Rozdział 12
Siedziałam z Alicją i Michaelem na ławce w szkole. Od dnia, w którym oglądaliśmy horror i Olivia nas przestraszyła mineły trzy dni. W niedzielę mieliśmy iść na obiad do Miki'ego. Nie mogłam doczekać się tego dnia. Diana. Ogromna fanka Michaela Jacksona, Króla Popu pójdzie do niego do domu. Brzmi świetnie. Właśnie rozmawialiśmy o naszej przyjaźni.
- Może podamy sobie numery telefonów? - zaproponowała Alicja.
- Ok, w razie problemów będziemy dzwonić. - odpowiedział Michael.
Każdy z nas podał sobie numery na telefony domowe bo tylko takie w tych czasach były. Ciekawe kiedy wykonam swój pierwszy telefon? I do kogo? Wydaje mi się, że do Alicji; w końcu to ona jest dziewczyną i łatwiej mi z nią rozmawiać. Ile dały by te wszystkie fanki, za numer Michaela Jacksona? Trudno stwierdzić, a ja dostałam go bez błagania.
Na dworze ostatnimi czasy zrobiło się naprawdę chłodno. Chociaż była końcówka października to już wiał silny wiatr i słońce co raz częściej chowało się za chmurami. Szykuje się ostra zima.
W końcu nadeszła niedziela. Umówiliśmy się z Michaelem, że ja i Alicja spotkamy się z nim obok głównego przystanku bo same byśmy nie trafiły. Szłam właśnie w stronę ów przystanku. Miałam na sobie jeansowe spodnie, koszulkę z Tiną Turner, ciepły sweter i skórzaną kurtkę. Gdybym pokazała się tak w dwa tysiące osiemnastym, ludzie uznali by mnie za jakąś ogromną fankę lat osiemdziesiątych.
Popatrzyłam na miejsce, w którym mieliśmy się spotkać; nikogo jeszcze nie było. Wygląda na to, że jestem pierwsza. Już prawie stałam obok przystanku gdy za sobą usłyszałam jakieś głośne śmiechy. Odwróciłam głowę by spojrzeć co to. Była to akurat grupka jakiś osiemnastolatków z papierosami w ręku. Gówniarze. Szłam przed siebie z głową skierowaną do tyłu i patrząc na chłopaków. Nagle poczułam jak na kogoś mocno wpadam. Odwróciłam szybko głowę i kilka centymetrów przed swoją twarzą zobaczyłam parę czarnych tęczówek, wpatrzonych w moje oczy. To był Michael. Cofnełam się o krok, oddalając przy tym nasze twarze.
- Przepraszam, powinnam patrzeć jak idę. - powiedziałam zarumieniona.
- Nie szkodzi, nie widziałaś mnie. - uśmiechnął się.
- Aczkolwiek przepraszam.
- Ja też. Mogłem przecież coś powiedzieć żebyś na mnie popatrzyła a nie stałem bezczynnie i patrzyłem jak na mnie wpadasz. - zachichotaliśmy.
- Lepiej, że ty tu stałeś bo tak to wpadłabym na przystanek i nie było by tak przyjemnie. - co ja mówię?
Zauważyłam, że Mike się zarumienił. No to palnełam. Już miałam coś powiedzieć gdy z drugiej strony nadeszła Alicja.
- Cześć! - pomachała nam radośnie. - Długo czekacie? - przytuliła Michaela a potem mnie.
- Nie, dopiero co przyszliśmy.
- A ty jak zwykle spóźniona. - powiedział chłopak.
- Ha ha ha, nie moja wina, że nie mogę się wygramolić z domu na czas.
- No dobra, ostatni raz ci wybaczamy ale pilnuj się. - dodał Michael.
- Idziemy? - zapytałam.
- Tak. - odpowiedzieli zgodnie.
Po nie całej godzinie drogi w końcu stanęliśmy przed domem Jacksonów. Był mały ale dwu piętrowy. Całkiem inny niż ten w Gary. Może to i lepiej, że chociaż połowa z nich ma pokoje na górze a nie obok ojca.
Weszlismy do środka. Tylko pani Jackson kręciła się po kuchni robiąc obiad; reszta siedziała u siebie.
- Jesteśmy mamo! - zawołał Mike ściągając lekką kurtkę. Zrobiłyśmy to samo. Kobieta podeszła do nas.
- Dzień dobry. - powiedziałyśmy grzecznie z Alicją.
- Dzień dobry. Ale piękne z was dziewczyny. - odpowiedziała.
- Dziękujemy. - rzekła Alicja za nas obydwie.
- Obiad będzie za godzinę, zawołam was. Idźcie do pokoju. Michael przedstaw je wszystkim. - mówiła.
- Dobrze mamo. - kobieta odeszła z miłym uśmiechem na twarzy. Tak jak słyszałam, była przesympatyczną matką; to chyba prawda.
Szliśmy już po schodach na górę.
- Yyyy... - Mike podrapał się po głowie. - Ja dzielę pokój z La Toy'ą i Marlonem. - zawstydził się.
- To nic nie szkodzi. - powiedziałam.
- No właśnie, będzie weselej. - dodała Alicja. Widać było, że Mike odetchną z ulgą.
Weszliśmy do pomieszczenia. Było może troszeczkę większe od mojego pokoju, ale heloł, ja jestem sama a ich jest trójka.
La Toy'a leżała na swoim łóżku i czytała jakieś stare, dziewczęce magazyny, Marlon robił to samo. (od autora: w sensie Marlon nie czytał dziewczyskich magazynków tylko po prostu magazyny xd)
- Hej. - odezwał się Mike. Rodzeństwo popatrzyło w naszą stronę. Starszy od Michaela o rok chłopak wstał i podał nam ręcę.
- Cześć, jestem Marlon. - uśmiechnął się sympatycznie.
- Ja jestem Alicja.
- A ja Diana.
- Miło mi poznać. - dodał i usiadł na swoje miejsce spania.
- La Toya? - zapytał Mike gdy ta nic sobie nie zrobiła z naszej wizyty.
- Co? - popatrzyła na niego.
- To są Alicja i Diana. - wskazał na nas. - To jak się domyślacie La Toya. - pomachałyśmy jej radośnie.
- Jak widzę mój braciszek już poderwał jakieś biedaczki. - uśmiechnęła się. Mike podniósł swoją poduszkę i rzucił nią w piętnastolatkę.
- Ej! - tym razem ona celowała w niego ale spudłowała.
- A co zazdrościsz bo sama nie masz chłopaka? - zapytał Mike z uniesioną głowa do góry.
- Przestań. - La Toya wróciła do czytania.
- Chodźcie, przedstawię was reszcię. - powiedział Mike i wyszliśmy.
Po chwili znaleźliśmy się w pokoju Jermaina i Tito. Ten pierwszy podszedł do nas i każdej z osobna pocałował rękę.
- Witam, piękne panie. Jestem Jermaine. - siedemnastolatek uśmiechnął się.
- No, no! Nie podlizuj się tak! Tylko o dziewczynach myślisz. - zawołał Tito.
Razem z Alicją zachichotałyśmy.
Potem weszłyśmy jeszcze do Jackiego, który miał pokój sam. Gdyby Rebbie z nimi mieszkała, za pewne z nią by go dzielił, ale dziewczyna już się wyprowadziła. Na końcu wstąpiliśmy do Randiego i Janet.
Po nie całej godzinie usiedliśmy do obiadu. Poznałyśmy także Josepha. Za dużo się nie odzywał ale co chwila spoglądał złym wzrokiem to na Michaela, to na mnie i Alicję. Pani Jackson pytała nas o kilka rzeczy. O naszych rodziców, jak się poznaliśmy itp. W końcu wszyscy zjedli i rodzeństwo usiadło w salonie oglądać TV. Tylko La Toya została pomóc mamie posprzątać po obiedzie.
- Dziękuję mamo, było pyszne. Teraz idziemy do mnie. - powiedział Mike. Dopiero teraz mogłam zauważyć na własne oczy z jakim szacunkiem mówił do matki.
Znaleźliśmy się z powrotem w pokoju. Był bardzo ładnie urządzony. Po lewo stała średnich rozmiarów szafa, obok niej trzy łóżka a na przeciw łóżek biurko. Tylko, chwila... Tylko jedno biurko dla trzech osób? Biedni,pewnie raz jedno uczy się przy biurku raz drugie, a reszta na łóżkach i podłodze.
- Co robimy? - zapytała Alicja?
- Może pogramy w Monopoly? - zaproponował chłopiec.
- Jak chcesz. Możemy zagrać.
- Ok, tylko pewnie będzie ktoś chciał jeszcze z nami zagrać. Zapytam ich. Chyba, że macie coś przeciwko.
- Oczywiście, że nie. - rzekła Alicja a ja pokiwałam głową. Mike wyszedł zapytać kto chce grać. Po chwili wrócił.
- Grają z nami Randy, Marlon i Jermaine. Tylko powiedzieli żebyśmy zagrali za pół godziny bo oglądają TV, może być?
- Ok.
- Napijecie się czegoś?
- Może być sok. - powiedziałam a Alicja się zgodziła.
- To poczekajcie, czy chcecie iść ze mną?
- Ja pójdę. - powiedziała dziewczyna.
- To ja zaczękam. - odpowiedziałam.
Po chwili zniknęli za drzwiami. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Jestem w pokoju Michaela Jacksona. Legendarnego Króla Popu. Żyjąc w dwa tysiące osiemnastym roku nigdy nawet bym sobie czegoś takiego nie wyobrażała. A teraz rozmawiam z Michaelem na co dzień! To takie fantastyczne! A także takie...dziwne. W domu było naprawdę ciepło więc ściągnęłam sweter i byłam teraz w koszulce z Tiną.
Alicja i Mike coś długo nie wracali więc postanowiłam, że pójdę sprawdzić gdzie są. Wyszłam z pokoju i skierowałam w stronę schodów. Zauważyłam tylko wychodzącego ze swojego pokoju, dziesięcioletniego Randiego, który też najwyraźniej chciał zejść na dół bo się do mnie zbliżał. Zaczęłam schodzić. Gdy byłam już w połowie usłyszałam jak ktoś, chyba Randy, biegnie po schodach. Myślałam, że spokojnie mnie wymianie ale nie. Tak nie było.
Przebiegając obok mnie, po lewej stronie, otarł się o moje ramię powodując przy tym, że straciłam równowagę. On zbiegł na dół a ja zahaczyłam na dodatek nieszczęścia nogą o nogę. Czułam, że spadam. Serce szybciej mi zabiło. Mogłam sobie przecież coś zrobić. Zaczęłam krzyczeć. Próbując złapać równowagę zrobiłam kilka szybkich kroków w dół ale to nie pomogło. Już wiedziałam, że spadnę na sam dół i zrobię sobie krzywdę. Moje ciało poleciało swobodnie do przodu. Zdążyłam tylko przymróżyć powieki, przekręcić głowę w lewo i zakryć ją rękoma gdy nagle poczułam jak z siłą wpadam w jakąś osobę. Poczułam na swoich plecach czyjąś dłoń a na prawym biodrze drugą. Na dodatek podczas tego wszystkiego koszulka podwinęła mi się do góry, pokazując pępek, więc ręka tej osoby wylądowała na moim gołym biodrze! Była ciepła i delikatna w dotyku, ale jakie to teraz miało znaczenie?! Nasze czoła się zderzyły a ciała poleciały w dół. Położyłam zgięte w łokciach ręcę na klatce piersiowej tej osoby i już po chwili znaleźliśmy się na dole. Opadliśmy z hukiem na podłogę wydając z siebie bolesne jęczenie. Takim właśnie sposobem leżałam na tym nieszczęśliwcu. Słyszałam jak dźwięczy mi w głowie. Bałam się otworzyć oczy. To mógł być każdy. Nawet Joseph! Jednak nie mogliśmy tak leżeć w nieskończoność. Zebrałam się na odwagę i powoli otworzyłam powieki nadal je mrużąc. W końcu obraz poskładał się w całość i zauważyłam czyjeś oczy. Nasze twarze były tak blisko, że nie widziałam reszty twarzy. Jednak spostrzegłam, że ta osoba też ma zamknięte powieki i marszczy swoje piękne, czarne brwi.
- Boże, nic wam nie jest?! - to był głos Alicji. Chwila moment... Alicji?! Jak Alicja to i... Michael!!
Gwałtownie odchyliłam głowę do tyłu powodując sobie przy tym wielki ból i spojrzałam na twarz tej osoby. O Boże! Tylko nie to! To był Michael! Nadal marszcząc brwi i przymymykając powieki uniusł lekko głowę do góry. Jednak chyba mocno się uderzył bo bezsilnie oparł ją znów na podłogę. Zaczął szybciej oddychać. A co jeśli ja mu coś zrobiłam! Zabiłam Michaela Jacksona! Wpadłam w histerię. Oczy miałam już całkiem otworzone i patrzyłam teraz ze strachem na chłopaka. Przełkną ślinę i otworzył po chwili oczy. Znów uniusł lekko głowę i wtedy mnie zobaczył. Patrzyliśmy sobie przez chwilę w oczy. Nagle moja prawa ręka, która leżała teraz na jego klatce ześlizgneła się na dół powodując, że się do niego przybliżyłam. Nasze twarzy były naprawdę bardzo blisko. W każdej chwili mogliśmy się pocałować gdybyśmy tylko zechcieli. Nie musielibyśmy wykonywać przy tym żadnych ruchów. Chwila, o czym ja do cholery myślę??!! Odbiło mi do reszty!! Poczułam jak jego ręka przesuwa się po moim nadal gołym biodrze. Chyba było mu niewygodnie. To raczej pewne. Leży przecież na nim jakaś laska, która zwaliła go ze schodów. Co gorsza tą laską byłam ja.
- Jehowo*, synku co wy zrobiliście? - to była pani Jackson.
Najwyraźniej usłyszała ten chaos gdy spadliśmy i przybiegła. Szybko oderwałam wzrok od Michaela i popatrzyłam w jej stronę. Na jej twarzy malowało się zmartwienie i troska.
- Przepraszam. - wyszeptałam do Miki'ego i w końcu zdjełam swoje ręce z jego klatki, i trochę się podniosłam tak, że teraz bardziej na nim siedziałam. Zauważyłam kontem oka, że Alicja stoi po prawej stronie trochę z tyłu. Pani Jackson podeszła do nas natomiast z lewej strony i dobrze ją widziałam. Jezu, przecież ja nadal na nim siedziałam a każdy najwyraźniej czekał aż w końcu zejdę na bok. Przełożyłam nogę nad jego biodrami i poczułam jak jego dłoń ześlizguje się z mojego. W końcu klękłam obok niego po lewej, tam gdzie stała pani Jackson. Michael położył prawą dłoń na swoim czole nadal głośno oddychając. Dopiero teraz spostrzegłam, że podłoga była wykładania płytkami!
- Nic ci nie jest? - kobieta uklękła obok mnie.
- Nie, tylko.... - powiedział ledwo słyszalnie, zachrypniętym głosem. - Trochę głowa mnie z tyłu boli.
- Wstań. - powiedziała.
Mike lekko się podniósł ale zaraz złapał się za tył głowy.
- Przyniosę mokry ręcznik. - powiedziała pani Jackson i odeszła. Nagle obok pojawiła się La Toya, która była z nią w kuchni.
- Co wy zrobiliście? - zapytała. W końcu pojawili się wszyscy, którzy oglądali w salonie TV. Każdy pytał co się stało. Mega mnie to wkurzało bo musiałam się tłumaczyć, że to właśnie ja jestem winna.
Michael na mnie spojrzał nadal trzymając się za głowę.
- Przepraszam. - czułam, że mam w oczach łzy. - Nie leję się krew? - Mike pokazał rękę. Ufff, na szczęście była czysta.
- To było zabawne. - powiedział cicho.
- Co ty mówisz Michael? Zrobiłam ci krzywdę. - szeptaliśmy.
- Mało kiedy ktoś wpada na mnie dwa razy w ciągu dnia i robi mi siniaka na głowie.
- Przecież wiesz, że nie chciałam. - uśmiechnełam się a mimo to łzy same zaczeły mi lecieć.
- Ale nie płacz, ok? - patrzył na mnie. Ja na to zakryłam twarz w dłoniach i rozklejiłam się na dobre. - Ej, miałaś nie płakać. - słyszałam jego głos. - Diana? Nic mi już nie jest, widzisz? - całkiem usiadł. - Już mnie nie boli. To było tylko chwilowe. - w końcu odkryłam ręce od twarzy i popatrzyłam na niego.
- Ale mogłam zrobić ci coś gorszego. - nadal płakałam.
- Ale nie zrobiłaś. - gwałtownie ruszył głową i nagle wydał z siebie jęk bólu.
- Jezu! - znów zakryłam twarz i zaczełam cicho szlochać. Po co ja istnieję?? Robię wszystkim wokół krzywdę. A jakbym go zabiła? Jakby trafił do szpitala? Już widzę te napisy na pierwszych stronach gazet ,,Diana Butterfly zabiła Michaela Jacksona". Na myśl o tym, że przeze mnie mój idol mógł trafić do szpitala i razem ze swoją rodziną mnie znienawidzić zaczełam lekko drżyć.
- Hej. - to Michael. Jego głos był spokojny i delikatny. Poczułam jak przysunął się bliżej i po chwili mnie obją. Czułam się dziwnie. Jeszcze nigdy, żaden chłopak sam z siebie mnie nie przytulił. Będąc w jego objęciach uspokoiłam się. Po chwili już w ogóle nie płakałam
- Co tu się dzieje? - usłyszeliśmy głos Josepha. Mike odchylił się ode mnie tak, że mogłam coś zobaczyć jednak nadal trzymał swoje ręce na moich plecach.
- Nic, tylko Diana spadła ze schodów i przy okazji przewróciła mnie, i uderzyłem się mocno w głowę...
- Skoro ty się uderzyłeś to czemu ona beczy?
- Bo... bo przejęła się, że coś mi zrobiła i.. i ... - przełkną ślinę.
- Jeśli nie będziesz mógł przez to śpiewać to...
- Nie, nie! Ja.. ja zaśpiewam! Oh baby, give me one more chance... - zaśpiewał kawałek I Want You Back. Brzmiało to pięknie. Joseph już się na to nie odezwał jednak nagle zauważyliśmy, że patrzy na ręcę Michaela, które mnie obejmują. Mężczyzna zmarszczył brwi. Wtedy Mike bardzo szybko i gwałtownie wziął swoje ręcę i oddalił się ode mnie.
- Potem sobie porozmawiamy. - odszedł. Jego miejsce zastąpiła pani Jackson, która trzymała w ręku mokry ręcznik.
- Już ci lepiej? - zapytała i podeszła po czym przyłożyła zimny przedmiot do głowy chłopca.
- Tak, czuję się już dobrze. - powiedział.
- Chodź, położysz się na łóżku. - kobieta pomogła mu wstać i złapała go pod pachę. Zaczęli iść; przeszli kilka schodów a Mike złapał się za czoło.
- Kręci mi się w głowie. - zachwiał się. Katherine rozglądneła się wokół. Nie było nikogo blisko oprócz mnie, gdyż szłam zaraz obok Miki'ego.
- Diana. - zwróciła do mnie. - Pomożesz mi kochaniutka? - zapytała.
- Oczywiście. - złapałam go z drugiej strony. Idąc, popatrzyłam w jego twarz. Prawą rękę miał przy czole, mrużył lekko oczy i marszył brwi. Był taki przystojny... Już nawet nie miałam do siebie i swoich myśli siły. Dałam temu spokój i zgodziłam się sama ze sobą, że Mike jest przystojny.
W końcu znaleźliśmy się w jego pokoju. Chłopiec położył się na swoim łóżku nadal miejąc rękę przy czole.
- Zrobię ci zimny okład. - Katherine wyszła. Zostałam tylko ja i Alicja.
- No to pięknie. - powiedziała dziewczyna. - Ej, nie chcę psuć tego klimaciku ale gdzie jest łazienka?
- Na dole obok salonu. Zapytaj kogoś to ci pokażą. - powiedział cicho Mike.
- Ok, dzięki. - Alicja prawie wybiegła z pokoju. Usiadłam obok chłopca na łóżku.
- Przepraszam. - powiedziałam.
- Powtarzasz się. - zauważył Mike z leciuteńkim uśmiechem.
- Wiem, ale na prawdę mi przykro. To wszystko moja wina...
- Twoja? To powiedz, specjalnie spadłaś ze schodów? Specjalnie na mnie wpadłaś? - zapytał.
- No nie, ale...
- Ale co? Nie jestem na ciebie zły. To również mogło przydarzyć się komu innemu.
- Dziękuję. - podciągnełam nosem.
- Ej, ale chyba nie zamierzasz znowu płakać? - odciągną rękę od czoła i na mnie spojrzał.
- Nie, tylko... jesteś taki dobry i kochany... - obtarłam łzy.
- Ooo dziękuję. Gdybym tylko mógł zaraz bym cię przytulił. - zarumieniliśmy się oboje. Wtedy do pokoju weszła pani Jackson. Położyła Miki'emu na czole lodowaty ręcznik. Chłopiec odetchną z ulgą.
- Od razu lepiej, dziękuję mamo. - powiedział.
- Nie masz za co kochanie. - kobieta popatrzyła na mnie. Myślałam, że zacznie krzyczeć, że to moja wina ale tak nie było. - A ty nic sobie nie zrobiłaś? - zapytała.
- Nie, dziękuję.
- Jakby coś się działo to mnie wołajcie.
- Dobrze. - pani Jackson wyszła.
- Ciekawa historia. - powiedział Mike.
- Taaa, bardzo.
- Nie codzienne zdarzają się takie rzeczy. - zachichotał. Poczułam jak kamień spada mi z serca gdy usłyszałam jego śmiech.
- Tak wiem, przepraszam.
- Ale musisz mi przyznać, że gdybym akurat nie szedł to ty byś sobie zrobiła krzywdę. - dodał.
- Szkoda, że tak nie było. - odpowiedziałam.
- Dlaczego?
- To ja powinnam sobie coś zrobić bo nie umiem chodzić. Ty byłeś tylko ofiarą mojego pecha życiowego.
- Nie mów tak. - spojrzał na mnie. Wtedy Alicja weszła do pokoju.
- Ej Diana, może my już pójdziemy? Mike powinien odpocząć. - powiedziała.
- Tak, masz rację. Chodźmy.
- Stójcie! Chyba nie macie zamiaru iść do domu same. Po pierwsze nie traficie, po drugie jest zimno.
- To co, odwieziesz nas samochodem? - rzekła Alicja.
- Nie ja. Jackie. - rzekł.
- Nie, nie możemy. - powiedziałam.
- Nie możemy? - wymkneło się Alicji.
- Idźcie i powiedzcie, że mu kazałem.
- Od kiedy ty nim żądzisz? - zażartowałam. - No dobra to idziemy. - podeszłyśmy tylko jeszcze do chłopca żeby go pożegnać. Ten lekko usiadł i najpierw przytulił Alicję.
- Trzymaj się. - powiedziała.
- Przepraszam i zdrowiej. - objełam go i wyszłyśmy.
Jackie odwiózł nas do domów. Jednak o tym co się dziś wydarzyło nikomu nie powiedziałam. Nawet tacie. Może kiedyś. Teraz to mój mały sekrecik; o którym wiedzą wszyscy Jacksonowie i Alicja, to ci dopiero sekret. Ten dzień był naprawdę męczący. Nawet nie zauważyłam kiedy pogrążyłam się w śnie.
*Jehowa - to prawdziwy Bóg opisany w Biblii, który jest Stwórcą wszystkiego. To po prostu jego prawdziwe imię.
***
Elo melo, 3 2 0!!
Wyprzedzę wszystkie pytania (których nikt nigdy nawet nie chciał by zadać). TAK! Właśnie dziś nauczyłam używać się tych tczcionek xddd
Zrobiłam sobie także wyzwanie Tydzień Bez Telefonu ale nie mogłam wam tego zrobić i nie dodać rozdziału (i tak wiem, że nikt na niego nie czekał). A także, przyznam się bez bicia! Ten rozdział jest jednym z moich ulubionych rozdziałów! Na serio, lubię go i jestem z niego dumna, i czy to coś złego? Oczywiście, że nie, kocham czytać ten rozdział XD
Kilka pytań do was:
- Co myślicie o całej tej sytuacji?
- O co, waszym zdaniem, chodziło Josephowi?
- Co sądzicie o zachowaniu Mika, po tym wszystkim?
Jak wcześniej wspominałam nie musicie odpowiadać, ale gdybyście to zrobili byłabym naprawdę przeszczęśliwa! Takie komentarze na serio motywują ludzie! To tyle na dziś.
Kocham i całuję 💘😘
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top