Rozdział 26

Wszystko co dobre, ponoć zawsze się kończy. Na szczęście jest tak też z tymi złymi chwilami. A więc takim oto sposobem nadszedł ostatni dzień szkoły. Ale nie było to takie zwyczajne zakończenie roku szkolnego.

Wszystkie klasy ósme opuszczają ten budynek już na zawsze. W tym ja, Mike i Alicja też. Koniec szkoły! Koniec Julie i mojej okropnej klasy! Koniec głupich nauczycieli, którzy zawsze musieli na nas na krzyczeć, zanim zdążyliśmy usiąść w ławkach! To wszystko to już przeszłość, wakacje i wolność czekają!

         Siedzieliśmy teraz wszyscy na sali gimnastycznej i słuchaliśmy co mówi dyrektor. Ciągle nie docierało do mnie, że opuszczam to miejsce, w którym spędziłam dziewięć lat. Co jak co, ale trochę będę tęsknić za tą budą. Dziwnie jest mi wyobrazić sobie naszych nauczycieli uczących dalsze pokolenia, a o nas tak poprostu zapomną? No ale teraz otwiera się do mnie całkiem nowy świat, nowe życie.
 
    W końcu mężczyzna zakończył swoje długie kazanie i wszyscy weszliśmy do klasy ostatni raz zobaczyć się z naszą wychowawczynią. Dziewczyny, jak to one musiały się na koniec podlizać jak się tylko dało. Boże, jak ja się cieszę, że nie będę musiała ich co dzień widzieć. My z Miki'em staliśmy sami w kącie i cicho rozmawialiśmy.

- Nadal nie wierzę, że to już koniec. - odezwałam się.

- Ja też, ale przyznam, że nie darzyłem tej placówki wielkim uczuciem. - odparł czarnoskóry.

- Myślisz, że ja darzyłam?! Cieszę się, że koniec a jednak chyba będę za nią troszeczkę tęsknić.

- Ja w sumie spędziłem tu tylko dwa lata, więc nie za bardzo się do niej przywiązałem, ale będzie kiedyś co wspominać. - uśmiechnął się.

- Taaa, ci nauczyciele zapamiętają nas sobie dobrze i nasze odwieczne wybryki. - parskneliśmy śmiechem.

- Teraz stajemy przed progiem dorosłości i...

- Dorosłości? Co to, to nie, ja nigdy nie dorosnę, jestem tego pewna.

- Haha ja mam podobnie, no trudno będziemy sobie żyć w wielkim świecie jak małe dzieci. - zaśmiał się. - Ehh.. ta szkoła, nie należał do moich ulubionych. W prawdzie tamta wcześniejsza też nie była za fajna, ale dało się znieść. - popatrzył na mnie. - Jedyne co w tej szkole spotkało mnie wspaniałego to ty... - spojrzałam na niego zaskoczona. - ...Yyy no i oczywiście Alicja! - odparł szybko, a ja zaśmiałam się cicho.

       W końcu mogliśmy wyjść. Pożegnaliśmy się z nauczycielką i już po kilku minutach szliśmy z Michaelem i Alicją w stronę parkingu.

- Diana! - nagle usłyszałam za sobą. Ten głos.... dziwnie mi znany. Wiele razy słyszałam jak się śmiał i nawijał o wszystkim, całymi przerwami.. Odwróciliśmy się i zobaczyłam... biegnącą w moją stronę Mary. Sześć lat przyjaźni, a potem wszystko legło w gruzach.

- Co? - zapytałam obojętnie.

- Możemy porozmawiać?

- No, dawaj. - popatrzyłam na nią.

- Yyyy.... Ale w cztery oczy? - zlustrowała wzrokiem Michaela i Alicję.

- No...dobra. - oddaliłyśmy się kawałeczek od moich przyjaciół. - O co chodzi?

- Diana, ja.. - spuściła wzrok, łapiąc mnie za ręce. - Oh Diana! Tak bardzo za wszystko cię przepraszam! Tego dnia gdy pokłóciłyśmy się na wieki i przeszłam na stronę Julie... Ja bardzo tego żałowałam. Chciałam podejść do ciebie i cię przeprosić, ale... Gdy widziałam jak szczęśliwa jesteś, spędzając czas z Michaelem i Alicją... - spojrzałam na nich przez ramię. - Głupio było mi wrócić, ale z tygodnia na tydzień co raz bardziej żałowałam i coraz bardziej za tobą tęskniłam. - w jej oczach cisneły się łzy. - Tyle lat się przyjaźniłyśmy, a ja jak zwykle wszystko zepsułam. A teraz mamy tak po prostu odejść i już nigdy się nie zobaczyć? Zapomnieć o tym wszystkim? Nie wiem jak ty, ale ja nie będę potrafiła, więc całym sercem szczerze cię przepraszam. - w kącikach moich oczu zaczęły powoli gromadzić się łzy. - Wybaczysz mi? - spojrzała ma mnie z nadzieją.
Odetchnełam cicho.

- Przyjaciółki dzisiaj, jutro i na zawsze? - po lewym policzku spłynęła mi mała łza.

- Tak, dziękuję. - przytuliłyśmy się. Chwilę stałyśmy gdy w końcu się od siebie oderwałysmy.

- Masz jeszcze mój numer? - zapytałam.

- Tak, gdzieś leży schowany.

- Zadzwoń czasem, możemy się spotkać na wrotki.

- Jasne. - uśmiechnęła się. - Zadzwonię gdy znajdę czas. Muszę już lecieć, pa. - pomachał mi odchodząc.

- Pa!

No i pogodziłyśmy się. Po dwóch latach, zero kontaktu, teraz przyszło coś takiego. Cieszyłam się, że nie opuszczę tej szkoły, będąc nadal skłócona z moją starą przyjaciółką.

      Mineły cztery dni. Cztery piękne dni, jestem już wolna i szczęśliwa. Nie, to określenie nie pasuje do mojego dzisiejszego humoru w ogóle.

Był już wieczór, około 20:20, coś takiego. W lecie wieczory wyglądają jak popołudnia, więc dopiero robiło się ciemno. Na dodatek przyjechały do nas kuzynki... Nigdy o nich nie wspominałam bo nie za bardzo się lubimy, prawdę mówiąc to ja ich nie cierpię. Są od strony mojej mamy; banda wścibskich blondynek i tyle.
Wszyscy robili na dworze ognisko i piekli kiełbasę.

Wszyscy oprócz mnie, nie chciałam spędzić z nimi czasu, więc leżałam sama na łóżku i... płakałam. Dlaczego? No cóż u mnie już tak jest, że mam czasem takie tygodnie, w których po prostu czuję się niepotrzebna i muszę się wypłakać. Martwiłam się też dostaniem do szkoły plastycznej, w ogóle co ja zamierzam robić w życiu?!
Przez okno słyszałam śmiechy i rozmowy rodziny, jak ja bym chciała mieć tak łatwo i niczym się nie przejmować. Szkoda, że oni wszyscy przez te kilka dni mają mnie daleko w dupie, przez co czuję się jeszcze bardziej samotna.

Nagle na dworze zapadła dziwna cisza i tylko tata z kimś rozmawiał. Nie za bardzo się tym przejęłam, skoro oni mają mnie gdzieś to ja ich też będę miała. Potrzebne mi wakacje, ale takie prawdziwe, takie na których poczuję się tak wolna jak ptak.

Po chwili znów wszyscy zaczęli żartować i plotkować, a ja pytałam sama siebie dlaczego jestem taka samotna. W sumie to tylko Mike i Alicja mnie znoszą, nie wiem jakim cudem. Do moich zmartwień doszły także oceny, Boże ja naprawdę wątpię żeby oni mnie przyjęli do tej szkoły plastycznej. Co z tego, że może trochę umiem rysować, jak miałam dopuszczający z chemii, matematyki i fizyki. Ja nic innego w życiu nie zrobię. Cholera, ja nie umiem nawet rozbić jaja!

Nagle usłyszałam ciche pukanie do drzwi, które sprawiło, że gwałtownie usiadłam ocierając łzy.

- P-proszę. - mruknęłam.

Spodziewałam się taty albo kuzynek, które przyszły mi dokuczać, ale moim oczom ukazał się... Michael! Co on tu robi o tej porze?

- Hej. - uśmiechnął się i wszedł do środka.

- Oo Mike, cześć. - uśmiechnełam się smutno, a chłopiec usiadł obok mnie.

- Diana ty... płakałaś? - zlustrował moją twarz wzrokiem.

- Yyy... tak. - odpowiedziałam cicho.

- Coś się stało? - zapytał zdziwiony.

- Nie, tylko... zastanawiam się nad sensem swojego życia. Boję się, co będę robić w przyszłości, ja przecież nic nie umiem. - rozpłakałam się na nowo. - Nigdy nie spełnię swoich marzeń, po prostu nigdy. Czasem mam taką wielką ochotę na naukę, ale kiedy już przysiąde do książek to nic nie wchodzi mi do głowy. Nie wiem, może oni mi coś zrobili podczas porodu? - spojrzałam na niego z łzami w oczach, wydawał się być smutny.

- Nie mów tak. Myślisz, że mi zawsze nauka przychodzi z chęcią?

- No a nie? - zdziwiłam się. Sądziłam, że Michael kocha się uczyć i robi to w każdym możliwym momencie.

- Nie, fakt uwielbiam czytać książki i zdobywać wiedzę, ale czasem też mam dość. Nie ma co się przejmować ocenami, i tak wszyscy umrzemy. I ci mądrzy i ci mniej. - dodał mi otuchy, a ja uśmiechnełam się lekko.

Nagla usłyszeliśmy zza okna wybuch śmiechu mojej rodziny.

- Dlaczego nie siedzisz z nimi? - zapytał chłopiec.

- Ehhh, przyjechały moje kuzynki od strony mamy. Nie za bardzo za sobą przepadamy, tak naprawdę to one i tak zawsze mi dokuczają, chociaż jesteśmy w podobnym wieku. - znów posmutniałam.

- Przykro mi. - spojrzał na mnie tymi swoimi ślicznymi, czarnymi tęczówkami.

- Mam jeszcze kuzynów, z którymi to właśnie w większości spędziłam całe dzieciństwo. Tata mówi, że od dziecka zawsze lepiej dogadywałam się z chłopcami i... to chyba prawda. - odparłam. - Aczkolwiek nie udaje, że czuję się trochę samotna i gdybyś nie przyszedł to pewnie nadal leżała bym po ciemku i ryczała. - zaśmialiśmy się.

- Nudziło mi się w domu, wszyscy mnie tam denerwują.

- Masz znów jakiś problemy? - chodziło mi rzecz jasna o Josepha, bałam się, że nadal bije swoje dzieci.

- Hmm? Nie! Nie, po prostu nie dogadujemy się z braćmi. - odpowiedział, a ja poczułam jak kamień spada mi z serca.

Chwilę nad czymś oboje myśleliśmy, aż w końcu, jak to mnie, wpadł do głowy jakiś głupi pomysł.

- Michael.

- Co?

- Moja rodzina ostatnimi czasy też bardzo mnie denerwuje. Mam ich dość.

- To tak jak ja.

- Ucieknijmy gdzieś razem. - nie za bardzo obchodziło mnie, jak to zabrzmiało.

- Ok, ale gdzie?

- Pod most.

- Pod most?

- Tak, pod most.

Chłopak chwilę nad czymś myślał, tak naprawdę to wątpiłam, żeby się zgodził, ale zawsze można próbować, prawda?

- No nie wiem. - odparł, a ja całkowicie straciłam nadzieję.

- Dianaaa!!! - usłyszałam głos jednej z moich kuzynek, dochodzący z dołu.

- Czegoo??!! - warknełam, aż Mike się przestraszył.

- Chodź tu szybko proszę, i ten twój kolega niech też zejdzie. - dodała. One coś knują, ja to wiem.

- Ehhh, idziemy? - zapytałam Michaela, a on pokiwał głową.

Otworzyłam szeroko drzwi i już zrobiłam krok, by przekroczyć próg, kiedy nagle poczułam, że się o coś potykam. Nie minęło pięć sekund a już leżałam na podłodze. Na schodach stały wszystkie moje kuzynki, które gdy tylko upadłam, wybuchneły gromkim śmiechem i zbiegły na dół. Popatrzyłam na swoje stopy i poczułam wzrastającą złość. Jasne, trzeba było się tego spodziewać! Moje najdroższe kuzyneczki zrobiły na mnie pułapkę, zawiązując sznurek przed drzwiami, tak abym się o niego potknęła.

- Nic ci nie jest? - usłyszałam głos Michaela.

- Yyy.. nie. - odparłam podpierając się na łokciach by wstać. Mike podszedł do mnie od lewej i mi pomógł. - Dziękuję.

- To jak, kiedy uciekamy pod ten most? - zapytał, a ja myślałam, że ogłuchłam. Nie wierzę, że on naprawdę chce ze mną ucieć! Oczywiście, to taka ucieczka przyjaciół, którzy chcą na chwilę poczuć się wolni, jakby co.

- Naprawdę? - nadal nie dowierzałam.

- Tak, miałaś rację, potrzebujemy odpoczynku od naszych rodzin. Tylko boję się skutków.

- Ja też, ale jakoś sobie poradzimy. Chodź, idziemy wszystko obmyśleć i zaplanować. - pociągnełam go do swojego pokoju.

Usiedliśmy na łóżku, chwyciliśmy ołówek z notesem, i zrobiliśmy z kocu namiot.

- Notuj wszystko. - poprosiłam.

- Ok, w takim razie kiedy wyruszamy?

- Najlepiej jak najszybciej. - odparłam, zastanawiając się.

- Jutro rano? - zapytał, patrząc na mnie i marszcząc lekko swoje śliczne brwi.

- Tak! Idealnie się składa bo mama ma jutro na 8:00 do pracy a tata ponoć chcę spotkać się z kolegami z dawnego zespołu. Będę sama, tylko z Olivią.

- Świetnie, ja powiem rodzicom, że do ciebie po prostu idę. Będę o 8:30. - powiedział, po czym zapisał coś w notesiku. - Co bierzemy ze sobą?

- Hmmm... najlepiej jakbyśmy mieli jakąś małą walizkę, albo coś takiego i..

- Ja mam taką torbę, do której się trochę rzeczy zmieści, zazwyczaj biorę ją na trasy, jako mały bagaż pod rękę. Myślę, że się nada. - powiedział z uśmiechem.

- Doskonale! To ty już dziś wieczorem się spakuj i jutro jak przyjdziesz do mnie, to ja też coś dorzucę, ale najpotrzebniejsze rzeczy. - zgodziliśmy się razem.

- Teraz gdzie dokładnie idziemy? - zadał kolejne pytanie, wyczekując mojej odpowiedzi.

- Hmmm, jest pewno miejsce, o którym już każdy zapomniał, więc wątpię by ktoś nas tam znalazł.

- Ale to miejsce jest pod mostem? - zapytał powstrzymując śmiech.

- Tak, jest. - wybuchneliśmy niekontrolowanym śmiechem.

- Boże, Diana, ale my jesteśmy głupi.

- Tak, wiem o tym, ale nie mam zamiaru znów spędzić wakacji na nudzeniu się, to będzie przygoda życia! - wykrzyczałam z radością.

- Mam nadzieję. Diana, a co z Alicją? Obrazi się jak jej nie weźmiemy.

- Kurde, zapomniałam o niej. - zamyśliłam się. - Jak sądzisz, zgodziłaby się z nami iść? Pamiętasz jak było z wojną z Julie? Ledwo poszła.

- Tak, ale koniec w końcu wzięła w niej udział i wygraliśmy. - odpowiedział, a ja teraz już naprawdę nic nie wiedziałam.

- W takim razie nie wiem. Jeśli Alicja idzie z nami to musimy ją jak najszybciej zawiadomić, wziąść większy bagaż i zrobić większe plany. - rzekłam, co było prawdą.

- Dobra, nie bierzemy jej. - Michael machnął ręką, a ja zaśmiałam się cicho. To nie tak, że nie chciałam iść ze złotowłosą, po prostu byłoby więcej zamieszania.

- Mike, może napiszemy rodzicom kartkę, żeby się nie martwili. - zaproponowałam, chociaż i tak wiem, że będą.

- Oki, to teraz napiszemy, ale dopiero jutro gdy będziemy wychodzić zostawimy ją na twoim biurku, dobrze?

- Oczywiście, w takim razie pisz. - poprosiłam i zaczęłam mu dyktować. Po chwili mieliśmy już wiadomość, jej treść brzmiała tak: 

Jesteśmy w bezpiecznym miejscu i nic nam się nie stało. Chcieliśmy po prostu trochę od was wszystkich odpocząć. Nie szukajcie nas, nie wiemy kiedy wrócimy.

                                                Mike i Diana

- To wygląda trochę strasznie; 'Nie wiemy kiedy wrócimy'. - zaśmiał się Michael.

- Prawda, ale na serio nie wiem kiedy. - parsknełam.

Po kilku minutach mieliśmy już wszystko gotowe. Chłopiec poszedł do domu a ja leżałam podekscytowana na podłodze i myślałam. Nadal nie do końca wierzyłam, że to się dzieje naprawdę. Tylko jak już wrócimy to dopiero będzie szambo. Mama mnie zabije, a tata się obrazi. No ale trudno, oni mieli mnie zawsze gdzieś to ja chyba też mogę, nie prawda? Po za tym dlaczego ja myślę już o powrocie skoro nawet nie wyruszyliśmy. Mam tylko nadzieję, że Michael się nie rozmyśli.

      Następnego dnia obudziłam się już o szóstej. Chwilę rozmyślałam, ale w końcu wstałam przygotować rzeczy, które zamierzam wziąść. Wyciągnełam cztery koszule, wszystkie miała podobny krój; szerokie rękawy i długie kołnierze. Michael i jego bracia prawie zawsze w takich chodzą, więc ja też postanowiłam kilka kupić i od razu się zakochałam.

Do tego wybrałam trzy pary spodni i kolorową bandanę. Wszystko ułożyłam na spodzie szafy, żeby przez ten czas mama tego nie znalazła. Poszłam do łazienki i wykonałam te rutynowe czynności, po czym ubrałam strój na dziś; bordową spódnice trochę za kostkę, zwyczajną białą koszulkę z Beatlesami i jakieś wygodne buty.

Nagle wpadł mi do głowy pewien pomysł i szybko udałam się do salonu. Na szafie leżał czarny kowbojski kapelusz taty; chwyciłam go i schowałam do szafy. Wyszukałam też gdzieś kamerę, no co? Jak prawdziwe wakacje, to już naprawdę prawdziwe.

Teraz pozostało czekać tylko na odpowiednią godzinę i Michaela.
Minuty mijały jakoś dziwnie powoli, przez co czas dłużył się niemiłosiernie. Około 8:00 mama pożegnała nas, oznajmując, że wychodzi. Trochę było mi jej szkoda, ostatni raz mnie widzi, dlaczego ja jestem taką niewdzięczną córką? Ehh, mamo gdybyś wiedziała jaką wiadomość otrzymasz po przyjściu z pracy, to teraz nie machałabyś nam tak radośnie na pożegnanie.

Po kilku minutach także i tata opuścił nasz dom, zostawiając mnie samą z Olivią. Miałam tylko głęboką nadzieję, że ona wszystkiego nie popsuje. Nie mogłam się już doczekać Michaela i naprawdę myślałam, że zwariuje do czasu aż nie zawitał do naszych drzwi. 

- Heej! No w końcu, już nie mogłam się doczekać! - przywitałam go, by po chwili zaciągnąć do pokoju.

- Ja też! Obudziłem się chyba o piątej rano! - odparł, a ja zaczęłam pakować swoje rzeczy do torby.

- To tak jak ja! Nie mogłam spać od szóstej, no ale doczekaliśmy się. - parskneliśmy śmiechem.

- Bierzesz kamerę? - zapytał Mike, widząc jak zakładam ją na szyje.

- Tak, pomyślałam, że potem będą wspaniałe wspomnienia. - uśmiechneliśmy się do siebie.

- Ok, w takim razie idziemy? - zapytał.

- Jasne! - zaczęliśmy wychodzić, ale gdy przekroczyliśmy próg stanełam.

- Ej, a może wezmę gitarę? - do głowy wpadł mi kolejny pomysł.

- Gitarę? - zdziwił się, jego mina była bezcenna.

- Tak! Skoro to mają być prawdziwe wakacje to powinniśmy zabrać co tylko chcemy! - odparłam, biorąc czarny futerał z moim skarbem.

- Hah, dzięki, że mówisz mi o tym teraz, gdy ja już nic nie mogę dorzucić. - zaśmiał się. - Jeśli chcesz to bierz, ale ja na pewno nie będę jej dźwigał! - uniusł wysoko dłonie.

- No dobra, spokojnie. - parsknełam, zakładając futerał na plecy.

Mieliśmy już wychodzić z pokoju, kiedy znów sobie o czymś przypomniałam.

- Jeszcze karteczka dla rodziców! - krzyknełam, zawracając i kładąc ją na biurku.

- Ehh, Diana, kiedy ty stracisz własną głowę? - zażartował Michael.

- Pewnie już nie długo. - wybuchneliśmy śmiechem. - Ok, teraz już chyba wszystko gotowe. Możemy iść. - powiedziałam w końcu.

- Chyba? - uniusł prawą brew do góry.

- Yyy... na 100% - upewniłam go.

- Ok, w takim razie w drogę. - opuściliśmy pomieszczenie i szybko zeszliśmy po schodach. Wyszliśmy z domu, by po chwili zniknąć w małym lasku za budynkiem.

- Tutaj spędziłam całe dziecinstwo z kuzynami. - wskazałam na miejsce pośród wysokich drzew. - Ooo, a tutaj wypadła mi moja pierwsza jedynka. - zachwyciłam się, wszystko sobie przypominając.

- Rzeczywiście fascynujące. - zaśmiał się Mike, podążający za mną.

- No co, a może ty mi powiesz gdzie tobie wypadły zęby? - podeszłam do niego.

- Yyy... no cóż, z tym nie wiąże się za bardzo wesoła historia. - spuścił głowę i posmutniał. Z początku nie wiedziałam o co mu chodziło, ale po chwili domyśliłam się, że to ma jakiś związek z Josephem. Ależ ja jestem głupia!

- Przepraszam. - spuściłam wzrok i szliśmy dalej.

- Nic się nie stało. - uśmiechnął się słabo. - Gdzie dokładnie jest to miejsce pod mostem?

- No.. niedaleko. - zaśmiałam się.

- Ejj, nie ładnie tak kłamać. - spojrzał na mnie.

- Chciałeś wyprawę, to proszę bardzo. - rozłożyłam ręcę i razem parskneliśmy śmiechem.

     Po chwili szliśmy już przez ogromną łąkę przenicy. Słońce grzało niemiłosiernie, przez co prawie się gotowaliśmy. Ja prowadziłam a Mike kroczył za mną, bo sam nie znał drogi. W końcu włączyłam kamerę, odwróciłam się do Michaela przodem i zaczęłam nagrywać, idąc tyłem.

- Trzy... dwa... jeden.. AKCJA! - chłopiec spojrzał na mnie, a na jego czole mogłam dostrzec kilka kropelek błyszczącego w słońcu potu.

- Co robisz? - zapytał, wzdychając.

- No nagrywam! Uśmiechnij się. - poprosiłam.

- Dlaczego tak w ogóle ja wszystko niosę? - zapytał. Trzymał w ręku naszą torbę i swoją koszulę.

- Wszystko? A gitara to niby lata? - odparłam.

- Jest mi gorąco. - narzekał.

- Mi też, nie marudź!

- No ale... ja mam czarne włosy. - odpowiedział, robiąc grymas.

- A ja to mam kurde białe. - zaśmiałam się. - Michael to się wszytko nagrywa!

- Mamy jakieś picie? - zapytał, a mnie zamurowało.

- Yyyy... Michael my... my chyba kompletnie zapomnieliśmy o jedzeniu i wodzie. - zniżyłam trochę kamerę i spojrzałam na chłopaka.

- Na szczęście wziąłem pieniądze. - przewrócił oczyma.

- Co? Michael, nie. Nie będziesz za mnie płacił, po za tym jak znajdziemy się w sklepie? - zapytałam.

- Nie wiem. Trudno, coś się wymyśli. - odparł.

Resztę drogi spędziliśmy na rozmowie o różnych rzeczach. W końcu znaleźliśmy się na miejscu.
Naszym oczom ukazał się mały, kamieniasty mostek a pod nim kanalik z dość dużą rzeką.

- Tak, to jest to. - uśmiechnełam się, podchodząc bliżej. - Tutaj bawiłam się w dzieciństwie. - zeszliśmy pod most, a ja wyłączyłam kamerę. Wszystkie wspomnienia wróciły do mnie z podwójną siłą.

- Piękne miejsce. - przyznał Mike.

- Prawda. Ehhh, minęło trochę czasu... bardzo dawno tu nie byłam. - powiedziałam, gdy już skończyliśmy wszystko lustrować wzrokiem. - No więc tutaj jest ten kanał, w którym będziemy spać. - pokazałam mu. - Gdy byłam młodsza to nazywałam go jaskinią jaskiniowców. - przyznałam, śmiejąc się.

- Jaskinia Jaskiniowców, brzmi ciekawie. - weszliśmy kawałek.

Rozglądneliśmy się w środku. Stabilnie? Stabilnie! No to rozpakowujemy się i wakacje czas zacząć!

- Nie wierzę, że tu jesteśmy. - przyznałam.

- Ja też, ciekawie kiedy rodzice zauważą, że nas nie ma. - odparł.

- Pewnie dopiero wieczorem. - rzekłam. Nagle jakby coś mnie oświeciło. - Poczekaj sekundę. - poszłam w głąb kanału i przesunęłam dość duży kamień, który tam leżaj. - Nie do wiary! - krzyknełam szczęśliwa.

- Coś się stało? - zainteresował się Mike.

- Nie.. tak, to znaczy nie! - odpowiedziała i podeszłam do niego z lampkami w ręku.

- Co to jest? - zapytał zdziwiony.

- Lampki, przyniosłam je tutaj jakieś cztery lata temu, ale dopiero gdy już tu przyszłam zdałam sobie sprawę, że to głupota bo i tak nie mam jak ich podłączyć. - parsknełam śmiechem.

Chłopiec wziął je odemnie i przyjrzał się im z bliska.

- Skąd je masz? - zapytał.

- Była kiedyś taką sąsiadka, co się mnie czepiała, ale teraz się wyprowadziła i zdążyłam jej ukraść. - odpowiedziałam, po czym razem wybuchneliśmy śmiechem. - Ne chciało mi się ich odnosić.

- Ojj, nie ładnie tak kraść. - odpowiedział z uśmiechem.

- To było dawno, miałam dziesięć lat i.. - próbowałam się tłumaczyć.

- Tak, tak, tak.. - przedrzeźniał mnie.

- No ale naprawdę! - zaczął robić kroki w tył.

- Idziemy wypróbować wodę? - zapytał nagle z iskierkami w oczach.

- Yyy.. no dobra, ale.. - nie dokończyłam, bo pociągnął mnie za ramię w stronę dość dużej rzeki. - Ale poczekaj! - zatrzymałam się na brzegu. - Ja.. - nie pozwolił mi dokończyć bo z całej siły wepchnął mnie do wody.

Na szczęście się nie przewróciłam, co jest u mnie częste, tylko stałam na nogach, a woda jak się okazało sięgała mi tylko do kolan. Jednak widać było, że kilka metrów dalej było znacznie błębiej.

- Jezus Maria, Michael wiedziałeś może, że ja tak jakby nie umiem pływać! - krzyknełam.

- No ale tutaj i tak nie jest głęboko. - powiedział, a uśmiech powoli złaził mu z tej pięknej twarzyczki.

- Ale mogło być, a jakbym się utopiła? Też było by ci do śmiechu? - udwałam zezłoszczoną, i skrzyżowałam ręce na piersi.

- Przepraszam, nie obrażaj się. - spuścił ze smutkiem wzrok. - Chodź. - wyciągnął w moją stronę dłonie, które delikatnie ujełam i wyszłam z rzeki.

Kiedy już stałam obok, postanowiłam nie być mu dłużna i tym razem to ja wepchnełam go do rzeki, dławiąc się śmiechem.

- Mogłem się tego spodziewać. - udawał, że ta sytuacja wcale go nie ruszyła, ale ja widziałam jak już go palce swędziały żeby mnie też wciągnąć.

- Mogłeś, ale się nie spodziwałeś. - zaśmiałam mu się prosto w twarz i dłużej już nie wytrzymał; pociągnął mnie za nogę tak, że po chwili razem chlapaliśmy się ciepłą od słońca wodą, śmiejąc się jak opętani.

Dużo czasu spędziliśmy w rzece, ale po południu w końcu postanowiliśmy już ją opuścić.

    - Dobra Michael, koniec zabawy, idź rozpal ognisko. - powiedziałam, siedząc w wodzie i się śmiejąc.

- Ognisko? Po co? - zapytał niezadowolony.

- Jakoś chyba musimy wysłuszyć ubrania.

- Ty idź. - odparł, mrużąc powieki do słońca.

- Ja? Chyba cię coś boli, a niby taki dżentelmen. - prychnełam i wyszłam z wody.

- No spokojnie, ja pozbieram gałęzie. - zaśmiał się pod nosem i gdzieś zniknął.

Nigdy nie rozpalałam ogniska, bez użycia zapałek, więc marnie mi szło. Długie minuty spędziłam na przecieraniu kamieniem o kamień, ale to nie dało żadnych efektów. Koniec w końcu tylko zraniłam się w palec, z którego już po chwili płynęła jasno czerwona krew.

- Cholera. - syknełam, a Mike, który siedział w jaskini spojrzał w moją stronę oczywiście się szczerząc. Po chwili podszedł do mnie i zakładając jedną dłoń na biodro, zaśmiał się.

- Wiesz co niesamowitego się stało? - zapytał a ja wyczułam w jego głosie śmiech. Zlustrowałam go wzrokiem, zmęczona od żmudnej pracy. - Na dnie torby znalazłem... zapałki. - pomachał mi pudełeczkiem przed nosem.

Chwilę patrzyłam na niego z otwartymi ustami jak na kosmitę, by po chwili wstać.

- Chcesz powiedzieć, że przez calutki czas, kiedy ja do upadłego próbowałam zrobić nam ogień i raniłam się w palce, zapałki leżały sobie w torbie?! - krzyknełam.

- Oj, Dianko, żebyś teraz widziała swoją minę. - wybuchnął śmiechem, a ja zaczęłam go gonić.

- Zabiję cię! - krzyczałam i ganialiśmy się jak skonczeni wariaci. W końcu Michael wbiegł do rzeki, robiąc kroki co raz to bardziej do tyłu, tak, że wchodził głębiej. Ja podążałam za nim z wysoko uniesionymi rękoma. Kiedy woda sięgała mi już po szyję, zatrzymałam się.

- Oddaj mi to.

- Nie, bo znając ciebie to zaraz ci wypadnie i nici z ogniska. - powiedział, co jeszcze bardziej mnie zflustrowało.

- Dobra Mike, uspokójmy się. Szaleju się najadłeś czy co? - zaczęłam wracać na brzeg, chłopiec zrobił to samo.

    Po chwili już siedzieliśmy obok ognia i rozmawialiśmy.

- Jestem głoda. - marudziłam.

- Ja też. - burknął. - Czekaj, jak szliśmy tutaj to po drodze widziałem drzewo z jagodami, pójdę po nie. - odparł wstając.

Ja tylko siedziałam i czekałam. Zastanawiało mnie co go dzisiaj naszło na wnerwianie mnie. Jeszcze nie zdążyłam go ostrzec, że z dzikami takimi jak ja się nie zadziera. Coś długo nie wracał, ale stwierdziłam, że pewnie jest dużo owoców i wszystko zbiera.

Przymknełam oczy i rozmyślałam. Jak cudownie jest być wolnym, rodzice nie krzyczą, siostra ci nie dokucza, po prostu raj na ziemi.

- D-diana. - syknął chłopiec, stając za mną.

- Tak? - odwróciłam głowę, marszcząc brwi. Michael stał z podwiniętą prawą nogawką a z nogi leciała mu jasna krew. Wstałam i podeszłam do niego.
- Co ty znowu zrobiłeś? - ułożyłam ręce na biodrach.

- No bo.. tam była jakaś dziura i.. i noga mi..

- Dobra, nieważne. Chodź, ciocia Dianka zrobi bandażyk. - złapałam go za rękę i pociągnęła bliżej rzeki.

- Ciocia? Aż taka stara nie jesteś. - powiedział, lekko się śmiejąc.

- Aż? Dziękuję bardzo za ten komplement. - wzięłam jakieś liście, bo przecież jesteśmy tacy genialni, że zapomnieliśmy o plastrach.

W pewnym momencie chwyciłam za łodygę wysokiej rośliny i przybliżyłam ją do rany czarnoskórego myśląc, że to jakieś zioło. Nagle chłopiec wrzasnął głośno a ja nie wiedziałam co zrobić.

- T-to.. to była pokrzywa!! - wykrzyczał, łapiąc się za nogę.

- Boże, przepraszam! Nie wiedziałam! - patrzyłam na cieknącą krew.

- Diana, błagam zrób coś, to tak bardzo boli!! - nadal krzyczał, a ja zaczęłam histeryzować. Wtedy złapałam go za nogę i pociągnełam do rzeki, mocząc ranę. Wszystko robiłam pod pulsem, nie myślałam trzeźwo.

Spotkanie z wodą nie dało planowanych efektów i Mike nadal darł się w niebo głosy, tak że chwilami bałam się, że nas znajdą.

- Uspokój się! - syknełam, zmywając krew, ale nie za bardzo mnie posłuchał. - Cholera Michael, bo zaraz cię pocałuję! - krzyknełam nie myśląc.

Chłopiec ucichł i patrzył na mnie zdziwiony. - Yyyy... ja. - czułam jak na moje policzki wkrada się duży rumieniec. Boże, czemu? Dlaczego powiedziałam akurat coś takiego.

Chwilę patrzyliśmy na siebie zszokowani, ale w końcu wstałam. - J-ja.. przepraszam. Nie... nie o to m-mi chodziło. - szybkim krokiem udałam się do naszej jaskini. Schowałam się gdzieś w środku i zakryłam dłońmi twarz. Dlaczego ja jestem taka głupia? Co on sobie teraz pomyśli, idiotka, po prostu skończona idiotka.

Najpierw ta sytuacja w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym drugim roku a teraz jeszcze to. Może... może ja się w nim.. zakochuję? Nie, nie mogę, przeciez jestem nikim, do tego przeniosłam się z przyszłości. A co jeśli to jednak prawda, ja się boję. Nie chcę go stracić. Jestem głupia, po prostu głupia.

***
No dobry wieczór, jak życie leci? U mnie w sumie źle, ale dodałam notkę bo chciałam trochę przyśpieszyć do pocałunku 😏
DEDYKUJĘ TEN ROZDZIAŁ JuliaJackson711 BO TO ONA WYMYSLIŁA HISTORYJKĘ Z JASKINIĄ I Z TĄ NOGĄ TEZ, WIĘC WIELKIE DZIĘKUJĘ!
To tyle, do piątku, żegnajcie

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top