Rozdział 25

Nadszedł ten dzień. Michael dziś wychodzi ze szpitala. Dobrze wiem co to oznacza. Przyszedł czas, czekałam i tak za długo. Boże, niech tylko wszystko się uda. Po południu pojechałam z Alicją, panią Jackson i Jackie'm do budynku. Bałam się, że coś nie wyjdzie. Nie! Nie mogę dopuścić takiej myśli. Uda się. Od dziś już wszystko będzie dobrze.

Znaleźliśmy się na miejscu. Mike już czekał na swoim łóżku na nas. Na szczęście nie musiał chodzić o kulach, ale i tak nie najlepiej mu szło. Gdy już szliśmy do samochodu, udało mi się podsłuchać krótką rozmowę pomiędzy braćmi.

- Michael, tata jest bardzo zły. - zaczął Jackie. - Nie będziesz mógł robić prób przez nogę i on się wściekł. Pobił już Jermaina, bo ten się odezwał. Przygotuj się, że ciebie też to czeka. - dodał.

Wiedziałam, że Mike bardzo się boi, ale dziś wszystko się zmieni. Mam przynajmniej taką nadzieję.

- A może ty Alicja wysiądziesz obok swojego domu, ja swojego, a Mike pojedzie już sam. - powiedziałam głośno - tak naprawdę musiałam pozbyć się dziewczyny.

- No właśnie też o tym myślałam, bo mam dużo zadania. - rzekła.

- No ale nie wejdziecie ze mną do domu? - zapytał zmartwiony chłopiec.

- Przykro mi Mike, ale naprawdę mam wiele nauki.

- No a chociaż ty Diana? Proszę. - widziałam smutek w jego oczach.

- No dobrze, pojadę z tobą. - odparłam.

Tak, wszytko idzie doskonale po moim planie. To się po prostu musi udać!

Alicja wysiadła a my skierowaliśmy w stronę domu Jacksonów. Co raz bliżej, coraz bliżej... Czułam jak serce nierówno mi bije, a oddech przyśpiesza. Stresowałam się i bałam za razem. Mike też siedział obok mnie niespokojny. Ciągle nerwowo bawił się palcami u rąk i spoglądał przez szybę, czy już czasem nie dojechaliśmy. Poukładałam sobie w głowie, od początku cały mój plan.
Niech się tylko uda, niech się tylko uda... - modliłam się w duchu.

- Jesteśmy. - oznajmił Jackie, a ja otworzyłam oczy. Ok. Nadszedł czas.

Wszyscy wysiedliśmy z samochodu i pomogliśmy dojść Michaelowi do drzwi. Pani Jackson, od razu skierowała się do kuchni, robiąc swoje rzeczy. Ja i brat Miki'ego zaprowadziliśmy go do pokoju.

Siedzieli tam La Toya i Marlon, którzy ciepło go przywitali. Po chwili jednak zeszli do salonu, zostawiając na samych. No nie wierzę! Pierwszy raz coś idzie idealnie po mojej myśli.

- Będziesz w poniedziałek w szkole? - zapytałam.

- Nie wiem, chyba tak. Muszę ćwiczyć w domu chodzenie - przełknął głośno ślinę. Nagle klamka przekręciła się i do pomieszczenia wparował wściekły Joseph.

- Panienka Diana, musi chyba już iść do domu. - syknął.

- Yyy...T-tak. - schowałem ręce za plecami i ściągnęłam pierścionek. - Będę już szła. - położyłam go na biurku Michaela.

- No to dowidzenia! - warknął.

- T-tak.. dowidzenia. Pa Mike. - wyszłam powoli. Czułam puls w skroniach. Nieśpiesząc się zeszłam na dół.

- Idziesz już Diano? - zaczepiła mnie zdenerwowana pani Jackson.

- Tak, muszę wracać do domu. - założyłam ręce w koszyczek i dotknęłam swojego palca. - Chyba pierścionek wypadł mi u Michaela. - spojrzałam na dłonie.

- Tak? T-to idź poszukać. - rzekła, nerwowo patrząc w stronę schodów.

- Mam nadzieję, że go znajdę. - zawróciłam.

Idąc wciągnełam dużo powietrza w płuca i wypuściłam je ze świstem. Czułam jak dziwne rzeczy dzieją się w moim żołądku. Teraz albo nigdy.

Nagle usłyszałam krzyk Michaela, co jeszcze bardziej mnie pobudziło. Kolejne krzyki. Boże, czemu jesteś taki niesprawiedliwy? Poczułam jak łzy, szczypią mnie w kącikach oczu. Wszystko wyleciało mi z głowy, co mam powiedzieć? Diana przestań! Musisz działać spontanicznie! Nagle przyśpieszyłam i dłużej się nie zastanawiając, wparowałam do pokoju.

Obok łóżka stał zapłakany Michael, krew spływała mu z łuku brwiowego. Joseph trzymał w ręku gruby pas i uderzał nim w ramię chłopca. Gdy weszłam do pokoju obaj spojrzeli na mnie. Mężczyzna popatrzył na mnie ze zdziwieniem i furią. Przełknęłam ślinę. To było tak bardzo okropne. Pojedyńcza łza spłynęła po moim policzku.

- C-czy... czy pan u-uderzył.. M-michaela? - zająkałam się. Nikt mi nie odpowiedział. - J-jak p-pan mógł? Nie ma pan s-serca? - bałam się, że mnie zaatakuje ale musiałam to zrobić, za długo czekałam. - P-przecież Mike to... on jest a-aniołem, nic złego nie z-zrobił. Jak p-pan mógł?

- Co ciebie to interesuje gówniaro?! To moja sprawa jak go wychowuję! - wrzasnął po chwili, odwracając się całkiem w moją stronę.

- Co? Bicie nazywa pan wychowaniem!? Co on złego zrobił, przecież jest idealny! To jego wina, że ten głupi pies go zaatakował? Jego?! No nie wydaje mi się! - zaczęłam krzyczeć. Mężczyzna podniósł na mnie rękę.

- Nie ma prawa mnie pan dotknąć! - krzyknełam, robiąc krok w tył. - Rozumiem, że może pańscy rodzice źle pana traktowali, może też bili, ale czy to jest powód?? Co Michael złego zrobił, bo ja nie wiem! Chcę pan zniszczyć mu psychikę? Mike nadal będzie pana kochał bo jest bardzo dobrym człowiekiem a pan będzie tego wszystkiego żałował. - obydwaj milczeli.

- Michael ma się teraz zajmować zespołem, a nie myśleć o głupotach. Tłumaczyłem mu, ale chyba nie dotarło!

- Proszę pana, tak bardzo pana błagam! Wierzę, że widzi pan swoje błędy i będzie ich kiedyś żałował, ale nie lepiej przestać? Teraz? Pan też jest dobrym człowiekiem, wiem to. Musi tylko pan zyskać tą odwagę. Odwagę, którą ma pan w sercu, tam głęboko. - kolejne łzy spływały mi po policzkach. - Tak bardzo pana błagam. Chciałby pan kiedyś poczuć się naprawdę szczęśliwym? To jest możliwe, ale musi pan się zmienić. Da pan radę, ale błagam, proszę więcej nie traktować tak swoich dzieci. - zaczęłam głośno szlochać. - Mike jest moim najlepszym przyjacielem. Jest największym szczęściem jakie spotkało mnie w moim beznadziejnym życiu. Michael jest kochany i dobry, zawsze mi pomaga, ale nie mogę. Nie mogę patrzeć jak cierpi. Błagam pana całym sercem, już za dużo cierpiały pańskie dzieci i pan sam. Jeden mały krok. Proszę, nie chcę, żeby Michael cierpiał. Ja tak bardzo tego nie chcę... - upadłam na kolana, chowając twarz w dłoniach i oddałam się rozpaczy.

Spojrzałam jeszcze na Josepha; stał jak wryty i nic nie mówił. Nie mogłam uwierzyć w to co dostrzegłam; po policzku mężczyzny spłynęła mała łza. On... on ma uczucia.

Nagle na podłogę z hukiem upadł pasek, który Joe trzymał w ręku, na co zadrżałam. Mężczyzna otworzył szeroko drzwi i chwilę w nich stał, po kilku minutach opuszczając pokój.

Nie wierzę. Czy to się udało? Obtarłam rękawami mokrą od łez twarz i spojrzałam na Michaela; on też płakał. Powoli wstałam, zrobiłam kilka kroków w jego stronę i zatrzymałam się. Podciągnełam nosem, a on otarł wierzchem dłoni policzki. Wtedy szybko rzuciłam mu się na szyję od nowa zaczynając płakać. Poczułam jak przytula mnie mocniej i także się rozkleja. Diana, udało ci się! Zwyciężyłaś, ja nie wierzę, to się udało! Po kilku minutach w końcu się od siebie oderwaliśmy.

- J-ja... - zaczął Mike, ale chyba nadaj był w wielkim szoku. Nie mogłam się powstrzymać i znów go przytuliłam. - Dziękuję. - usłyszałam, jego cichy głos.

Wtedy do pokoju powoli weszła pani Jackson z łzami w oczach. Stanęła w drzwiach i patrzyła jak płaczemy, przytulając się mocno. Po kilku chwilach już naprawdę się od siebie odkleiliśmy. Nikt nie wiedział co powiedzieć, panowała niezręczna cisza.

- Chodźcie tu do mnie. - odezwała się kobieta, wyciągając do nad ręce, a bezbarwna łza spłynęła jej po policzku. Mocno nas uściskała, pewnie wszystko słyszała. - Diana jesteś bardzo dzielna. - rzekła jeszcze.

- N.. nie mogłam patrzeć jak... - zaczęłam, ale słowa były zbędne.

- Chodźmy wszyscy napić się zimnej lemoniady i ochłonąć. - zaproponowała, a my pokiwałyśmy głowami.

Siedzieliśmy w kuchni i panowała grobowa cisza, nikt się nie odzywał. Jak się okazało, Joseph gdzieś wyszedł i nie wiadomo kiedy miał zamiar wrócić. Może przemyśli swoje życie, mam przynajmniej taką nadzieję. Wszyscy byli w salonie i tylko ja, i Mike nadal piliśmy zimny napój w kuchni.

- Diana...ja.. - odezwał się, ale mu przerwałam.

- Michael proszę cię, nie mówmy o tym. Żyjmy jak dawniej.

- No ale nie rozumiesz, że już nie jest jak dawniej?

- Rozumiem, ale nie chcę żebyśmy o tym rozmawiali, dobrze? - spojrzałam na niego.

- Dobrze. - spuścił wzrok. Wypiliśmy ostatki lemoniady, rozglądając się po suficie.

- Do jakiej szkoły chcesz iść? - zaczęłam jakiś luźny temat.

- Nie mam pojęcia. Może do liceum ogólnokształcącego bo nie mam pomysłu na nic innego. - odparł. - A ty?

- Zastanawiałam się nad liceum plastycznym, ale nie wiem czy będę tam pasowała.

- Dlaczego nie?

- Nie wiem, czy moje rysunki są dość ładne.

- Są przepiękne! - odpowiedział a ja zalałam się rumieńcem.

- Dziękuję. - kolejna cisza, jakoś słowa nam się nie lepiły.

- Idziemy do salonu? - przerwał w końcu to milczenie.

- Tak, chodźmy. - pomogła mu wstać i zaprowadzić do pomieszczenie, gdzie już po chwili zajęliśmy miejsca.

Mike zażarcie rozmawiał o czymś ze swoimi braćmi, a ja siedziałam samotna. Oprócz siedmioletniej Janet, byłam tu jedyną dziewczyną. Chwila, przecież jest też La Toya, może chciałaby się ze mną zaprzyjaźnić, zawsze wydawała mi się jakby jakaś smutna, samotna i zła na wszystko. Rozejrzałam się po dość małym salonie, ale nigdzie jej nie było.

- Wiecie może gdzie jest La Toya? - zapytałam chłopców.

- Chyba dopiero co poszła na górę. - odezwał się Jackie.

- A co, chcesz iść z nią porozmawiać? - spojrzał na mnie Marlon.

- Tak i...

- Uważaj, zawsze jest zła jak osa. - zaśmiał się Tito.

- Yyy.. ok, dzięki. - opuściłam pokój.

Powoli weszłam po schodach na górę, przypominając sobie jak spadliśmy z nich z Michaelem. Mimowolnie się zaśmiałam, chociaż wtedy nie widziałam w tym nic zabawnego. Zobaczyłam drzwi do sypialni Michaela, Marlona i La Toy'i, jeszcze trochę a będą mieć nowy dom, mam nadzieję, że większy. Kilkakrotnie zapukałam, po chwili słysząc ciche:

- Proszę. - weszłam do środka, rozglądając się po pomieszczeniu. Na swoim łóżku leżała czarnoskóra i czytała jakąś książkę.

- Hej. - oparłam się o framugę drzwi, ale dziewczyna nic mi nie odpowiedziała. - Ale masz ładne włosy... - mruknęłam, po chwili orientując się, że zrobiłam to na tyle głośno, by Toy'a mogła mnie usłyszeć. Spojrzała tylko w moją stronę z pod byka i burkneła coś pod nosem. Wydaje mi się, że zaprzyjaźnienie z nią będzie wyjątkowo trudne.

- Yyy.. nasza znajomość nie zaczęła się najlepiej, ale zawsze można wszystko naprawić. - usiadłam niedaleko, na miejscu spania Michaela. Dziewczyna myślała nad czymś chwilę.

- Moi bracia mnie nienawidzą, traktują jak głupią. - odezwała się, odrywając wzrok od książki i patrząc gdzieś przed siebie. - Zawsze byłam dla nich pośmiewiskiem i punktem żartów, ale oni nigdy nie pytali czy mi się to podoba... - mówiła.

- Wiem co czujesz. Sama mam starszą siostrę, która często daje mi w kość. - powiedziałam.

- A potem wszyscy się dziwią, dlaczego zawsze siedzę sama w kącie i do nikogo się nie odzywam.

- Mam tak samo, tylko nie z powodu rodzeństwa. Jestem bardzo nieśmiała, za bardzo. - spuściłam wzrok. - I wiesz co, myślę, że twoi bracia tak naprawdę cię kochają, ale rodzeństwo już tak ma, zawsze są jakieś spory.

- Ale dlaczego akurat ja? - spojrzała w końcu na mnie.

- Gdy zrobili ci żarty pierwszy raz, zobaczyli, że cię to denerwuję i potem robili już tak cały czas. Tak sądzę. Musisz pokazać im, że masz to gdzieś, i że nie jesteś pośmiewiskiem. A może wystarczy zwykła, szczera rozmowa? - dziewczyna myślała nad czymś chwilę.

- T-tak.. porozmawiam z nimi w najbliższym czasie, dziękuję.

- Nie ma problemu. - uśmiechnełam się. - Myślisz o karierze solowej? - zapytałam.

- Tak. To znaczy myślałam. - znów posmutniała.

- Myślałaś? Coś się stało?

- Bardzo bym chciała być piosenkarką, ale ojciec stwierdził, że jestem zupełnym beztalenciem i nie wie po kim to mam. - spuściła wzrok.

- Nie poddawaj się! Nie możesz się zniechęcić! Na pewno nie ma racji, pokaż mu co naprawdę potrafisz! - dodałam jej otuchy.

- Dziękuję. - uśmiechnęła się.

Chwilę jeszcze razem porozmawiałyśmy, chociaż La Toy'a z początku wydawała się niedostępna, okazało się, że naprawdę dobrze się z nią rozmawia.

Mineły dwa tygodnie. Mike nadal nie do końca sobie radził z nogą, ale szło mu coraz lepiej.

Siedzieliśmy właśnie na wychowaniu do życia w rodzinie. To były jedne z najluźniejszych zajęć jakie mieliśmy. Uczyła nas tego taka fajna babka, niby udawała surową i poważną, a tak naprawdę była bardzo miła i szalona. Każdy siedział gdzie chce i jak chcę. Niektórzy w większych gupkach, inni na stołach, tej kobiecie to nie przeszkadzało, po prostu z nami rozmawiała na różne, mało przydatne, czasem lekko nudnawe tematy.

Ja i Mike zajęliśmy miejsce w przed ostatniej ławce i nie za bardzo słuchaliśmy co mówi nauczycielka, pani Cat.

- Gdzie kupujesz pierścionki? - zapytałam, spoglądając na dłoń chłopca.

- Niektóre mam od braci, inne od wujków a czasem gdy mamy trasę koncertową, to są duże stoiska z nimi. - wyszeptał.

- Ładne. - odparłam. Naprawdę podobały mi się pierścionki Michaela, od zawsze. Na jego dłoniach wyglądały tak... hmm. Męsko? Sama nie wiem. Po prostu do niego pasowały, szczególnie takie duże sygnety.

- Twój też jest śliczny. - wziął moją rękę w swoją dłoń i zaczął przyglądać się temu, który specjalnie zostawiłam u niego na biurku, wtedy kiedy chciałam zrealizować plan z Josephem. Był dość duży, srebrny z perłowym kamieniem.

- Dziękuję. - uśmiechnełam się.

Próbowaliśmy słuchać co mówi nauczycielka, ale nasze myśli ciągle zawijały się o temat wakacji. Tak, już tak blisko. Znów całe dwa miesiące leniuchowania... W czasie gdy rozmyślałam nad planami na to lato, bawiłam się swoim pierścionkiem, zakładając go na palce Michaela. Wkładałam i zdejmowałam z każdego po kolei, a jemu to chyba nie przeszkadzało. (od autorki: bez skojarzeń XD)

W pewnym momencie, zatrzymałam się na środkowym palcu, nie mogąc ześlizgnąc z niego swojej własności. Zaczęłam mocniej ciągnąć.

- Ej! - syknął Mike, spoglądając na mnie i marszcząc delikatnie brwi.

- Przepraszam, ale... pierścionek, on nie chcę zejść. - spojrzałam mu w oczy.

Chłopiec sam próbował go ściągnąć, ale i to nie poskutkowało.

- Trzeba polać wodą... poczekaj. - zaczęliśmy się wiercić, nadal chcąc pozbyć się z palca Michaela, biżuterii.
Nawet nie zauważyliśmy, kiedy wszyscy uczniowie skierowali na nas pytające miny, w stylu: Co wy odwalacie?

- No, co tam się stało? - zapytała nauczycielka, lustrując nas wzrokiem.

- Bo... pierścionek... utknął na palcu Michaela. - odpowiedziałam, zalewając się delikatnym rumieńcem.

- Co? Pokaż. - krótkowłosa kobieta podeszła do naszej ławki i zaczęła ciągnąć palec chłopaka, ale to też nie przyniosło żadnych rezultatów. - Noo, ale mocno się trzyma. - nadal szarpała dłoń Miki'ego. - Idźcie do łazienki, trzeba spróbować wodą. - powiedziała w końcu. Razem z chłopcem wyszliśmy z ławki i skierowaliśmy się do toalety.

- Mam nadzieję, że to pomoże. - zaśmiał się czarnoskóry.

- Ja też, przepraszam. - popatrzyłam na niego.

- Zabawna sytuacja. - parsknął śmiechem.

- Taaak, jak każde, które nam się przytrafiają. - stwierdziłam.

Dotarliśmy do łazienek, ale przystanęliśmy przed drzwiami bo nie wiedzieliśmy do której mamy wejść. Chłopskiej czy dziewczęcej?

- Idziemy do tej dla dziewcząt. - rzekłam i zaczęłam go ciągnąć.

- Dlaczego? Nie mogę tam wchodzić, idziemy do drugiej. - szarpnął mnie lekko.

- Co? Nie! Nie wejdę do kibla dla chłopaków! - zaprzeczyłam. - Proszę cię. - popatrzył na mnie.

- No dobra, ale jak jakieś dziewczęta zacznął krzyczeć to nie będzie moja wina. - wzruszył ramionami.

Podeszliśmy do kranu, odkręcając kurek. Jak tylko mogłam, próbowałam ściągnąć z jego palca ten cholerny pierścionek, ale coś słabo mi szło.

- Poczekaj, trzeba jeszcze polać. - zaśmiałam się.

- Może spróbuj mydłem. - odezwał się.

- Już... sekunda. - kręciłam błyskotką w każdą możliwą stronę, starając się być delikatna.

Nagle z jednej łazienki wyszła dziewczyna, była chyba o rok młodsza. Stanęła jak wryta i patrzyła na nas jak na kosmitów.

- No co? Pierścionek nie chcę zejść. - powiedziałam, a ta szybko ulotniła się z pomieszczenia.

- Widziałaś jak na nas patrzyła? - wyszeptał Mike.

- Tak, jakby zobaczyła co najmniej ducha. - parskneliśmy śmiechem. - Cholera Michael, zaraz ci chyba urwę ten palec! - zdenerwowałam się.

- Ejj! To nie będzie fair, nie ja sobie założyłem ten pierścionek! - udawał obużonego.

- Ahh, czyli teraz masz zamiar zwalić wszystko na mnie? - zapytałam, śmiejąc się w duchu. Między czasie, chwyciłam mydło w płynie i polałam nim palec chłopca.

- Tak, właśnie tak zrobię! To ty masz zawsze jakieś szalone pomysły! - krzyknął. Oboje wiedzieliśmy, że to tylko żarty, przecież nie kłócilibyśmy się o takie bzdury.

- Słowo szalone uważam za komplement. - odparłam z okropnie poważną miną.

Nagle poczułam jak mój pierścionek, powoli ześlizguje się z palca chłopca. Jeszcze chwila moment.. Eureka!

- Udało się! - krzyknełam radosna, pokazując Michaelowi własność.

- No w końcu! Już myślałem, że naprawdę będziesz zmuszona uciąć mi dłoń. - zaśmiał się uroczo.

- Nie miałabym serca. - wyszczerzyłam się, po czym zapanowała dziwna cisza. - Chodźmy już na lekcję. - powiedziałam w końcu.

- Jasne. - odparł i razem wyszliśmy z toalety. - Złożyłaś już podania do szkoły plastycznej?

- Tak, ale odpowiedź przyjdzie dopiero w pierwszym tygodniu wakacji. - odpowiedziałam.

- Nie martw się, na pewno się dostaniesz.

- Łatwo ci mówić. Ty masz bardzo dobre oceny i lubisz się uczyć... w przeciwieństwie do mnie.. - posmutniałam. Nigdy nie miałam dobrych stopni w szkole więc nie liczyłam na to, że przyjmą mnie do tego liceum.

- Przestań tak mówić, wszystko będzie dobrze. Nie jest tragicznie. - uśmiechnął się.

- Żartujesz, prawda? Chyba nie zaglądałeś do moich ocen, człowieku!

- Aż tak źle? - zdziwił się.

- Ehhh... nie mówimy teraz o tym, błagam. - poprosiłam, czując kłucie w sercu.

- Yy... No dobrze, Dianko.

- Dianko?! - zaśmiałam się. - Co to w ogóle jest?

- No.. ty. - wyszczerzył się.

- No dobrze, Michaelku. - spojrzeliśmy na siebie, by po chwili wybuchnąć śmiechem.

***
Ja się pytam dlaczego ten rozdział kończy się tak radośnie? W ogóle nie miałam dzisiaj chęci go publikować, nie mam chęci na nic. Od samego rana myślę o sprawie z Michaelem. Wątpię żeby ktoś nie wiedział o co chodzi. Nie rozumiem świata, chwilami to mam nawet chęć się zabić, ale wiem, że muszę walczyć dla naszego aniołka i o niego. O jego niewinność. Niech ten facet się boi bo my, moonwalekrsi, nie zostawimy tego w spokoju! Zrobimy wszystko, żeby pokazać światu jaka jest prawda! Udowodnimy jego niewinność! Niech się nas boją, a co!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top