Rozdział 23

Michael pov

Diana pośpiesznie wybiegła z naszego domu, rzucając każdemu krótkie pożegnania. Gdy tylko zatrzasnęła za sobą drzwi, Joseph spojrzał na mnie wściekle.

- Nie potrafisz się skupić??!!! - zaczął krzyczeć. - Jak chcesz wydać ten cholerny album skoro mylisz teksty?! Słyszysz co do ciebie mówię?!!??

- T-tak, ja... nie chciałem. - oczywiście jak zawsze byłem tchórzem

- Nie chciałeś tak? Wiesz co Michael, do niczego się nie nadajesz! - zaczął nerwowo robić kółka po pokoju. - Jesteś beznadziejny i paskudny. Wstydzę się ciebie!!! - mówił a ja czułem wzrastającą furię. Nienawidzę go! Dlaczego musimy mieć takiego ojca, a nie przepraszam, on nie jest moim ojcem!

- Nie...

- Przestań mi przerywać gówniarzu!! Wiesz co, ja to się nawet dziwię tej całej Dianie! Jak ona może kolegować się z kimś takim jak ty! Jesteś brzydki i okropny! Naprawdę się jej dziwię.. Musi być równie szalona i dziwna jak ty...

- Nie obrażaj jej! Po co z nami mieszkasz skoro jesteśmy tacy źli??! Nikt cię tu nie trzyma, droga wolna! Nie będę za tobą tęsknić, jesteś najgorszy!! - poniosło mnie i wszystko wykrzyczałem mu w twarz.

Joseph rozejrzał się po pomieszczeniu i w pośpiechu chwycił za kabel od żelazka, który leżał niedaleko jego stóp. Wszystko działo się zbyt szybko, ale wiedziałem, że jutro raczej nie pójdę do szkoły. W pewnym momencie poczułem bolesne pieczenie na lewym ramieniu. Syknąłem tylko i dostałem po raz drugi; tym razem po plecach. Próbowałem jakoś zakryć się rękoma, przymróżyłem oczy, ale ponowny ból przeszył całe moje ciało. Nic innego nie mogłem zrobić, jak bezbronnie upaść na podłogę. Jak przez mgłę, widziałem Josepha, który chciał znów mnie uderzyć, ale Jackie odciągnął go w ostatniej chwili. Po kilku sekundach wstałem, lekko się zataczając.

- Jesteś potworem! - rzekłem tylko, po czym mężczyzna popchnął mojego brata, podbiegł do mnie i zrobił to samo. Poczułem jak mocno wpadam na ścianę. Zamknąłem oczy i po chwili znów dostałem; tym razem z pięści, wyżej lewej brwi. Upadłem na kolana, a po chwili okolice mojego brzucha przeszedł okropny ból.

- A ty jesteś beznadziejny i paskudny! - w końcu odszedł.

Chciałem wstać, ale nie miałem siły. Myślałem, że zaraz umrę. W sumie może to byłoby najlepsze rozwiązanie dla wszystkich. I tak jestem samotny i tylko cierpię. Po co, komu tak żyć. Przestań Michael! Dlaczego wstąpił w ciebie taki pesymizm? Już często dostałem i nie mogłem się poddać właśnie teraz. On nie może widzieć, że jestem słaby i tak szybko się poddaję! Jeszcze mu kiedyś pokażę, że nie będzie traktował ani mnie, ani naszej rodziny jak zwykłe śmieci. Zacisnąłem dłonie w pięści i po kilkunastu sekundach, w końcu, z ogromnym trudem, wstałem. Podpierając się o ścianę, nie wiem jakim cudem wyszedłem po schodach do pokoju. Rzuciłem się na łóżko i po prostu rozpłakałem. Szlochałem z bólu, złości i samotności. Oplotłem ręce wokół brzucha i oddałem się rozpaczy. Dlaczego? Dlaczego dzieją się takie rzeczy? Czy to jest sprawiedliwe?! Potrzebuje jakiejś osoby, muszę to z siebie wyrzucić. Tylko komu? Mamie? Ona już dość się tego osłuchała, poza tym nie chcę by ciągle się o mnie martwiła. Dlaczego ja jestem taki samotny? Ciągle płacząc, nie wiem kiedy zasnąłem.

Diana pov

Minęły dwa dni. Była sobota po południu. Michaela nie było w piątek w szkole, wiadomo z jakich powodów. Nie miałam z nim kontaktu, nie dzwoniłam, bałam się. Jak ja mam mu pomóc, skoro on nie chcę mi powiedzieć, że Joseph go bije?

Przez te dni, naprawdę zastanawiałam się co mam zrobić. Jestem tu, żeby pomóc Miki'emu a dotychczas jeszcze nic nie zrobiłam. Zapytać go prosto z mostu? Nie, to nie miałoby najmniejszego sensu. Jak mu pomóc skoro ciągle jest niedostępny i mi nie ufa?? Przecież znamy się już prawie cztery miesiące, kiedy w końcu zaczniemy zdradzać sobie wszystkie sekrety? Ehh, gdybym miała się kogo doradzić... Rodzice raczej nie, przecież oni są święcie przekonani, że żyjemy w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym pierwszym roku. Alicja nic nie zrozumie, ona nie wie jaka jest prawda, nie uwierzy mi.. A po za nimi, nie mam już innej osoby, która mogłaby mi doradzić. Dlaczego to wszystko jest tak cholernie trudne?!

Dziś miał być mecz koszykówki, w którym Mike miał grać. Zaplanowaliśmy, że o 15:30 spotykamy się obok przystanka głównego i stamtąd idziemy. Michael chyba będzie, przecież by zadzwonił gdyby coś się zmieniło. Szkoda, że Alicja z nami nie szła, ale dziś rano pojechała na zawody łucznicze, mam nadzieję, że wygra. Trochę był mi smutno, bo przecież wiadomo Mike to chłopiec, więc to dziwne by było gdybym w jego towarzystwie nie czuła się 100% swobodnie. Chociaż z drugiej strony, jesteśmy przyjaciółmi i nie powinnam....a może ja..... NIE! Koniec, tyle rozmyślań. Trzeba mi się zbierać, bo znając Michaela i jego punktualność, będzie równo z czasem.

Powiedziałam rodzicom, że wychodzę i poszłam w kierunku celu. Miałam jakieś złe przeczucia, że coś się wydarzy. Mam nadzieję, że to tylko mój głupi umysł, tworzy te psychiczne scenariusze. Usiadłam na przystanku i czekałam na Michaela.

Michael pov

Właśnie siedziałem w łazience i zmieniałem opatrunek, na łuku brwiowym. Gdy skończyłem popatrzyłem smutno w lustro. Ale paskudna twarz... Szybko spuściłem wzrok i wyszedłem. Wchodząc na górę po schodach, nagle jakbym sobie coś uświadomił. Dziś jest sobota, mój mecz kosza, na który miałem iść z Dianą! To znaczy, w sensie, że... nieważne! Tak naprawdę to ja od wczoraj wiedziałem, że na niego nie pójdę, nie w takim stanie, przecież każdy zobaczyłby... Zbiegłem znów po schodach, wchodząc do salonu i patrząc na zegar; kurde, jest 15:23. Mam nadzieję, że jeszcze nie wyszła z domu! Gwałtowne chwyciłem za słuchawkę telefonu i wybrałem jej numer. Pierwszy sygnał... drugi... kolejny.. W końcu ktoś odebrał:

- Halo? - usłyszałem kobiecy głos, to pewnie mama dziewczyny.

- Yyy... dzień dobry to ja, Michael. - powiedziałem. - Chciałem zapytać czy mogę Dianę do telefonu?

- Ehh... Michael, Diana wyszła kilka minut temu, mówiła, że idzie na mecz koszykówki z tobą, coś się stało? - zapytała. Kurde! Uderzyłem dłonią w ścianę.

- Nie. - powiedziałem wzdychając i przymykają powieki. - Dziękuję, do widzenia. - rozłączyłem się. Cholera, i teraz mam po nią iść?! Jak ja się wytłumaczę z plastra nad brwią, na pewno zacznie o wszystko wypytywać. No trudno, trzeba było Michael wcześniej spojrzeć na zegar, teraz nie miej do niej żalu.

Ubrałem kurtkę, nałożyłem jedną z swoich ulubionych czapek i wyszedłem z domu, wcześniej informując mamę gdzie mnie niesie.

Teraz muszę pomyśleć, co powiedzieć Dianie, gdy zacznie wypytywać o to, dlaczego mnie nie było wczoraj w szkole i co znaczy ta rana? Boże, czy ja zawsze muszę mieć takie problemy? Nie mogę jej normalnie powiedzieć jaka jest prawda? - pytałem sam siebie. Szybko jednak odgoniłem te myśli. W sumie to dlaczego nie mogę jej tego zdradzić? Ja chyba... boję się. Boję się, że mnie wyśmieje lub zostawi samego. A może jednak, powinienem jej zaufać? Dobrze się już znamy i... Sam nie wiem co mam robić. Ej, ale przecież ona nie musi tego wiedzieć, to nie jest jej sprawa. Z taką myślą, poszedłem przed siebie.

W oddali zauważyłem jakąś osobę siedzącą na przystanku. Diana. Ciekawe ile tu na mnie czeka. Podszedłem bliżej i stanąłem przed nią.

- No w końcu! Myślałam, że już nie przyjdziesz, idziemy? - zapytała wstając.

- Nie. - odparłem. Popatrzyła na mnie zdziwiona.

- Co?

- Nie.

- A-ale, dlaczego? - widziałem zdziwienie jakie malowało się na jej twarzy.

- Nie ważne... - spuściłem wzrok i zacząłem zawracać. Usłyszałem jak do mnie podbiega, a po chwili szła już obok.

- Coś się stało? - zapytała. Nic nie odpowiedziałem, Boże ale ja jestem idiotyczny. - Michael?

- Nie, nic. - włożyłem ręce w kieszenie.

- To dlaczego nie idziemy na mecz i... - zagrodziła mi drogę. - Co ci się stało? - dostrzegłem, że z ciekawością patrzy na mój plaster, mrużąc lekko brwi.

- J-ja... uderzyłem się. - powiedziałem pierwsze co mi przyszło do głowy, ominąłem ją i kroczyłem dalej.

- Uderzyłeś się, tak? - zapytała z irytacją w głosie. - Czy ty coś kręcisz? - podeszła bliżej mnie.

Kurde, skąd ona wie co się dzieje w moim życiu?! Jest jakąś czarownicą czy coś w tym stylu, że wie kiedy kłamię? Przecież znamy się tylko głupie, cztery miesiące a czasami wydaje mi się jakby ona wiedziała o mnie więcej niż ja sam! Czy to nie jest trochę chore?!?

- Nie! Po za tym to nie twoja sprawa!! - przyznam, poniosło mnie.

Widziałem kontem oka jak Diana przystanęła i w milczeniu na mnie patrzyła. Może... nie powinienem krzyczeć. Zatrzymałem się i westchnąłem. Powoli przekręciłem się na pięcie i zerknąłem na dziewczynę; stała kilka kroków ode mnie ze spuszczoną głową w dół. Podszedłem do niej niepewnie i powoli.

- Przepraszam. - mruknąłem patrząc w jej twarz, schylając głowę lekko w dół, przecież była ode mnie dużo niższa!

- Nic... nic się nie stało, ale... - zaczęła nie patrząc na mnie.

- Ale? - uniosłem brew do góry.

- Nie kłamiesz, prawda? - zapytała, w końcu na mnie patrząc. Pilnowała żebym ciągle patrzył w jej oczy, jakby bała się, że będę kłamać.

- J-ja... nie. - oczywiście zrobiłem to, będę się smażył w piekle przez to wszystko.

- Mi możesz powiedzieć prawdę. - naciskała. Cholera! Skąd ona wie, że jej nie mówię?!

- Wiem, ale to jest p-prawda. - zająkałem się, nie mogąc już znieść, tego w jaki sposób na mnie patrzyła. - Chodźmy... - odwróciłem się i zacząłem odchodzić; poszła za mną.

- Umiem dochować sekretu, nie musisz się obawiać. Jeśli chcesz coś z siebie wyrzucić to teraz możesz. - mówiła a ja nic nie odpowiadałem. - Gdybyś miał jakieś problemy albo... potrzebował najzwyklej w świecie się wygadać to... jestem do twojej dyspozycji. - powiedziała i dopiero po chwili zdała sobie sprawę co. - Yyy..... to znaczy... miałam na myśli, że gdybyś.... ten, możesz... - zaczęła się tłumaczyć a ja zachichotałem.

- W porządku. - odezwałem się. Zapanowała grobowa cisza, aż się strasznie zrobiło.

- Michael. - zaczęła. - Co ci się stało? Skąd ta rana? - Boże ale ona jest uparta! Naprawdę, byłem przekonany, że tylko ja taki jestem, ale się pomyliłem! Ona jest jeszcze gorsza, zwariować przy niej można, po prostu zwariować!

- Mówiłem ci, że..

- Chcę usłyszeć prawdę. - to już jest naprawdę jakieś upośledzone! Ona mnie szpieguję, podgląda? Skąd na Boga, wie, że tak po prostu się nie uderzyłem?! To się robi naprawdę coraz bardziej dziwne!

- Po pierwsze, to jest prawda! Dlaczego miałbym kłamać? Nie wiesz co się dzieje w moim życiu i raczej nigdy się nie dowiesz. - odwróciłem się w jej stronę i kontynuowałem. - Po drugie, chociażbym nawet kłamał, czego oczywiście nie robię, co cię to w ogóle obchodzi? Czy to jest jakaś spowiedź czy co?! - zapytałem. Chwilę staliśmy w milczeniu.

- W takim razie dobrze, skoro to jest prawda to wierzę ci, ale mam nadzieję, że nie kłamiesz... - wyminęła mnie i poszła przodem. Coś nie za bardzo mi się wydaje, że mi wierzy, ale dobra. Mam tylko nadzieję, że się na mnie nie obraziła, nie chciałbym tego, może niepotrzebnie krzyczałem no ale jestem tylko człowiekiem, mam prawo się zdenerwować!!

Resztę drogi przeszliśmy w całkowitej ciszy, nie odzywając się nawet jednym, głupim słowem.

Gdy w końcu byliśmy blisko domu Diany, ta odwróciła się do mnie przodem, ale nawet nie popatrzyła.

- No to na razie.. - mruknęła coś pod nosem.

- Pa. - odpowiedziałem obojętnie, spoglądając w jej smutną twarz. Kilka sekund jeszcze tak staliśmy jak słupy soli, ale w końcu odwróciłem się i poszedłem w swoją stronę, zostawiając dziewczynę samą przed domem.

Ciekawe czy się obraziła? W sumie nie musiała być taka wścibska, co ją interesuje to co się dzieje w moim życiu? Boże, ale ty Michael jesteś jednak głupi! Najpierw żalę się nad sobą, że jestem taki samotny i potrzebuję przyjaciela, który by mnie wsparł i mógł bym mu o wszystkim powiedzieć, a gdy Diana, pyta mnie czy nie chciałbym się wygadać, to krzyczę na nią, wylatując z tekstem typu: Co cię to interesuje?! Nie no brawo! Brawo Michael! Zdecyduj się czego w końcu oczekujesz, a nie odprawiasz jakieś cyrki. Najlepiej by teraz było pójść do niej i ją przeprosić. Może warto jest spróbować jej zaufać? Tylko czy mam 100% pewności, że ona mnie wesprze a nie wyśmieje, albo weźmie za dziwaka? Jak się o tym przekonać? Zaufać jej czy nie? Oto pytanie dnia, zastanawiałem się nad nim całą drogę do domu.

Gdy byłem już blisko, zauważyłem grupkę ludzi stojących na naszym trawniku. Większość z nich trzymała w ręku aparaty, a inni niecierpliwie czekali aż ktoś otworzy drzwi. Domyśliłem się kim są ci ludzie; dziennikarze. Niektórzy z nich są naprawdę mili, ale niektórzy... zło tego świata. Dziś nie szczególnie miałem ochotę z nimi dyskutować, zważając na to jak wyglądam. Na pewno nie przeoczyli by plastra na moim łuku brwiowym. Tylko jak dostać się do domu i równocześnie zostać niezauważonym? A chociaż nawet bym już jakoś wszedł do środka, to za pewne bracia by otworzyli i tak bym musiał się im pokazać. Zostało jedno wyjście; zawrócić. Tak też postanowiłem zrobić. Powoli przekręciłem się i poszedłem w inną stronę. Tylko gdzie by tu się wybrać? Na dworze było dość zimno, nie chciałem dodatkowo się przeziębić. A może... te wydarzenie potoczyły się specjalnie tak, żebym teraz poszedł do Diany i ją przeprosił. Może tak musi być, gwiazdy tak chcą. Nie dużo myśląc skręciłem w kierunku jej domu. Nie zastanawiałem się co powiedzieć, będę improwizować.

Po kilku minutach stałem już przed wielkimi, kasztanowych drzwiami. Chwilę się zawahałem, ale w końcu zapukałem. Długo nie otwierali, czy to u nich rodzinne? Nagle pojawiła się przede mną blond włosa kobieta; mama Diany.

- Yyyyy.... D-dzień dobry... - zająkałem się, patrząc w jej ogromne, kryształowe oczy. Teraz już wiem po kim moja przyjaciółka takie ma.

- Dzień dobry, w czymś problem?

- J-ja... chciałem zapytać czy jest Diana. - Boże, jaki ja jestem żałosny, przecież przed chwilą ją tu odprowadzałem.

- Tak, jest u siebie. - wpuściła mnie do środka i wróciła do wcześniej wykonywanych czynności.

Popatrzyłem na schody i powoli zacząłem kroczyć przed siebie. Gdy w końcu znalazłem się na górze, spostrzegłem, że drzwi do jej pokoju są szeroko otworzone. Panowała tam grobowa cisza, czy ona nie słucha muzyki? Ahh, no tak, przecież słucha mnie, całymi, długimi dniami. Podszedłem bliżej i zajrzałem do środka. To co tam zobaczyłem, lekko mnie zdziwiło; Diana najzwyczajniej w świecie, leżała na podłodze, obok swojego łóżka z założonymi w koszyczek rękoma, ułożonymi wyżej brzucha i patrzyła się w jakże ciekawy sufit. Oparłem się o framugę drzwi i popatrzyłem na nią z uśmiechem.

- Co ty robisz? - zaśmiałem się. Dziewczyna nie wstała w popłochu, tylko przeniosła na mnie wzrok.

- Myślę. - mruknęła w końcu, nie ukazując żadnych emocji.

- Mogę pomyśleć z tobą? - zapytałem, na co ciemnowłosa tylko pokiwała lekko głową. Podszedłem bliżej i położyłem się po jej lewej. Leżeliśmy tak w ciszy, spokojnie oddychając i po prostu rozmyślaliśmy.

- Przepraszam. - odezwałem się w końcu, przerywając te trwające w wieczność milczenie.

- Za co? - zapytała obojętnie.

- Że na ciebie nakrzyczałem.

- Nie musisz mi się tłumaczyć, byłam wścibska, należało mi się. - rzekła, nawet na mnie nie spoglądając.

- Poniosło mnie...

- Wiem, to nie moja sprawa. - przerwała mi, po czym po raz kolejny zapanowała cisza.

- Chcę ci powiedzieć skąd ta rana, ale nie teraz, daj mi odrobinę czasu. Wiem, że jesteśmy przyjaciółmi, ale to dla mnie naprawdę trudny temat. - oparłem głowę na łokciu, patrząc w jej twarz.

- Dobrze. - odpowiedziała i w końcu na mnie spojrzała. - Tylko po to tu przyszedłeś? - zapytała, wstając do pozycji siedzącej.

- Yyyy... nie. Pod moim domem zebrali się dziennikarze, nie mam dziś ochoty odpowiadać na pytania typu: Kiedy nowy album The Jackson 5? Ale założę się, że moi bracia z chęcią na nie odpowiedzą, nie jestem tam potrzebny. - wytłumaczyłem jej.

Rozmawialiśmy jeszcze przez godzinkę, ale w końcu musiałem wrócić do domu. Zastanawiałem się nad jedną sprawą. Obiecałem Dianie, że kiedyś powiem jej o tym jak traktuje nas ojciec? Kiedy to nadejdzie? Nie mam zielonego pojęcia. Może za kilka miesięcy, może za rok a może za dwa dni. Naprawdę tego nie wiem. Kiedyś. Kiedyś jej to wszystko powiem.

***

Maraton 3/3

W KOŃCU KONIEC MARATONU, CIESZMY SIĘ I RADUJMY!

ej dobra, niech inni też piszą komentarze (jeśli to czytają) bo mam wrażenie, że tylko Julia to czyta XD piszcie co mam zmienić, czego nie możecie się doczekać (tak, wiem, że pocałunku, może się wyrobię po 30 rozdziale) no i ogólnie, jestem gotowa na ostrą krytykę (chyba :')) no i jeszcze heelp, mam tyle pomysłów na inne ff, że masakra, co ja mam z tym zrobić? to tyle na dziś, w piątek IWYB nie będzie (wątpię, żeby ktoś się tym przeją)

kocham i całuje <3

wasza upośledzona Luiza (tak to mój nowy podpis)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top