Rozdział 22
Rano wchodząc do szkoły od razu rzuciła się na mnie Alicja.
- Jeju Diana! Jak dobrze, że nic wam nie jest! Tak bardzo się o was martwiłam! - wykrzyczała mi do ucha, dusząc mnie.
- T-tak... kochana. - udało mi się w końcu powiedzieć.
- O widzę, że ciebie też dusi. - usłyszałam głos Michaela, który właśnie do nas podszedł.
- Hej Mike. Tak, Alicja dusiciel mnie zaatakował. - zaśmiałam się.
- Bardzo śmieszne! - zauważyła złotowłosa. - No a teraz mi wszystko opowiadajcie!
- Może po lekcjach jak będziemy wracać, teraz nie mam ochoty o tym mówić. - rzekłam ze spuszczoną głową.
- Ehhh no dobra.. ale opowiecie mi dokładnie? - spojrzała to na Mika, to na mnie.
- Nom... - cicho chrząknęłam.
Zadzwonił dzwonek i musieliśmy iść na lekcję. Teraz matematyka... Mówiłam jak bardzo jej nienawidzę? To jeden z najgorszych przedmiotów na świecie! Zaraz obok fizyki i chemii. Wyrażenia algebraiczne są świetne, ale jak pomyślę o pierwiastkach i potęgach, to już mnie mdli. Weszliśmy z Michaelem do klasy, rozglądając się po sali. Większość uczniów już siedziała w ławce i teraz lustrowali nas wzrokiem. No co? Spóźniliśmy się tylko o jakieś trzy minuty, hehe... Czując na sobie wzrok innych udałam się do trzeciej ławki pod oknem i zajęłam swoje miejsce. Obok mnie usiadł Michael i razem zaczęliśmy wyjmować książki.
- No, Butterfly i Jackson, szybko otwierać na stronie sto piętnaście. - powiedziała nauczycielka matematyki.
Jak by ktoś nie wiedział, tego przedmiotu uczyła nas właśnie nasza wychowawczyni... Tak, właśnie ta, u której byliśmy we trójkę z Miki'em i Julie w gabinecie, i ta która stoi po stronie blondynki. Mówiąc nawiasem, nie cierpię jej. Zawsze krzyczy, nie umie tłumaczyć i sama też mnie nienawidzi. Przeze mnie oczywiście nie polubiła też czarnoskórego no ale cóż.. nie kazałam mu się przyjaźnić z kimś takim jak ja. Uspokój się Diana, każdy wie, że przyjaźń z Michaelem jest dla ciebie największym szczęściem jakie cię spotkało w tym twoim głupim życiu. I nie dlatego, że on jest moim idolem i to właśnie Michael JACKSON, ale dlatego, że to naprawdę bardzo miły i wrażliwy chłopiec.
- Dziś zaczynamy dział Geometria. - zaczęła nasza nauczycielka, pani Wolf. - Otworzyliście na stronie sto piętnaście? To zapiszcie temat lekcji. - mówiła a my robiliśmy co kazała. Gdy już wszystko zanotowaliśmy w zeszytach, kobieta, opierając się o biurko spojrzała na mnie.
- Diano, przynieś z półki figury geometryczne. - poprosiła.
- Dobrze. - mruknęłam cicho i wstałam. Oczywiście nie obyło się bez szurania krzesłem, czego nie cierpiałam, ale to nie moja wina. Przecisnęłam się obok Michaela i poszłam na tył sali. Stała tam ogromna szafa z jakimiś materiałami do gazetek czy czym tam. Na samej górze leżały kolorowe, plastikowe, duże figury. Gdy byłam już pod szafką, stanęłam na palcach i z wielkim trudem dosięgłam granatowego sześcianu. Boże, dlaczego ja jestem taka niska?? Nienawidzę siebie i swojego wyglądu. Jedną ręką trzymałam już przedmiot a drugą próbowałam wziąść kolejny. Jednak było to nie możliwe, ponieważ figury były wsunięte daleko i po prostu nie byłam w stanie ich dostać. Zaczęłam lekko skakać ale to nie pomogło. Czułam jak wszyscy na mnie patrzą. Dlaczego ja muszę być tak żałosna? Spaliłam buraka i nadal nie usilnie próbowałam dostać figurki.
- Na litość boską, Jackson pomóż jej. - usłyszałam westchnienie mojej wychowawczyni a po chwili szuranie krzesłem.
Wyłapałam zbliżające się do mnie kroki. Odwróciłam się i zobaczyłam Michaela idącego w moją stronę. Uśmiechnął się lekko i stanął po mojej prawej stronie. Dopiero teraz mogłam zauważyć jaki jest wysoki, ile on ma wzrostu tak przy okazji? Normalnie olbrzym przy mnie! Sięgnął po jeden prostokąt, który po chwili trzymał w lewej ręce. Potem wziął kwadrat i umieścił go na poprzedniej figurze robiąc coraz to większą piramidę. Jednak szafa była tak ogromna, że też miał lekkie problemy z dosięgnięciem. Ja oczywiście stałam tam i patrzyłam na to jak ostatnia kretynka, ale mniejsza z tym. Po chwili Mike popatrzył na mnie z nieśmiałym uśmiechem. To było akurat gdy stał lekko na palcach i sięgał po trójkąt. Odwzajemniłam uśmiech i spojrzałam mu w oczy. Miał takie ładne, ciemne tęczówki. No dobra ja też mam brązowe oczy, ale te jego są wyjątkowe. Patrzyliśmy tak na siebie w ciszy, lekko się uśmiechając, gdy nagle Michael zachwiał się i prawię upadł, ale udało mu się złapać równowagę. Niestety piramida z figur geometrycznych, którą trzymał przechyliła się na bok. Trójkąt, który zdejmował Mike też miał chęć wyślizgnąć mu się z ręki i wszystko poleciało idealnie na mnie. Przymróżyłam powieki i starałam zakryć się ręką. Po chwili wszystko leżało już na podłodze a głowy uczniów były skierowane prosto na nas. Zarumieniłam się i chciałam się schylić by to posprzątać, ale Mike też zaplanował zrobić to w tym samym czasie, w skutek czego najnormalniej na świecie zderzyliśmy się czołami. Gwałtownie się wyprostowaliśmy łapiąc się dłońmi za lekko bolące miejsca i po kilku sekundach wybuchnęliśmy śmiechem.
- Przepraszam. - powiedziałam i teraz już naprawdę kucnęłam, zaczynając zbierać ten burdel.
- Ja też. - zachichotał Mike.
- Co wy tam robicie tyle? - zdenerwowała się kobieta. - No już brać to!
- Boże, co za baba. - wyszeptałam podnosząc wzrok na ciemnoskórego.
- Mówiłaś coś Diano? - spojrzała na mnie.
- Ja? Nie, nic. - rzekłam z uśmieszkiem.
W końcu to podnieśliśmy i podeszliśmy do biurka, ustawiając na nie figury. Gdy zawracaliśmy, poczułam jak ktoś łapie mnie mocno za nadgarstek. Odwróciłam się na pięcie i spojrzałam pytająco na Julie, która to zrobiła.
- Niezły cyrk. - zaśmiała się a ja wyrwałam swoją rękę.
- Masz jakiś problem Diano? - zapytała moja nauczycielka. Odwróciłam na nią głowę i spojrzałam w oczy.
- N-nie.. - rzekłam i udałam się w stronę ławki.
- Co ona chciała? - zapytał mnie Mike, gdy już siedziałam.
- Śmiała się z nas, cała Julie. - powiedziałam obojętnie i już więcej nic nie mówiliśmy.
Na kolejnej lekcji był wf; kolejny przedmiot, który zaliczam do znienawidzonych. Jeszcze nasz nauczyciel jest taki podły, zawsze wtrąca się w nie swoje sprawy i sobie z wszystkiego żartuje. Tak i tylko dla niego chyba te żarty są śmieszne.
Gdy weszliśmy na salę (oczywiście mieliśmy wf z chłopakami), zobaczyłam na podłodze piłki do kosza. Super.
- Rozgrzejcie się a potem sobie pogramy. - powiedział nauczyciel.
Stanęliśmy w kole i zaczęliśmy się rozgrzewać. Ehhh, u mnie ze sportem to jest różnie. Na przykład lubię kosza, ale nie umiem w niego grać. Wszyscy tak rzucają tymi piłkami i nie raz prawie mnie zgnietli. Dlatego staram się nie dopychać do piłki w tej grze, tak dla bezpieczeństwa. Piłkę nożną kocham i całkiem dobrze mi idzie, tak się pochwalę. Z siatką też sobie radzę, ale nie przepadam za nią. O gimnastyce ani słowa, bo gdy jest to ja po prostu nie ćwiczę.
Gdy już wszyscy się rozciągnęli, usiedliśmy na ławce czekając co powie pan.
- Potrzeba dwóch kapitanów drużyn. Kto chcę? - spojrzał na nas wszystkich. Wtedy w górę wzbiła się ręka Michaela. No tak, zapomniałam, że on kocha basketball i jest w nim chyba serio dobry.
- No już mamy! Michael i ktoś jeszcze. - rzekł mężczyzna.
- Ja mogę. - mruknął cicho Patrick. I takim oto sposobem przed nami stało dwóch najprzystojniejszych chłopaków, za pewne z całej szkoły. To znaczy moim zdaniem Michael jest tysiąc razy przystojniejszy od Patricka, ale każdy ma inny gust. Boże, dlaczego ja w ogóle o tym myślę? Naprawdę jestem głupia.
- No to ty Michael wybieraj pierwszy. - powiedział nauczyciel a czarnoskóry zaczął rozglądać się po sali.
- Diana... - mruknął cicho. Wstałam, wzdychając i stanęłam obok chłopca.
- Dlaczego mnie wybrałeś? - zapytałam w czasie gdy Patrick wybierał osoby do swojej drużyny. - Nie umiem grać w koszykówkę. - spojrzałam na niego z wyrzutami jak by to była jego wina.
- Przepraszam, nie wiedziałem. - spuścił wzrok ma podłogę.
- No dobra. - powiedziałam obojętnie.
- Postaraj się zagrać dobrze. - spojrzał na mnie.
- A ty postaraj się mnie obronić, żeby mnie nie zdeptali - powiedziałam podnosząc na niego wzrok.
- Oki. - uśmiechnął się.
- Obiecujesz?
- Tak.
- Na mały paluszek? - wystawiłam w jego stronę dłoń.
- Na mały paluszek. - zaśmiał się, ściskając mój najmniejszy palec swoim.
- Hej kochasie, nie rozmawiać. Wybieraj dalej Michael. - przerwał nauczyciel wf. Boże to wszystko było takie głupie a za razem śmieszne. Mam nadzieję, że Mike nie złamie obietnicy bo inaczej go zabiję.
Gra się zaczęła. Z początku szło mi bardzo dobrze, starałam się. Zabrałam nawet kilka piłek i podawałam osobą z mojej drużyny... Zazwyczaj był to Mike, który biegał blisko mnie, za pewne nie chcąc złamać złożonej obietnicy, ale jednak.
Stałam właśnie po jednej stronie sali i patrzyłam jak Michael po raz kolejny rzuca piłkę do kosza, oczywiście trafiając. Dlaczego on jest w tym taki dobry? Ktoś z przeciwnej drużyny zabrał piłkę i zaczął kozłować, biegnąc w moją stronę. Po chwili rzucił ją do Julie, która zbliżała się do mnie niebezpiecznie szybko. Była już naprawdę blisko a ja podbiegłam do niej, chcąc jakoś wytrącić piłkę z jej ręki. Gdy podskoczyłam w górę, wyciągając palce wysoko (blondyna była ode mnie dużo wyższa) dziewczyna z całej siły rzuciła piłką w moje dłonie. Poczułam bolesne chrupnięcie w palcu serdecznym, w mojej lewej dłoni. Gwałtownie odciągnęłam rękę i złapałam się za nadgarstek. Julie podbiegła do kosza i rzuciła do niego piłkę, celując idealnie do środka. Spróbowałam ruszyć palcem ale bardzo tego pożałowałam bo cholernie zabolało. Super! Po prostu super! Nawet nie zauważyłam gdy podbiegł do mnie Michael.
- Coś się stało? - zapytał patrząc na mnie.
- Nie, tak.. to znaczy chyba tak... - zaczęłam. - Chyba Julie wybiła mi palec, ale to raczej nic wielkiego. - dokończyłam w końcu.
- Ale, że specjalnie ci wybiła? - spojrzał mi w oczy.
- Nie, znaczy raczej nie. Nie wiem. - odpowiedziałam patrząc na niego.
- Pokaż. - powiedział, a ja zmarszczyłam brwi nie wiedząc o co chodzi. - Rękę! - spojrzał na mnie dziwnie. Boże, dlaczego ja jestem taka nie kumata!
- Aaaaa! To znaczy nic mi chyba... - Mike przerwał mi wyrywając dłoń i przyglądając się jej. Nagle ścisnął mocno bolącego palca a ja krzyknęłam. - No co tak mocno??!! - zdenerwowałam się.
- Przepraszam. - puścił moją dłoń. - Proszę pana, bo Diana chyba wybiła sobie palec. - zawołał do nauczyciela, który już po chwili stał obok nas. Teraz to on oglądał moją rękę i próbował skrzywić mi palec, ale się wyrwałam.
- To chyba nic poważnego, ale idź z nią do higienistki. - powiedział obojętnie. Mike jakby nie widział do kogo mężczyzna to powiedział i nadal patrzył na moją dłoń. - Michael. Michael! - podniósł głos nauczyciel.
- Tak? Znaczy... ja? - ocknął się po chwili a ja zaśmiałam się. To było przekomiczne.
- Tak, idźcie. - rzekł i oddalił się.
- Super nauczyciel co nie. Chyba nic poważnego. - zauważyłam wnerwiona, gdy wychodziliśmy z sali.
- No, nie lubię go. - wyznał mi Mike.
- Ja też, jest okropny! - powiedziałam.
- Bardzo cię boli? - zapytał po chwili uroczo.
- Bywało lepiej. - odpowiedziałam. - Mam nadzieję, że higienistka będzie. - mruknęłam wpatrzona w podłogę.
- To znaczy? - chłopiec zmarszczył brwi.
- To znaczy, że nie zawsze jest. Mówiąc szczerze, to rzadko się zdarza żeby była. - wytłumaczyłam mu.
- Naprawdę? A co jeśli komuś stałoby się coś poważniejszego?
- Nie wiem, po prostu jedzie się na szpitala i tyle. W sumie to z tą higienistką to jest tak, że często jej nie ma, a czasem przychodzi w połowie dnia jak gdyby nigdy nic. Jest dziwna, mówię ci. - powiedziałam.
Gdy przechodziliśmy obok gabinetu dyrektora, on akurat wtedy musiał z niego wyjść. Spojrzał na nas marszcząc brwi. Był tak wysoki, że musieliśmy patrzyć w górę, by dostrzec jego piwne oczy.
- A co tu się wyprawia? Znowu chodźcie podczas lekcji po szkole? - zapytał lekko zdenerwowany.
- Nie! - wykrzyczeliśmy w jednym czasie z Miki'em, machając przecząco rękoma.
- My.. my idziemy do.. - zaczęłam.
- Do higienistki, bo....bo Diana..
- Był wf i koszykówka....i... i wtedy...
- Julie.... ona, palce.... i Diana... - mówił Mike gestykulując.
- Wybiła mi palec, bo... koszykówka i.... - wymieniałam z nim na przemian.
- Żeby zobaczyła... ona... pani higienistka... bo..
- Palec! Tak, mój palec... On, on boli. - krzyknęłam.
- Dobrze, już idźcie, i tak nic nie rozumiem. - powiedział obojętnie nauczyciel i odszedł w swoją stronę. Dobra. To było dziwne.
W końcu znaleźliśmy drzwi do gabinetu higienistki. Zatrzymaliśmy się przed nimi i Mike zapukał w nie mocno. Cisza. Zapukał po raz drugi i trzeci ale nic.
- Pewnie jej nie ma. - mruknęłam a Michael pociągnął za klamkę.
Weszliśmy do małego pomieszczenia z białymi ścianami. W koncie stało kasztanowe biurko, zabałaganione papierami a obok małe okno, wpuszczające do środka promyki zimowego słońca. Po prawej, na ścianie było kilka półek a pod nimi kran, po lewo zaś stało małe łóżko dla pacjenta.
- Wiedziałam, że tak będzie. Gdyby komuś innemu to się stało, ona na pewno by była. Ale to właśnie Diana Butterfly wybiła sobie palec, więc dziś specjalnie nie przyszła. - wnerwiłam się.
- Nie przesadzaj, tylko usiądź. - powiedział Mike, cicho chichocząc. Zrobiłam to co kazał, a on po chwili znów oglądał mój palec. - Jest wybity na bank, wystarczy owinąć bandażem dla usztywnienia. - powiedział po chwili, marszcząc brwi.
- Hmmm, doktorze Michael, jak doktor na to wpadł? - zapytałam, robiąc poważną minę, ale w duchu zwijałam się ze śmiechu.
- Cóż, wie się to i owo. - rzekł i zaczął szukać czegoś w półkach.
- Jeszcze mi pewnie doktor powie, że umie ów bandaż założyć? - spojrzałam na niego.
- Skąd panienka wiedziała? - popatrzył mi w oczy.
- Umie doktor?! Nie do wiary! - krzyknęłam, a po chwili już nie wytrzymaliśmy i wybuchnęliśmy niepohamowanym śmiechem.
- Oooo, znalazłem! Zaraz panienkę wyleczę! - krzyknął, nadal udając doktora Michaela.
- Wspaniale! Proszę się pośpieszyć, zaraz umrę! - rzekłam a Mike podszedł do mnie z bandażem w ręku. Usiadł obok mnie i wyciągnął dłoń. - Naprawdę Michael? Myślałam, że my tylko żartujemy. - zaśmiałam się.
- Nic z tych rzeczy, kiedyś Tito przeciął sobie dłoń, gdy źle złapał za nóż i zgadnij kto mu zabandażował rękę. - spojrzał na mnie tymi ślicznymi, ciemnymi tęczówkami.
- Ty? - uniosłam brew do góry.
- Tak, właśnie ja, więc oddajesz palec w dobre ręce. - zaśmiał się.
- Dobrze, tylko nie zrób z niego to, co zrobił profesor Lockhart, Harremu Potterowi na drugim roku nauki. - powiedziałam zapominając na śmierć, że teraz jest tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty pierwszy rok.
- Kto to Harry Potter? - zaśmiał się Michael, rozwijając bandaż.
- Yyyy... to... to nikt wielki. Kiedyś się dowiesz... - mruknęłam, błagając w duchu by nie zaczął mnie o niego wypytywać. Ależ ja jestem głupia! Na szczęście Mike, nadal w ciszy wykonywał swoją czynność.
Po chwili wziął moją dłoń w swoją rękę i zaczął owijać w okół mojego serdecznego palca, biały niczym śnieg bandaż. Robił to tak delikatnie, jakby bał się, że może mi go urwać. Zaśmiałam się w duchu. Spojrzałam na jego skupioną teraz twarz. W pewnym momencie Michael trochę za mocno ścisnął bandaż, przez co wydałam z siebie zduszony krzyk.
- Jeju przepraszam! - spojrzał na mnie gwałtownie, z przerażeniem na twarzy. To było urocze.
- Nic nie szkodzi. - zaśmiałam się.
- Przepraszam.. - powtórzył i wrócił do wcześniej wykonywanej czynności.
- To jak, jutro do was przychodzę? - zapytałam po chwili z uśmiechem.
- Tak, to znaczy jeśli chcesz... - mruknął, skupiony.
- Chcę. Twoi bracia są wspaniali. - przyznałam.
- Tylko tak mówisz, bo ich nie znasz. - zachichotał. - Potrafią robić dobre żarty, przyrzekam ci, że jeszcze nie raz spłoniesz przez nich ze wstydu. - powiedział, nie patrząc na mnie.
- Mam się bać? - podniósł na mnie wzrok. Chwilę patrzyliśmy na siebie w ciszy. Kurde, on jest serio przystojny.
- Tak. - potrząsł głową i wyprostował się. - Gotowe. - założył ręce na biodra i popatrzył na mnie z uśmiechem.
- Dziękuję Mike. - zaczęłam oglądać swój palec. - Dziękuję. - popatrzyłam mu w oczy.
- Drobiazg. - zaśmiał się.
- Wracajmy już na wf, pewnie do końca tygodnia nie będę ćwiczyła.
- Za pewne nie. - rzekł Michael gdy wyszliśmy z sali. - Ciekawe czy Julie zrobiła to specjalnie?
- Chyba aż tak głupia nie jest... - powiedziałam, po czym zapanowała niezręczna cisza.
- Jak się czujesz? - zapytał nagle chłopiec.
- Yyy... to znaczy? - uniosłam lekko brwi, nie do końca wiedząc co ma na myśli.
- Po wczoraj? - spojrzał na mnie. Wtedy wszystko do mnie wróciło, wszystkie wspomnienia.
- Próbuję o tym nie myśleć... - spuściłam wzrok w dół.
- Masz rację. To już przeszłość, historia. Tego już nie ma...
Kolejnego dnia, po szkole udałam się z Michaelem do jego domu. Oczywiście wcześniej informując o tym rodziców, bo jak by inaczej? Cieszyłam się, że znów spędzę czas razem z moim ukochanym zespołem, ale bądźmy szczerzy, nie wiadomo co ta czwórka wariatów znów wymyśli.
- Cześć mamo! - krzyknął Mike, gdy byliśmy już w środku.
- Oo, już jesteście? - wychyliła się zza kuchni.
- Dzień dobry. - przywitałam się z miłym uśmiechem, który kobieta odwzajemniła.
- Tak, gdzie wszyscy? - zapytał chłopiec.
- Siedzą w salonie i rozmawiają. - rzekła Katherine.
- Diana, idź do nich a ja zaraz przyjdę. - powiedział Michael, patrząc na mnie.
- Ok. - rzekłam obojętnie. Gdy odchodziłam, niechcący podsłuchałam krótką wymianę zdań, między czarnoskórym a jego rodzicielką:
- Jest Joseph? - wyszeptał Mike.
- Nie, wyszedł przed chwilą na ryby. Mówił, że wróci przed wieczorem, chcę jeszcze dziś zrobić próbę. Nie chcę być nie miła, ale niech Diana nie zostaję do późna. - powiedziała.
- Jasne. - odrzekł i jeszcze coś chwilę rozmawiali, ale nie usłyszałam ponieważ właśnie stanęłam w drzwiach do salonu. Każdy przestał rozmawiać i popatrzył na mnie.
- Hej... - wyszeptałam nieśmiało. Czy ja miałam coś na twarzy? Dlaczego oni się tak gapili na mnie, jak na idiotkę?
- Diana! - podbiegła do mnie Janet. - Ale fajnie, że przyszłaś! Chcesz zobaczyć moją nową sukienkę?! Chodź! - nie czekając na moją odpowiedź zaciągnęła mnie na kanapę, gdzie leżało ubranie. Dziewczynka wzięła w swoje drobne rączki, błękitny materiał i pomachała mi nim przed twarzą.
- Jest śliczna Donk! Naprawdę! - powiedziałam, patrząc na małą.
- Wiem! - rzekła a ja zaśmiałam się cicho. Wtedy do pomieszczenia wszedł Michael.
- To co, bierzemy się za twoją pracę domową Diana, tak? - zapytał stając na środku, z rękoma na biodrach.
- Tak. - wstałam z kanapy i usiadłam przy stole razem z grupą The Jackson 5.
Chłopcy zaczęli mi opowiadać o początkach zespołu, jak to wszystko się zaczęło, kiedy, ile albumów wydali, jakie piosenki są hitami, po prostu cała historia The Jackson 5. Słuchałam tego wszystkiego z otwartymi ustami i wszystko sobie notowałam. Jestem dumna, że mogę być fanką takiego wspaniałego zespołu. A braciom Michaela trzeba przyznać, że świetnie opowiadają, dorzucając niekiedy swoje trzy grosze czy jakieś żarciki. Czas szybko mijał i po dwóch godzinach miałam już cały materiał. Teraz wystarczy zasiąść w domu i wszystko na spokojnie ułożyć w spójne zdania, a dobrą ocenę mam gwarantowaną.
Siedzieliśmy nadal przy stole, a Tito właśnie opowiadał kolejną śmieszną historię, gdy nagle klamka drzwi wejściowych przekręciła się i do domu wszedł Joseph. Kiedy był w salonie popatrzył na nas wszystkich, a jego twarz nie wykazywała żadnych emocji.
- D-dzień dobry. - powiedziałam cicho.
- Dzień dobry. - odparł, rzucając kurtkę na krzesło. - Tito, Jermaine już mi iść przygotować gitary. Za pięć minut próba. - burknął i usiadł na przeciwko mnie. Patrzyłam na niego ze strachem. - Ty jesteś pewnie Diana. - odezwał się po chwili przyglądania się mi.
- T-tak, to ja. Może już sobie pójdę, skoro Mike będzie miał... - wstałam ale powstrzymał mnie stanowczy głos mężczyzny.
- Nie. Nie masz ochoty popatrzyć jak The Jackson 5 zachowuje się podczas próby? - zapytał. Nie wiedziałam co mam mu na to odpowiedzieć. Z jednej strony bałam się go i wołałam wracać do domu, ale z drugiej... zobaczyć Mika podczas próby... to było by coś fantastycznego!
- N-no... no dobrze... mogę zostać. - wydusiłam z siebie, siadając z powrotem. Nie wiem czy dobrze postąpiłam, niech się dzieje co dziać się ma.
Już po chwili grupa zaczęła swoją próbę. Z początku wszystko szło bardzo dobrze, wprost świetnie! Michael pięknie śpiewał, Tito i Jermaine wyśmienicie grali, a Jackie i Marlon cudownie tańczyli. Ja siedziałam z boku i po prostu na nich patrzyłam, czułam się wyróżniona, że to właśnie ja widzę ich próbę. Joseph siedział prosto przed nimi i wszystkim dyrygował.
W pewnym momencie, Michael pomylił tekst, wszystko mu się poplątało. Widziałam jak Joseph zaciska dłonie w pięści.
- ŹLE! Źle, źle, źle! - zaczął krzyczeć. - Co ty robisz?! Nie umiesz tekstu??!! - wrzasnął a Mike wyraźnie się przeraził.
- U-umiem, tylko... jestem zmęczony, miałem ciężki dzień w szkole... - zaczął, ale przerwał mu mężczyzna.
- Co miałeś? Ty...! - rozejrzał się po pomieszczeniu, a złość w prost w nim kipiała. Nagle zatrzymał wzrok na mnie, przestraszyłam się. On mnie nie uderzy, prawda? Nie ma prawa.
- Panienka Diana musi chyba już iść do domu. - powiedział po chwili, próbując zachować spokój i wprost nie wyrzucić mnie za drzwi.
- T-tak... - zająkałam się, pośpiesznie wstając. Chwyciłam za jedno ramię plecaka i zaczęłam szybko iść. - Chłopaki.. - spojrzałam na braci Michaela, lekko im machając. - Do widzenia. - zwróciłam się do Josepha, skinając głową. - Pa Mike. - spojrzałam na twarz Michaela. Malowało się na niej czyste przerażenie.
- Pa. - mruknął smutnie. Szybko wyszłam z domu, żegnając jeszcze panią Jackson. Wybiegłam na drogę i wtedy poczułam coś, co kazało mi zawrócić. Nie wiem co to było, ale wydawało się być silne. Znów weszłam na podwórko Jacksonów i stanęłam na środku trawnika. Spojrzałam w stronę okna, gdzie chłopcy mieli próbę. Nie wolno podglądać, ale... Ciekawość zwyciężyła i podeszłam cicho do szyby. Starałam się by nikt mnie nie zauważył, wtedy dopiero by było.
Widziałam Josepha, który chodził nerwowo po pokoju i wrzeszczał, jednak nie byłam w stanie usłyszeć co konkretnie. Mike mu coś mówił, a jego gniew wzrastał. Reszta patrzyła na to wszystko jak na jakieś przedstawienie, pewnie gdyby się odezwali, dostali by. Nagle na twarzy Michaela pojawiła się złość i krzyknął coś do ojca, o ile można go tak nazwać. Wtedy zobaczyłam coś, czego nigdy nie chciałam zobaczyć. Joseph gwałtownie chwycił za kabel od żelazka i podchodząc do chłopca, mocno uderzył go nim w ramię. Zakryłam usta dłonią a w oczach poczułam cisnące się łzy. Mężczyzna powtórzył czynność jeszcze dwa razy, a gdy Mike upadł, Jackie odciągnął go od chłopca.
Nie mogłam dłużej na to patrzeć, to był dla mnie wielki szok. Nigdy nie sądziłam, że na własne oczy zobaczę coś takiego. Mój biedny Mike... Zaczęłam biec w stronę swojego domu. Łzy spływały po moich policzkach coraz szybciej. Dlaczego ja to widziałam, dlaczego?? Optarłam rękawem oczy i biegłam dalej. Zatrzymałam się obok kasztanowej ławki i usiadłam na niej, oddając się rozpaczy. Dlaczego Joseph to robi? Jak tak można, jak tak można do cholery jasnej!!?? Przecież Michael to anioł, nigdy bym nie podniosła na takie dziecko chociażby palca. Jak Mike może się teraz czuć? Ma całkowicie zniszczoną psychikę!
Rozmyślając i nadal płacząc wróciłam do domu. To zdarzenie mną wstrząsnęło. Cicho poszłam do swojego pokoju i rzuciłam się na łóżko. Mój biedny Mike... A ty Diana, idiotko, po co tu jesteś? Już zapomniałaś jaki jest twój cel przybycia tu? Miałaś pomóc Michaelowi, zrobić z jego życia bajkę! A dotychczas tylko przynosisz mu kłopoty. Musisz działać Diana! Musisz zacząć działać.
***
Maraton 2/3
No to dzisiaj już życzenia na poważnie:
Życzę wam zdrowia, szczęścia, spełnienia wszystkich marzeń, dobrych ocenek w kochanej budzie, żebyście spotykali na swojej drodze życia tylko wspaniałych ludzi godnych was, którym będziecie mogli zaufać i mieć w nich wsparcie. Oczywiście duuuużo Mika bo jakby inaczej! Najlepiej to by było gdybyśmy się wszyscy razem spotkali XD. Dobra nie wiem co dalej pisać, po prostu WESOŁYCH ŚWIĄT SPĘDZANYCH RAZEM Z KOCHAJĄCYM WATTPADKIEM <3
wasza upośledzona Luiza <333
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top