Rozdział 8
W końcu doszliśmy do domu Blanki. Gdy tylko przekroczyłam próg poczułam uderzającą falę magii i radości, która tam panowała.
- Jestem! - zawołała dziewczyna.
- Gdzie tyle byłaś? - jej mama weszła do przedpokoju, gdzie staliśmy.
- Dzień dobry. - powiedzieliśmy w jednym czasie z Michaelem.
- Yyyy.... dzień dobry... - odpowiedziała. - Kto to? - skierowała do córki.
- To Diana i Michael. - odpowiedziała wskazując.
- Miło mi poznać. - podałam jej rękę.
- Mi również. - Mike zrobił to samo. - Przyszliśmy tu dlatego, ponieważ chcieliśmy powiedzieć, że pani córka została źle potraktowana. Uderzono ją. - mówił Mike, a Blanka pokazała ranę na czole
- Boże! Kto ci to zrobił? - krzyknęła kobieta.
- Julie...
- Czy to ta Julie!? - do przedpokoju wbiegła Alicja.
Była to czternastoletnia, szczupła dziewczyna. Miała włosy w kolorze ciemny blond, które wyglądały jakby były złote i zielone oczy. Na pierwszy rzut oka wydawała się być bardzo sympatyczną.
- Cześć. - powiedzieliśmy w jednym czasie z Miki'em i pomachaliśmy jej. Jeju, czy my wszystko musimy robić równo? Co z nami jest?
- Yyy... cześć. Co oni tu robią?
- Przyszliśmy tylko powiedzieć waszej mamie o tym, że Julie uderzyła Blankę.
- Pogadam sobie z nią jutro.
- Tylko nie zrób czegoś głupiego, bo jak ja ją uderzyłam to poszliśmy z Michaelem do nauczycielki. - wytłumaczyłam, wzruszając ramionami.
- Ja bym jej jeszcze dołożyła. - powiedziała, ale po chwili spojrzała na swoją mamę szczerząc się. - Może pójdziemy do mojego pokoju? - zaproponowała.
- Jasne. - odpowiedziałam. - Czemu nie? No chyba, że masz coś przeciwko Mike?
- Nie, możemy na chwilę iść. - rzekł.
Weszliśmy do pokoju Alicji.
Był średniej wielkości a ściany były pomalowane na jasny zielony. Pod oknem stało jednoosobowe łóżko a obok biurko. Biurko to było zbiorowiskiem różnorodnych, potrzebnych i tych mniej rzeczy. Wszędzie leżały jakieś rysunki, kartki, wycinki itp. W kącie obok stał piękny łuk i strzały. Na pufie obok małego stoliczka leżała włóczka i szydła. Ściany były zaklejone różnorodnymi plakatami i rysunkami jakiś magicznych istot. Jedno w tym pokoju było podobne do mojego. Na jednej ze ścian wisiało kilka plakatów z The Jackson 5. Widać było, że Alicja też jest fanką tego zespołu.
- Jeju... - Mike popatrzył na plakat ze swoja podobizną nad łóżkiem dziewczyny. - Nie wiedziałem, że mamy taką fankę. Bardzo mnie to cieszy. - był uśmiechnięty, ale ja dostrzegłam lekko zarumienione policzki chłopca.
- Od zawsze uwielbiam was słuchać. - powiedziała Alicja.
- Ja też kocham wasz zespół. - dodałam. Mike spojrzał na mnie z uśmiechem.
- Nie wiedziałem... - nadal był różowy.
- Widzę, że masz dużo zainteresowań. - skierowałam to do Alicji, patrząc na jej rysunki.
- Nie wiedziałam jaki mam talent, więc zaczęłam próbować wszystkiego po kolei. - rzekła.
- Też uwielbiam rysować. - mruknęłam cicho.
- I co ze sprawą z Julie? - zapytała po chwili.
- Niby wygraliśmy. - powiedziałam siadając na łóżku. - Ale nic nie wiadomo. Julie jest sprytna i tak szybko nie da o sobie zapomnieć.
- Najprawdopodobniej szykuje na was jakąś zemstę, ale jeśli chcecie, to na następny raz ją jej pokażę.
- Heh, dzięki. - powiedziałam.
Nagle do pokoju weszła mama Alicji.
- To co? Gotowi?
- Yyyy...przepraszam, ale na co? - zapytał Mike.
- Dziś malujemy ściany w salonie. Pomyślałam, że może zechcielibyście do nas dołączyć? - popatrzyłam na Michaela.
- To może być fajna zabawa. Dlaczego nie? - odpowiedział.
- Chodźcie. - Alicja zaprowadziła nas do salonu, gdzie założyliśmy czapeczki z papieru i zaczęliśmy malować pomieszczenie.
Najpierw zajęliśmy się sufitem, który poszedł bardzo szybko. Potem dopiero zaczęło się dziać. Z początku pomalowaliśmy wszystkie ściany na złoto, ale potem... gdy dokańczałam malować, nagle usłyszałam za sobą:
- Hej, Diana! - to była Alicja.
Gdy tylko się odwróciłam na mojej twarzy wylądowało wiaderko fioletowej farby. Zdążyłam tylko zamknąć oczy i usta po czym całą byłam ubrudzona. Nagle z twarzy Alicji znikł uśmiech bo sama została oblana zieloną farbą. Zaczęła się prawdziwa wojna, każdy chlapał się na wzajem. Ja w Michaela, on w Blankę, Blanka w swoją mamę, jej mama we mnie, ja w Alicję i tak w kółko. Zabawa trwała w najlepsze aż dwie godziny.
Po tym usiedliśmy wszyscy na podłodze i popatrzyliśmy na skończone ściany. Wszystkie miały kolorowe plamy, przez co wyglądało to bardzo fantastyczne!
- Brawo! Jestem z was dumna. Nasz salon wygląda pięknie! - powiedziała mama Blanki i Alicji.
- To była naprawdę świetna zabawa. Dziękuję. - rzekłam, ciągle patrząc na efekt naszej pracy a raczej zabawy.
- Która godzina? - zapytał po chwili Mike.
- Yyyy... - kobieta przetarła pochlapany kolorami zegarek i spojrzała na niego. - Kilka minut po siedemnastej. - rzekła.
- O nie! - Michael błyskawicznie wstał.
- Co się stało? - zapytała Alicja.
- Za pół godziny mam próbę. Jeśli się spóźnię tata mnie... tata będzie zły. - powiedział ze spuszczoną głową. Widziałam, że nie chodzi tylko o złość, Joe najprawdopodobniej by go zbił.
Nagle klamka przekręciła się i do domu wszedł tata dziewczyn.
- Dzień dobry. - powiedzieliśmy z Michaelem.
- Yyyy... co tu się dzieje?
- Tato! - Alicja podskoczyła jak poparzona i podbiegła do mężczyzny. - To jest Diana i Michael. Potrzebują twojej pomocy. Chodzi o to, że Mike ma za pół godziny próbę, a nie ma jak szybko znaleźć się w domu. Proszę odwieź ich. Proszę, proszę, proszę! - błagała prawie na kolanach.
- Ale...
- Oni odprowadzili Blankę bo taka jedna dziewczyna ją uderzyła. - powiedziała szybko złotowłosa.
- Co?! - zdziwił się mężczyzna.
- Nie ważne. Potem ci opowiem, ale teraz musisz ich odwieść do domów.
- No dobrze. Jeśli to takie ważne. - westchnął.
- Tak, bardzo. Michael nie może się spóźnić. - rzekłam.
- W takim razie wsiadajcie. - powiedział tata Blanki i Alicji.
- Dziękuję panu bardzo. Ratuje mi pań życie. - powiedział z uśmiechem Mike. To prawda. Tata Alicji ratuje mu życie. W prawdzie bardziej skórę, ale mniejsza o to.
Po chwili wszyscy siedzieliśmy już w samochodzie. Michael podał mężczyźnie adres i ruszyliśmy z piskiem opon. Po około dziesięciu minutach jazdy znaleźliśmy się przed domem chłopca. Był naprawdę bardzo mały.
- No to pa. - powiedziała Alicja. Mike otworzył drzwi samochodu.
- Widzimy się w szkole. - dodałam.
- Tak, do jutra. - odpowiedział Michael. - I jeszcze raz bardzo panu dziękuję.
- Nie ma za co.
- Do widzenia. - Mike zamknął drzwi i odszedł, wiedząc co czeka go w domu.
Teraz to ja podałam swój adres i dalej ruszyliśmy.
- Z kim się przyjaźnisz? - zapytała po chwili Alicja.
- Yyy.... przyjaźniłam się z Mary, ale dziś zachowała się bardzo podle i teraz nie mam przyjaciół.
- A Michael?
- Yyy... Michael...on jest tu dopiero drugi dzień więc, jeszcze nie wiem.
- Serio? Wyglądacie na starych, dobrych przyjaciół. - rzekła.
- Naprawdę? - zdziwiłam się.
- No tak. Jest fajnym chłopakiem, więc radziłabym ci się z nim przyjaźnić. Chłopcy tak szybko nie obrażają się jak dziewczyny. A zresztą...może kiedyś... - trąciła mnie łokciem tajemniczo się uśmiechając.
- Proszę cię. - zarumieniłam się.
- No co? A tak w ogóle, to ze mną też możesz się przyjaźnić. Co z tego, że jesteśmy z innych klas. Przerwy i po szkole możemy spędzać razem, jeśli chcesz.
- Nie masz swoich przyjaciół? - zapytałam.
- Mam dużo znajomych, ale żaden nie jest najlepszą przyjaciółką. - uśmiechnęła się.
- Jeśli tak, to czemu nie? - odwzajemniłam uśmiech.
Nie no, nie wierzę, ktoś proponuje mi przyjaźń. To chyba pierwszy i ostatni taki przypadek.
Zauważyłam swój dom i auto zatrzymało się.
- No to do jutra! - powiedziała Alicja.
- Do jutra. - pożegnałam się. - Dziękuję panu bardzo i do widzenia.
- Do widzenia! - odpowiedział i samochód zniknął gdzieś za horyzontem.
Weszłam do środka, dopiero teraz spostrzegając, że nadal jestem cała w kolorowych farbach. Co ja powiem mamie?
- Jesteś już? - o wilku mowa. - Gdzie tyle... - popatrzyła na mnie tymi swoimi wielkimi oczyma. - A co ci się stało?
- Yyyyy...nic. - uśmiechnęłam się lekko.
- No przecież widzę, że jesteś cała w farbie. - zmarszczyła lekko brwi.
- No bo... malowaliśmy salon. - wyszczerzyłam się.
- Jaki salon? Gdzie? Natychmiast mi powiedz gdzie ty byłaś?!
- No jeju, dlaczego krzyczysz? Byłam u koleżanki. - odpowiedziałam ściągając buty.
- Jakiej koleżanki? Mary? - weszła za mną do kuchni.
- Nie. Z Mary już się nie przyjaźnimy. Długa historia. Byłam u Alicji.
- U kogo?
- U mojej nowej koleżanki Alicji. Taka pokręcona czternastolatka z siódmej d.
- Nie znam takiej. Sama tam byłaś? - naciskała.
- Nie, z Michaelem. Byliśmy tylko odprowadzić siostrę Alicji, Blankę bo Julie ją uderzyła.
- Na pewno?
- Przecież, wiesz, że tak. Gdzie niby miałbym być.
- No dobrze. A teraz biegnij pod prysznic
Zrobiłam co kazała. Gdy już wyszłam, padłam zmęczona na łóżko. Była już osiemnasta trzydzieści a ja musiałam jeszcze odrobić lekcje. W prawdzie było ich mało, ale jednak. Wtedy przypomniały mi się chwilę spędzone u Riverqueen'ów. Na ustach mimowolnie pojawił mi się szeroki uśmiech.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top