Stanełam w kolejce, żeby kupić nasz obiad i ona stała przedemną rozmawiając z kasjerką. - obtarłam policzki, podciągając nosem. - Podsłuchałam ich rozmowę, moja siostra mówiła, że mama bardzo się gniewa, i że jak wrócę to zrobi mi szlaban. - nie mogłam powstrzymać cisnących się w moich oczach łez.
Michael tylko siedział po mojej prawej i słuchał wszystko co powiedziałam. - Potem Olivia wspomniała, że mama mówiła, że.. że cię nie lubi i ja w połączeniu z tobą jesteśmy jak dwa diabły. - znów się rozklejiłam.
- Naprawdę? - zrobił zaskoczoną minę, pewnie takiego czegoś się nie spodziewał.
- Tak, nie wiem dlaczego tak sądzi. Na koniec moja siostra powiedziała sprzedawczyni, że się nie dostałam. - znów podciągnełam nosem a z moich oczu wypłynęły trzy kojelne krople.
- Tak mi przykro Diano, nie wiem jak mógłbym cię pocieszyć. - posmutniał.
- Dziękuję, wystarczy, że jesteś tu ze mną i mnie wysłuchałeś, to naprawdę kochane. - mruknęłam. - Tyle się napracowałam, żeby dostać się do tej szkoły... noce przesiedziałam na rysowaniu odpowiednich prac, starałam się być pilną uczennicą.. - nie długo się zastanawiając, oparłam głowę o jego ramię. - Myślałam, że to moje przeznaczenie, że tak ma być, że Bóg mnie stworzył po to, żebym rysowała... ale pewnie nie mam jeszcze tak wielkiego talentu... - nadal płakałam.
- Nie mów tak, robisz to co kochasz i nie ważne, czy pójdziesz do tego liceum czy nie, nadal przecież możesz rysować, bo jesteś w tym świetna. - próbował dodać mi otuchy.
Dość długo rozmawialiśmy, ale po czasie, już wszystko sobie w głowie ułożyłam i pogodziłam się z tym.
Wieczorem znów zrobiliśmy ognisko, tylko dzisiaj było łatwiej, bo Mike od razu użył zapałek.
Pogoda za to bardzo się popsuła i wiał chłodny wiatr, w ogóle nie podobny do tych w LA. Siedzieliśmy obok ognia a ja czułam jak na moim ciele pojawia się gęsia skórka.
- Ale zimno się zrobiło. - optarłam rękoma o ramiona. - Aż mi ciary przechodzą. - spojrzałam na zachmurzone niebo.
- Pożyczyć ci kurtkę? - zapytał Mike, robią coś przy ognisku.
- Noo.. nie wiem.. j-jak.. - nie dał mi dokończyć bo wstał i podał mi swoje okrycie, które powoli założyłam uśmiechając się pod nosem.
- Ciekawe czy moi rodzice będą bardzo źli. - zastanawiał się chłopiec, zajmując miejsce obok mnie.
- Moi są, to znaczy mama. Teraz to ja już boję się wracać. - parskneliśmy śmiechem. - Mike?
- Tak? - spojrzał na mnie.
- D-dlaczego wcześniej.. mi nie powiedziałeś o tym co.. co robi wam Joseph? - postanowiłam w końcu zadać mu to pytanie. Przeniósł wzrok na pomarańczowe promienie, chwilę zapadając w milczeniu.
- Ja.. ja się bałem. - odezwał się po chwili, a ja obiecałam sobie na niego nie naciskać. Znów zapadł niezręczny moment milczenia, który chłopiec i tym razem przerwał. - Bałem się, że ty i Alicja może nie będziecie chciały się już ze mną przyjaźnić, albo.. coś w tym stylu. Po za tym byłem przekonany, że na to już nie ma ratunku. - zauważyłam łzy, zbierające się w jego oczach.
- Mike, Mike, Mike.. jak mogłeś pomyśleć, że zostawiłybyśmy cię? Nigdy w życiu! - odpowiedziałam, patrząc w jego twarz.
- Dziękuję. - uśmiechnął się lekko.
- Alee.. teraz już.. Joseph was nie bije? - zapytałam, bo byłam naprawdę ciekawa czy moje starania coś pomogły.
- Nie, ostatnio często wychodzi na ryby lub na spacer. Nadal robimy ciężkie próby, na których wyciska z nas siódme poty, ale jest znacznie lepiej. Dzięki tobie. - spojrzał na mnie. Już miałam się odezwać, kiedy zobaczyłam, że Mike robi przerażoną minę. Nie miałam zielonego pojęcia o co mu chodzi, więc spojrzalam na niego pytająco.
- Yyy.. Diania! - złapał mnie z całej siły za rękę, tak, że gwałtownie wstałam.
Pociągnął mnie szybko na brzek rzeki, a ja nadal nie wiedziałam co się stało. Już miałam się odezwać, kiedy Michael popchnął mnie do wody. Po kilku sekundach siedziałam już na dnie i głośno oddychałam. Poczułam, że robi mi się coraz zimniej i serce mocniej mi bije.
- Co-to-miało-znaczyć?! - wrzasnełam w jednej chwili, przymykają powieki. - Zgłupiałeś czy co?! Przez ciebie jest mi jeszcze bardziej zimno! - powoli wstałam.
- Ja.. tak bardzo cię przepraszam, ale.. moja kurtka, ona... zaczęła się palić. - odpowiedział, podając mi rękę i pomagając przy tym wyjść z rzeki.
- Co?! - no przyznam, zdziwiłam się.
- Widzisz? O tutaj. - podszedł do mnie i wskazał na dziurawy od ognia materiał. Szybko zlustrowałam ubranie wzrokiem i ciężko westchnełam.
- To ja powinnam cię przeprosić, nie dość, że zniszczyłam ci kurtkę to jeszcze nakrzyczałam na ciebie jak wariatka. - spojrzałam na niego.
- Jasne, to nie twoja wina. - mruknął cicho.
- Chociaż mogłeś po prostu powiedzieć, żebym ją zdjęła, a nie pakować mnie do zimnej wody, ale przymróżmy na to oko. - zaśmiałam się lekko.
- No wieeem, przepraszam. - ponownie mnie przeprosił.
- Ok, idę się przebrać. - odparłam, kierując się do jaskini. Szybko nałożyłam nowe ubranie, ale nadal było mi zimno. - Idziemy spać? - zapytałam Michaela, siedzącego przy ognisku i głęboko nad czymś dumającego.
- Tak. - odparł wstając. Weszliśmy razem do naszego domku i położyliśmy się na łóżku z liści. To wszystko jest takie zabawne.
- Ciągle ci zimno? - zapytał po chwili, nawet na mnie nie patrząc.
- No wiesz, nie. Po tym jak wylądowałam w rzece to normalnie rozpiera mnie gorąc. - zaśmiałam się.
- Przepraszam. - mruknął jeszcze. - Może cię przytulić? - zapytał sennym głosem.
- Yyy.. - zaczerwieniłam się. - Chyba się obejdzie. - odpowiedziałam delikatnie.
- Ok, dobranoc. - odwrócił się do mnie plecami, by po chwili odpłynąć w objęcia Morfeusza.
- Dobranoc Mike. - postanowiłam zrobić to co on.
Rano obudziły mnie jakieś piski. Z początku sądziłam, że to Michael robi sobie ze mnie jaja. Po raz kolejny.
- Uspokój się. - nagle usłyszałam rozespany głos chłopca. Nic z tego nie rozumiała.
- Yy.. że, co.. niby... ja? - zaśmiałam się wyrzucając ręcę w górę - Prędzej ty. - dadałam jeszcze.
- A co ja takiego robię? - spojrzał na mnie.
- No.. - przeniosłam wzrok na jego śliczne, czekoladowe oczy. - Drzesz się.
- Ja?! - zdziwił się, a jego źrenice powiększyły się do rozmiarów niemożliwych.
- Tak! Piszczysz jak jakiś opętany!
- Nie! To ty piszczałaś! Diana nie nabierzesz mnie! - usiadł.
- Przysięgam, że to nie ja! - razem wyszliśmy z jaskini.
- Tylko kto? - rozglądnęliśmy się do okoła.
- Może nam się zdawało. - wzruszyłam ramionami, kiedy znów dało się słyszeć cichutkie piszczenie. - To chyba dobiega z mostu. - wyszeptałam do czarnowłosego.
Powoli zaczęliśmy iść w wyznaczone miejsce. Gdy byliśmy już przy celu zauważyłam duże pudełko leżące obok poręczy.
- Co to? - zapytałam stając za Michaelem. Ten małymi krokami doszedł do przedmiotu, po czym znów usłyszeliśmy jakieś dźwięki. Chłopiec niepewnie otworzył karton i naszym oczom ukazało się... szczenię!
- O mój Boże. - wyrwało mi się, po czym podeszłam do pieska.
Był to mały, czarny z białym krawatem zwierzak, z oklapłymi uszami i miękką sierścią.
(Od autorki: Tak, to profesjonalne ujęcie 👏🏽)
- Co tu robisz maluchu? - Mike wystawił do czworonoga rękę, którą tamten powąchał tak jak wcześniej moją.
- Wygląda jakby ktoś go tu zostawił. Słyszałeś, kogoś tędy przechodzącego? - zapytałam.
- Nie, pewnie porzucono go w nocy albo nad ranem. - wzruszył ramionami.
Powoli podniosłam psa, patrząc na jego ciemne oczy.
- Niech zostanie z nami do czasu aż wrócimy. - spojrzałam na Mika.
- Jasne! Nigdy nie miałem psa! - odparł Michael.
- Ja też nie, chociaż marzę o nim od dziecka. Mama nie chcę się zgodzić. - dodałam i przeniósłam wzrok na szczenię. - Jak go nazwiemy?
- Skąd pewność, że to chłopiec? - zauważył ciemnooki.
- Nie wiem, sprawdź. - zaśmiałam się cicho.
- Coo? Nie, dlaczego ja? Nie znam się. - próbował się wywinąć.
- Myślisz, że ja się znam? - parsknełam śmiechem. W jednej chwili oboje zaglądneliśmy pod ogon zwierzaka. - Wydaje mi się, że to samiec. - powiedziałam, powstrzymując śmiech.
- Też tak sądzę. - dodał Mike i wybuchneliśmy śmiechem.
- To jak go nazwiemy? - włożyłam pieska do pudła i razem z nim zeszliśmy pod most, do naszej jaskini.
- Nie mam bladego pojęcia, ty coś wymyśl. - jak zwykle o wszystko ja musiałam zadbać.
- Może Tarzan? To moja ulubiona bajka. - powiedziałam w końcu siadając obok Mika i patrząc z nim na kudłacza.
- Hmmm, nigdy jej nie widziałem. - zastanawiał się. Ups, chyba zapomniałam, że Tarzan to bajka z późniejszych lat.
- Na pewno jeszcze kiedyś ją ogladniesz. - podrapałam się po karku.
W końcu zostało imię Tarzan. Piesek wydawał się bardzo kochany i uroczy, ale wiedziałam, że nie będziemy mogli z nim wrócić.
Dni mijały bardzo szybko, czasem to się bałam, że już czas wracać. Prawie co dzień z Michaelem i Tarzanem chlapaliśmy się w rzece a wieczorami siedzieliśmy przy ognisku. Czasem zagrałam jakąś piosenkę na gitarze i nagraliśmy mnóstwo filmików.
Musieliśmy chodzić też do sklepu, zazwyczaj to mnie wypychał Michael. Przebierałam się wtedy i gnałam po nasz obiad. W ogóle zapomniałam o tym, że nie dostałam się do szkoły plastycznej i cieszyło mnie to. Jakoś nie specjalnie tęskniłam za domem i szczerze mówiąc mogłabym zostać w jaskini do końca wakacji. Ogromnie zżyliśmy się z Tarzanem, który teraz nie opuszczał nas na krok, tak naprawdę to ja nie wiem jak my go tutaj zostawimy.
Z moich kiepskich obliczeń wyszło, że siedzimy tu już jakieś niecałe trzy tygodnie. Dla każdego przeciętnego człowieka to za pewne dużo, ale mi to wszystko okropnie szybko zleciało. W końcu z niechęcią stwierdziliśmy z Michaelem, że nadszedł czas by wracać.
Wzięliśmy się i spakowaliśmy, po czym opuściliśmy to wspaniałe miejsce. Tarzan nie chciał zostać sam i ciągle za nami biegł, chociaż go odstraszaliśmy. Kiedy zdawało się, że zniknął gdzieś w tyle, on nagle wybiegał zza krzaków i szczekał radośnie. Nie długo myśląc, postanowiłam, że wezmę go do domu, co mnie interesuje opinia mamy, tata na pewno się zgodzi. Tak więc zostawiliśmy za sobą naszą jaskinię jaskiniowców, zabierając tylko nagrania i cudowne wspomnienia. Michael obiecał mi, że jeszcze kiedyś tu wrócimy, w co chciałam całym sercem wierzyć.
Po dłuższym czasie drogi, w końcu znaleźliśmy się w miasteczku. Najpierw skręciliśmy do domu Mika, bo chciałam wszystko wytłumaczyć państwu Jackson, żeby nie było żadnych wojen. Staliśmy już przed budynkiem i nerwowo oddychaliśmy.
- Tarzan, zostań tu. - rozkazałam psiakowi. W prawdzie na moje oko miał dopiero niecałe dwa miesiące, ale już trochę zdążyłam go nauczyć. Szczeniak posłusznie usiadł obok wycieraczki i spoglądał na nas uroczo.
- Gotowy? - spojrzałam na czarnoskórego.
- Chyba tak.. - przełknął głośno ślinę. Wiedziałam, że bał się reakcji Josepha, ale ja nie dopuszczę, żeby mężczyzna jeszcze kiedykolwiek go uderzył.
- Wszystko będzie dobrze.. - mruknęłam. - Mam nadzieję. - złapałam delikatnie Michaela za rękę a on pociągnął za klamkę drzwi.
Cicho weszliśmy do środka, odkładając torbę i mój futerał z gitarą w kącie. Dało się słyszeć cieknącą z kranu wodę, dobiegającą z kuchni. To zapewne pani Katherine myła naczynia. Bezszelestnie skręciliśmy w prawo, i już po chwili staliśmy w progu do pomieszczenia.
Kobieta stała do nas tyłem i tak jak myślałam, wykonywała wcześniej wspomnianą przezemnie czynność. Nikogo innego nie było w kuchni, za pewne reszta spędzała czas w swoich pokojach. Zerknełam na Michaela, który nerwowo lustrował wzrokiem sylwetkę swojej mamy. Puściłam jego dłoń i pozwoliłam mu działać. Chłopiec cicho chrząknął, przełykajac ślinę.
- Mamo..? - mruknął delikatnie.
Pani Jackson po chwili odwróciła się w naszą stronę. Wyrazu twarzy, który w tej chwili wystąpił na jej twarzy nie da się opisać słowami. Malowała się tam radość, troska, zmartwienie i nawet trochę złości. Zauważyłam ciemne wory pod czekoladowymi oczami kobiety, które wskazywały na nieprzespane noce. Ta pozytywna energia i sympatyczny uśmiech gdzieś zniknęły. Mama chłopca patrzyła na nas, by po chwili upuścić porcelanowy talerz, który właśnie trzymała w ręku. Szybko podeszła, żeby kilka sekund później mocno przytulić Michaela. Widziałam w jej oczach łzy.
- Już nigdy mi tego nie róbcie... - wydusiła tylko z siebie, poczym już naprawdę się rozpłakała. Dopiero po kilku minutach wypuściła z objęć swojego syna i spojrzała na nas. - Dlaczego mi to zrobiłeś Michael? Nie masz pojęcia jak bardzo się o was bałam. - optarła łzy.
- Przepraszam mamo, ale ja naprawdę potrzebowałem chwili spokoju. - odparł chłopiec.
- Co się stało? - nagle do kuchni wbiegła La Toya. Gdy nas zauważyła, jej źrenice powiększyły się do rozmiarów niemożliwych. - To naprawdę wy?! - wykrzyczała.
- Czemu tak krzyczysz siostra? - ni stąd ni zowąd pojawił się Marlon, którego mina także była bezcenna gdy nas ujrzał. - Michael, gdzie tyle byliście!? - przytulił brata, co niesamowicie poruszyło moje serce.
- Na wakacjach. - zaśmiał się lekko chłopiec.
- Dlaczego wszyscy tu stoją? - na deser przyszła Janet, która kiedy nas spostrzegła zaczęła piszczeć.
Najpierw mocno wtuliła się w Mika, uwalniając kilka łez by po chwili zaczął dusić mnie. - Jak mogliście nie zabrać mnie ze sobą?! - krzyknęła mi do ucha.
- Przepraszam Donk, ale to była daleka podróż. - wyszeptałam do niej.
- Co tam robiliście?! Wzięliście w końcu ten ślub? - popatrzyła na nas gniewnie.
- Yyyy... - poczułam ogromy rumieniec, który wkradł mi się na policzki. - Nie, ale za to znaleźliśmy pieska, siedzi przed domem, idź go zobaczyć. - zanim zdążyłam coś jeszcze dodać, Janet już nie było.
Nagle usłyszeliśmy ciężkie kroki na schodach. Wszyscy ucichli, bo zapewne ich właścicielem był Joseph. Nie myliłam się, bo po chwili na środku stanął mężczyzna. Miał grobową minę, i na jego twarzy nie można było dostrzec żadnych emocji. Nikt nie odważył się odezwać, kątem oka widziałm jak Mike nerwowo na niego spoglądaja i głośno przełyka ślinę.
- Ja chciałam tylko powiedzieć... - w końcu jako jedyna się odezwała, powodując, że pan Jackson, przeniósł na mnie wzrok. - ... że to wszystko było wyłącznie moim pomysłem, Mike po prostu się zgodził. Musi pan też wiedzieć, że nawet gdyby Michael nie chciał ze mną iść, i tak bym uciekła, pragnęłam odpocząć od rodziny. To wszystko jest moja wina, że go w to wkręciłam, ale zabrałam ze sobą gitarę i Mike ćwiczył piosenki. Więc błagam, niech pan się na jego nie złości bo to ja jestem za wszystko odpowiedzialna. - skończyłam, a mężczyzna zlustrował mnie wzrokiem.
- Jutro od rana próba, więc nic sobie nie planujcie, Michael. - rzekł i odszedł.
Tak po prostu, jakby nic się nie stało. Z jednej strony bardzo się cieszyłam, że nie zaczął krzyczeć, ale z drugiej.. to było lekko dziwne, nieprawda?
- No dobrze, a teraz proszę mi tu się z wszystkiego tlumaczyć. - pani Katherine założyła ręce na biodra. - Gdzie tyle byliście? Co tam robiliście? I wy coś w ogóle jedliście? - zadała nam kilka pytań.
- Byliśmy w miejscu, gdzie Diania bawiła się w dzieciństwie. Nie możemy wam go ujawnić. - odpowiedział Mike, a ja pokiwałam głową.
- My tylko chcieliśmy trochę od wszystkiego odpocząć i zrobić sobie prawdziwe wakacje. Paliliśmy ogniska, chlapaliśmy w rzece, bawiliśmy w różne zabawy. - dodałam.
- Diana chodziła w przebraniu do sklepu i kupowała nam 'obiady' za nasze pieniądze, przepraszam. - opuściliśmy głowy w dół.
- Ja mogę wszystko oddać. - powiedziałam.
- Nie trzeba, ale obiecajcie, że już nigdy tak nie postąpicie.
- Obiecujemy.. - odezwał się Mike.
- Nie, ja nie obiecuję. Jak mnie moja rodzina nadal będzie denerwować to znów ucieknę, ale tym razem nie wciągnę w to Michaela. - odparłam a wszyscy na mnie spojrzeli. - Dobrze, to ja już pójdę, też muszę się wytłumaczyć z tego rodzicom. Ehhh.. coś czuję, że będzie ciężko. Do widzenia. - pożegnałam się z panią Jackson, wzięłam swoje ubrania z torby i futerał z gitarą. Michael odprowadził mnie do drzwi.
- To na razie, dziękuję ci, że ze mną poszłeś, było fajnie, prawda? - zaśmialiśmy się. - Jak kiedyś do mnie przyjdziesz to oglądniemy sobie filmiki, które nagraliśmy, pa. - pomachałam mu i wyszłam.
Tarzan już na mnie czekał, i kiedy mnie zobaczył zaczął radośnie skakać.
- Chodź psiaku, szykuj się na prawdziwe szampo. - powiedziałam do niego i skręciłem w swoją stronę.
Po krótkim czasie stałam już w korytarzu swojego domu. Słyszałam jak ktoś idzie w moją stronę z kuchni. Wzięłam na ręcę Tarzana i czekałam na wrzaski. Nagle moim oczom ukazała się Olivia, no jej się nie spodziewałam.
- Diana?! - wrzasnęła, ale nie z radości tylko ze zdziwienia i może nawet złości. - Co ty tu robisz?! - nie no, nie powiem, bardzo miłe powitanie. - Boże gdzie wy byliście, co wam odwaliło z Michaelem?! - krzyczała.
Nic jej nie odpowiedziałam, tylko odłożyłam futerał na podłogę i zignorowałam jej pytania. Po chwili na dodatek, z salonu wyszła mama, zaniepokojona wrzaskiem mojej siostry. Kiedy mnie zobaczyła, myślałam, że oczy zaraz wypadną jej z oczodołów.
- Boże Święty! Diana to ty?! - ona też zaczęła krzyczeć.
- No jak widać, witam wszystkich. - jakoś nie było mi do śmiechu, widząc ich reakcję. Tak jakby wcale nie cieszyły się z mojego powrotu, chociaż na co ja liczyłam?
- Co to jest? - spojrzała na Tarzana, a na jej twarzy malował się zdziwienie i złość.
- Mój pies. - odparłam, wzruszające ramionami.
- Co?! Jaki pies, natychmiast masz go odnieść do schroniska! - wrzasnęła. Chyba śnisz - odparłam w myślach.
Wtedy ze swojego gabinetu wychylił głowę mój tata. Dzięki Bogu, już myślałam, że go nie będzie i nikt mnie nie uwolni z tego gnoju. Mężczyzna podszedł i mocno mnie przytulił.
- Diana, jak ja się cieszę, że wróciłaś! - powiedział radośnie. Taak, tylko mój ojciec powiedział coś miłego.
- John!? Ona przecież sama uciekła! - powiedziała moja mama.
- Yyyy.. tak. Porozmawiam sobie z nią. - otworzył mi drzwi do swojego gabinetu, gdzie szybko weszłam zabierając Tarzana i gitarę.
Tata zamknął drzwi na kluczyk. Dla niektórych może się to wydawać nieco.. dziwnie i pedofilskie, ale on po prostu nie chciał, żeby mama lub Olivia weszły, przyzwyczaiłam się do tego.
Tata sięgnął po garść orzeszków i położył mi przed nosem szachy. Ja usiadłam na jednym fotelu, a psiaka i futerał położyłam na podłodze. Nigdy nie pytał czy mam ochotę grać, czy może nie. Wiedział, że zawsze chcę.
- No i jak było? - zapytał zajmując miejsce, na przeciw mnie i rozkładając pionki.
- Niesamowicie! Poszliśmy pod most, gdzie bawiłam się w dzieciństwie. Ten który mi pokazałeś. - zaczęłam.
- On nadal tam jest? - w jego oczach zabłysneły iskierki. Zapomniałam dodać, że mój tata też się tam bawił, i jego mama, i babcia i tak dalej.
- Tak! Jaskinia Jaskiniowców też jeszcze jest!
- Nie do wiary. - powrócił do wykonywanej wcześniej czynności.
- Robiliśmy ogniska, kompaliśmy się w rzece, spaliśmy na łóżku z liści, śpiewaliśmy piosenki i chodziłam w przebraniu do sklepu! - wymieniłam pełna energii.
- Mam tylko jedno pytanie.. dlaczego nie wzięliście mnie ze sobą? - spojrzał na mnie a ja wybuchnęłam śmiechem.
- Przepraszam, na następny raz pójdziesz z nami. - odparłam.
Chwilę graliśmy w szachy, aż przegrałam po czym opuściłam jego gabinet.
W korytarzy stały mama i Olivia, które zawzięcie o czymś szeptały. Moja własna matka, spiskuje przeciw mnie, nie no super.
- No już, tata mnie skłopił i już nie ucieknę. - powiedziałam z kamienną miną, każdy wiedział, że tak naprawdę kłamałam.
- To dobrze, odechce ci się wyczyniać bzdury. - rzekła moja rodzicielka i razem opuściły pomieszczenie.
Ja też miałam już wchodzić po schodach do swojego pokoju, kiedy drzwiami wbiegł.. Michael! Tak, właśnie on.
- Yyyy... co ty tu robisz? - zapytałam go.
- Bo.. zapomniałaś kapelusza. - wręczył mi nakrycie głowy.
- Oo, dziękuję. Nie trzeba było się tak śpieszyć. - zaśmiałam się. Wtedy z gabinetu wyszedł mój tata z jakąś kartką w ręku.
- Dzień dobry. - mruknął Mike.
- Oo, witaj Michael. Podziwiam, że uciekłeś z Dianą, mało kto z nią wytrzymuję. - parsknął śmiechem, a ja lekko się zawstydziłam. - Ooo, mój kapelusz, szukałem go ostatnio. - wziął swoją własność.
- Pożyczyłam go sobie. - wyszczerzyłam się.
- Ja też brałem go zawsze na wszystkie podróże. - wrócił chwilę wspomnieniami w przeszłość. - Właśnie Diana, zapomniałem ci powiedzieć. Dostałaś list, odpowiedź od kolejnego Liceum Ogólnokształcącego, to z profilem humanistycznym. - pokazał mi papier. - Mama otworzyła ten z szkoły plastycznej, przykro mi, ale się nie dostałaś. - poklepał mnie po ramieniu.
- Tak wiem o tym, kiedyś ci opowiem jak się dowiedziałam. - posmutniałam na samo wspomnienie.
- Ten list udało mi się schować przed mamą, pewnie też chciałaby go otworzyć bez ciebie. Leży tu od tygodnia, jak nie dłużej. - wręczył mi kopertę.
Poczułam jak robi mi się gorąco, a serce mimowolnie przyśpiesza bicie. Przełknełam głośno ślinę i przerwałam papier.
- Spokojnie, wszystko będzie dobrze. - usłyszałam głos Michaela, który stał obok mnie. Uśmiechnełam się do niego lekko.
Drżącymi rękoma wyciągnęłam list i zaczęłam powoli czytać. Myślałam, że serce zaraz wyskoczy mi z klatki piersiowej.
- Ja... - zaczęłam i doczytałam ostatnie zdanie. -... dostałam się!! - krzyknełam i szybko rzuciłam się na szyję Michaela. Nie mogłam w to uwierzyć, byłam przeszczęśliwa. Mike lekko się zachwiał, po czym mocno mnie objął.
- Tak bardzo się cieszę. - wyszeptał mi do ucha.
- Ja też! - w końcu się od niego oderwałam. Zauważyłam, że tata patrzył na nas z uśmieszkiem.
- Gratulacje córka. - delikatnie mnie objął.
- Co wy tak wszyscy krzyczycie? - w korytarzu pojawiła się mama.
- Diana dostała się do liceum. - odpowiedział jej mąż.
- No no, gratuluję. - podeszła do mnie i wtedy zobaczyła Mika. Skrzywiła się lekko i wyszła. Masakra.
- Ja już będę szedł, zaraz mamy próbę. Na razie. - pomachał mi chłopiec i chwycił za klamkę drzwi.
- Ok, dziękuję, pa! - pomachałam mu a ten opuścił mój dom.
- Nawet nie wiesz jak bardzo jestem szczęśliwa. - powiedziałam jeszcze do taty.
- Wyobrażam sobie, idź na górę, poćwicz grę na gitarze. - uśmiechnął się.
- Jasne, chodź Tarzan! - zabrałam psiaka i zniknęła w swoim pokoju.
***
A dzieńdoberek, dzieńdoberek. Rozdział byłby krótrzy i wstawiony wcześniej gdyby nie ZACHCIANKI PANNY MELI, KTÓRA NAMÓWIŁA MNIE, ŻEBYM OPISAŁA REAKCJĘ MIKA PO SŁOWACH DIANY. No i zgodziłam się, bo 1) lubię sobie rzucać wyzwania 2)czego nie robi się dla czytelników :')
Mam nadzieję, że się podobało i zapraszam szanowne państwo do
KOMENTOWANIA bo to motywuje ❤️❤️❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top