Rozdział 14

Odkąd zadzwoniłam do Michaela minął tydzień. Listopad właśnie się zaczął; na dworze było coraz chłodniej. Michaela przez ten tydzień nie było w szkole. Nie wiedziałam co o tym myśleć. Zadzwoniłam do niego jeszcze w czwartek a on zapewniał, że wszystko jest w porządku ale ja czułam, że kłamał. Bałam się tylko tego, że gdy spadłam z nim ze schodów zrobił sobie coś poważniejszego. Gdzieś na końcu głowy świtała mi myśl, że może by go odwiedzić ale jakoś zawsze zostawałam w domu z trudnymi myślami. Pytałam taty o radę a on mówił, że na moim miejscu by do niego poszedł, ale nie chciałam tym razem go słuchać.

      Był wtorek. Zegar wskazywał na siedemnastą trzydzieści. Siedziałam w salonie, na kanapie i oglądałam TV. Nagle obok pojawił się tata.

- To co, może dziś odwiedzisz Michaela? - zagadał.

- Sama nie wiem. - odparłam.

- Moim zdaniem...

- ... Powinnam pójść. - dokończyłam za niego.

- To czemu nie idziesz? To przecież nic złego. Po za tym jesteście przyjaciółmi. Przyjaciele się odwiedzają.

- Co niby miałbym mu powiedzieć? - zapytałam.

- Zobaczyłabyś w jakim jest stanie. A co jeśli głowa mu pęka? Potrzebuje bratniej duszy do rozmowy. Jeśli czuję się bardzo źle? Uszkodził sobie głowę poważniej niż myślałaś. - wymieniał tata a ja intensywnie rozmyślałam.
- Co jeśli on tam umiera! - powiedział.

Nagle szybko zerwałam się z kanapy i popędziłam ubrać buty i jakąś cienką kurtkę. Nie bardzo wiedziałam co ja robię ale bardzo się śpieszyłam. Już miałam wyjśc gdy popatrzyłam na tatę:

- Zabiję cię kiedyś! - wskazałam na niego palcem i ile sił w nogach wybiegłam z domu.

- Też cię kocham! - usłyszałam tylko za sobą.

     Szybko skręciłam w znaną już mi drogę. Gdzie biegłam? Oczywiście do Jacksonów. Nie wiem co mną kierowało i dlaczego to robiłam. Po prostu biegłam.

      Po dziesięciu minutach zatrzymałam się zdyszana i ledwo żywa przed domem Michaela. Zapukałam do drzwi i czekałam. Usłyszałam jak ktoś podchodzi do drzwi i w końcu zobaczyłam jak klamka się porusza. Sądziłam, że to Katherine ale się pomyliłam.

Michael pov

Usłyszałem donośne pukanie do drzwi. Kto to mógł być o tej porze? Na dworze powoli robiło się już ciemno. Po chwili usłyszałem dziewczyński głos rozmawiający z moim ojcem. To stawało się coraz bardziej dziwne.

      Nagle usłyszałem jak Joseph trzaska drzwiami i idzie po schodach na górę. Nie zdążyłem mrugnąć powiekami a już był w moim pokoju.

- Słuchaj Michael. Była tu przed chwilą ta twoja Diana. Chciała się z tobą zobaczyć. Nie wiem co wy kombinujecie ale ostrzegam cię. - popatrzył na mnie surowym wzrokiem.

- Co? Diana? O tej porze? - zdziwiłem się.

- Właśnie ona.

- Ohhh, nic mnie z nią nie łączy. - spuściłem wzrok.

- I niech tak lepiej zostanie.

- Powiedz mi dlaczego nie możemy się zakochać? Przecież nadal będziemy zespołem, będziemy grać i nie zawiedziemy cię. Przecież to tylko miłość. Nie zmieni naszego zamiłowania do muzyki. Obiecuję ci za nas wszystkich. Nie mówię tak bo ja się zakochałem. Mówię tu o La Toy'i i Marlonie. Ty masz mamę, też się zakochałeś i stworzyłeś nasz zespół. Jackie, Tito i Jermaine też mają dziewczyny a jakoś nadal grają i nie opuścili zespołu. Nie zaniedbamy muzyki. Kochamy ją bez granic ale proszę cię, nie karz nam czekać do szesnastu lat. - patrzyłem mu w oczy.

Widziałem w nim iskierkę nadzieji. Nagle tak jakby coś w nim pękło. Jednak nie chciał tego pokazać.

- Ja... - patrzył na mnie. - Nie! - podszedł i uderzył mnie z liścia. - Nie chcę o tym rozmawiać! - wyszedł trzaskając drzwiami.

Kurde, już prawie udało mi się zmienić jego zdanię. Byłem tak blisko wygranej. Uda mi się, kiedyś mi się uda.

     Nagle usłyszałem jakiś dziwny dźwięk na dworze. Jakby jakieś zwierzęta chodziły po drzewie. Postanowiłem to zignorować i położyłem się plecami do okna. Nie minęła chwila a dało się słyszeć cichuteńkie stukanie w szybę. Szybko się podniosłem i.... Co? Na dworze na drzewie obok mojego okna ktoś siedział na grubej gałęzi i pukał lekko. Wstałem i podeszłem bliżej. W to co tam zobaczyłem nie mogłem uwierzyć! Tym kimś była Diana! Ale co ona tu robiła? To wyglądało zabawnie. Podszedłem do okna i otworzyłem je na oścież.

- Co ty tu robisz? - zapytałem.

- Twój tata mnie nie wpuścił więc weszłam na drzewo. - stała na dużej gałęzi i trzymała się mocno obydwiema rękoma.

- Nie masz lęku wysokości? - zapytałem unosząc brew do góry.

- Nie. No chyba, że jestem baaardzo wysoko. - odpowiedziała. Założyłem ręce na piersi i patrzyłem na nią z uśmiechem.

- Haha, szkoda, że nie mam aparatu to zrobiłbym ci zdjęcie. Fajnie to wygląda. - zachichotałem.

- Ha ha ha, bardzo śmieszne. - rzekła z poważną miną. - To wpuścisz mnie czy mam tak stać? - zapytała po chwili.

- A nie wiem, muszę się zastanowić. - droczyłem się z nią.

- No Michael! - zaśmiała się.

- No dobra, dziś się nad tobą zlituję. Wchodź, ale cicho. - przyłożyłem palec do ust. Zaczęła powoli posuwać się w kierunku okna. - Na pewno nie masz lęku wysokości? - zapytałem, gdy znów spojrzała nerwowo w dół.

- Nie, ale wolałabym nie spaść. - odpowiedziała.

Zachichotałem tylko. Na szczęście pod oknem stało biurko, któro mogło jej umożliwić bezpieczne zejście. Właśnie stała na parapecie gdy podałem jej rękę. Była zimna i delikatna.

- Zmarzłaś? - zapytałem gdy przełożyła nogę na biurko.

- Tylko trochę. - chyba skłamała.

      Stała już na biurku i właśnie miała położyć nogę na ziemi gdy chyba źle stanęła i ześlizgneła się szybko na dół. Wydała z siebie zduszony krzyk i wpadła w moje ramiona. Ledwo utrzymaliśmy równowagę. Poczułem jej ręcę na swoich ramionach. Ja zaś w pośpiechu złapałam ją dłońmi w tali. Nasze twarze dzieliło kilka milimetrów. Czułem jak jej nos styka się z moim. Był lodowaty; a to kłamczucha, mówiła, że tylko trochę zmarzła.

Czułem jak serce szybko mi bije. Była taka cisza, że dało się słyszeć też jej. Nie wiem ile tak staliśmy w bezruchu z twarzami blisko przy sobie ale w końcu Diana puściła mnie i cofnęła się o krok, zalewając się przy tym ogromnym rumieńcem. Cały czar prysnął i po chwili ja też stałem się cały czerwony.

- Przepraszam. - wydusiła z siebie.

- Nic nie szkodzi, tym razem nic mi nie zrobiłaś. - lekko się uśmiechnąłem.

- Bardzo zabawne. - rzekła.

- A tak w ogóle to co ty tu... - nie dała mi dokończyć bo szybko podeszła i wzieła moją twarz w dłoń. Zauważyłem, że przygląda się mojemu policzkowi. O nie! Przecież przed chwilą dostałem od Josepha! Na pewno jest ślad! Wyrwałem się i przekręciłem głowę na bok.

- Co ci się stało? - zapytała przestraszona.

- Nic. - mruknąłem.

- To co to ma być? - nie dała za wygraną.

- Upadłem. - ale palnąłem.

- Upadłeś? - podniosła brew po samo czoło.

- Tak, a teraz chcę wiedzieć co ty tu robisz? - zmieniłem temat.

- Nie było cię tydzień w szkole więc pomyślałam, że cię odwiedzę.

- To miłe, ale musiałaś o tej porze? - usmiechnąłem się.

- To wina taty, on mnie namówił. - zarumieniłam się.

- I jak widzisz wszystko jest u mnie ok.

- To dlaczego nie chodzisz do szkoły? - co miałem powiedzieć? Że próbuję zmienić ojca i przez to prawie co dzień dostaję?

- Głowa bolała mnie do środy a potem musiałem mieć próby. Przygotowujemy się na koncert. - powiedziałem dodając trochę swojej barwy.

- No dobrze. - spojrzała przez okno. - Robi się ciemno. Pójdę już.

- Poczekaj, odprowadzę cię. Jest tu trochę niebezpiecznie a na dodatek jest zimno.  - przekonywałem ją.

- Tata ci pozwoli? - zapytała.

- Ty zejdź przez okno i czekaj obok domu, ja coś wykombinuję. - mówiąc to wyszłem z pokoju.

       Po kilku minutach szliśmy już powoli drogą.

- Jak ci się udało wyjść? - zapytała.

- Powiedziałem, że idę na krótki spacer nieopodal, bo głowa mnie boli.

- Kupili to? - zaśmiała się.

- Tak. - szliśmy dalej w milczeniu.

Nagle podeszła do nas trójka piętnastolatków. Chyba byli mocno upici bo bełkotali coś pod nosem.

- Część ziom. - powiedział jeden z nich szturchając mnie w ramię. Nic na to nie odpowiedziałem.

- To twoja laska? - zapytał inny.

- Nie. - rzekłem nie patrząc w ich stronę.

- To pożycz każemu z nas żeby raz się zabawił. - rzekł.

- Co? - chyba się przesłyszałem.

- Pożycz tą dupe. Przecież nie twoja. - zaczął szarpać Diane.

- Michael! - krzyknęła przerażona.

- Hej, zostaw ją! - wnerwiłem się

- To w końcu twoja czy nie? Możemy się podzielić. - przybliżył ja do siebie.

- Puść ją powiedziałem!!! - popchnąłem innego. Ten który trzymał Dianę puścił ją. Ta podbiegła do mnie i stanęła z boku

- Dobra, spokojne. Pożyczysz kiedy indziej. - odeszli.

- Przepraszam. - spojrzałem na nią smutno. Nadal patrzyła za chłopakami, którzy potykając się szli w swoją stronę.

- Myślałam, że mnie z nimi zostawisz. - wydusiła po chwili.

- Co? Tak, jestem jeszcze tylko gówniarzem ale umiem myśleć. Nie zostawiłbym cię. Na to popatrzyła na mnie wdzięcznie.

- Dziękuję, że tu jesteś. Gdybym wracała sama to... - urwała na chwilę.

- Spokojnie. Chodź, wracamy do domu. - złapałem ją pod ramię i pociągnąłem za sobą.

      W końcu doszliśmy do budynku. Przed drzwiami stanęła tylko i popatrzyła na mnie.

- Dziękuję Michael. - powiedziała.

- Nie ma za co. - odparłem. Już miała chwycić za klamkę gdy podbiegła do mnie i przytuliła z całych sił.

- Naprawdę dziękuję. - wyszeptała i weszła do domu. Jeszcze chwilę stałem, patrząc na drzwi aż w końcu odeszłem w swoją stronę.

***
Hejka ludzie! Przyznam się bez bicia, ten rozdział nie jest napisany tak jak w oryginale. Zmieniłam trochę końcówkę bo tamta poprzednia była po prostu zła i nieprzemyślana. No ale nikt się nigdy nie dowie jak to było naprawdę... Chociaż. O nie Irena ma oryginał, bo wysłałam jej moje ff zanim zaczęłam publikować na wattpadzie. Irena zachowaj to dla siebie, sama wiesz, że jest złeee DirtyDiana666 XDD, to chyba tylee, elooo
Kocham i całuję 💘😘

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top