Rozdział 24
Diana pov
Jest tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty trzeci. Minęła półtora roku. Ja i Michael już prawie mamy po piętnaście lat, natomiast Alicja kilka miesięcy temu obchodziła urodziny. Tak, jest ona od nas o minimum starsza, gdyż jest z marca, Mike z sierpnia a ja z września. Teraz był początek czerwca. Można by pomyśleć, minęła tylko półtora, krótkiego roku, ale tak naprawdę wszystko się zmieniło.
Mike przez ten czas wydał aż trzy solowe albumy muzyczne: Got To Be There i Ben jeszcze w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym drugim, a Music & Me, w kwietniu tego roku. W tym, utwór Ben wspiął się na pozycję pierwszą listy ,,Billboardu", co zrobiło z Michaela najmłodszego solistę w historii, który ma numer jeden na najważniejszej liście przebojów w USA. Przez to wszytko, chłopiec miał mnóstwo tras koncertowych, wywiadów, występów w programach telewizyjnych i sesji zdjęciowych. Naprawdę, w roku siedemdziesiątym drugim spędzaliśmy wyjątkowo mało czasu razem, wszyscy we trójkę. Dołączając do tego fakt, że dwudziestego trzeciego maja, tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego drugiego, razem z zespołem, wydali także album Lookin' Through The Windows. Jak teraz na to wszystko spojrzeć, to my naprawdę spędziliśmy ze sobą malutko czasu.
Do tego wszystkiego, Mike powiedział mi kiedyś, że się przeprowadzają. Z początku bardzo się przeraziłam, pomyślałam, że wracają do Gary lub zamieszkają bardziej w centrum Californii. Jednak koniec w końcu okazało się, że kupili tutaj dom. Jest może troszeczkę dalej niż ten wcześniejszy, ale Mike nadal chodzi tu do szkoły. Z resztą to nie ważne, przecież to już ostatni miesiąc w tej budzie! Nie do wiary jak ten czas szybko minął.
Muszę także powiedzieć, że do dziś Michael nie powiedział mi o sytuacji z ojcem. Smuciło mnie to, przyznam, ponieważ to znaczy, że chłopiec nadal nie ufa mi całkowicie. Nie naciskałam na niego, nie wypytywałam, nie chciałam by się na mnie złościł. A on nadal cierpiał, ja patrzyłam na to bezczynnie. Postanowiłam jednak, że w najbliższym czasie po prostu to z niego wyciągnę, muszę zrealizować cel przybycia tutaj.
U mnie tylko nic się nie działo; ciągła rutyna. Julie nadal nam dokuczała jakbyśmy wszyscy chodzili do przedszkola, co za szczęście, że już za miesiąc nie będę musiała na nią patrzeć co dzień. Ja nadal rysowałam i pisałam. Robiłam to co kocham.
Pamiętam jak rok temu, na wiosnę Mike zapytał mnie czy narysuję jego portret. Był wtedy jakby lekko zestresowany i zawstydzony. Zgodziłam się. Jednak muszę przyznać, że było to dla niego, jak i dla mnie dość krępujące. Od tego momentu spostrzegłam, że Joseph jakoś dziwnie się przy mnie zachowuje. Nie narzekał już gdy często wychodziliśmy gdzieś z Mike'm oraz, może trudno w to uwierzyć, z chęcią witał mnie u nich w domu. To było... dziwne? Tak, chyba tylko tak można było to nazwać.
Tata nauczył mnie też grać na gitarze akustycznej, co sprawiło mi naprawdę wiele radości. Od momentu gdy pierwszy raz zagrałam jakąś piosenkę, prawie co dzień wychodziłam na dwór i po prostu grałam. To, jak bardzo pokochałam tą czynność, jest niemożliwe.
To chyba tyle nowości, ale jest też coś co przez długi czas zawracało moją głowę. Mianowicie; lipiec, tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty drugi rok, kiedy to The Jackson 5 brali udział w sesji zdjęciowej do reklamy płatków śniadaniowych Alpha Bits. Przed wyjazdem, Mike totalnie mnie zaskoczył. Zapytał czy... chciałabym pojechać na ów sesję razem z nimi. Oczywiście, że się zgodziłam, tylko głupiec postąpiłby inaczej. Wszystko wydawać się mogło, zwyczajną sesją zdjęciową, gdzie mężczyzna biega po całym planie z aparatem i pstryka zdjęcia piątce chłopców. Tak było, do momentu.
Gdy akurat Mike miał swoje pięć minut przed aparatem, ja siedziałam grzecznie z boku i nikomu nie zawadzałam. No dobra, będę szczera; patrzyłam na Michaela. Miał wtedy ten boski, pomarańczowy, kwiecisty strój, który po prostu sprawiał, że robiło mi się gorąco.
No co? Jestem tylko dorastającą czternastolatką, to raczej nie dziwne, że co raz częściej zwracam uwagę na płeć przeciwną! Co z tego, że to jest akurat Michael Jackson.
No więc siedziałam cichutko i gapiłam się na czarnoskórego. Na to, jak gorące promienie, padają na jego twarz. Na to, jak przez słońce mruży lekko, swoje powieki i marszy brwi... Nie będę ukrywać, że Mike jest przystojny i mi się podoba, to chyba jeszcze nic złego. Chyba...
W pewnym momencie, chłopiec zapytał czy podam mu butelkę wody, która leżała niedaleko mnie. Skinęłam tylko głową, wzięłam napój i podeszłam do niego. Gdy byłam już blisko, zauważyłam jak po raz setny dziś, marszczył swoje piękne, czarne brwi. Oddychał spokojnie, a głowę przekręcił w moje prawo. Dostrzegłam kilka drobnych kropelek potu na jego czole, lśniących w słońcu. Czułam wtedy oblewający mnie gorąc i przysięgam, nie wiem czy było to spowodowane wysoką temperaturą, czy widokiem przed sobą. Nagle poczułam coś dziwnego, ja.... chciałam go wtedy pocałować. Pierwszy raz ogarnęło mnie takie uczucie i przyznam, przeraziłam się swoich myśli, przecież jesteśmy tylko przyjaciółmi. Czy to normalne, że poczułam coś takiego? Oczywiście nie zrobiłam tego, nie pocałowałam go. Wróciłam na swoje miejsce, ledwo wykonując jakiekolwiek ruchy i zastanawiałam się.
Co to wszytko miało znaczyć? Dlaczego, nagle po prawie dwóch latach przyjaźni chciałam zrobić coś takiego? Rzecz jasna po kilku minutach wszystko sobie w głowie wyjaśniłam i postanowiłam o tym po prostu zapomnieć. Uświadomiłam sobie, że nie mogłabym tego zrobić. Zraniłabym go. Przecież jesteśmy przyjaciółmi, on nigdy, ale to nigdy na pewno nawet nie spróbuję do mnie czegoś więcej poczuć. Po za tym... jestem tylko Dianą Butterfly z dwa tysiące osiemnastego roku, która nie wiadomo jak znalazła się w latach siedemdziesiątych i jej celem jest pomóc Michaelowi Jacksonowi a nie się w nim zakochać.
Zapomniałam o całej tej dziwnej sytuacji i żyłam dalej, nie zwracając uwagi na przeszłość.
Nasza trójka siedziała teraz na ławce na dworze w szkole. Zapomniałam wspomnieć o pewnej, dość znaczącej sprawie. Do naszej szkoły doszedł nowy uczeń. Był to blond włosy, wysoki i dość umięśniony chłopiec, który chodził do 8c. Kompletnie nie w moim typie, ale i tak nie zwracałam na niego większej uwagi, przez kilka pierwszych dni. Nie mogłam w to uwierzyć, ale okazało się, że ów chłopak, na imię miał Mark, jest bliskim kuzynem Julie. Tak, to prawda. Od tego czasu wolałam go unikać, przecież nigdy nie wiadomo co nagadała mu o nas, kochana kuzyneczka. No i on był od nas o kilka miesięcy starszy, piętnaście lat skończył w styczniu.
Tak jak mówiłam, siedzieliśmy na długiej, kasztanowej ławce, a jasne promienie słoneczne padały na nasze twarze.
- O której dziś kończysz, Alicja? - zapytałam.
- Za dziesięć piętnasta a ty?
- Czternasta, ale muszę poprawiać sprawdzian z matematyki, więc wrócimy razem. - odparłam, mrużąc oczy do słońca.
- Poczekam na was. - rzekł nagle Michael.
- Naprawdę? - zapytałam patrząc mu w twarz.
- Tak, nie śpieszy mi się do domu, będę siedział na tej ławce aż przyjdziecie, chyba że...
- Oczywiście, że nie. Ostatnio mało czasu spędzamy razem. - przerwała mu Alicja a ja pokiwałam głową.
Lekcje mijały dość szybko, o dziwo. Na jednej przerwie, gdy byłam w toalecie i myłam ręce, zaczepiła mnie Julie. Co ona ode mnie znów chciała??
- Hej, Diana. - odezwała się. Popatrzyłam na nią przez lusterko wiszące nad kranem, ale nic nie powiedziała. - Mój kuzyn często przygląda się tobie. - mówiła, a ja nie do końca wiedziałam o co chodzi. - Powiedział mi, że jesteś całkiem ładna. - przekręciłam się, opierając o kran i spojrzałam na nią, unosząc brwi aż po samo czoło. - Naprawdę tak powiedział, ja nie kłamię, chociaż nie wiem co on zobaczył w tobie "ładnego". - zrobiła w powietrzu cudzysłów i podeszła do lusterka obok, poprawiając swoje długie, blond włosy.
- Chcesz sobie jeszcze ze mnie pożartować, czy mogę już iść? - zapytałam obojętnie. Każdy wie, że ona kłamie, za długo ją znam.
- Ale ja przysięgam, mówię prawdę. - uniosła dłonie do góry, w geście obronnym. - Nie zauważyłaś, że na przerwach często na ciebie spogląda? - zapytała z udawaną troską. Zamyśliłam się. To prawda, czasem na mnie patrzył, ale..
- Być może, ale ja nie mam zamiaru zwracać na niego najmniejszej uwagi. - powiedziałam stanowczo.
- Szkoda, wyznał mi, że chciałby się z tobą spotkać. - rzekła, uśmiechając się cwaniacko.
Nie wiedziałam, czy mam w to wierzyć. Po prostu szybko ulotniłam się z toalety, słysząc za sobą tylko jej cichy chichot. Mike i Alicja czekali na mnie na dole, więc biegiem zeszłam ze schodów, po drodze oczywiście na kogoś wpadając. Już miałam przeprosić tą osobę i pójść dalej przed siebie, gdy zauważyłam, że to był Mark.
- Cześć Diana. - przygryzł wargę, patrząc na mnie.
- Spadaj. - ominęłam go i stanowczym krokiem podeszłam do swoich przyjaciół.
- Duchy cię gonią...?
- ... czy demony? - zapytali Michael i Alicja.
- Coś gorszego, Julie i jej zadumany kuzynek. - zażartowałam.
- Naprawdę? - Miki'emu chyba nie było do śmiechu.
- Co chcieli? - zapytała Alicja.
- A co mogą ode mnie chcieć takie osoby? Zaczepiają mnie i sobie żartują, zdążyłam się do tego przyzwyczaić. - wzruszyłam ramionami i razem wyszliśmy na dwór.
Nadeszła ostatnia lekcja, na której to poprawiałam sprawdzian z matematyki. Zajęłam miejsce w drugiej ławce obok okna i zastanawiałam się nad zadaniem. Przy biurku siedziała nasza wychowawczyni i za równo nauczycielka tego przedmiotu. Jak ja się cieszę, że jeszcze miesiąc i mnie tu nie będzie. Mam dość tej szkoły, nauczycieli i uczniów. Wszędzie panowała grobowa cisza i tylko słychać było odgłos piszącego długopisu.
Nagle na korytarzu dało się słyszeć głośne tupanie, jakby ktoś biegł. Bardziej intrygujące było to, że odgłosy stawały się coraz głośniejsze. W pewnym momencie drzwi do sali z hukiem się otworzyły i do środka wparowała zdyszana Alicja. Popatrzyłam na nią zdziwiona, nie wiedząc o co chodzi.
- Diana! - krzyknęła łapiąc oddech. No dobra, to stawało się coraz bardziej straszne. - Michael, on..
- Co? Alicja co się stało?
- Michael siedzi przed szkołą... z całą zakrwawioną nogą!! - powiedziała w końcu.
- Cooo???!! - gwałtownie wstałam, przewracając przy tym do tyłu krzesło.
- No tak! Chodź!! - podbiegłam do niej i razem rzuciłyśmy się do drzwi. Za sobą słyszałam tylko wołanie wychowawczyni, która nalegała bym wróciła, ale ja teraz miałam to daleko w dupie.
- Co mu się stało? - zapytałam, gdy zbiegałyśmy po schodach.
- A bo ja wiem? Szłam do toalety gdy nagle widzę go przez okno! - odpowiedziała mi. Przebiegłyśmy korytarz i już po krótkim czasie dostrzec można było drzwi do szkoły. Pędem tam skręciłyśmy i już po chwili wyszłyśmy z budynku.
Na środku przed schodami siedział chłopiec i mocno trzymał się za krwawiącą, prawą nogę. Jeju, biedny. Natychmiast zrobiłam kilka szybkich kroków w dół i już po chwili klęczałam obok niego.
- Michael! - spojrzał na mnie. Widziałam jak bardzo go to bolało, zresztą nie dziwię się! - C-co ci się stało?! - popatrzyłam na jego nogę; wyżej kostki były jakieś dziwne ślady, z których spływała krew. Normalnie jakby go ktoś dźgnął kilka razy nożem w to miejsce! Nie przepadam za widokiem krwi, ale teraz nie za bardzo mnie to obchodziło.
- Ja... - mruknął.
- Potem nam powiesz. Alicja biegnij po dyrektora i higienistkę, jeśli jest. - powiedziałam do stojącej obok dziewczyny. Ta szybko zareagowała i już po chwili jej nie było.
- Jeju, przecież ty się możesz wykrwawić! - krzyknęłam przerażona.
- Przepraszam.. - powiedział. Nie wierzę, za co on mnie przeprasza?
- Za co? Z resztą... teraz to nie ważne. - nagle wpadłam na jakiś pomysł. Zobaczyłam, że niedaleko nas leży rzucony plecak chłopca. Szybko do niego podeszłam na czworakach. - Masz nożyczki? - zapytałam nawet na niego nie patrząc.
- Yyy.. tak, w tej małej kieszonce, ale... - szybko wyciągnęłam potrzebne mi narzędzie. To brzmi dziwnie. - ...co ty chcesz zrobić? - przeraził się.
To było zabawne, chyba nie myślał, że mam zamiar operować go tymi nożyczkami. Zaśmiałam się tylko i przeszłam do czynów. Szybkim ruchem odcięłam znaczną część swojej koszulki. Może nawet za dużo bo teraz miałam caluteńki brzuch na wierzchu. Michael patrzył na mnie zaskoczony i chyba nie wiedział co ma powiedzieć. Szybko chwyciłam jego nogę i mocno zawiązałam kawałek materiału nad jego raną, na co oczywiście głośno krzyknął, łapiąc się za kolano.
- Przepraszam, ale musiałam. - otarłam czoło. - Gdzie do cholery ta higienistka?! - warknęłam, patrząc w stronę drzwi. Wtedy właśnie na dworze pojawiła się Alicja i dyrektor.
- A co tu się stało? - zapytał wysoki mężczyzna.
- Michael...on.. - zaczęłam, ale przerwałam, bo przecież nawet nie wiedziałam jak doszło do tego wypadku. - Sama nie wiem. Przyszłyśmy z Alicją a on już tak wyglądał. - dokończyłam.
Mężczyzna podszedł bliżej nas i przyjrzał się ranie Michaela.
- Trzeba z tym jechać do szpitala, mocno krwawi. Bardzo słusznie się zachowałaś Diano, pani higienistki dziś nie ma, więc już dzwonię do twojej mamy Michael. - rzekł i odszedł.
- A tak w ogóle co ci się stało? - zapytała Alicja, gdy pomogłyśmy mu wstać i usiąść na pobliskiej ławce.
- Yyyy... - zamyślił się na chwilę, jakby nie wiedział co powiedzieć. - Bo... ja... tutaj przyszedł jakiś... ten.. jakiś pies i on.. - zaczął się tłumaczyć, aczkolwiek zdawało mi się, że on coś kręci. - Zaatakował mnie. Ja mówię prawdę, przyrzekam! - uniósł ręce w geście obronnym.
- Powiedzmy, że ci wierzymy. - mruknęłam tylko.
Coś mi się tu nie podobało. Od kiedy tak po prostu, obok szkoły pojawia się jakiś pies i gryzie uczniów w nogę? To było dziwne i raczej mało prawdopodobne. Po chwili na dworze znów pojawił się pan dyrektor.
- Twoja mama za chwilę będzie. - jak powiedział, tak było. Po kilkunastu minutach pojawiła się zmartwiona pani Katherine, wraz z Jackie'm, który ją przywiózł. Pomogłyśmy zaprowadzić Michaela do samochodu.
- Ale wy dziewczęta wracać! - zawołał pan dyrektor, gdy ja i Alicja, zamierzałyśmy wsiadać z nimi.
- Proszę pani, możemy jechać z Michaelem? - zapytałam, spoglądając na kobietę.
- Jeszcze się pytacie? Wsiadać! - powiedziała, na co szybko wparowałyśmy do samochodu. Złotowłosa zajęła miejsce z przodu, obok Jackie'go, natomiast ja z panią Jackson z tyłu razem z Michaelem. Gdy zatrzasnęłyśmy drzwi, dało się słyszeć wołanie dyrektora, ale my po raz drugi dziś, po prostu to zignorowałyśmy.
Gdy dotarliśmy do szpitala, lekarze od razu zajęli się Miki'em. Był teraz w sali i miał badania, a ja nadal zastanawiałam się czy to aby na pewno pies go zaatakował. Pani Jackson siedziała obok cała w nerwach, ta to się biedna, przez tego Michaela musi namęczyć. W końcu po niecałej godzinie drzwi się otworzyły i stanął w nich mężczyzna w średnim wieku, doktor.
- Kto z was zawiązał Michaelowi tą chustkę wyżej rany? - zapytał, spoglądając na nas wszystkich. Wzrok zatrzymał na mnie; na śmierć zapomniałam, że odcięłam sobie duży kawałek koszulki i teraz paradowałam z gołym brzuchem po szpitalu. - Jak się mogę domyślić, panienka. - mruknął, lustrując mnie wzrokiem.
- T-tak. - odparłam zawstydzona swoim wyglądem.
- Bardzo dobrze panienka postąpiła.
- Dobrze, a co tak w ogóle mu się stało? - przerwała pani Jackson.
- No cóż, na nodze pani syna, widoczne są dość głębokie ślady po ugryzieniu psa. Michael powiedział, że obok szkoły pojawił się czworonóg i go zaatakował.
- Drogi Jehowo. - schowała usta w dłoniach.
- Niech się pani nie martwi, już zabandażowaliśmy nogę. Może pani podziękowania tej młodej damie.. - mówiąc to wskazał na mnie. - ... powstrzymała upływ krwi. Pański syn zostanie, góra cztery dni w szpitalu, na szczęście nie musi chodzić o kulach i zaraz dam pani zwolnieni, żeby Michael nie ćwiczył na wychowaniu fizycznym. Proszę za mną. - oddalili się. Ja i Alicja weszłyśmy w tym czasie to sali, w której siedział Mike.
- Jak się czujesz? - zapytałam, siadając obok niego.
- Jakoś. - mruknął, wpatrzony w podłogę. Nagle jakby się ocknął. - Chciałem ci podziękować Diana, gdyby nie ty to pewnie, straciłbym więcej krwi. I przeze mnie zniszczyłaś swoją koszulkę. - rzekł, szczypiąc mnie lekko w odkryty brzuch, na co się zaśmiałam.
- Bez przesady, nie mam w szafie tylko jednej bluzki. - odpowiedziałam. - Po za tym gdyby nie Alicja, nie wiedziała bym, że coś ci się stało. To ona mnie zawołała. - odparłam patrząc na złotowłosą.
- Tobie też dziękuję Alicja. - zwrócił się Mike do dziewczyny.
- Drobiazg. - odpowiedziała podpierając się pod ścianę. - Czyli zostajesz tu kilka dni?
- Tak, ale proszę was; gdy będę miał już wracać do domu, przyjedźcie z mamą i z Jackie'm po mnie, dobrze? - zapytał, a ja wyczułam w jego głosie nutkę strachu.
- Oczywiście. - odpowiedziałam.
Właśnie wtedy mnie oświeciło! Mike ma teraz zabandażowaną nogę... to oznacza tylko jedno; nie będzie mógł tańczyć podczas prób zespołu. Joseph na bank się wścieknie. Gdy Mike wróci do domu, będzie chciał go pobić, ale ja też tam będę. Mam już idealny plan, jak nakryć Joe'go na znęcaniu się nad Michaelem, i przemówić mu do rozumu. Musi się udać, po prostu musi!
Kolejnego dnia w naszej szkole był magik! Tak bardzo było mi przykro, że Mike nie mógł tego widzieć. Byłby zachwycony! Do tego pani powiedziała, że pod koniec czerwca pojedziemy na wycieczkę do małego zoo! Już nie mogę się doczekać, naprawdę! Wczoraj obiecałam Miki'emu, że po szkole przyniosę mu zeszyty do nauki. Tak też zrobiłam.
Gdy tylko zadzwonił ostatni dzwonek, jak najszybciej rzuciłam się na drzwi. Chciałam szybko powiedzieć mu o magiku i zoo. Zbiegając po schodach, oczywiście musiałam się potknąć o własne nogi i dziwnym sposobem uderzyłam wargą w barierkę, upadając. Zbytnio się tym nie przejęłam, wstałam i pobiegłam dalej. Przebrałam buty i z prędkością światła znalazłam się na dworze. Biegłam przez ulicę, z wielkim plecakiem na plecach, nie oglądając się wokoło. Na szczęście szpital nie był daleko, po kilku minutach gonitwy byłam na miejscu.
Szybko otworzyłam duże drzwi i wparowałam do środka, powodując zdziwienie na twarzach pielęgniarek i lekarzy. Michael leżał na drugim piętrze w trzeciej sali. Przebiegłam korytarz, patrząc na numerki wiszące na drzwiach. Pierwszy, drugi, trzeci, czwa.. trzeci!! Zrobiłam ślizg i wpadłam na framugę drzwi, obijając się o nią policzkiem. Mike siedział na łóżku, a gdy ja się pojawiła, wyraźnie się zdziwił. Z resztą nie dziwię mu się; wyglądałam jakbym właśnie przebiegła maraton.
- Heej! - zawołałam podchodząc do niego.
- Yyy... nic ci nie jest? - zaśmiał się.
- Mi? Dlaczego miałoby mi coś być?
- No nie wiem. Wydawało mi się, że się uderzyłaś. - powiedział, unosząc lekko brew do góry.
- Ja? Ej tam, może. Nawet nie zauważyłam. - odpowiedziałam. - Nie uwierzysz co cię ominęło! - wykrzyczałam. Mike otworzył już buzię, żeby coś powiedzieć, ale szybko mu przerwałam. - Magik!!
- Co? - zdziwił się.
- No mówię ci, magik! Taki prawdziwy i robił zaklęcia! Szkoda, że cię nie było! Żałuj! - mówiłam głośno, zachwycona. - I wiesz co jeszcze? Pani powiedziała, że niedługo pojedziemy na wycieczkę! Zgadnij gdzie!
- Yyy...
- Do zoo!!! Naprawdę! Nigdy nie byłam w zoo, a ty? Tam musi być fajnie! Zobaczymy słonie. Słonie! Prawdziwe słonie z Afryki, rozumiesz! Nie mogę się doczekać! - w moich oczach błyszczały iskierki, a policzki były rumiane. Naprawdę bardzo się cieszyłam. Mike siedział tylko w ciszy i uroczo się uśmiechał.
Usiadłam obok niego, na łóżku i zaczęłam otwierać plecak.
- Pani zadała referat do napisania! Trzy strony musi być! To decyduje o naszej ocenie na koniec roku. - zaczęłam grzebać w tornistrze.
- Co ci się stało? - zapytał, chwytając w dłoń mój policzek i dotykając delikatnie kciukiem mojej wargi. Poczułam lekkie pieczenie.
- Aaa, wywróciłam się na schodach. - machnęłam w powietrzu ręką, na co chłopiec się zaśmiał.
- Jesteś szalona! - parskną.
- Wiem o tym. - wybuchnęliśmy głośnym śmiechem. - Tu masz zeszyt do angielskiego. - podałam mu.
- Dziękuję. - usłyszałam jego cichy głos.
- Wiesz co dzisiaj Alicja zrobiła! Poszła do biblioteczki po lekturę i jak schodziła ze schodów to potknęła się i prawię spadła, ale na szczęście złapała równowagę. Jednak książka jej wypadła i cała się zniszczyła. Pani z biblioteki zrobiła jej niezły cyrk. - parsknęłam śmiechem. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że ciągle gadam i nawet nie dopuściłam Mika do głosu.
- Yyyy... - podrapałam się po karku. - A jak tam u ciebie?
- Cóż, noga trochę mnie boli, ale da się znieść. - zarumienił się.
- A wiesz kiedy wychodzisz? Smutno bez ciebie w szkole. - powiedziałam i dopiero wtedy zdałam sobie z tego sprawę. - To znaczy... bo... bo nie mam z kim siedzieć... - oblałam się rumieńcem.
- Chyba za dwa lub trzy dni, ale będę kiepsko chodził.
- O kulach? - zapytałam.
- Nie wiem, może nie trzeba będzie. - rzekł, spuszczając wzrok. Zapanowała niewygodna cisza.
- To ja już pójdę, mam zadanie do zrobienia. Zdrowiej szybko. - wstałam. Jakoś tak dziwnie było mi podejść do niego i przytulić. Sama nie wiem, dlaczego? Stałam tam, jak idiotka i drapałam się po karku.
- Tak. Jak będę wychodził ze szpitala to przyjedźcie z Alicją...
- Jasne. To na razie.
- Pa. - wyszłam.
Teraz tylko czekać na dzień, w którym Mike opuści ten budynek. Wtedy wszystko się zmieni. Będzie już dobrze.
***
Ok, ten rozdział jest... dziwny? Jak to zwykła mawiać Diana Butterfly. Nie no, ale na serio, wiem, że ta cała sytuacją z girą Mika jest dość dziwna i... upośledzona, ale już dawną ją wymyśliłam XD Bo miałam już wymyślony pomysł o co w tym chodziło, w sensie z tym głupim psem, i to miało się rozwiązać jak oni mieli by mieć 17 lat (?) ale teraz, jak o tym myślę to to jest dziwnie XD tak takie rzeczy tylko u mnie
Dobra tyle mojego ględzenia, mam wielką nadzieję, że chociaż deczko ten rozdział wam się podobał <3
KONIECZNIE PISZCIE KOMENTARZE I DAWAJCIE SWOJĄ OPINIĘ, RADY, POMYSŁY PO TO DO CZORTA MOTYWUJE!
Wasza upośledzona Luiza <3
(PS: zaraz idę zrobić quizy czy mam upośledzenie mózgowe, chociaż nie wiem po co, bo i tak wiem, że mam :') )
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top