Rozdział 15


Od tamtego naprawdę dziwnego dnia minął miesiąc i pół. Był środek grudnia. Jednak na dworze nie było śniegu; jak to w LA. Za to padał deszcz i dało odczuwać się chłód. Niestety.

     Właśnie szłam do szkoły. Niebo było zachmurzone i zapowiadało dziś ulewę. Śpieszyłam się bo nie chciałam, by ta dopadła mnie w drodze. Nucąc piosenkę ,,ABC" po chwili znalazłam się w budynku. Gdy wchodziłam, zauważyłam, że z nieba zaczynając spadać bezbarwne krople. Na szczęście nie zdążyłam za bardzo zmoknąć, a chociażby nawet to co? Deszcz mi nie przeszkadzał.

     Zawsze jako mała dziewczynka marzyłam o tym, by pewnego dnia, gdy będę mieć randkę z jakimś chłopakiem, zacznie padać ulewny deszcz. Wszyscy schowają się w budynkach albo pod parasolami a my będziemy tańczyć do upadłego w deszczu. Haha, taki dzień chyba nigdy nie nadejdzie.

     Weszłam do szatni, na korytażu było bardzo pusto. Nawet Alicja nie siedziała na ławce i na mnie nie czekała. Pewnie wszyscy byli na górze. A zresztą, co mnie to obchodziło?

     Wyjęłam z plecaka kluczyk i włożyłam go w otwór. Jednak coś nie poszło i nie dałam rady otworzyć szafki. 'Cholera!' - zaklnełam w duchu. Czy to właśnie ja, muszę mieć zawsze jakieś problemy. Zaczęłam szarpać kluczykiem, ale on nie ruszył ani w tą ani w drugą. Super! Oparłam jedną nogę na szafce znajdującą się pod moją i zaczęłam siłą wyciągać klucz. Chyba utkną tam na wieki! Zaczęłam tak mocno szarpać, że cała półka się zatrzęsła. Kto by pomyślał, że mam tyle siły?

     Nagle zauważyłam, ze ktoś wchodzi do szatni, pewnie przestraszony tym chaosem. Odwróciłam szybko wzrok i zobaczyłam Michaela idącego w moim kierunku. Tylko nie on! Dlaczego nie chciałam, żeby wchodził mi w drogę? No cóż, Mike jutro wyjeżdża do Las Vegas na koncert ze swoimi braćmi. Nie będzie go, góra tydzień. Ale oczywiście każdy musi robić jakieś głupie pożegnania jakby normalnie wylatywał do Europy. Nie nawidzę pożegnań. Wszyscy płaczą i się przytulają. Bla, bla, bla.

     Nagle Michael znalazł się obok i patrzył na mnie dziwnym wzrokiem. W sumie nie dziwię się mu; właśnie patrzy jak jakaś idiotka rozwala szatnię.

- Coś się stało? - zapytał delikatnie, nadal nie mnie patrząc.

- Nie tylko... - nawet na niego nie zerknełam. - Cholerny klucz!! - wrzasnełam jeszcze mocniej szarpiąc.

- Spokojnie, poczekaj. Pomogę ci..

- Nie! Sama też sobie poradzę. - nie byłam zła na Mikie'go tylko na tą głupią szafkę.

      Położyłam nogę, która przez cały ten czas pchała półkę na dole na podłogę. Byłam już zmęczona tą szarpaninią ale nie chciałam się poddać. Po chwili przerwy znów zaczęłam ciągnąć pechowy klucz.

- Diana... poczekaj... ja... - wtrącał Mike.

Biedaczek chciał tylko pomóc, ale co ja poradzę, że przyjaźnił się z takim uparciuchem jak ja. - Daj mi to. - powiedział z niesamowitym spokojem w głosie. Gdy ja nadal szarpałam, on położył swoje ciemne dłonie na moich i próbował otworzyć szafkę. Pod wpływem jego dotyku przestałam się rzucać a po plecach przeszły mi dziwne dreszcze. Miał takie delikatne ręcę. Tak miłe w dotyku... - rozmarzyłam się. Ja chyba na serio jestem jakaś chora psychicznie.

Kiedy tak trzymał ręce na moich, popatrzyłam na niego i wtedy zauważyłam, że z brwiami uniesionymi lekko do góry patrzy na mnie i czeka aż dam spokój. Miał tak cholernie piękne oczy; ciemniejsze niż noc i ohhh, były wyjątkowe. Z tym chyba mogłam się sama z sobą zgodzić. Michael miał piękne oczy; to prawda. Powoli wzięłam ręce z kluczyka i cofnęłam się, nadal na niego patrząc z otwartymi lekko ustami.

- Dziękuję. - powiedział i zaczął coś tam gmerać. Gdy na niego zerkałam, widziałam jak bardzo był skupiony. Marszczyl lekko brwi i uważnie kręcił kluczem w różne strony.

     Nie minęło trzy minuty a otworzył szafkę. Szybko się przebrałam i ją zamknęłam a on delikatnie wyjął klucz wręczając mi go.

- Dziękuję Mike. - uśmiechnełam się.

- Nie ma za co, ale na następny raz od razu mnie wołaj a nie demoluj szatnię. - zachichotał.

- Dobrze, postaram się.

- Idziemy? Za cztery minuty dzwonek. - powiedział patrząc na mnie z uśmiechem.

- Ok. - skręciliśmy na schody.

- Michael? - popatrzył na mnie.

- Tak?

- Mogę o coś zapytać? - odpowiadaliśmy pytaniami na pytania.

- Pewnie.

- Ciekawi mnie bardzo, czy przed takim koncertem jak jutro się stresujesz? - spojrzałam na niego wyczekując odpowiedzi. Nagle usłyszałam parsknięcie śmiechu.

- Wiesz co, chyba już tak długo jestem na scenie, że nie odczuwam tremy. - szczerzył te swoje piękne, białe zęby.

- Naprawdę? To masz fajnie. Ja jestem cała w nerwach gdy muszę odpowiadać przed tablicą. - wbiłam wzrok w podłogę.

- No wiesz, odpowiedź przy tablicy nie należy do przyjemnych czynności ale gdy robisz co kochasz, to wszystko jest inne.

- To nie prawda! - zaprzeczyłam jak mała dziewczynka.

- Dlaczego tak uważasz? - chyba go rozbawiłam. Stanęliśmy w połowie schodów.

- Bo wiesz, to jest tak, że ja czasem piszę...

- Naprawdę? - myślałam, że oczy zaraz wypadną mu z oczodołów.

- Tak ale wiesz... - rozbawiła mnie jego reakcja. - Czasem machnę jakiś wiersz albo napiszę opowiadanie.

- Ciekawe. Nie wiedziałem. No ale kontynuuj.

- No więc tak jak mówiłam czasami piszę i rodzina chcę żebym im przeczytała. - zaczęliśmy powoluteńku iść po schodach. - No i ja się wtedy wstydzę i stresuję. Wiem, że to głupie, ale...

- Nie, wcale nie głupie. - zatrzymaliśmy się znów patrząc sobie w oczy.

- Chyba tylko ty tak uważasz. Nikt inny mnie nie rozumie.

- Jesteś po prostu baardzoo nieśmiałą osóbką. - szturchną mnie lekko pięścią w żuchwę na co zaśmiałam się delikatnie, spuszczając wzrok.

- Tak wiem o tym i to nie jest wcale fajne. Chciałbym być pewniejsza siebie i... - przerwałam gdy Michaela staną w połowie schodka i uniusł wysoko, lewą brew. - Co?

- Zastanawiam się, bo mówisz, że jesteś nieśmiała, tak? A byłaś też wtedy, gdy krzyczałaś na Julie i ją uderzyłaś? - uśmiechnął się.

- Hehe.. no... - podrapałam się po karku. - No bo byłam wtedy wkurzona i...

- Przecież wiem. - zaśmiał się. - A robisz coś jeszcze oprócz pisania? - nagle na szkołę rozbrzmiał się dzwonek. Najlepsze jednak to, że wcale nie zwróciliśmy na to uwagi! Dalej szliśmy powoli schodami rozmawiając.

- Czasami rysuję. - spuściłam wzrok.

- Fajnie, a co na przykład? - patrzył na mnie.

- Mogę narysować wszystko, jeśli będę na to patrzeć. Wystarczy, że ktoś przede mną usiądzie i mogę go narysować. Jeśli nie będzie się ruszał.

- Na przykład ja? - spojrzałam na niego.

- Hmmm... - zrobiłam parę szybkich kroków po schodach w górę i stanełam przed Michaelem.
- Nie ruszaj się. - poprosiłam. Zrobiłam z palców ramkę i ustawiłam tak, że Mike ,,w niej" był. - Nie, nie nadajesz się. - powiedziałam specjalnie.

- Osz ty! - zaczął mnie gonić.

- Nie, Mike, nie!! - zaczęłam krzyczeć na całą szkołę i uciekać.

- Złapie cię! - zaśmiał się.

- Nie, proszę!!! - wrzeszczałam. - Nie Mike! - śmiałam się jak dziecko.

       Nagle usłyszałam jak kilka drzwi się otwiera i z sal wychylili się uczniowie. Przed sobą zobaczyłam jeszcze pana dyrektora. No to pięknie.. Mike nadal biegł po schodach i nie wiedział co go czeka. Odwróciłam się i spojrzałam w jego stronę.

- Mike... - zdążyłam tylko wypowiedzieć gdy ten szybko i mocno złapał mnie w pasie, krzycząc:

- Mam cię! - zaśmiał się. Wtedy rozejrzał się wokoło i zobaczył uczniów patrzących dziwnie na nas, i dyrektora.

- A co tu się wyprawia? - zapytał mężczyzna.

- B-bo my właśnie.... - spojrzeliśmy na niego. Wtedy zauważyłam, że Mike nadal trzyma mnie przy sobie. Przesunęłam się w bok, a on zalał się rumieńcem.

- Bieganina po szkole w trakcie lekcji?

- Nie to nie tak, bo ja... - zaczęłam się tłumaczyć.

- Rozmawialiśmy i... - wtrącił Mike.

- I Michael zaczął mnie gonić... - wymienialiśmy na przemian.

- Bo ona powiedziała, że się nie nadaje...

- I wtedy się śmiałam...

- A ja ją goniłem i...

- Nie usłyszeliśmy dzwonka...

- Przepraszamy. - dokończył tą dziwną wypowiedź chłopiec.

- No nie wiem, zastanowię się jeszcze co z wami zrobić. A teraz marsz na lekcję. - popatrzył na nas. - A wy wszyscy do klas! - zwrócił się do uczniów stojących na korytażu.

- No to narobiłaś. - powiedział Mike.

- Ja? To ty zacząłeś mnie gonić! - zaśmiałam się.

- Przez ciebie! - parskną śmiechem.

      Gdy weszliśmy do naszej klasy czułam na sobie spojrzenia wszystkich. Najbardziej jednak Julie i Mary. Usiedliśmy z Miki'em w środkowej ławce, pod ścianą.
Nauczycielka patrzyła na nas tajemniczo. Gdy miała przejść już do lekcji, dodała tylko:

- Butterfly i Jackson zostaną w klasie po lekcjach. - super!

     W połowie lekcji usłyszałam za sobą ciche: pssst. Odwróciłam się i spojrzałam na Julie siedząca dwie ławki dalej, wraz z Mary. Zauważyłam, że rzuca jakiś kawałek kartki pod naszą (tj. moja i Michaela) ławkę. Chciałam zobaczyć co to jest. ,,Niechcący" upuściłam długopis na podłogę i razem z nim podniosłam papier.

     Była to kartka wyrwana z zeszytu do matematyki, podarta i wymgnięta. Powoli ją otworzyłam, próbując wyprostować. Nagle moim oczom pojawił się koślawy rysunek; przedstawiał dwójkę ludzi, trzymających się za ręce. To byli chyba chłopak i dziewczyna. Wszystko było ok, do czasu gdy pod spodem zauważyłam napis: ,,Diana i Michael! Nowa para! Zrobiliście to już?" Myślałam, że zaraz tam oszaleję. Z ogromnym trudem powstrzymałam się by nie wstać i jej nie dokopać. Mike chyba zauważył, że jestem zdenerwowana bo spojrzał na mnie.

- Co się stało? - wyszeptał. Ukryłam twarz w dłoniach i wręczyłam mu kawałek papieru.

***
No elo! Dziś nie mam nic do powiedzenia. Tylko to, że moje życie ostatnimi czasy jest piękne! Dziękuję serdeczniee HappyCherryLady za spam! Jezu jak to zobaczyłam to aż przystanełam (bo wracałam ze szkoły) i to było takie: nie wierzę! Czy to właśnie ONA zrobiła mi ten spam? Jarałam się jak głupia 😂
Dobra tyle, zachęcam państwo do zostawienia szczęśliwej gwiazdki i komentarza ❤️
Kocham i całuję 💘😘

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top