Rozdział 2
Obudziłam się w szpitalu. Czułam, że głowa mi pęka. Przez chwilę nie wiedziałam co tu robię, ale już po kilku sekundach wszystko do mnie wróciło. Wakacje, Michael, samochód, wypadek... wypadek? Nikt nie umarł!? Moje myśli przerwała rudowłosa pielęgniarka o miłym dla oka wyrazie twarzy, która właśnie weszła do sali.
- Diano?! Ty, ty... - zaczęła. - Panie doktorze! - wybiegła z sali.
O co jej chodziło? Liczyła na to, że nie żyje?
Nagle wbiegł lekarz.
- To cud! Ona żyje! Obudziła się! - podszedł i zaczął świecić mi latarką w oczy, zaglądać do buzi i dotykać czoła.
- Co się stało? Gdzie moja rodzina? - zapytałam.
- Spokojnie, spokojnie. Tylko się nie denerwuj.
- Ale ja się nie denerwuję! - zaprotestowałam.
- Ciii, twoja rodzina żyje, wszystko jest w porządku, ale teraz nie zaprzątaj sobie tym umysłu. - mówił starszy mężczyzna. Po jego słowach odetchnęłam z ulgą.
- Za raz zrobimy ci badania, dobrze? Potrwają godzinę. Na razie możesz napić się wody, ale nigdzie nie wychodź, zrozumiałaś? - patrzył na mnie.
- Tak, dziękuję. - mówiłam zachrypniętym głosem.
- Bello, proszę cię podaj Dianie szklane wody. - zwrócił się do rudowłosej pielęgniarki.
Potem miałam badania, sprawdzali moje tętno, pracę serca, ilość oddechów na minutę i takie tam. Najbardziej dziwiło mnie to, że robili to jakimiś dziwnymi sprzętami. Znaczy działały dobrze ale były takie... starodawne. No ale ja się przecież na tym wszystkim nie znam.
Po półtora godziny wszystko się skończyło, jednak musiałam zostać jeszcze tydzień w szpitalu na obserwacjach.
Mogłam na dziesięć minut wstąpić do rodziny. Gdy weszłam do sali wszyscy od razu rzucili mi się na szyję.
Mama miała złamaną prawą rękę i sporo siniaków. Olivia za to skręciła lewą nogę i także miała kilka guzów (w sumie to każdy miał siniaki i guzy). Tata miał zabandażowaną głowę. Podobno uderzył w kierownice, ale nie było to chyba nic poważnego. No a ja. Wydaje mi się, że uszłam cało. Znaczy nic nie połamała, byłam tylko w dwu miesięcznej śpiączce.
- Jak dobrze, że już po wszystkim. - powiedziała mama, prawie płacząc.
- Jaki dziś dzień? - zapytałam.
- Niedziela. - odpowiedziała Olivia.
- Za tydzień wychodzimy ze szpitala. - dodał tata.
- A na kiedy przełożymy naszą wycieczkę? - zapytałam.
Wszyscy zrobili zdziwione miny.
- Yyy... jaką wycieczkę, kochanie? - zapytała mama, patrząc na mnie jak na wariatkę.
- No tą, na którą mieliśmy jechać przed wypadkiem. Na Dominikanę!
- Spokojnie kochanie, już pamiętam. Oh, wydaje mi się, że plaże muszą poczekać do kolejnych wakacji. - powiedziała mama.
Super. Przez ten głupi wypadek przeminęły mi całe wakacje. Nic nie zrobiłam, a miałam tyle planów! Wszystko do kitu! Za dwa tygodnie wracam do szkoły, znowu nauka, zadania i tak w kółko. Nic się nie będzie działo. Nigdy bym nie uwierzył gdyby ktoś powiedział, że szkoła może być miejscem wspaniałych i wielkich wydarzeń.
Minęły dwa, pełne tygodnie. Ze mną było już ok, rodzice też dawali radę, tylko Olivia musiała chodzić o kulach. Ale przyznać muszę, że szło jej doskonale.
Tylko... coś tak dziwnie świat się zmienił. Nie wiem czy to przez to, że uderzyłam się w głowę czy jak, ale wszędzie widzę samochody z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Niby mi to nie przeszkadza i nie obchodzi mnie to. Tak jak bym wiedziała, że tak ma być i trzeba z tym żyć.
Ludzie byli inni, ubrania... O tak, ubrania bardzo się zmieniły. Nie wiem czy do mody wróciły stroje z lat siedemdziesiątych? Wszyscy nosili starodawne koszulki, sukienki za kolana, długie, białe skarpetki i inne ubrania tego rodzaju. Nie wiem, nie zwracałam na to uwagi. Czułam, że tak ma być, że tak jest dobrze, że wszystko jest w normie.
Na dodatek zmienił się mój dom. Zabrakło różnorodnych sprzętów elektronicznych; komórek, laptopów, wypasionych telewizorów. Zamiast tego były zwyczajne stacjonarne telefony, małe telewizorki, a w radiach leciała muzyka z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Moja garderoba też była inna. Zamiast ciasnych spodni z dziurami i krótkich topów były tam kolorowe sukienki za kolana, spodnie-dzwony, sweterki z jakimiś starymi nadrukami. Mnie jednak, nie wiem dlaczego, to nie ruszało. I nawet podobały mi się moje teraźniejsze ubrania. To było dziwne... bardzo dziwne.
Siedziałam tak sobie przed telewizorem i niby zerkałam na ekran, a jednak myślami byłam całkiem gdzie indziej. Nagle, przed oczami, mignęła mi sylwetka Michaela Jacksona! Gwałtownie spojrzałam na telewizorek. U góry był napis ,, Przeprowadzka The Jackson 5". Co? Czy dziś jest jakaś rocznica związana z Królem? Nie przypomina mi się nic podobnego! Nagle w lewym, górnym rogu, zauważyłam malutkie, białe cyferki. Była to data. Dzisiejsza data.
Przybliżyłam twarz do ekranu, tak, że prawie dotykałam go czubkiem nosa. Gdy przeczytałam datę, serce zaczęło mi szybciej bić. Poczułam, że kręci mi się w głowie, miałam ciemno przed oczami. Dzisiejsza data to: trzydziesty sierpnia tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty pierwszy rok...!
Otworzyłam oczy. Leżałam we własnym pokoju, na swoim łóżku. Zamrugałam powiekami i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Wyglądał normalnie, mój wzrok zatrzymał się na kolorowych plakatach zespołu The Jackson 5 oraz The Jackson Brothers? Co? Tak, uwielbiałam ten zespół i głos młodego Miki'ego, ale w moich czasach raczej trudno było znaleźć plakat The Jackson Brothers.
Nagle do pokoju weszła mama.
- Jak się czujesz kochanie? - zapytała troskliwym głosem. - Spałaś dwie godziny.
- Mamo! - wszystko do mnie wróciło. - Mamo, mamo, mamo!!! - nerwowo usiadłam a ona do mnie podbiegła.
- Co się dzieję Diano?? - pytała przerażona.
- Jaka jest dziś pełna data??!! - źrenice mi się powiększyły.
- Trzydziesty sierpnia... - wstrzymałam oddech. - Tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty pierwszy rok.
- Coooo??!?!?!?!!!! - serce zaczęło mi szybciej bić. - Przecież my żyjemy w dwa tysiące osiemnastym oku!!! Mamo, co się stało?! Gdzie ja jestem?!
- Kochanie masz gorączkę? - zaczęła obmacywać mnie po czole. - Dwa tysiące osiemnasty o daleka przyszłość, żyj teraźniejszością. - mówił.
- Niieee!!!!! To nie możliwe! Co się dzieje?! Dlaczego jesteśmy w przeszłości?
- Jakiej przeszłości? Kochanie zrobię ci herbaty, a ty w tym czasie ochłoń. - powiedziała kierując się w stronę drzwi.
Gdy wyszła zatopiłam twarz w poduszkę. ,,Gdzie ja jestem? Co się dzieje? Dlaczego mama kłamie? Jak to możliwe? Przeniosłam się w czasie czy co do cholery?! Nie, to nie prawda! To jakieś kłamstwo, żarty! Ktoś sobie że mnie żartuję, prawda?".
Po mojej głowie chodziły różnorodne pytania, ale żadne nie miało odpowiedzi. Po kilkunastu minutach lekko się uspokoiłam. Jednak nadal nie wiedziałam o co chodzi. To raczej nie były żarty. Bo po co w wiadomościach mieli by żartować? Przeniosłam się w czasie? To nie możliwe. Nie jestem Albertem Einstainem, ale wiem, że nie jest to ludzko normalne. To nie jest ,,Powrót do przyszłości"!
Ok, ok, spokojnie. Wszystko w porządku. Jestem w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym pierwszym roku. To przecież nic takiego. Ja tylko przeniosłam się w czasie o jakieś niecałe pięćdziesiąt lat. To nie robi żadnej różnicy, czy żyje w dwa tysiące osiemnastym czy w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym pierwszym. Przecież to nic...nic. Wydaje mi się, że w tym momencie przechodziłam załamanie nerwowe.
Nagle do pokoju weszła mama z kubkiem gorącej herbaty.
- Jak się czujesz skarbie? - zapytała siadając obok mnie. - Już lepiej?
- Nie. - powiedziałam głośno wtopiona w kołdrę.
- Ale co jest nie tak? - mama naciskała.
- Nie rozumiem co się dzieje.
- Nic się nie dzieje kochanie.
- Dlaczego żyjemy w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym pierwszym roku? To chyba nie jest normalne! - popatrzyłam na nią zdenerwowana.
- Ależ oczywiście, że jest normalne. Urodziłaś się w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym ósmym roku, dlatego jeszcze żyjesz w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym pierwszym. To logiczne.
- Co? W którym się urodziłam? - zapytałam nie dosłyszając.
- Przecież dobrze wiesz. W tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym ósmym roku.
Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Czułam, że mdleję...
Obudziłam się w tym samym miejscu. Mama siedziała obok mnie. Gdy otworzyłam oczy zaczęła do mnie mówić:
- Kochanie co się dziś z tobą dzieję? - pytała dotykając mojego czoła.
- Nic, tylko... - zaczęłam intensywnie myśleć.
Urodziłam się w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym ósmym roku... Wtedy gdy... Michael Jackson! O kurde! Czy ona ma teraz trzynaście lat?!?!?!?
- Mamo, mamo, mamo!!!???
- Co skarbie???
- Czy Michael Jackson żyje?
- Kto taki?
- MICHAEL JACKSON!!!! - krzyknęłam.
- Aaaaa!! Ten uroczy chłopiec? Oczywiście, że żyję. Był dziś w wiadomościach. Podobno przeprowadza się z rodziną do nas. Do Los Angeles.
- Że co??!! Michael Jackson tu?!
- No tak, a co ty o nim tak myślisz? Moim zdaniem Jackie jest przystojniejszy... - mama zaczęła się ze mną droczyć.
- A ja uważam, że Michael jest najprzystojniejszy.
- Może go spotkasz... - powiedziała mama.
- Tak na pewno. Pewnie powiesz jeszcze, że będzie siedział ze mną w szkolnej ławce.
- A nigdy nic nie wiadomo. - dodała mama a ja poczułam ciepło na sercu.
***
Hejka, wszystkim! Dzisiejszy rozdział jest dość długgiii. Tak i może trochę nudnawy, ale gdy tylko pojawi się nasz szczupły Mike wszystko się rozkręci. I chciałam jeszcze powiedzieć, że przez wakacje notki będą pojawiały się we wtorki i piątki a jak rok szkolny się zacznie to tylko w piątki.
Zapraszam do komentowania i dawania gwiazdek. Nawet nie wiecie jak bardzo to motywuje do dalszego pisania. Buziaczki 💘🌻🌈
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top