Rozdział 17

Na szkołę rozbrzmiał się donośny dzwonek. Jak głupia wybiegłam z klasy podskakując i śmiejąc się sama do siebie. Dlaczego byłam taka szczęśliwa? Cóż, dziś jest środa i Michael wrócił rano do Los Angeles. Tak, jego pobyt w Las Vegas przedłużył się trochę, bo miał kilka sesji zdjęciowych razem z braćmi. Przez czas w którym go nie było zrozumiałam, że przyjaźnię się z Michaelem Jacksonem, tak wspaniałym człowiekiem i chyba zaczęłam to doceniać.

Byłam taka nie ogarnięta, że wpadłam w Alicję.

- Hejooo! - zawołała.

- No witam! - mówiłyśmy głośno na całą szkołę a uczniowie przechodzący obok patrzyli na nas dziwnie.

- Kto dziś wraca? - zapytała dziewczyna z uśmiechem na twarzy.

- Michael..!

- ...Jackson! - krzyknełyśmy.

-ABC, It's easy as, 123, as simple as, do re mi, ABC, 123, Baby, you and me girl!-zaśpiewałyśmy.

W sumie to sama nie wiem czemu tak się cieszyłyśmy. Po prostu bardzo przywiązaliśmy się wszyscy przez te miesiące naszej przyjaźni. Bez jednego z nas nie było już tak wesoło. Nie było 'Słynnej Trójcy'.

Szybko nałożyłyśmy buty i cienkie kurtki, poczym wybiegłysmy ze szkoły. Na parkingu zobaczyłyśmy samotną osobę stojącą i patrzącą na nas z uśmiechem. To był Michael.

- Mike! - zawołała Alicja i przytuliła go mocno. Patrzyłam na to powstrzymując wybuch śmiechu.

- Cześć! - zawołał słodko Michael. Gdy już skończyli się przytulać, dziewczyna zrobiła dwa kroki w tył a chłopiec popatrzył na mnie. Staliśmy tak uśmiechając się do siebie.

- No przytulcie się! - krzyknęła mi do ucha Alicja.

Zaśmiałam się tylko i spojrzałam na Mika. W końcu czarnoskóry rozłożył przedemną ręcę, dając znak bym go uściskała. Tak też zrobiłam. Przywarłam do jego ciała i poczułam bijące od niego ciepło. Nie wiem ile tak staliśmy ale dość długo, hehe.

- Cześć. - powiedział w końcu chłopiec a ja się od niego oderwałam.

- Witaj Mike! Byliście świetni!! - spojrzałam z radością i energią w jego ciemne tęczówki.

- Dziękuję. - zarumienił się.

- Haha, witamy się z nim jakby wrócił z Europy! - zachichotała Alicja.

- No właśnie wiem. - wszyscy parsknelismy śmiechem.

- Idziemy? - zapytał Mike.

Pokiwałyśmy z Alicją głowami.

- Ej, co robicie w sobotę? - zapytała w połowie drogi dziewczyna.

- Ja w sumie nic. - powiedziałam zgodnie z prawdą.

- Ja też. - rzekł Michael.

- To super, bo chciałabym żebyście poszli ze mną na sztuczne lodowisko. Nie dawno zrobili.- mówiła pełna energii Alicja. Gdy tylko dotarły do mnie jej słowa przystanełam. O dziwo, Mike też.

- Ale... Ja nie umiem jeździć... - przyznałam ze spuszczoną w dół głową.

- No, ja też nie umiem. - powiedział Michael.

- Oj głuptasy! Nauczę was! Będzie fajnie!!

Dni do wyjścia na łyżwy szybko minęły i nadeszła sobota. Za zgodą rodziców wszyscy znaleźliśmy się w odpowiednim miejscu.

Wypożyczylismy łyżwy, ubraliśmy je i skierowaliśmy się na lód. Alicja od razu zaczęła kręcić jakieś piruety i Bóg wie co jeszcze. Ja i Michael staliśmy przy wyjściu i trzymaliśmy się mocno bramki. Wyglądaliśmy zapewne jak dzieci uczące się chodzić i tak też się czuliśmy.

- Jeju Alicja! Czy ty wszystko musisz umieć robić? - zawołałam, na co ta zaśmiała się.

- To wcale nie jest takie trudne! - odpowiedziała robiąc ósemkę.

- Taa, dla kogoś kto umie jeździć pewnie nie. - powiedział Mike.

- Chodźcie! Będziecie tak stać? - złotowłosa wyciągnęła do nas ręce. Mocno się jej złapaliśmy, chociaż ja i tak już prawie leżałam.

- Po prostu musicie... musicie... Hmm, nie wiem jak to wytłumaczyć. - zamyśliła się. - Po prostu róbcie to co ja. - puściła nas i zaczęła powoli jechać.

- Alicja, nie! Nie zostawiaj nas tu samych!! - wołałam za nią.

- To chodźcie! - krzykneła.

- Mądrala. - powiedział Mike. Poczułam jak nogi mi się rozsuwają.

- Jeju, Michael ja zaraz zaliczę glebę. - zaczęłam nerwowo wymachiwać rękami.

- No ja też! - spojrzał na mnie. - Poczekaj złapmy się za ręce, tak będzie łatwiej. - zaproponował.

Baz namysłu się zgodziłam. Chwycił moją rękę w swoją dłoń i teraz razem zaczęliśmy robić jakieś wygibasy.

- Alicja zabiję cię! - zawołałam.

- A ja jej w tym pomogę!

- No po prostu róbcie to co ja. - powiedziała dziewczyna jeżdżąc przed nami.

Zaczęliśmy z Michaelem powoli sunąć łyżwami po lodzie. Oczywiście trzęślismy się przy tym jak galareta.

- Nie umiem! - zawołałam patrząc w dół.

- No spokojnie, zaraz się nauczycie. - zaśmiała się Alicja patrząc na nas.

- Zaraz się nauczymy, hmm?? - przeniosłam na nią wzrok, gwałtownie się prostując.

- Diana! Zaraz się wywrócę! - zaczął wymachiwac na wszystkie strony, wolną ręką Michael.

- Nie, Michael! - czułam, że tracę równowagę.

- Ejejej! - Alicja próbowała nas podtrzymać ale bez skutków.

Nagle poczułam jak Mike ciągnie mnie za sobą na dół. Alicja zrobiła szybki obrót, który uratował ją od upadku a my z Michaelem po chwili siedzieliśmy na lodzie.

- No i widzisz!? - zapytałam Alicji, która wiła się ze śmiechu.

- Bardzo śmieszne. - zauważył Mike. - Poczekaj, wstanę. - zwrócił się do mnie.

Puścił moją dłoń i próbował wstać. Najpierw ukląkł i podał mi ręce. Szybko je chwyciłam i zrobiłam to co on. Mike postawił jedną nogę na lodzie i zaczął robić wygibasy. Z trudem postawił drugą nogę i już stał. Teraz zaczął mi pomagać. Gdy tylko moje łyżwy dotknęły lodu zaczęły się ślizgać i po chwili to ja pociągnełam Michaela w swoją stronę krzycząc.

Wylądowałam na tyłku, z wyprostowanymi nogami a Mike upadł na czworaka, nad moimi biodrami. Boże co tu się dzieje? My z Michaelem leżymy na lodzie, Alicja wije się ze śmiechu, a ludzie dziwnie na nas patrzą. Masakra.

- No może byś nam pomogła łaskawie? - spojrzałam na złotowłosą.

- J-już... czekajcie! - dławiła się śmiechem. Po chwili podjechała do nas i podała Michaelowi rękę, ten już po kilku minutach stał. Alicja pomogła także mi.

- Ok, złapcie się mnie i będziemy jechać.

- No dobra, ale jeszcze raz się wywalę to cię zabije. - pogroziłam jej palcem na co ta się zaśmiała. Złapałam ją za ramiona a Mike mnie. Powoli zaczęliśmy sunąć po lodzie. Na razie obyło się bez upadków.

- No mówiłam! To wcale nie jest takie trudne! - zawołała radosna dziewczyna.

- Taaa. - wyszeptał mi do ucha Mike a ja zachichotałam. - Ej tak w ogóle to jedziecie gdzieś na ferie?

- Ja nie a ty? - zapytałam.

- Też nie. - powiedział od niechcenia.

- To znaczy, że wszyscy zostaniemy w LA, bo ja też nigdzie się nie wybieram. - rzekła Alicja. Jechaliśmy w ciszy.

- Kiedy wracamy? - zapytałam, przerywając milczenie.

- No właśnie, kiedy? - dopytał Mike.

- Jak zobaczę co się nauczyliscie! - zaśmiała się Alicja i pojechała przodem. Zostaliśmy sami nadal jadąc.

- Nie! Czekaj! - zawołałam i zaczęłam machać rękami. - Michael jesteś tu? - zapytałam.

- T-t-tak!! - złapał mnie na rękę. - Alicja my n-nie..! Chodź tu! - krzyknął.

- Ej Michael, bo ja się chyba wywalę!

- Miałem to samo powiedzieć! - zauważyłam jak Alicja stała w oddali i na nas patrzyła.

- Ja się tym hamuje!!?? - zapytałam sama siebie. - Jezu zaraz wpadniemy w bramkę! - zaczęłam panikować.

- Alicja??!! - zawołał Mike.

- Ej stójcie! Zatrzymajcie się! - Alicja zaczęła do nas jechać, ale była daleko.

- Tylko jak!? - jeszcze bardziej przyśpieszyłam i puściłam rękę Michaela. Zrobiłam jakiś dziwny obrót i teraz jechałam tyłem. - Boże jak to się zatrzymuje??!!

- Diana! Bramka! - zaczął wskazywać rękoma przerażony Mike. Tak skręciłam łyżwami, że nadal jechałam tyłem tyle, że teraz przed chłopakiem.

- Przesuń się! Przesuń się na bok! - wołał Mike, żywo gestykulując.

- Ale jak?!

- Bo ja wiem!? Alicja!! - zawołał Mike i już nic innego nie byliśmy w stanie zrobić.

Poczułam jak uderzam plecami o bramkę i wydałam jęk bólu. Nie minęło dziesięć sekund a z całą siłą Mike uderzył na mnie. Chwycił rękoma za bramkę i spojrzał mi w oczy. Byłam przez niego zagrodzona.

- Nic wam nie jest? - Alicja w końcu do nas dojechała.

- Nie, wiesz! - Mike puścił bramkę i oparł się o nią, stając obok mnie.

- Hehe, przepraszam. Mogłam...

- Tak mogłaś! - przyznam, że byłam zła.

Chciałam się poprawić i wtedy łyżwy zaczęły się ślizgać po lodzie. Dla złapania równowagi chwyciłam szybko rękę Michaela, ale to nic nie pomogło. Pociągnełam go mocno za sobą i już po chwili siedzieliśmy na lodzie. Usłyszałam tylko ciche chichotanie Alicji i skrzyżowałam ręce na piersi z oburzoną miną.

- Już nigdy więcej Alicja! Nigdy więcej!

Michael pov

Właśnie zamknąłem za sobą drzwi domu. Gdy tylko znalazłem się w pomieszczeniu od razu podbiegł do mnie Jermaine, Tito i Marlon. Po ich minach widać było, że są przerażeni.

- Michael! Tata siedzi w salonie i czeka na ciebie! Jest bardzo zły! - powiedział gestykulując Jermaine.

- Chciał zrobić próbę gdy ciebie nie było, mówił, że pozwolił wyjść ci tylko na chwilę! - dodał Marlon.

- Na nas też już krzyczał. Powiedział, że powinniśmy cię pilnować. - Tito spojrzał ze smutkiem w podłogę. - Uderzył Jackiego..

- Co? - nie mogłem w to uwierzyć.

- Postawił mu się i on go uderzył. W twarz... - rzekł Marlon.

- Gdzie mama? - zapytałam przestraszony.

- Siedzi z nim teraz w pokoju. Z Jackiem. A ojciec czeka na ciebie. Michael musisz tam iść, ale wiesz co cię czeka.

- Tak.. - poczułem ukucie w sercu. Świadomie szedłem na 'wojnę'. Gdy stanąłem w drzwiach salonu Joseph od razu na mnie spojrzał.

- No, no. Wrócił nasz Michael. Gdzie byłeś tyle czasu gówniarzu?! - nagle wybuchnął niekontrolowaną złością.

- J-ja byłem na lodowisku... - spojrzałem ze strachem w podłogę.

- I naprawdę zajęło ci tam dwie godziny?! - wstał.

- T-tak, bo...

- Chciałem zrobić próbę! Nie obchodzi cię już zespół?! - widziałem furię w jego oczach.

- Obchodzi! - podniosłem głos.

- Ej, nie tym tonem do ojca! - podszedł do mnie. Prychnołem na jego słowa, on śmie nazywać się moim ojcem?? Chyba to usłyszał bo po chwili położył ręce na moich ramionach i popchnął mnie mocno na ścianę. Syknąłem z bólu.

- Chcesz coś jeszcze powiedzieć?

- Dlaczego taki jesteś? Czym my sobie na to zasłużyliśmy?! - spojrzałem na niego osuwając się na dół.

- Ty! - zaczął do mnie podchodzić.

- Mamo! - usłyszałem głos Jermaina a po chwili kroki mamy na schodach.

- Ty niewdzięczny gówniarzu! Zrobiłem z was zespół a wy?! - kopnął mnie z całej siły w brzuch, przez co skuliłem się bezbronne.

- Joseph! - mama złapała go za ramiona i próbowała odciągnąć.

- Jesteś paskudny Michael, wiesz? Gdybym był na twoim miejscu nigdy nie patrzył bym w lustro! Jesteś okropny! Jesteś brzydki! - znów chciał mnie kopnąć ale mama odciągnęła go do tyłu.

- Joseph uspokój się! - krzyknęła na niego. - Michael idź na górę! - spojrzała na mnie. - Idź!

Powoli wstałem, łapiąc się za brzuch. Złapałem się mebli i zacząłem wychodzić.

- Nigdy nikt się w tobie nie zakocha! Jesteś brzydki! - usłyszałem za sobą.

- Michael idź na górę! - głos mojej mamy był przerażony ale stanowczy.

- Chodź Mike. - poczułem jak Jermaine łapie mnie za ramię.

- Zostawcie mnie! - krzyknąłem i poszedłem do pokoju.

Opadłem na łóżko i zacząłem szlochać. Jak bezbronne dziecko, którym byłem. Joseph ma rację. Jestem okropny. Nie mogę znieść swojego odbicia w lustrze. Owinołem ręcę wokół nadal bolącego brzucha i zgiołem kolana, chowając w nich głowę. Dlaczego mam takie życie? Tak bardzo brakowało mi teraz osoby, z którą mógłbym porozmawiać, i która by mnie wsparła. Nie mówię tu o mamie albo o braciach. Chciałbym mieć taką osobę, której mógłbym powiedzieć wszystko. Dosłownie. Czy kiedyś taką znajdę?

***
To Laura mnie zmusza żebym pisała w czwartki! Ale chyba już ostatni raz, kolejny rozdział będzie w piątek i od razu mówię, że będzie nudny, ale na serio. Za to 19 nie będzie najgorszy, moim zdaniem 🤷

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top