Rozdział 20

- Diana!! - ze snu wyrwał mnie głos mamy dobiegający z dołu. - Ktoś do ciebie dzwoni!

Kto normalny chcę coś ode mnie tak wcześnie? Przytarłam oczy i wstałam do pozycji siedzącej, ziewając. Spojrzałam na zegar wiszący na ścianie; dochodziła dziesiąta. No dobra, nikt normalny nie śpi do tej godziny, ale są wyjątki, ok? Tymi wyjątkami jestem ja. Leniwie zwlokłam się z łóżka i zeszłam na dół.

- Kto i co? - zapytałam patrząc na mamę. Zamiast mi odpowiedzieć, ta wepchneła mi słuchawkę w rękę.

- Sama zobacz. - zniknęła w kuchni.

- Halo? - powiedziałam zachrypniętym głosem po czym chrząknełam.

- No w końcu! Cześć Diana, dzwonię do ciebie od dziewiątej! - to był głos... Michaela?

- Yyyy... przepraszam, spałam. - zawstydziłam się. - A coś się stało?

- Tito dał mi dziś farby, pomyślałem, że może pomalowalibyśmy w środku ściany naszej fortecy? - zapytał. Serio Michael, tylko po to zrywasz mnie z łóżka?

- Yyyy, no dobra. Zadzwonię tylko jeszcze do Alicji, ok? I jeszcze o której się spotykamy i gdzie?

- Na przystanku głównym?

- Ok, to ja dzwonię do Alicji.

- Dzwoń, śpiochu. - zażartował i się rozłączył. Uśmiechnełam się pod nosem i wybrałam numer do złotowłosej. Po kilku sygnalam usłyszałam jej niemrawy głos.

- Halo? - mogę się założyć, że na jej twarzy widniał grymas.

- Cześć Alicja, to ja Diana. Mike dostał farby od Tito i chciałby pomalować dziś naszą fortecę. Idziesz? - zapytałam.

- Hmmm, no nie wiem Diana. Okres mnie złapał i umieram. Brzuch mnie baardzoo boli i cały czas leżę, może pójdziecie sami? Przykro mi, ale nie tym razem.

- No dobra, leż i odpoczywaj. - rozłączyłam się.

Przyznam, że mnie to zasmuciło. Alicja to w końcu dziewczyna więc w jej towarzystwie czuję się bardziej swobodnie, ale już dobra. Po raz kolejny zadzwoniłam do Mikie'go, który odebrał po kilku sekundach, jakby czekał obok telefonu.

- Halo? Alicja nie idzie, źle się czuję. - powiedziałam.

- To pójdziemy sami. Chyba, że nie chcesz? - zapytał a ja się wahałam.

- Niee, pójdziemy. To za kilka minut obok przystanku.

- Ok, pa.

- Na razie. - rozłączył się. Dobra, ja się teraz muszę szybko pozbierać! Pobiegłam do łazienki i wykonałam te wszystkie rutynowe czynności. Ubrałam się i powiedziałam, rodzicom, że idę z Michaelem i Alicją na spacer. Musiałam powiedzieć, że Alicja też idzie bo oczywiście by się czepiali i robili dziwne miny. Szczególnie mama.

      Po chwili byłam już w drodze. Boże, co ja robię ze swoim życiem? W oddali zauważyłam machającego do mnie Michaela. Widać ma dziś dobry humor.

- Witam śpiocha! - zawołał gdy byłam już blisko.

- Ha ha ha, kto normalny idzie malować ściany rano w niedzielę. - powiedziałam.

- Jak nie chcesz to możemy wracać do domów.

- No przecież żartuję, chodźmy.

     Nie minęło kilkanaście minut a już byliśmy w fortecy i malowaliśmy ściany. Nie obyło się oczywiście, bez żartów i śmiechów. Mike opowiadał mi właśnie jak wystraszył La Toy'e prawię na śmierć, gdy nagle usłyszeliśmy dwa strzały.

Podnieśliśmy na siebie zdziwione wzroki, poczym odłożyliśmy pędzle i podeszliśmy do okna. A raczej do dziury, która nazywana była oknem. Ja stanełam po prawej, Mike zaś po lewej. Jednak cofneliśmy gwałtownie głowy, gdy kilkanaście metrów przed domkiem zauważyliśmy dwóch mężczyzn. Obok nich leżało chyba jakieś zwierzę.

- Myślisz, że to leśnicy? - zapytałam spoglądając na Michaela.

- Nie wydaje mi się. Spójrz na to coś co zastrzelili. O ile dobrze widzę to jest sarna, w dodatku cała we krwi. Leśnicy nie postąpili by tak brutalnie. - powiedział wpatrzony w ludzi.

- W taki razie kto to? - byłam naprawdę ciekawa. Chłopak spojrzał na mnie ze zmartwieniem w oczach. Przyznam, że trochę mnie to przeraziło.

- Jermaine opowiadał mi kiedyś o ludziach, którzy zabijają zwierzęta, wyjmują z nich wnętrzności, które zakopują, wypełniają skóry tych zwierząt puchem i nielegalnie sprzedają. - powiedział na jednym wdechu.

- Myślisz, że to są tacy ludzie? - zapytałam przerażona.

- Nie jestem pewny, ale nie możemy tego wykluczyć. - spojrzał na mężczyzn a ja zakryłam usta dłonią.

Byli zbyt daleko byśmy usłyszeć co mówią, ale widziałam jak z wszystkich stron oglądają swoją ofiarę. Nagle jeden z nich popatrzył w naszą stronę i wskazał palcem na fortecę. Szybko schowaliśmy się za ścianą, tak by nas nie zauważyli. Czułam jak serce mi przyśpiesza. Nerwowo zerkaliśmy na siebie z Michaelem. Powoli wychyliłam kawałek głowy, tak żebym mogła chociaż odrobinę zobaczyć. Przestraszyłam się jeszcze bardziej gdy zobaczyłam, że jeden z nich idzie w naszą stronę. Po chwili dało się słyszeć jakieś krzyki. Razem spojrzeliśmy w miejsce gdzie stali; mężczyzna który do nas podchodził zawrócił i podniósł razem z drugim sarnę, poczym razem zaczęli do nas podchodzić.

- Boże, Michael co teraz będzie? - zapytałam błądząc wzrokiem po jego twarzy, jakbym próbowała znaleść na niej jakiś dobry plan.

- Nie wiem. - chłopak chyba bał się tak jak ja. Powstrzymałam łzy, które zbierały się w moich oczach. Przecież byliśmy światkami jak dwójka ludzi robi coś nielegalnie. Oni nas tak sobie nie wypuszczą. Będą wiedzieć, że wygadalibyśmy wszystko policji. Boże, a co jeśli oni nas zabiją?!

- Mike, ja się boję. - wyszeptałam.

- Ja też. - odparł. Oboje szybko i nierówno oddychaliśmy, ciągle błądząc po swoich twarzach.

- Zaglądnij przez okno. - gdy usłyszałam wyraźny głos jednego z mężczyzn podskoczyłam jak poparzona. Po pierwsze to oznaczało, że są już blisko, po drugie... co?! Zaglądnąć przez okno?! To już po nas!

- Poczekaj, odłóżmy sarnę w krzaki, chyba nie chcesz by ktoś nas przyłapał. - odezwał się ten sam mężczyzna.

Po tych słowach Mike wychylił lekko głowę, bowiem miał lepszy widok. Chyba oddalili się gdzieś za fortecę bo nie było ich widać i słyszeliśmy tylko niezrozumiały bełkot.

- Dobra, zaglądnij przez okno i sprawdź, czy ktoś tam jest. - usłyszeliśmy jak się zbliżają.

Myślałam, że serce zaraz wyskoczy mi z klatki piersiowej. Wszystkie moje myśli zwineły się w kłębek i plątały po moim umyśle. Przed oczami miałam najgorsze scenariusze. Widziałam jak Michael zerka ostatni raz przez okno poczym robi szybki krok w przód, wyciąga do mnie rękę, którą umieszcza na moich plecach i przysuwa mnie do siebie najbliżej jak się da, robiąc ze mną krok w tył i przywierając do szafki, która za nim stała dodatkowo zasłaniając nas starą firanką. Patrzyłam ze strachem w jego oczy, nie bałam się Miki'ego tylko całej tej sytuacji. Przyłożył palec do swoich ust, dając mi tym znak bym zachowała się najciszej jak umiem. I tylko ten palec oddzielał nasze twarze. Jego tęczówki także były wpatrzone w moje. Czułam jak mocno trzyma dłoń na moich plecach, nadal mnie do siebie przybliżając chodź było to prawie niemożliwe. Pomiędzy naszymi klatkami piersiowym nie było ani szparki odstępu. Położyłam rękę na jego lewym ramieniu, próbując trochę się od niego oddalić, ale on mi nie pozwolił. W sumie w tej sytuacji to było słuszne z jego strony, przecież nie mogli nas zobaczyć! Nasze twarze dzieliły milimetry, ta bliskość była niebezpieczna.

- Jest tam ktoś? - usłyszałam głos tego mężczyzny i aż cała zadrżałam.

- Chyba nie. - powiedział drugi. - Ale mogę jeszcze wejść do środka i sprawdzić. - zaproponował.

Zamarłam, jeśli by to zrobił byłoby po nas. Słyszałam nasze bicie serc, które w tej chwili wydawały mi się tak głośne jak stukanie w coś młotem z ogromną siłą. Starałam się nie oddychać by być cicho. Wpatrywanie w tęczówki Michaela trochę mnie uspokajało, widziałam tam kosmos.

- Nie, nie ma sensu. Wracajmy, żeby ktoś nas nie zauważył. Stąd nie daleko jest na ulicę. - powiedział ten pierwszy a ja odetchnełam w duchu z ulgą. Po chwili usłyszeliśmy jak ich głosy stają się coraz mniej wyraźne, co oznaczało, że się oddalili. Kilka minut staliśmy jeszcze w tej pozycji i nie robiliśmy żadnych ruchów, ale potem Mike zaczął luzować swoją dłoń na moich plecach co nas oddaliło. Po chwili już mnie puścił i wyjrzał przez okno.

- Odchodzą. - wyszeptał.

Też zaglądnełam i zobaczyłam w oddali dwie sylwetki mężczyzn coś dzwigających. Osunełam się po ścianie przykładając ręcę do czoła.

- Boże, to było straszne. - udało mi się wydusić.

- Tak. - Mike na mnie spojrzał. - Musimy za nimi iść. - rzekł. Spojrzałam na niego, jak na ostatniego idiotę.

- Co?! - nie wiem czy się przesłyszałam czy co.

- Musimy za nimi iść. - powtórzył, a ja naprawdę mysłam, że ogłuchłam.

- Po co? Żeby nas zabili? - Michael chyba przestał racjonalnie myśleć.

- Nie, żeby sprawdzić gdzie siedzą i zawiadomić policję.

- Chyba zgłupiałeś! Ja nigdzie nie idę! - powiedziałam zdenerwowana.

- Dobra, jak chcesz. - skręcił do drzwi i już stał w progu.

- Michael poczekaj! - pobiegłam za nim. Szedł w kierunku z którego przyszli mężczyźni. - Naprawdę chcesz tam iść?

- Tak. - usłyszałam tylko. Co ja miałam teraz zrobić? Nie zatrzymam go, jest zbyt upary. Iść z nim? To chyba jedyne, najgorsze wyjście. Podbiegłam do niego, próbując dotrzymać mu kroku. Rozejrzałam się nerwowo po lesie, poczym przybliżyłam się do niego jeszcze bardziej.

- Jesteś wariatem Michael. - spojrzałam na niego. - A ja jeszcze gorszym.

     Po niecałych dwóch godzinach w końcu zobaczyliśmy za krzakami, ogrodzony, szeroki domek. Przyznam, że w czasie gdy szliśmy ciągle błagałam Michaela, żebyśmy zawrócił ale wiecie, jaki on jest. Schowaliśmy się za ogromnym drzewem, patrząc na mężczyzn robiących coś obok domu.

- Ok, przyszliśmy tu, wiemy gdzie oni są. Teraz wracamy i idziemy na policję. - powiedziałam stanowczo. Michael przyglądał się uważnie mężczynął, przez co miałam wrażenie, że mnie nie słucha.

- Weszli do domu. - odezwał się.

- No i? My teraz idziemy po policję. - pociągnełam go za ramię, ale on jak stał, tak stał. - Michael! - syknełam.

- Wejdziemy do środka. - rzekł a ja myślałam, że zaraz tam zwariuję.

- Że co? Czy ty się dobrze czujesz człowieku? Po co?! - szarpnełam go lekko za ramię, zmuszając przy tym by na mnie spojrzał.

- Myślisz, że policja uwierzy dwójce gówniarzy? Musimy dać im dowód. - znów zaczął obserwować dom.

- Jaki dowód? Może mamy wejść tam, pomóc im rozwalić to zwierzę a potem wziąść serce tej sarny i powiedzieć im: dobra, to my idziemy pokazać to serce policji, żeby was wsadzili, na razie! I potem zanieść to na posterunek?! Może wtedy nam uwierzą! - wyrzuciałam ręcę w górę.

- Spokojnie. Rozejrzymy się, coś weźmiemy i wrócimy, ok? - spojrzał na mnie. I co ja miałam odpowiedzieć, temu wariacie? Bałam się, naprawdę się bałam, ale co? Miałam go zostawić i pobiec do domu?

- No dobra, ale szybko. - nie wiem co mną wtedy kierowało ale głupia, zgodziłam się.

       Powoli podeszliśmy do domu i stanęliśmy przed drzwiach.

- Michael, jesteś głupcem! - szepnełam a Mike pociągnął ostrożnie za klamkę.

Cicho weszliśmy do środka. Gdy tylko usłyszałam głos mężczyzn dobiegający zza ściany zaczęłam histeryzować. Szybko oddychałam i cała się trzęsłam. Zauważyłam, że do salonu, w którym siedzieli nie było drzwi tylko otwór w ścinie! Super! Poczułam jak Michael ciągnie mnie za rękę, zmuszając bym szła za nim. Po chwili schowaliśmy się za stertą pudeł, która stała pod ścianą. Nerwowo zerkałam w stronę salonu, z którego dobiegała niezrozumiała rozmowa mężczyzn.

- Dobra Michael, wracamy. - starałam się mówić najciszej jak tylko jest to możliwe.

- Musimy wziąść dowód. - odparł i rozglądnął się po pomieszczeniu.

     Ściany były szare i gdzie nie gdzie obdarte. Wszędzie stały wypchane zwierzęta co tylko dodawało mroku temu miejscu.

Nagle Michael powoli wstał i zaczął otwierać pudełko na samej górze. Boże, przecież oni mogli go zauważyć! Szybciej Jackson! - wrzeszczał mój umysł. Usłyszałam zbliżające się kroki i głośniejszą rozmowę. Panie Boże pomóż nam! Szybko pociągnełam Michaela za kurtkę, przez co znów kucnął obok mnie. Mężczyźni byli tak blisko, widziałam ich przez szpary. Czułam jak serce mi kołacze a w skroniach mi pulsowało. Byłam zbyt przerażona by zrozumieć ich rozmowę, chodź stali zaledwie kilka kroków od nas. Nawet nie zauważyłam kiedy wyszli z domu.

      Siedzieliśmy jeszcze jakieś dziesięć minut za pudłami gdy w końcu odważyłam się wstać. Powoli podeszłam do drzwi i drżącą ręką nacisnełam klamkę. Widziałam kątem oka jak Mike na mnie patrzy. Pociągnełam w  jedną i drugą stronę, i.... nic! Zaczęłam lekko szarpać. Po chwili robiłam to coraz mocniej.

- Diana. - Mike do mnie podszedł. Też zaczął szarpać. Wtedy zrozumiałam co się stało.

- Boże, Michael zamknęli nas! - spojrzałam na niego. Osunełam się na podłogę chowając twarz w dłoniach. Nie płakałam, byłam zbyt przerażona. Po chwili chłopak zrezygnował i przestał szarpać.

- Przepraszam, to moja wina. Mogłem cię posłuchać. - powiedział patrząc na mnie. Podniosłam na niego wzrok.

- Tak, mogłeś! - warknełam. Zobaczyłam jak ze smutkiem patrzy na drzwi. Zapomniałam chyba jak bardzo jest wrażliwym człowiekiem.
- Przepraszam. Ja po prostu się boję, Michael. - rzekłam.

- Wiem, i zgadzam się z tobą. Jestem do niczego. - spuścił głowę na dół a ja wstałam.

- Przestań tak mówić! Damy radę, uciekniemy stąd. - spojrzałam na niego i poczułam jak wypełnia mnie nadzieja.

     Szybko weszłam (a raczej wbiegłam) do salonu. Zaczęłam gorączkowo rozglądać się za jakimi kolwiek drzwiami, ale nigdzie nie było! Przyszedł Mike, który miał rozglądnąć się w innych pomieszczeniach.

- Nigdzie nie ma drzwi! - wykrzyczałam przestraszona.

- Diana! Okna! - czarnoskóry wskazał palcem na dwa okna, umieszczone wysoko nad kanapami. Już po chwili chłopak stał na jednej z nich i przyglądał się szybie, a ja nie widziałam co takiego ciekawego w niej widzi. Gwałtownie na mnie popatrzył z grobową miną.

- Nie da się ich otworzyć! - te słowa sprawiły, że zakręciło mi się w głowie. Myślałam, że zaraz zemdleję.

- To jest jakieś więzienie! - krzyknełam zrezygnowana i usiadłam na kanapie. - Nigdy stąd nie uciekniemy! Nigdy! - poczułam pojedynczą łzę, spływającą po moim policzku. Diana nie możesz płakać! Nie możesz, jesteś silna! Na pewno jest tu jakieś wyjście, na pewno! - próbowałam dodać sobie otuchy. Nagle Michael wstał i podszedł do szafy stojącej pod ścianą. Naprawdę Mike, podziwiasz teraz meble!?

    - D-d-diana!! - wykrzyknął aż mi zabrzęczało w uszach. - T-tu... tu są drzwi!!! - spojrzał na mnie.

Podskoczyłam jak oparzona i już po chwili stałam obok chłopca. Za szafą były metalowe drzwi. Michael położył rękę na klamkę a ja przestałam oddychać. Nasza jedyna nadzieja... Nagle... drzwi otworzyły się! Poczułam jak przepełnia mnie radość. Z uśmiechami prześlizgneliśmy się przez szparkę.

Po chwili znaleźliśmy się w małym, ciemnym pomieszczeniu. Uderzył we mnie niesamowity chłód a po plecach przeszły mi dreszcze. Poczułam w nozdrzach odurzających zabach, który sprawił, że prawie puściłam pawia. Było tu wilgno i mrocznie. Nagle drzwi za nami zamknęły się z wielkim hukiem i oboje podskoczyliśmy. Nerwowo podeszłam i chciałam chwycić klamkę, ale... nie był jej tam!

- M-michael... - zająkałam się a chłopak do mnie podszedł. - T-tu....t-tu...tu nie ma klamki!

- Co?!?? - zaczęliśmy macać drzwi, jakkolwiek to brzmi.

- Michael, czy my tu zostaniemy na zawsze? - spojrzałam na niego zrezygnowana. Czarnoskóry chwilę patrzył mi w oczy, jakby bał się odezwać.

- Ja...Ja nie wiem. - spuścił wzrok.

Poczułam jak do moich oczu napływają łzy, nie chciałam płakać przy Michaelu. Jeśli my zostaniemy tu na wieki i umrzemy tu, to... może powinien wiedzieć kim ja jestem i jak znalazłam się w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym pierwszym roku. Sama już nie wiem co ja mam robić! My umrzemy!

     Nagle wybuchnęłam niepohamowanym płaczem. Zjechałam po ścianie w dół i ukryłam twarz w dłoniach, szlochając. Poczułam jak Mike też obok mnie siada, zgina kolanana i chowa w nich głowę. Nie minęło kilka minut a usłyszałam, od jego strony cichy płacz. To takie kochane, jak chłopak płaczę, ale teraz to i tak nie miało większego znaczenia. Zginiemy tu, ta myśl zawładnęła moim umysłem. Siedzieliśmy tak obok siebie i po prostu płakaliśmy. Płakaliśmy przez głupotę jaką zrobiliśmy.

     Usłyszałam trzask drzwi i podniosłam przerażona głowę, spoglądając na Michaela. Wyglądałam zapewne okropnie; mokre od łez policzki, spuchnięte oczy i rozczochrane włosy. Spędziliśmy chyba niecałe dwie godziny na bezczynnym siedzeniu i szlochaniu, ale co innego mieliśmy zrobić.

     Z trudem wyłapałam zbliżające się w naszą stronę kroki. Mike mocno szarpnął mnie za rękę i poprowadził za stertę drewnianych skrzyń i jakiś dużych worków. Usiedliśmy przy ścianie ledwo mieszczące się za tymi przedmiotami. Na szczęście w tym miejscu byliśmy całkowicie niewidoczni. Ciemność tego pomieszczenia tylko nam pomagała bardziej się zakamuflować.

    Po chwili dało słyszeć się przesuwanie szafy i otwieranie metalowych drzwi.

- Ale smród! - dało się słyszeć męski głos. Umiałam teraz już rozróżniać głosy tych dwóch mężczyzn. Jeden z nich, ten bardziej mądrzejszy miał dużą chrypkę, a ten drugi miał bardziej delikatny głos co i tak nie sprawiało, że jego bałam się mniej.

- Mówiłem ci trzy dni temu, żebyś zakopał kilka tych worów fajtłapo! - odezwał się Pan Chrypka.

- Wiem Kevin, zapomniałem. - usłyszałam. Hmm, czyli nasz Pan Chrypka to Kevin, ok.

- Max, idioto! - wrzasnął a ja zadrżałam. Zacisnełam powieki, tak bardzo się bałam. Po chwili niedaleko nas wylądował kolejny wór. Co oni w nich trzymali? To było dziwne. Po około dziesięciu minutach wyszli, zatrzaskując za sobą drzwi.

    - Wiesz może która godzina? - wyszeptałam, ocierając łzy, gdyż przedtem nie zdążyłam tego zrobić.

- Nie, nie mam zegarka. - spojrzał tępo przed siebie. Z moich obliczeń wyszło, że jest coś koło piętnastej. Rodzice pewnie niczego się nie obawiają, nie wiedzą gdzie wylądowaliśmy.

- Michael, umrzemy tu? - zapytałam najciszej jak umiałam. Chłopak nic na to nie odpowiedział. - Nie chcę tu umrzeć, Michael. - mówiłam jak mała dziewczynka. Zauważyłam jak po policzku chłopca spływa bezbarwna łza. Poczułam kolejną falę płaczu. - Przepraszam Mike. - ukryłam twarz w dłoniach. - Gdybym cię zatrzymała to... - szlochałam.

- Nie, gdybym to ja cię posłuchał, nigdy byśmy się tu nie znaleźli. - spojrzeliśmy na siebie. Łzy nadal spływały po moich zmęczonych policzkach strumieniami. - Nie płacz. Musimy wierzyć, że policja nas znajdzie. Przecież nasi rodzice zauważą, że nas nie ma i zacznął nas szukać.

- Nie, Mike. Chociażby nawet przyszli do fortecy to nie ma śladów, które przeprowadzą ich tutaj. - rzekłam, nie mogąc pohamować łez.

- Ale policja ma psy, wywęszą nas. - z jego oczu zaczęło spływać więcej pojedynczych kropelek. Widziałam, że boi się tak samo jak ja, ale oczywiście jest chłopcem i próbuję to ukryć.

- Nie chcę tu umrzeć, Michael.

     Godziny ciągnęły się tu niemiłosiernie. Kevin i Max już więcej nie wchodzili to tego paskudnego pomieszczenia, o ile można to tak nazwać. Tu jest bardziej podobnie jak w jakiejś piwnicy czy coś.

Siedzieliśmy z Michaelem w ciszy i myśleliśmy. Co teraz będzie? Uratują nas? Uciekniemy czy umrzemy? Jak to możliwe, że bezbronne malowanie ścian zamieniło się w siedzenie w mrocznym pomieszczeniu, z dwoma przestępcami pod jednym dachem. Zastanawiałam się czy powiedzieć Michaelowi o moim celu, o jego przyszłości. Cholera! Ja się tu znalazłam żeby nie doszło do śmierci Michaela Jacksona w wieku pięćdziesięciu lat a teraz zginiemy jako trzynastolatkowie! Miałam tyle zmienić! Mike miał szczęśliwie żyć, bez problemu z tabletkami, oskarżeniami i tym wszystkim! Miałam przypilnować żeby szczęśliwie się zakochał i miał gromadkę dzieci, i żył by długo i szczęśliwie. A co się stało? Siedzimy i czekamy nie wiadomo na co!

      - Ciekawe czy rodzice już zauważyli, że długo nas nie ma. - wyszeptałam, przerywając tą okropną ciszę.

- Mam nadzieję, że tak. Jak myślisz, która godzina? - spojrzał na mnie.

- Hmmm... - zamyśliłam się. - Strzelam, że coś około osiemnastej lub dziewiętnastej. - rzekłam.

- W takim razie na pewno zauważyli, znajdą nas zobaczysz! - dodawał mi otuchy. Uśmiechnełam się lekko. Mam nadzieję, że tak będzie.

- Nogi mi zcierpły. - powiedziałam w końcu, próbując się wyprostować co oczywiście było niemożliwe. Dla bezpieczeństwa musieliśmy siedzieć za tymi skrzyniami, ze zgiętymi mocno do siebie kolanami i cierpieć.

- Mi też, a pomyśl sobie co będzie po nocy. - odparł.

- Ja tu nie zasnę, za bardzo się boję. - wpatrzyłam się w swoje, jakże ciekawe buty.

- Ja też. - spojrzał na mnie. - Jutro spróbujemy stąd uciec.

- Jak? - poczułam cisnące się w moich oczach łzy.

- Jeszcze tego nie wiem, ale jakoś stąd uciekniemy. Obiecuję.

     Na niebie za pewne świeciły już gwiazdy a my nadal siedzieliśmy skuleni, za stertą skrzyń i milczeliśmy. Słowa były tutaj zbędne, po za tym o czym mieliśmy rozmawiać? Co kilka minut w moich oczach zbierały się łzy, ale jakoś je powstrzymywałam. Mężczyzn nie było już słuchać, co oznaczało, że poszli spać. Boże, noc w zimnym, mrocznym pomieszczeniu razem z dwoma przestępcami, nie wyobrażam sobie tego. Jeszcze ja oczywiście jestem takim tchórzem, że masakra.

Zawsze gdy byłam mała i się bałam lub mnie coś bardzo bolało szłam do taty i kazałam mu ściskać mocno moją rękę. Robił to, a mi naprawdę było lepiej. Teraz też tego potrzebowałam. Taaak: ,,Mike, ściśniesz mi dłoń bo się boję, ale tak mocno", już widzę jak biegnie mi na pomoc. Boże kogo ja oszukuję, po prostu potrzebuję się do kogoś przytulić i tyle. Chcę być w domu, po raz pierwszy tęsknię za Olivią!

    - Śpisz? - usłyszałam szept.

- Nie, nie dam rady tu spać. - odparłam równie cicho. - Michael opowiedz mi jakieś śmieszne historyjki. - poprosiłam.

- Hmmm, ale jakie? - spojrzał na mnie pięknymi, ciemnymi tęczówkami. Nawet w mroku były niesamowite.

- Po prostu coś śmiesznego.

- Nie znam śmiesznych historyjek. - odwróciłam na niego wzrok.

- Nie kłam Michael. W takim razie coś zaśpiewaj. - nie dawałam za wygranął.

- Co mam zaśpiewać? - patrzył na mnie.

- Nie wiem, masz może jakieś nowe piosenki?

- Powiedzieć ci tajemnicę? - zapytał nagle.

- Noo! - zaciekawiłam się.

- W przyszłym roku, to jest w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym drugim, prawdopodobnie wydam swój solowy album, ale nie mów o tym nikomu.

- Naprawdę! To świetnie! - musiałam udawać zaskoczonął, przecież byłam fanką Michaela Jacksona z przyszłości, widziałam, że zbliża się data wydania jego pierwszego albumu solowego.

- Mamy już kilka piosenek. - powiedział nieśmiało.

- Zaśpiewaj mi! Proszę! - w moich oczach błyszczały iskierki. Ja, Diana Butterfly miałbym usłyszeć jako pierwsza nową piosenkę mojego idola!

Michael tylko cicho chrząknął i zaczął:

Got to be there, got to be there 
In the morning 
When she says hello to the world 
Got to be there, got to be there 
Bring her good times 
And show her that shes my girl 
Oh what a feeling therell be 
The moment I know she loves me 
Cause when I look in her eyes I realize 
I need her sharing her world beside me

Podczas gdy to cicho śpiewał, ja zatopiłam się w jego pięknym głosie. Naprawdę był królem sceny! Już teraz! Z największą uwagą wsłuchiwałam się w każde słowo, które przyprawiało mnie o dreszcze. Rozpływałam się pod jego barwą głosu. Boże, jak ja kocham jego głos! Wtedy przypomniało mi się, że w dwa tysiące osiemnastym roku, mówiłam, że Michael Jackson w wieku piętnastu lat był przystojny i podobał mi się. Nie wiem co teraz o tym sądzić. Mike przecież jest nadal przystojny, ale... Boże to taki dziwny temat. Mike jest przystojny, ten Mike który siedzi teraz obok mnie jest przystojny i mogłabym się w nim zakochać jako fanka, ale... wątpię, że kiedykolwiek będziemy do siebie czuli coś więcej. Chwila, o czym ja w ogóle myślę? Chcę żebyśmy byli z Miki'em przyjaciółmi, tylko przyjaciółmi. Nie moglibyśmy nigdy się w sobie zakochać, ba, ja mu muszę pomóc znaleść prawdziwą miłość by mógł być szczęśliwy. Jeśli oczywiście przeżyjemy.

So Ive got to be there 
Got to be there in the morning 
And welcome her into my world 
And show her that she is my girl 
When she says, hello world! 
I need her sharing the world beside me 

Thats why I've got to be there 
Got to be there where love begins 
And thats everywhere she goes 
Ive got to be there so she knows 
That when shes with me, shes home 

Got to be there 
Got to be there

Skończył Mike swoją a cappellę a ja spojrzałam na niego.

- Michael to było piękne. - wzruszyłam się.

- Dziękuję. - zarumienił się. - Spróbuj może zasnąć. - dodał.

- Nie, nie mogę. Boję się. - przyznałam.

- Ja też się boję Diana, ja też.

          

                                                                     ...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top