Rozdział 39

Michael pov

Mijały kolejne, słoneczne dni. Dzisiaj miałem wybrać się z Dianą na spacer do parku. Cieszyłem się, że nasza przyjaźń znów się naprostowała i dzięki temu w końcu zacząłem korzystać z życia. 

   Właśnie zapinałem guziki w swojej szarej koszuli, szykując się do wyjścia, kiedy usłyszałem jak drzwi do mojego pokoju się otwierają. Odwróciłem się na pięcie i zobaczyłem wchodzącą do pomieszczenia Marię. Uśmiechnęła się szeroko, witając mnie radośnie.

- Hej Mike! - zawołała z progu. - Wybierasz się gdzieś? - zmarszczył lekko brwi.

- Yyyy, ja.. - sam nie do końca wiedziałem co jej teraz powiedzieć. 

- Wiesz, wpadłam na pomysł, że może pójdziemy dziś na miasto? Kupilibyśmy sobie coś fajnego, porozmawiali o sobie. - zarzuciła mi ręce na szyję.

- Yyyyy... wybacz, ale dziś nie mogę. - na mojej twarzy pojawił się grymas.

- Co, jak to, dlaczego nie? - zdziwiła się.

- Bo... - zamyśliłem się. - .. bo mamy z braćmi próbę. - wyparowałem w końcu. 

Naprawdę mieliśmy próbę, co z tego, że dopiero wieczorem?

- Ehhh, no dobrze.. - zrobiła smutną minę. - A jutro? - patrzyła mi w oczy.

- Jeśli znajdę czas. - uśmiechnąłem się sztucznie.

- Ok. - westchnęła. 

Przybliżyła swoją twarz do mojej, przymykając powieki. Patrzyłem nerwowo, jak wystawia w moją stronę usta, stając lekko na palcach u stóp. Była już tak blisko, a moje serce waliło jak oszalałe. Kiedy poczułem jej oddech na swoim policzku, gwałtownie cofnąłem się, starając uspokoić przyśpieszony oddech. Dziewczyna otworzyła oczy, lustrując mnie wzrokiem. Naprawdę sam nie wiedziałem, dlaczego zawsze przerywałem to, do czego miało dojść. 

- Co ty robisz?! - zmarszczyła brwi. 

- Ja.. chodzi o to, że.. j-ja.. - mruczałem pod nosem, błądząc wzrokiem po podłodze. - Naprawdę muszę już iść. - chciałem ją wyminąć, ale mnie zatrzymała.

- Przecież to widzę Michael! Nie chcesz mnie całować! - stwierdziła.

- To nie tak, ja..

- Kłamiesz! Myślałeś, że nie jestem w stanie tego dostrzec? - krzyczała. - Nigdy się nie całujemy! Ani na powitanie, ani na pożegnanie, ani nawet dla przyjemności! 

- No bo...

- Czego ty się boisz?! W życiu się nie całowałeś? - zapytała, piorunując mnie wzrokiem.

- Przepraszam, ja.. - jąkałem się.

- Nie przepraszam mnie, tylko pocałuj!

- Ale.. - spojrzałem na nią. - Ja... j-ja nie mogę.. - szepnąłem.

- Że co proszę? Wstydzisz się, boisz? Nawet jeśli nie potrafisz to nie musisz tego przede mną ukrywać, ja cię naprowadzę. - powiedziała, krzyżując ręce na piersi. 

- Nie chcę...

- Dlaczego? Jesteśmy razem prawie pięć miesięcy, a jeszcze nigdy mnie nie pocałowałeś! - zaczęła mi robić wyrzuty. - Nigdy, rozumiesz to?! Starałam się to tolerować bo wiem, że jesteś nieśmiały, ale żeby być w związku i się nie całować? No kto by to słyszał! 

- Porozmawiamy o tym kiedy indziej, naprawdę się śpieszę. - zignorowałem jej pytanie.

- Tak, idź sobie, do zobaczenia. - usłyszałem jej rozwścieczony głos, po czym szybko wybiegłem z pokoju. 

   Wszystkie słowa wypowiedziane przez Marię, szumiały mi w głowie. Zacząłem zastanawiać się nad tym co powiedziała. To prawda, jeszcze nigdy jej nie pocałowałem. Sam nie wiem dlaczego, po prostu nie potrafię, nie chcę. Ciągle mam w pamięci swój pierwszy pocałunek z Dianą. Nie umiem o nim tak po prostu zapomnieć i polecieć całować się z Marią. To było dla mnie zbyt piękne wydarzenie, żebym je zignorował.

   Po krótkim czasie, szedłem już parkiem, wdychając świeże powietrze. W oddali zauważyłem siedzącą na ławeczce Dianę, patrzącą w niebo. Miała na sobie śliczną, kwiecistą sukienkę za kolana i jak zwykle żyjące własnym życiem, rozczochrane włosy. Uśmiechnąłem się pod nosem, krocząc w jej stronę.

- Hej. - przywitałem się.

- Cześć Mike. - przeniosła na mnie wzrok. - Ale śliczna pogoda, nieprawdaż? - wstała, podchodząc do mnie.

- Tak, jest cudownie. - przyznałem.

- I od razu chcę się żyć. - zaczęliśmy iść przed siebie, omijając rosnące drzewa. 

- Co u ciebie? - zapytałem.

- W porządku, byłam ostatnio u lekarza...

- Tak? I co ci ciekawego powiedział? - spojrzałem na nią.

- Nic, tylko.. okazało się, że mam nyktofobię. - powiedziała jakby trochę zawstydzona. 

- Nyktofobię? Co to jest? - zmarszczyłem lekko brwi. 

- To.. to choroba, paniczny lęk przed ciemnością. - wytłumaczyła. 

- A-ale to nic poważnego? 

- Nie, w moim przypadku nie. - odetchnąłem z ulgą. - Ale niektórzy są narażeni na zawał serca. - wzruszyła ramionami. 

- Przykro mi, będziesz chodziła na jakieś leczenie czy coś w tym stylu? - skrzywiłem się.

- Na razie nie, na szczęście nie mam groźnych objawów. - mruknęła pod nosem, po chwili zatrzymując się. - Popatrz. - schyliła się i podniosła opuszczone ptasie gniazdo. - Pewnie spadło z tego drzewa. - spojrzała w górę. 

- Za pewne już żaden ptak w nim nie mieszka. - przymrużyłem powieki, przyglądając się trzymanemu przez brunetkę przedmiotowi. 

- Odłóżmy je na swoje miejsce.

- Czyli?

- No na drzewo. Nie wiedziałeś, że ptaki mieszkają na drzewach? - zachichotała uroczo.

- Ha, ha, ha, bardzo zabawne. - uśmiechnąłem się, patrząc jak dziewczyna podchodzi do dużego pnia. - Dasz sobie radę sama? - zapytałem, kiedy zaczęła wspinać się po gałęziach.

- Tak. - powiedziała cicho. 

Rozglądnąłem się dookoła, obserwując czy nikt czasem nie nadchodzi. To mogłoby wyglądać nieco dziwnie. Po chwili znów przeniosłem wzrok na Dianę, która znajdowała się coraz wyżej.

- Uważaj.. - mruknąłem pod nosem. - Nie kładź tam stopy..

- Spokojnie, jestem mistrzem we wspinaczce po... - mówiła, po czym z jej ust wydobył się głośny krzyk. 

Dało się także słyszeć pęknięcie gałęzi, a po chwili brunetka siedziała już twardo na ziemi.

- Mistrz, tak? - podszedłem do niej. - Nic sobie nie zrobiłaś? 

- Nie.. nie wiem.. trzeba było mnie złapać! - zaśmiała się.

- Trzeba było posłuchać swojego starszego i mądrzejszego kolegi! 

- Wkurzasz mnie! 

- I właśnie za to mnie lubisz. - uśmiechnąłem się cwaniacko.

Dziewczyna mruknęła coś pod nosem, zaczynając oglądać z każdej strony swoje nogi.

- Widzisz, przez ciebie leję mi się krew. - wskazała na ranę, nad kolanem.

- Przeze mnie?! - wybałuszyłem na nią oczy. - Ja ci kazałem odkładać jakieś gniazdo, w którym i tak już żaden ptak nie zamieszka?

- Skąd wiesz, że nie? - krzyknęła.

- Bo po prostu wiem, pokaż to. - przykucnąłem obok niej.

- Nic doktorowi nie pokażę. - zaczęła bawić się w naszą ulubioną zabawę.

- Proszę być grzeczną pacjentką, może dostanie panienka lizaka. - zachichotałem.

- Ehh, no dobrze.. - odsłoniła na chwilę dość głęboką ranę, po czym znów ją zakryła. 

- Dużo krwi, nie dobrze. - zmarszczyłem lekko brwi. - Poczekaj, powinienem mieć gdzieś chusteczki. - zacząłem przeszukiwać kieszenie.

- Auuu, boli mnie. - powiedziała, niczym mała dziewczynka. 

W końcu znalazłem to, czego szukałem. Wyjąłem papier, spoglądając na Dianę. Powoli podwinąłem jej sukienkę wyżej kolana, ciągle lustrując ją wzrokiem. Ta spojrzała na mnie jak na idiotę, z lekko uchylonymi wargami, jak gdyby chciała coś powiedzieć. 

- No co się tak na mnie patrzysz? - zaśmiałem się, przykładając chusteczkę do rany. - Jakbym zaraz miał cię zgwałcić. - odparłem, dopiero po kilku sekundach zdając sobie sprawę z tego, że powiedziałem to na głos. - Przepraszam.. - zalałem się rumieńcem. No to palnąłem.

- Daj spokój, wiem o co ci chodziło. - mruknęła pod nosem, również lekko zawstydzona. - I dziękuję.

- Nie ma sprawy, na następny raz, słuchaj co do ciebie mówię.

- Tak jest doktorze, a teraz gdzie mój lizak? - uśmiechnęła się szeroko.

- Kupię panience, kiedy spotkamy się następnym razem. - pomogłem jej wstać.

- Ej, to nie fair! - skrzyżowała ręce na piersi.

- No dobra, to chodź do mnie do domu to tam ci dam. - westchnąłem. 

Diana skinęła tylko z radością głową i zaczęła kroczyć obok mnie.

   Po kilku minutach znajdowaliśmy się już naprawdę blisko domu. Jednakże dziewczyna zaczęła skarżyć się, że rana ją piecze i nie da rady wykonać już żadnego ruchu, przez co dość bardzo nas spowolniała. Dobrze wiedziałem, że przesadzała, robiła sobie ze mnie żarty.

- Już niedaleko. - powiedziałem, kiedy staliśmy prawie przed drzwiami.

- Nie dam rady.. - jęknęła, marszcząc brwi. 

- No chodź. - pociągnąłem ją w stronę budynku.

- Schody? Twoim zdaniem ja mam po nich wejść?! - zdziwiła się.

- Diana... przecież to są tylko dwa schodki. - uniosłem prawą brew wysoko do góry.

- Auuu, boli mnie i piecze.. nie mogę. - marudziła.

Bez zastanowienia podszedłem do niej, chwyciłem ją za plecy i pod kolana, unosząc nad ziemię.  

- Aaaaa, Michael nie! - zaczęła krzyczeć i śmiać się w tym samym czasie.

- Skoro tak bardzo umierasz, to jestem zmuszony ci pomóc. - uśmiechnąłem się, mimowolnie zagryzając delikatnie dolną wargę.

- Ale nie chodziło mi o to! Puść mnie!

- Po co? Żebyś znowu zaczęła narzekać jak staruszka, nie dająca rady zrobić ani jednego kroku? - dogryzłem jej.

- Osz ty! - trzepnęła mnie w ramię.

- Lepiej się trzymaj, bo zaraz razem zaliczymy glebę.

- Pfff, co byś jeszcze chciał? - zignorowała moją przestrogę.

W pewnym momencie podrzuciłem ją lekko do góry, udając, że ją puszczam. Brunetka zapiszczała głośno, gwałtownie oplatując rękoma moją szyję.

- A nie mówiłem? Prawie się wywróciliśmy. - próbowałem powstrzymać śmiech, ale coś słabo mi szło. 

- Tak, na pewno! Zrobiłeś to specjalnie! - spojrzała mi w twarz.

- Wcale nie! - roześmiałem się na dobre.

- Właśnie, że tak! - dołączyła do mnie. 

W tym momencie otworzyłem łokciem drzwi do domu, po czym zamknąłem je mocnym kopnięciem. Z daleka zauważyłem stojącą w kuchni mamę, robiącą coś przy blacie. Właśnie do tamtego pomieszczenia skierowałem się, nadal trzymając Dianę na rękach. Posadziłem ją na krześle przy stole, starając się zignorować podejrzane spojrzenie mamy i jej tajemniczy uśmieszek.

- Idę po plasterek, dla jaśnie panny. - powiedziałem cicho, kierując się do salonu. 

Wyminąłem nadbiegającą z góry Janet, która już po chwili dosiadła się do Diany. 

  Szybko znalazłem to, czego potrzebowałem, po czym wróciłem z powrotem do brunetki, która zażarcie rozmawiała z Donk.

- Co ci się stało? - zapytała moja siostra, wpatrzona w ranę nastolatki.

- Wspinałam się na drzewo i w pewnym momencie położyłam stopę w złym miejscu, z którego spadłam. Otarłam sobie nogę, wyżej kolana o kilka gałęzi i wylądowałam nim na kamieniach. - wytłumaczyła jej. 

- Serio? Myślałem, że po prostu spadłaś z drzewa. - uniosłem delikatnie brwi, podchodząc do nich.

- Może z twojej perspektywy tak to wyglądało. - zaśmiała się cicho.

- Michael, jak mogłeś? Dlaczego jej nie złapałeś? - Janet spojrzała w moją stronę.

- Nie dałbym rady, stałem za daleko, a ona spadała za szybko. Po za tym Diana nie wspomniała ci, że ostrzegłem ją, aby nie kładła stopy na tej gałęzi, aczkolwiek ona mnie nie posłuchała? - zapytałem Janet, patrząc i uśmiechając się do brunetki.

Ta nic na to nie odpowiedziała, tylko zalała się delikatnym rumieńcem. 

- No dobrze, a teraz zróbcie miejsce dla lekarza. - podszedłem do dziewczyny, przykucając obok niej i w ogóle zapominając o obecności mamy.

- Będzie bardzo bolało, panie doktorze? - zmartwiła się.

- Oj tak, niech się panienka przygotuje. - zachichotałem pod nosem. 

Odkręciłem buteleczkę z wodą utlenioną, przysuwając ją do rany Diany. 

- Teraz troszeczkę zapiecze. - ostrzegłem ją, wylewając zawartość. W miejscu gdzie przed chwilą widoczna była krew powstała biała piana. 

- Auuu.. - syknęłam, marszcząc brwi i przygryzając delikatnie wargę.

Wyglądała uroczo.

- No już, już, prawie po wszystkim. - kąciki moich ust uniosły się ku górze. Wyciągnąłem plaster, odklejając papierek ochronny i przycisnąłem go w wyznaczone miejsce. - I widzi panienka jak ładnie? - uśmiechnąłem się triumfalnie, wstając. 

Podszedłem do jednej z półek i wyciągnąłem z niej lizaka o smaku malinowym. Skierowałem się w stronę Diany, w skupieniu przyglądającej się swojej ranie i Janet siedzącej całkiem niedaleko.

- Proszę. - wręczyłem jej słodycz. - Za to, że była panienka grzeczną pacjentką. - uśmiechnąłem się szeroko. 

Dziewczyna delikatnie chwyciła za patyczek, patrząc na mnie z uchylonymi ustami.

- Dziękuję. - powiedziała po chwili cicho. - Ale z tym lizakiem to ja tylko żartowałam. - zawstydziła się.

- A ja nie żartuję. Jak już coś obiecuję, to spełniam obietnice. - odparłem.

- Dobra, trzeba mi wracać do domu. - westchnęła, po woli wstając z krzesła i kierując się ze mną do drzwi.

- Może cię odprowadzić? - zapytałem, drapiąc się po karku.

- Nie, dam radę. - zaśmiała się. - I dziękuję. - spojrzała na mnie, stojąc przed drzwiami.

- Do usług, Madame. - uśmiechnąłem się szarmancko.

- Naprawdę dziękuję. - przybliżyła się, stanęła lekko na palcach i złożyła miękki pocałunek na moim policzku. 

Poczułem dreszcz przechodzący po moich plecach i dziwne uczucie w brzuchu. Po tym dziewczyna cofnęła się i szybko opuściła budynek, zatrzaskując za sobą drzwi.

   Stałem chwilę w jednym miejscu, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Zastanawiałem się dlaczego tak zareagowałem na jej gest, przecież jesteśmy przyjaciółmi i.. i ja mam Marię, a mimo to, poczułem się inaczej. Tak jak nigdy nie czuję się przy blondynce. 

- Widzę, że pogodziliście się z Dianą. - usłyszałem za plecami głos mamy. 

Odwróciłem się na pięcie, podchodząc do stołu i zajmując miejsce obok młodszej siostry.

- Tak. - mruknąłem pod nosem.

- Wydaje mi się jednak, że twoja dziewczyna nie będzie z tego tak zadowolona. - odparła.

Wtedy przypomniałem sobie o naszej dzisiejszej kłótni. Ukryłem twarz w dłoniach, głośno wzdychając.

- Coś nie tak? - zapytała mama.

- Ja... ja już nie wiem co mam robić. - odpowiedziałem bezsilnie.

- Janet, idź do swojego pokoju. - poprosiła dziewczynkę.

- Dlaczego? - skrzywiła się.

- Po prostu idź. - nakazała. 

Donk zwlokła się z krzesła, odchodząc na górę ze spuszczoną głową i grymasem wymalowanym na twarzy. Moja rodzicielka usiadła obok, lustrując mnie wzrokiem.

- Co się dzieje?

- Nie wiem mamo, naprawdę już tego nie wiem. Wybierając Marię, myślałem, że będę z nią w pełni szczęśliwy. - zacząłem, żywo gestykulując. - A chyba nie jestem..

- Tak? A z kim jesteś? - uniosła brwi delikatni do góry. Zamyśliłem się głęboko, spuszczając wzrok w dół.

- Ja... z Dianą.. - zrozumiałem po chwili.

- Wiedziałam to od początku. I dlatego właśnie tak bardzo nie mogłam pojąć dlaczego to z nią nie jesteś. Nadal tego nie rozumiem. - mówiła.

- No bo... b-bo kiedy zapytałem, czy podoba jej się jakiś chłopak, to powiedziała, że tak! - starałem się panować nad emocjami.

- Wiesz o kogo jej chodziło?

- No... chyba o mnie.. - zawstydziłem się. - Ale kiedy ją pocałowałem to uciekła. - przyznałem, czując jak się rumienię.

- To na pewno ona uciekła pierwsza? - zapytała mama, ciągle na mnie patrząc. 

Cofnąłem się wspomnieniami wstecz, przypominając sobie ten piękny dzień.

- Nie.. to byłem ja.. - odparłem, zastanawiając się skąd ona o tym wiedziała. 

- Dlaczego?

- Bo.. bo ja bałem się, że ona nie odwzajemni moich uczuć! Że mnie wyśmieje, lub zostawi samego na zawsze. Bałem się usłyszeć od niej, że mnie nie kocha. Bałem się przyznać ile dla mnie znaczy... - czułem zbierające się w moich oczach łzy.

- Ale ona też cię kochała? - upewniła się.

- Tak, tyle, że ja nie miałem o tym pojęcia.. - westchnąłem.

- A teraz wie, co do niej czułeś? - uniosła brwi do góry.

- Ona... - zamyśliłem się. - Nie.

- No właśnie, dlaczego?

- Bo, bałem się przyznać, że wtedy też ją kochałem.. I dlatego ją okłamałem..

- Och Michael.. - patrzyła mi w oczy. - Jeśli kogoś kochasz, powiedz to. Nawet jeśli boisz się, że to nie właściwe, nawet jeśli boisz się, że wywoła to problemy. Nawet jeśli boisz się, że przewróci to Twoje życie do góry nogami. Powiedz to jak najgłośniej. A potem idź za ciosem. - powiedziała.

- Czyli.. twoim zdaniem powinienem powiedzieć jej prawdę? - zdziwiłem się lekko.

- Moim tak. - uśmiechnęła się tajemniczo.

- Ale.. - zastanawiałem się. - Co z Marią?

- Powinieneś zastanowić się czy to właśnie ona jest tą jedyną? Czy to właśnie przy niej chcesz spędzić całe swoje życie... ? 

  W tym momencie z góry zszedł Joseph, nie wyglądał na zadowolonego.

- Michael natychmiast się zbieraj, mamy za chwilę próbę, zapomniałeś?! - krzyknął.

- Ja.. przepraszam. - pośpiesznie wstałem.

- Nie przepraszaj tylko idź się przygotuj! - odparł, lustrując mnie wzrokiem. Szybko wbiegłem schodami na górę, znikając w swoim pokoju. 

   Po około pół godzinie siedzieliśmy w studiu i przygotowywaliśmy się do próby. Z nami był tylko Joseph i dwóch innych mężczyzn, pomagających w przygotowaniach do najbliższej trasy koncertowej. 

Po kilku minutach zaczęliśmy grać i śpiewać. Najpierw wykonywaliśmy utwory z albumu Forever, Michael, więc szło nam całkiem dobrze. Oczywiście Joseph musiał sobie trochę pokrzyczeć na mylącego kroki Marlona lub źle grającego Jermaina, ale najgorzej nie było.

- Dobra chłopaki, dzięki, że przyszliście. - powiedział ojciec, do dwójki mężczyzn. - My poćwiczymy jeszcze nowy utwór. - dodał, kiedy Tito nastrajał gitarę. - No już! 

Zacząłem zastanawiać się nad tym, co konkretnie mieliśmy grać.

- Ej, stary co teraz? - zapytałem Marlona.

- Najnowszy utwór, nie mów, że zapomniałeś. - odparł, lustrując mnie wzrokiem. 

Wtedy dopiero przypomniałem sobie o niedawno napisanej piosence. Tekst dostałem wczoraj w południe i miałem nauczyć się go na dzisiaj. Coś tam przeczytałem, ale mam wrażenie, że Joseph nie będzie szczególnie zadowolony.

  Chłopaki zaczęli grać, tańczyć, a ja śpiewać pierwszą zwrotkę. Szło mi całkiem nieźle, więc w głębi duszy byłem szczęśliwy. Potem dopiero się zaczęło; pomyliłem się kilka razy na refrenie a drugiej zwrotki nawet nie zacząłem. Nie umiałem, po prostu nie umiałem.

- Stop, stop, stop! - rozkazał mężczyzna, uciszając tym samym gitary moich braci. - Co jest z tobą? - podszedł do mnie.

- Ja... - przełknąłem głośno ślinę, czując jak pocą mi się ręce. - Zapomniałem nauczyć się tekstu..

- Że co proszę?! - krzyknął. - Za mało miałeś czasu?! Dawniej potrafiłeś zapamiętać piosenkę w jeden dzień, a teraz?! - wrzeszczał.

- Wiem, przepraszam.. - spuściłem wzrok.

- Po cholerę mnie przepraszasz?! Jak ty myślisz się z tym wszystkim wyrobić, nie zależy ci już na zespole?! - zapytał.

- Zależy! Ale sam dobrze wiesz, że Motown ostatnio cały czas chcę nami dyrygować! Gdzie podziała się nasza swoboda i wydawanie albumów w terminach, które nam odpowiadają?! - poniosło mnie. 

- Nie tym tonem do mnie! - zauważył. - Zachowałeś się jak nic nie warty, beznadziejny i nie skoncentrowany gówniarz! - wytykał mnie palcem.

- Możesz w końcu przestać mnie obrażać?!

- Bo co mi zrobisz?! 

- Odejdę z zespołu! - krzyknąłem, po czym poczułem mocne uderzenie na twarzy.

- Chciałbyś! - popchnął mnie tak, że upadłem. - Ale sam byś sobie nigdy nie poradził! Jesteś tylko nędznym nastolatkiem! - kopnął mnie w brzuch, a ból przeszedł po całym moim ciele.

- To wy byście sobie beze mnie nie poradzili! - odparłem, po czym poczułem kolejne kopnięcie.

Złapałem się za brzuch, chcąc teraz po prostu stracić przytomność. 

- Zbieramy się do domu, natychmiast. - rzucił w stronę moich braci i opuścił salę.

Leżałem chwilę w tym samym miejscu, do póki Marlon i Jackie nie pomogli mi wstać. Powoli udało mi się zejść schodami i wejść do samochodu. 

   Całą drogę przesiedziałem cicho, czując jak po policzkach spływają mi parzące łzy i słysząc jak Joseph opowiada o moim beznadziejnym życiu. Starałem się myśleć o czymś innym, czymś przyjemnym, ale słabo mi szło. 

  W końcu, dzięki Bogu, dotarliśmy do domu. Opuściłem auto, wchodząc do środka. Ciągle trzymając się za bolący brzuch, po chwili znalazłem się w kuchni.

- Drogi Jehowo, co się stało? - mama podbiegła do mnie gdy tylko zjawiłem się w progu. 

Zauważyłem siedzącą przy stole Janet i Latoye, w tym momencie tak bardzo żałując, że muszą mnie takiego oglądać. 

  Moja rodzicielka podała mi szklankę z wodą, którą natychmiast wypiłem. Nagle poczułem mocne szarpnięcie, po czym przed sobą ujrzałem wściekłego Josepha, trzymającego w ręku gruby pas.

- Jeszcze jeden taki numer! - uderzył mnie kilkakrotnie w ramię i popchnął, przez co wywróciłem się, uderzając wargą o blat kuchenny. 

Poczułem metaliczny smak krwi w ustach, po czym mocny ból w okolicach brzucha, przechodzący przez całe moje ciało.

- Lepiej pilnuj się na następny raz! - dodał, uderzając mnie jeszcze kilka razy. Usłyszałem płacz Janet i krzyki mamy. 

   Nawet nie spostrzegłem kiedy po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Moja rodzicielka podbiegła do mnie, pomagając wstać i usiąść na jednym z krzeseł.

- Do pokojów, natychmiast! - krzyknął Joseph, do mojego rodzeństwa. 

Wszyscy zerwali się na równe nogi i pognali na górę. Po tym mężczyzna zniknął gdzieś w sypialni, trzaskając mocno drzwiami.

- Boże, Michael, zaraz przyniosę bandaże. - usłyszałem zmartwiony głos mamy, po czym ona także gdzieś wyszła. 

Zastanawiałem się chwilę nad wszystkim i niczym. Kątem oka spojrzałem na zegar, wskazujący 20:15. Tak, bo w studiu spędziliśmy coś około czterech godzin. W głowie dziwnie mi szumiało, a serce nierówno i chaotycznie waliło mi w klatce piersiowej, niczym najgłośniejszy młot.

   W pewnym momencie wstałem z krzesła, przyprawiając się o mocny ból głowy. Przymrużyłem powieki, łapiąc się w okolicach czoła. Z cieknącymi po policzkach łzami, ranami fizycznymi i psychicznymi opuściłem swój dom, dokładnie wiedząc, gdzie zamierzam pójść.

Diana pov

Siedziałam na łóżku w swoim pokoju i cicho grałam na swojej kochanej gitarze, śpiewając coś pod nosem. Była to moja własna piosenka, ale nikt nigdy jej nie słyszał. Uważam, że tekst jest dość słaby a i mój głos nie brzmi najlepiej. Dlatego wolałam, żeby nikt się o niej nie dowiedział.
  Zupełnie zatraciłam się w czynności, zapominając o Bożym świecie. Mogłabym tak siedzieć długie dni i noce, i po prostu grać. To coś pięknego. 

   Nagle usłyszałam wołanie mamy, dobiegające z dołu. Jej głos brzmiał nieco podejrzanie, więc szybko odłożyłam instrument, otwierając drzwi i kierując się w stronę schodów. 

  Zanim jednak zdążyłam znaleźć się na dole spostrzegłam moją rodzicielkę, stojącą przed otwartymi drzwiami i spoglądającą na mnie z lekkim grymasem, i zdziwieniem wymalowanym na twarzy. Z początku nie wiedziałam o co jej chodziło, ale kiedy w końcu weszłam na korytarz, wszystko stało się jasne. A przynajmniej połowicznie. 

  W progu stał Michael, cały zapłakany z rozkrwawioną wargą i łukiem brwiowym. Przestraszyłam się widząc go w takim stanie, i w tym momencie chciałam wiedzieć wszystko co się stało.

- Michael? - spojrzałam na niego, marszcząc delikatnie brwi. 

Chłopak podszedł do mnie blisko, po czym mocno objął. Byłam nieco zaskoczona, ale po chwili przytuliłam go, pozwalając mu płakać mi w ramię. Usłyszałam oddalające się kroki mamy, która za pewne była jeszcze bardziej zdziwiona.

- Co się stało? - zapytałam cicho. Czarnowłosy jednak nadal milczał, nie potrafiąc wymówić ani jednego słowa. 

- Mike? Powiesz mi? - poprosiłam, spoglądając mu oczy, w których w tej chwili znajdowało się jedynie cierpienie.

- J-ja... p-przepraszam, że przychodzę o t-tej porze, ale naprawdę... - zaczął, po czym zalał się kolejną falą łez. 

- No ej, bo ja zaraz też się popłaczę.. - mruknęłam cicho.

- M-mogę u.. u ciebie przenocować? - zapytał, patrząc w podłogę.

- Oczywiście, chodź na górę. - pociągnęłam go za dłoń, prowadząc na schody. 

   W kilka sekund znaleźliśmy się w moim pokoju. Chłopak usiadł na łóżku, ciągle nie odzywając się ani słowem.

- Pójdę po apteczkę. - mruknęłam pod nosem, opuszczając pomieszczenie.

Szybko zbiegłam po schodach, kierując się do salonu i szukając w półkach potrzebnych mi rzeczy. Już po chwili trzymałam w ręku wodę utlenioną, jakieś waciki i plastry. Skierowałam się z powrotem na górę, kiedy usłyszałam chrząknięcie mamy. 

- Diana? - odwróciłam się po woli na pięcie, spoglądając na rodziców siedzących przy stole. - Stało się coś poważnego? - zmarszczyłam lekko brwi. Nabrałam powietrza w płuca, niepewnie do nich podchodząc.

- Yyyy, chyba t-tak. - zaczęłam. - Michael może zostać na noc? - zagryzłam nerwowo wargę, czując jak na policzki wkradają mi się rumieńce. 

Zauważyłam jak tata porusza dwuznacznie brwiami, siedząc w milczeniu. Spiorunowałam go wzrokiem, wyczekując odpowiedzi któregoś z nich.

- Ale stało się coś? - naciskała mama.

- Tak.

- A co?

- Noo.. jeszcze nie wiem do końca. - wzruszyłam lekko ramionami. - To może? 

- Ale tak na jednym łóżku? - zdziwiła się.

- No nie wiem! - wyrzuciłam ręce w powietrze.

- Dobrze, już dobrze, niech wam będzie. - westchnęła.

- Ok, dzięki. - odparłam obojętnie, wbiegając schodami na górę. 

   Wparowałam do pokoju a Mike od razu przeniósł na mnie wzrok. Cicho chrząknęłam, podchodząc do niego. 

- Usiądziesz na krześle? Tutaj pod światło będzie mi lepiej. - powiedziałam, błądząc wzrokiem po podłodze. 

Chłopak nic nie odpowiedział, tylko bezszelestnie wstał i zajął miejsce tam, gdzie go poprosiłam. 

  Położyłam wszystko na biurko, chwytając do ręki tylko wodę utlenioną i wacik. Podeszłam do Michael, w skupieniu wylewając trochę zawartości buteleczki na mały wacik. 

- Powiesz mi teraz co się stało? - zapytałam, pierwsze wycierając dłonią jego łzy, spływające po policzkach.

- J-ja.. przepraszam cię jeszcze raz.. - mruknął cicho, patrząc gdzieś w sufit. 

- Nie musisz, po to jestem. - uśmiechnęłam się delikatnie, zaczynając przeczyszczać ranę na łuku brwiowym. - A teraz mi opowiedz, ok? 

Chłopak skinął niepewnie głową, przełykając ślinę.

- Zaraz po tym jak od nas wyszłaś, Joseph powiedział, że mamy dziś próbę. - zaczął. - Pojechaliśmy z braćmi i nim do studia, i zaczęliśmy grać. Na początku szło nam całkiem dobrze, Marlon trochę pomylił kroki, ale tragedii nie było. - dodał. 

Podeszłam do biurka po plaster, po czym ostrożnie nakleiłam go na przeczyszczoną już ranę. 

- Co było potem? - zapytałam, biorąc nowy wacik.

- P-potem... - zamyślił się. - Ja.. zaczęli grać nowy utwór, który miałem się nauczyć, ale zapomniałem. Zaśpiewałem pierwszą zwrotkę a...

- Poczekaj chwilę. - przerwałam mu, chcąc opatrzyć ranę na wardze. - Auuć, mocno rozwalona, trochę zaboli. - powiedziałam, marszcząc brwi. 

Było mi okropnie niewygodnie tak stać i nachylać się nad nim, więc wyprostowałam się i spojrzałam na niego, przygryzając delikatnie wargę. - Mogę? - zapytałam nieśmiało, wskazując na jego kolana.

- Yyyy.. t-tak. - odparł, również zawstydzony. 

Powoli usiadłam okrakiem na jego udach, co powoli stawało się chyba naszą tradycją. Chwyciłam go za policzek, lustrując rozkrwawioną wargę wzrokiem. Złożyłam wacik na pół, po czym znów przeniosłam na niego wzrok. - Teraz trochę zapiecze. - ostrzegłam. Przyłożyłam gazik do rany, sprawiając, że chłopak cicho syknął, marszcząc delikatnie brwi. 

- Przepraszam. - mruknęłam pod nosem. W dalszym ciągu wykonywałam czynność, kątem oka widząc jak Michael się we mnie wpatruje. - Nie będziesz mógł za dużo śpiewać ani.. ani otwierać szeroko buzi, żeby na nowo się nie rozkrwawiło. - powiedziałam, kończąc.

   Ostrożnie wstałam z jego kolan, nie chcąc się wywrócić, co mam w zwyczaju. Wzięłam wszystkie zakrwawione waciki i wyszłam z pokoju, kierując się na dół, do kosza na śmieci. 

  Zauważyłam rodziców siedzących na kanapie w salonie, delikatnie się obejmujących i oglądających jakiś film. Wyrzuciłam śmieci, ignorując tajemnicze spojrzenie mamy i taty. 

   Pobiegłam na górę, wchodząc do pokoju i zastając Michaela siedzącego na łóżku. 

- Yyy.. ja pójdę się umyć a ty.. nie wiem.. połóż się już lub.. lub cokolwiek. - powiedziałam, wyciągając z półki piżamy. 

- Dziękuję. - mruknął cicho.

- Już mówiłam, że to drobiazg. Za chwilę opowiesz mi resztę, co się stało. - uśmiechnęłam się lekko, znów opuszczając pomieszczenie.

   Po chwili znajdowałam się w łazience, wykonując wieczorną toaletę. W końcu umyłam zęby i przebrałam się w piżamy. Zazwyczaj śpię w przewiewnej sukience do połowy uda, ale ze względu na Michaela postanowiłam dziś to zmienić. 

  Gotowa do snu opuściłam pomieszczenie, kierując się na górę.

- Pójdziemy już spać, dobranoc. - powiedziałam do rodziców, przechodząc obok nich.

- Tylko tam grzecznie. - odezwał się tata.

- O to nie musicie się martwić. - odparłam zawstydzona, po czym szybko zniknęłam na schodach. 

   Wparowałam do pokoju, gdzie chłopak siedział w tym samym miejscu, co przed kilkoma minutami. Widziałam jak ze smutkiem wpatrywał się w podłogę, ciągle milcząc.

- Możemy już iść spać. - zakomunikowałam. - To może.. ja położę się od ściany. - popatrzyłam na niego, bawiąc się palcami u rąk. 

- Przepraszam. - mruknął po nosem.

- Za co? - zdziwiłam się.

- Że zawracam ci głowę, nie powinienem tu przychodzić. 

- Przestań tak mówić, nie mam ci tego za złe. - powiedziałam, siadając na łóżko. - Chodź już. - dodałam, kładąc się na swojej połowie. 

Michael delikatnie zajął miejsce obok mnie, a na jego policzki wkradł się różowy kolor.

- Czuję się tak bardzo głupio. - westchnął. - Jak małe dziecko.

- Nie potrzebnie. - powiedziałam. - A teraz powiesz mi w końcu co się wydarzyło? 

- Ja... - przełknął głośno ślinę, patrząc w sufit. - Zaczęliśmy grać ten nowy utwór i pomyliłem się. - zaczął. - Prawdę mówiąc to ja wcale nie znałem drugiej zwrotki.. I-i wtedy Joseph.. on.. uderzył mnie. - zauważyłam jak bezbarwna łza spływa po jego policzku.

- Co?! - podniosłam się do siadu, lustrując go wzrokiem. - A-ale.. jak to? Nie możliwe. - zdziwiłam się.

- Tak było.. A potem mnie popchnął i kopnął w brzuch.. - zaczął na nowo płakać. - I-i jeszcze w domu.. upadłem przez niego, rozwalając sobie wargę i..p-potem znów mnie uderzył. - teraz już naprawdę szlochał.

- Mike.. - przytuliłam go mocno, pozwalając aby wypłakał mi się w ramię. - Tak bardzo, bardzo mi przykro. - czułam jak w moich oczach także gromadzą się łzy. 

- Nie bił mnie już tyle lat, że zapomniałem jak to boli. - załkał. - Nie spodziewałem się tego, od czasu kiedy zobaczyłaś jak to robi, zawsze potrafił nad sobą panować, ale dziś nie wytrzymał. 

- Biedny. - poklepałam go delikatnie po ramieniu. - Tak bardzo chciałabym, żebyś nie musiał już cierpieć. - po moim policzku spłynęła gorzka łza. - Przeprosił cię chociaż?

- Nie, bo.. uciekłem, i nikt nie wie, że tu jestem. - odparł cicho.

- Za pewne twoja mama zamartwia się na śmierć. - zauważyłam.

- Wiem, pewnie dzwoni do każdego znajomego z osobna. - powiedział. 

   W tym właśnie momencie usłyszałam z dołu rozbrzmiewający na cały dom dzwonek telefonu. 

- Kto dzwoni o takiej porze? - zmarszczyłam brwi, patrząc na zegarek. - Jest po 21. 

- Diana.. - Michael podniósł na mnie przerażony wzrok. - Moja mama.. - wtedy wszystko stało się dla mnie jasne.

- O cholera. - powiedziałam tylko, po czym gwałtownie zerwałam się z łóżka. 

Dlaczego akurat teraz? To jakieś czary?! Najszybciej jak potrafiłam, wybiegłam z pokoju, mało co nie zabijając się na schodach. W tym czasie usłyszałam jak tata odbiera telefon. Spojrzałam w jego stronę, widząc jak unosi zdziwiony brwi.

- Yyyy.. Michael.. - zaczął mówić.

- Nie! - krzyknęłam, sprawiając, że mężczyzna zlustrował mnie z niepokojem wzrokiem. 

Wyrwałam mu słuchawkę, łapiąc oddech.

- Halo? - to był głos mamy Michaela, tak jak się spodziewałam.

- D-dzień dobry... to znaczy dobry wieczór! - powiedziałam, chwytając się pod bok.

- Dianka, jak dobrze, że to ty. Ja chciałam zapytać czy jest u ciebie Michael? Miał małą sprzeczkę z Josephem, i uciekł gdzieś. Nie ważne, to nie jest rozmowa przez telefon. Tak czy owak, nie ma go może u was? - zapytała. 

Rozglądnęłam się nerwowo dookoła, zatrzymując wzrok na stojącym na schodach Michaela.

- Umm.. - zagryzłam mocno wargę. - Nie, n-nie ma go tutaj. - skłamałam, chcąc brzmieć jak najbardziej wiarygodnie. - Alee... może pomóc go szukać? - zapytałam.

- Nie kochana, damy sami radę. Dziękuję ci i gdyby się u ciebie zjawił, natychmiast do mnie zadzwoń, martwię się.

- Dobrze, pani Jackson. - odparłam. - Dobranoc.

- Dobranoc, kochana. - rozłączyła się. Odłożyłam słuchawkę, głęboko oddychając. 

- Diana? - odezwał się tata, marszcząc brwi. - Co wy wyprawiacie?

- No bo.. oni nie mogą wiedzieć, że Michael tu jest! - powiedziałam, patrząc na niego.

- Dlaczego? - zdziwił się. - Przecież to ich syn.

- Tak, wiem, ale po prostu nie mogą! 

- Nie rozumiem tego. - wzruszył ramionami.

- Kiedyś zrozumiesz. - powiedziałam. - Jakby jeszcze dzwonili to powiedz, że go tu nie ma, proszę. - zrobiłam maślane oczy.

- No dobrze, nie wiem co wy knujecie, ale skoro nalegasz. - westchnął.

- Dziękuję. - powiedziałam.

- Ja też. - usłyszałam cichy głos Mika.

- Ok, idźcie już spać. - odparł mężczyzna.

Zawróciłam, kierując się z czarnowłosym na górę. Z powrotem położyliśmy się na łóżku, mając nadzieję, że szybko zaśniemy. Było jednak całkowicie odwrotnie. 

   Zegary wskazywały 01:06 kiedy leżałam na łóżku, nie mogąc zasnąć. Myśli plątały mi się w głowie, tworząc jakieś niemożliwe historyjki i pytania. Zastanawiałam się nad tym, co dowiedziałam się od Michaela. Wydaje mi się, że muszę odwiedzić Josepha i znów z nim porozmawiać. 

   Przekręciłam się na plecy, patrząc tępo w sufit. Było nieco ciasno, zwłaszcza, że to jednoosobowe łóżko, ale co miałam zrobić. 

- Śpisz? - usłyszałam szept Mika, który nieco mnie zdziwił.

- Nie, a ty? zapytałam.

- Też nie. - odparł, odwracając się w moją stronę. Czułam jak przez chwilę lustrował mnie wzrokiem.

- Michael?

- Hmm? - mruknął pod nosem.

- Wiesz, zastanawiam się.. - zaczęłam, nerwowo przełykając ślinę. 

- Nad czym? - wyczekiwał mojej odpowiedzi.

- Dlaczego... przyszedłeś d-do mnie a nie.. do Marii? - zagryzłam delikatnie wargę. 

Chłopak milczał przez dłuższy czas, za pewne nie wiedząc co powiedzieć.

- Wiesz Diana.. wydaje mi się, że ja tak naprawdę nigdy jej nie kochałem.. - odparł, a ja poczułam dziwny ucisk w żołądku i zaczęłam nerwowo bawić się palcami u rąk. - C-chyba.. moje serce od początku bije do tej samej osoby. - dodał, spoglądając na mnie. 

O czym on mówił do cholery? 

Czułam się dziwnie, nie wiedziałam co o tym myśleć. Nagle uderzył we mnie gorąc, i wydawało mi się, że zaraz się uduszę. 

Szybko wstałam, podchodząc do okna i otwierając je na oścież. Nabrałam dużo powietrza w płuca i zaczęłam patrzeć w gwiazdy.

- Wszystko ok? - usłyszałam za sobą głos Michaela. Westchnęłam cicho, przez chwilę milcząc.

- Nie rozumiem cię. O kim przed chwilą mówiłeś? - odparłam, przekręcając się w jego stronę. 

Przestraszyłam się lekko, ponieważ stał bliżej niż mi się wydawało. Znacznie bliżej.

- A jak myślisz? - zapytał miękkim głosem, lustrując mnie wzrokiem. 

Zatraciłam się w jego pięknych, czekoladowych tęczówkach, które w świetle księżyca wyglądały jeszcze bardziej czarująco.

- Michael.. p-przecież ty masz dziewczynę.. - zauważyłam.

- Tak, do której nic nie czuje.. - odpowiedział, a ja usłyszałam szum w głowie i puls w okolicach skroni. 

- W takim razie do kogo czujesz? - zmarszczyłam delikatnie brwi. 

- Do ciebie.. - mruknął, a ja poczułam jak nogi robią mi się niczym z waty, po czym zemdlałam.

    Ktoś klepał mnie po policzkach, koniecznie chcąc abym wstała.

- Diana? - usłyszałam cichy głos. - Wszystko w porządku? Diana..? - szeptał Michael, ciągle uderzając mnie delikatnie w twarz, próbując mnie ostudzić. 

  Otworzyłam powieki, podnosząc się do siadu i złapałam się za głowę. Przypomniałam sobie wszystko, o czym rozmawialiśmy i jaka była przyczyna mojego zemdlenia. 

  Rozglądałam się chwilę dookoła, próbując złapać świadomość. Spojrzałam na klęczącego obok mnie Mika, któremu zaczęłam przyglądać się, jak gdyby był duchem.

   - Przepraszam.. - wyszeptałam, zachrypniętym głosem.

- Już miałem wołać twoich rodziców. - odparł przestraszony. 

- Nie, p-po prostu zrobiło mi się d-duszno i.. i tyle. - rzekłam ze skruchą. 

   Chłopak pomógł mi wstać, prowadząc na łóżko, gdybym znów miała zemdleć. 

- Teraz już wszystko ok? - zlustrował moją twarz. 

- C-chyba tak.. - mruknęłam pod nosem. - Michael? - przeniosłam na niego wzrok.

- Tak? - przygryzłam dolną wargę, czując jak policzki pieką mnie od rumieńców. - Zapomnijmy o tym, co mówiłeś przedtem.. - poprosiłam. 

- D-dobrze.. - odparł, spuszczając wzrok na dół - Przepraszam. - dodał. 

  Chwilę siedzieliśmy w ciszy, po czym położyliśmy się z powrotem na łóżko, odwracając się do siebie plecami.

- Dobranoc. - usłyszałam jeszcze jego cichy głos.

- Dobranoc Mike. - odpowiedziałam, chcąc jak najszybciej zasnąć. 

   Obudziło mnie coś mokrego na mojej twarzy. Otworzyłam zaspane oczy i zobaczyłam przed sobą Tarzana, liżącego mój policzek. Szybko usiadłam, głaszcząc psa.

- Czeeeść! - powiedziałam na tyle cicho, aby nikogo nie obudzić. - Zobacz kto tu jest! - wskazałam na Michaela, który był ku mojemu zaskoczeniu blisko mnie. Dość blisko. 

  Odsunęłam się od niego trochę, spoglądając na jego twarz. 

Dlaczego był taki uroczy kiedy spał? 

- Bierz go! - powiedziałam do Tarzana. - No już, bierz wujka! - krzyknęłam nieco głośniej.
Chłopak mruknął coś pod nosem, przecierając zaspane oczy. - Bierz go, bierz go! - szeptałam do zwierzaka. 

- Co ty... - zaczął Michael, ale przerwał kiedy Tarzan rzucił się na niego, i zaczął lizać go po twarzy.

 Mina czarnowłosego była bezcenna więc nie mogłam się powstrzymać i wybuchnęłam śmiechem. 

- Szczujesz mnie nim?! - zaśmiał się chłopak. - Złaź stąd bydlaku, ile on waży? - próbował go zepchnąć, ale coś słabo mu szło. 

Ja nadal śmiałam się w niebo głosy, myśląc, że zaraz pęknie mi brzuch. 

- Auuu... - syknął po chwili Michael, zakrywając usta dłonią. Uspokoiłam się, spoglądając w jego stronę. 

- Co się stało? - przybliżyłam się do niego.

- Rozkrwawił mi wargę... - odparł cicho.

- Naprawdę? - uniosłam brwi do góry. - Tarzan, co zrobiłeś?! - zaczęłam na niego krzyczeć. - Już mi stąd uciekaj! - zaczęłam spychać go z łóżka. - Nie ma cię tu! Niegrzeczny pies, co zrobiłeś Miki'emu?! - wskazałam mu palcem ma drzwi. Spojrzałam z powrotem na chłopaka, lustrując go wzrokiem.

- Pokaż. - przybliżyłam się do niego. 

Czarnowłosy siedział w ciszy, nie wykonując żadnego ruchu. W pewnej chwili wybuchnął śmiechem, zaczynając mnie łaskotać.

- Żartowałem! - krzyknął. 

- M-michael!! Jak mogłeś?! - mimowolnie zaczęłam się śmiać. - Z-zostaw m-mnie! 

- Nie. - uśmiechnął się cwaniacko.

- P-przestań..no p-proszę! Przez ciebie nakrzyczałam n-na Tarzana!

- Jesteś bardzo łatwo wierna. - zachichotał. 

- Bo.. b-bo brzmiałeś wiarygodnie! - krzyczałam. - No przestań, b-bo rodzicie usłyszą! - Michael zatrzymał się, ciągle się uśmiechając.

- Wiesz, to zabrzmiało nieco dwuznacznie. 

- Chyba tylko dla ciebie! - wyrwałam się, wstając z łóżka. Zabrałam ubrania z szafy i poszłam do łazienki. 

    Wykonałam wszystkie rutynowe czynności, zastanawiając się nad nocnymi słowami Michaela. Czy.. czy on powiedział, że coś do mnie czuje? Nie, to niemożliwe, przecież ma Marię. Dlaczego tak powiedział? Czy naprawdę chcę, żebym nadal cierpiała? To wszystko dzieje się za szybko, muszę o tym zapomnieć. 

  Wyszłam z toalety, napotykając na drodze mamę. 

- Już wstaliście? - zapytała.

- Yyyy, tak. - spojrzałam na nią.

- Słyszałam, że ciekawie się bawicie.. - powiedziała cicho.

- Co? To znaczy nie.. m-my.. tylko.. - język zaczął mi się plątać.

- Nie wiedziałam, że was coś łączy..

- Co?! Łączy nas przyjaźń i.. i tylko ona! - zaprzeczyłam.

- Brzmiało to trochę inaczej.

- Tak, bo.. b-bo łaskotał mnie! - zaczęłam gestykulować. - A zresztą wierz sobie w co chcesz, ja wiem jak było. - odburknęłam, kierując się na górę. 

  Wparowałam do pokoju, przenosząc wzrok na Michaela bawiącego się z Tarzanem.

- Mądry z niego pies. - uśmiechnął się.

- Tak, nudziło mi się i nauczyłam go tych wszystkich sztuczek. - odparłam, podchodząc do niego.

- No i urósł. Jak go pamiętam z Jaskini Jaskiniowców to był wtedy taki malutki. - zachichotał uroczo, głaszcząc Tarzana. 

- Tak, wiem. - chwyciłam za szczotkę do włosów i zaczęłam je rozczesywać. - Zrobisz mi warkocza? - zapytałam chłopaka.

- Yyyy...no, jeśli chcesz. - odparł nieco zaskoczony. Podałam mu frotkę i usiadłam przed nim. - Ale za ładny to on nie będzie. - ostrzegł mnie.

- Nie szkodzi. - zaśmiałam się. 

  Mike zaczął robić to o co go poprosiłam, a ja mogę założyć się, że na jego twarzy malowało się ogromne skupienie. Do tego był taki ostrożny i delikatny, że czasami miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. To był tylko głupi warkocz, a on starał się jakby szykował mnie na ślub. 

  W końcu po paru minutach skończył.

- Dziękuję. - uśmiechnęłam się, wstając. - Wracasz dzisiaj do domu? 

- Chyba tak.. muszę. - odparł smutnie. 

- Wiesz, że ja bym ci pozwoliła tu mieszkać do końca świata, ale twoja mama pewnie bardzo się martwi. - zlustrowałam jego twarz wzrokiem. 

- Wiem.. - mruknął pod nosem.

- Będzie dobrze, pójdę z tobą. - zapewniłam go. 

- Dziękuję. - uśmiechnął się delikatnie.

- Drobiazg. 

   Zjedliśmy śniadanie i wyszliśmy z domu. Oczywiście przy stole nie obyło się bez komentarzy mamy i tajemniczych uśmieszków taty. Po tym kroczyliśmy już w stronę domu Michaela. Widziałam, że chłopak był zestresowany, ale starałam się podtrzymywać go na duchu. 

   W końcu znaleźliśmy się na miejscu. Powoli weszliśmy do budynku. Wszędzie panowała grobowa cisza i każdy siedział w salonie. 

- Dasz radę. - szepnęłam do chłopaka, uśmiechając się niemrawo. 

  Razem weszliśmy do pomieszczenie, gdzie wzroki wszystkich przeniosły się na nas. 

- Drogi Jehowo! - pani Jackson od razu podbiegła do swojego syna i zaczęła go przytulać. - Gdzie ty byłeś? - pytała. 

- U Diany... - mruknął pod nosem. Kobieta przeniosła na mnie wzrok, a z jej twarzy nie można było nic wyczytać.

- Ja.. przepraszam, że panią okłamałam. - spuściłam wzrok.

- To ja jej kazałem. - powiedział Michael. 

- Nigdy więcej tak nie rób. - odparła pani Katherine. 

   Wszyscy zaczęli rozmawiać więc poczułam się tam już nie potrzebna. Miałam zamiar wrócić do domu, ale do głowy wpadł mi pewien pomysł.

- Latoya? - zaczepiłam dziewczynę siedzącą w kuchni.

- Tak?

- Wiesz gdzie jest wasz tata? - zapytałam. 

- Yyyy, nad stawem, poszedł łowić ryby, a co? - zdziwiła się.

- Nic, tak tylko pytam. - skłamałam. - Będę już wracać, pa. - pożegnałam się.

- Na razie. - usłyszałam jej głos, kiedy opuszczałam budynek.

   Dokładnie wiedziałam, gdzie chcę teraz pójść. Wbrew pozorom nie do domu. Zaczęłam kierować się w miejsce, gdzie byłam tylko kilka razy z Mary, dawno temu. 

  Po około pół godzinie drogi w końcu znalazłam się nad stawem. W oddali zauważyłam siedzącego nad brzegiem mężczyznę z wędką w dłoni. Podeszłam do niego, po chwili zauważając, że jest to, tak jak myślałam, Joseph. 

  Usiadłam obok niego, wpatrując się w wodę. 

- Siedzi sobie pan tak spokojnie, wiedząc, że pańskiego syna nie ma w domu? - zapytałam, nie spoglądając w jego stronę. 

- Jest u ciebie, tak? - odezwał się bez wzruszenia.

- Już nie, wrócił. - odparłam. - Chociaż nie za bardzo chciał, po tym co mu pan zrobił. - burknęłam.

- To moja sprawa.

- Nie, dopóki przyjaźnie się z Michaelem. - popatrzyłam w jego stronę. - Dlaczego pan to zrobił, było już tak dobrze. 

- Poniosły mnie nerwy, miał nauczyć się prostej piosenki, czy to tak wiele? - wzruszył ramionami.

- Dla dorastającego nastolatka tak. - powiedziałam. - On cierpiał. Do tego dopadło go jeszcze bielactwo, wie pan jak on się czuję?

- Trochę tak, bo sam na nie choruje. - mruknął pod nosem. 

- Ale on jest inny, jest wrażliwy. - poczułam jak w moich oczach gromadzą się łzy.

- Dlaczego tak bardzo się nim obchodzisz? Przecież on ma dziewczynę. - powiedział.

- Tak, ale.. mi nadal na nim zależy. - po moim policzku spłynęła bezbarwna łza. 

Odwróciłam wzrok w stronę stawu, nie chcąc by mężczyzna zobaczył jak płacze.

- Dawniej byłem inny. - zaczął. - Jeszcze przed ślubem, całkiem normalny człowiek, naprawdę. - mówił. - Jeszcze jak urodzili się Rebbie i Jackie zachowywałem się zwyczajnie. Potem zacząłem się zmieniać, więcej denerwować. Wymagałem od nich perfekcjonizmu i za każdy błąd ich karałem. - mruknął pod nosem.

- Ale dlaczego? 

- Pewnego razu Katherine powiedziała mi, że Michael ma wielki talent. Nie chciałem jej wierzyć, bo wtedy skupiałem się najbardziej na Jermainie. Zmusiła mnie, żebym posłuchał jak śpiewa i wtedy dostrzegłem w nim prawdziwy talent. Wiedziałem, że daleko zajdzie więc włączyłem go do zespołu Jackson 5. Nawet nie masz pojęcia jak szybko staliśmy się z nim sławni. Podpisaliśmy kontrakt z Motown i wprowadziliśmy do Los Angeles. Zawsze kiedy popełniali błędy, biłem ich do upadłego. Mam świadomość tego, że źle robiłem, żałuje tego. Jednak kto teraz mi uwierzy? Wiem, że oni nie chcą być moimi dziećmi, nienawidzą mnie i nie dziwię im się. - ucichł, wpatrując się w wodę. 

   Przez chwilę zastanawiałam się nad jego słowami, nie wiedziałam co o tym wszystkim myśleć.

- Ja panu wierzę. - odezwałam się. Mężczyzna przeniósł na mnie wzrok. - Wiem, że pan tego nie chciał. To przez pieniądze i sławę ludzie robią głupoty, zapominając jacy naprawdę są. - dodałam. - I wierzę, że gdzieś w głębi serca, pańskie dzieci pana kochają. Wierzę też, że na pewno kiedyś panu to wybaczą i nie tylko Michael, ale wszyscy. - uśmiechnęłam się delikatnie.

- Jesteś wspaniałą dziewczyną Diano, i dlatego zastanawiam się dlaczego Michael nie wybrał właśnie ciebie. - popatrzył mi w oczy. - Ale wiem, że kiedyś zrozumie błąd który popełnił, tak jak ja zrozumiałem swój. Dziękuję ci. 

- Nie ma za co. - odparłam. - Pójdę już do domu. Do widzenia. - pożegnałam się, wstając.

- Do zobaczenia. - usłyszałam głos pana Jackson, po czym zaczęłam kroczyć w drogę powrotną.

Michael pov

   Siedziałem w swoim pokoju, patrząc tępo przez okno. Zastanawiałem się nad tym co powiedziałem Dianie. To wszystko była prawda, ale dlaczego tak zareagowała? Zemdlała, a potem chciała żebyśmy o tym zapomnieli. Zabolało mnie to, fakt, ale powiedziała tak za pewne, bo się boi. Boi się, że po tym wszystkim co zrobiłem, znów będę zdolny ją skrzywdzić. Po za tym ja nadal jestem z Marią. 

Tyle, że przejrzałem na oczy. Zrozumiałem, że nigdy nie będę przy niej szczęśliwy. Ale kiedy jej to powiem, ona zabiję mnie i Dianę. Trudno, nie mogę tak żyć, muszę coś zrobić, póki jeszcze nie jest za późno. 

   Moje rozmyślania przerwał dzwonek telefonu, dobiegający z dołu. Po chwili ktoś odebrał i mnie zawołał. Powoli zszedłem schodami, będąc pewny, że dzwoni Diana. W końcu ona jedyna najczęściej to robi. 

   Wziąłem od Jackiego słuchawkę, przybliżając ja do ucha.

- Cześć Mikee! - usłyszałem piskliwy głos. 

- Yyyy.. hej Maria. - mruknąłem pod nosem. 

- Co porabiasz? - zapytała, za pewne wcale nie będąc ciekawa odpowiedzi.

- Cóż, ja..

- Może wybierzemy się dziś na zakupy? - przerwała mi. - Obiecałeś, pamiętasz? - mogę się założyć, że właśnie w tej chwili robiła maślane oczka. 

- Ehhh, no dobrze.. skoro tak bardzo chcesz.. - odparłem.

- Ooo, kochany jesteś! W takim razie za pół godziny w parku? - zapytała.

- Tak, do zobaczenia. - westchnąłem.

- Pa pa, misiaczku! - zawołała, rozłączając się. 

Odłożyłem słuchawkę, chowając twarz w dłoniach. Oparłem się czołem o ścianę, rozmyślając o tym wszystkim. Wpakowałem się w niezłe szambo i teraz naprawdę trudno będzie się z niego wydostać. 

   Po kilkunastu minutach kroczyłem już w stronę parku, który znajdował się najbliżej ulubionego sklepu Marii. W pewnym momencie zauważyłem ją w oddali, siedzącą na ławeczce i poprawiającą swoje długie, blond włosy. Powoli podszedłem do niej, a ta dopiero po chwili zorientowała się, że stoję obok.

- Ooo, już jesteś? - wstała, uśmiechając się. - Jak u ciebie? - pocałowała mnie policzek.

- Całkiem...

- To świetnie! - znów mi przerwała, robiła to coraz częściej. - A więc idziemy? Wiesz, widziałam na wystawie taką śliczną torebkę, ale niestety nie mam na nią pieniędzy. - zaczęła ciągnąć mnie za rękę. - Może miałbyś ochotę mnie uszczęśliwić i mi ją kupić? - zamrugała kilkakrotnie powiekami, uśmiechając się szeroko.

- Skoro tak...

- Czyli mi ją kupisz?! - krzyknęła zachwycona. 

Zatrzymałem się, powodując, że ona także przystanęła. - No chodź, bo jeszcze nam zamkną sklep. - zachichotała, ja jednak nie wykonałem żadnego ruchu. - Co jest? 

- Chciałbym z tobą porozmawiać. - zacząłem. 

- Dobrze, to w drodze do sklepu.. - znowu chciała mnie pociągnąć, ale się nie dałem.

- To ważne.. - westchnąłem pod nosem.

- No dobra, słucham. - przewróciła oczami, stając na przeciwko mnie. 

- Zauważyłaś, że ostatnio się nie dogadujemy? - zapytałem.

- Nie. 

- Jak to nie? Kłócimy się, nie zgadzamy ze swoim zdaniem.. - wymieniałem.

- To ty zawsze nie masz dla mnie czasu, ciągle myślisz o czym innym a o mnie się wcale nie troszczysz. - zrobiła oburzoną minę.

- Co? Ale.. - uderzyłem się z plaskacza w czoło. - To nie tak.. a po za tym.. nie ważne. - odparłem. - Na początku naszej znajomości było całkiem fajnie, rozmawialiśmy i się śmialiśmy. 

- Nadal się śmiejemy? - wzruszyła ramionami.

- Tak, zależy kto.. - mruknąłem pod nosem. - Chodzi mi o to, że... jakby ci to powiedzieć... ja już wszystko zrozumiałem.

- Wszystko czyli co? - zaczynała się niecierpliwić.

- My chyba do siebie nie pasujemy.. - spuściłem wzrok.

Dziewczyna milczała chwilę, po czym wybuchnęła głośnym śmiechem. Naprawdę wzięła to za żart? Staliśmy tak przez kilka dobrych minut, czekając aż się uspokoi.

- O Michael, ty to potrafisz rozweselić dziewczynę! - krzyknęła, łapiąc oddech. 

Patrzyłem na nią z uniesioną lekko brwią do góry i nie wiedziałem co powiedzieć.

- A-ale to nie były żarty. - odparłem, a ta spojrzała mi w oczy, marszcząc brwi.

- Tylko co?

- Prawda. - przełknąłem ślinę.

- Kłamiesz. - była pewna.

- Nie, naprawdę do siebie nie pasujemy. 

- Co?! Czemu niby?! - zdenerwowała się.

- No bo... przy tobie nie czuję się w pełni szczęśliwy, nie potrafię zdradzić ci wszystkich swoich sekretów. Będąc obok, nie czuję dziwnego ucisku w żołądku, ani przyśpieszonego bicia serca, ręce mi się nie pocą, ani nie przygryzam wargi. - powiedziałem, uśmiechając się delikatnie i dokładnie wiedząc, obok jakiej osoby występujące u mnie takie zjawiska. 

- Czyli twoim zdaniem nie możemy być razem bo nie pocą ci się ręce kiedy ze mną rozmawiasz?! - wrzasnęła, robiąc się cała czerwona na twarzy. 

- Nie. - odpowiedziałem spokojnie. - Bo ja chyba nigdy cię nie kochałem. 

   Maria stała chwilę w wielkim szoku, wpatrując się we mnie z lekko uchylonymi ustami i chyba nie wiedziała co ma zrobić. Może jeszcze do niej to nie dotarło, ale ja nie żałowałem żadnego wypowiedzianego słowa. 

- C-czyli chcesz powiedzieć, że.. - zaczęła.

- Nie możemy być razem. - dokończyłem. 

Wtedy dziewczyna wybuchnęła sztucznym płaczem, tak, że ludzie przechodzący obok patrzyli na nas jak na idiotów. 

- Ach tak?! - wrzasnęła. - W takim razie dobrze, bo i tak nigdy nic do ciebie nie czułam! To było głupie zauroczenie a w większości chodziło mi o twoje pieniądze! - powiedziała. 

Spojrzałem na nią zszokowany. Czy ona właśnie sama przyznała się, że była ze mną dla sławy? Poczułem dziwne ukłucie w okolicach klatki piersiowej. Po raz kolejny ktoś pobawił się moimi uczuciami. 

- Tak? W takim razie nie zrobi na tobie wrażenia, kiedy powiem, że z nami koniec? - skrzyżowałem ręce na piersi.

   Wtedy poczułem mocny ból na twarzy. Przeniosłem wzrok na rozwścieczoną Marię, która mnie spoliczkowała, łapiąc się w piekącym miejscu.

- Ok, zrywam z tobą! - wrzasnęła, odwracając się do mnie plecami i zaczynając odchodzić.

- Ty ze mną? Chyba na odwrót! - krzyknąłem za nią, a ta szybko do mnie podbiegła.

- Mike to nie jest prawda! To tylko kolejna głupia kłótnia prawda?! Przecież ja cię kocham! - zaczęła sztucznie szlochać, zwieszając mi się na szyi. 

Cofnąłem się, próbując delikatnie ją od siebie odepchnąć. 

- To nie mogło się udać, nic do ciebie nie czułem. Wmawiałem sobie, że jesteś tą jedyną, ale każdy dobrze wiedział z kim naprawdę jestem szczęśliwy. - odparłem.

- Zastanów się póki jeszcze mnie nie straciłeś! Bo potem odejdę i już nigdy więcej mnie nie zobaczysz! - przestrzegła.

- Już dawno się zastanowiłem. To koniec. 

- Zatem koniec! Żegnaj! - krzyknęła i teraz już naprawdę odeszła. 

  Przekręciłem się na pięcie, wdychając do płuc powietrze i wypuszczając je ze świstem. Popatrzyłem na błękitne niebo i wsłuchałem się w śpiew ptaków. Pierwszy raz od dawna czułem się zupełnie wolny. Jak gdyby ktoś właśnie ściągnął mi z rąk kajdany.














***

woowowo ten rozdział jest naprawdę dłuuugi, dobiłam 8 tys. XD 

mam nadzieję, że was nie zanudziłam, i że nie przeszkadza wam taka długość

w ogóle to jakiś cud Boże, że wyrobiłam się na dziś, to przecież było tak bardzo niemożliwe

No i coś mi się wydaje, że spodoba wam się ten rozdział... wiadomo czemu ( ͡° ͜ʖ ͡°)

a no i w ogóle w przyszłym tygodniu egzaminki więc życzę sobie i wszystkim ósmoklasistom powodzenia, uwierzcie, że dacie sobie radę  bo nikt nie będzie miał gorszego wyniku niż ja, heh 

do zobaczenia, nie wiadomo kiedy, może za tydzień, może za miesiąc ¯\_(ツ)_/¯

kocham was mocno i dziękuję <3


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top