Rozdział 29
Michael pov
Kolejnego dnia po lekcjach poszedłem pod szkołę Diany. Mieliśmy dzisiaj wracać razem. Miałem tylko nadzieję, że ten jej kolega Steve, nie będzie mnie znów podrywał. Jestem bardzo tolerancyjny, ale to jest już trochę chore. Oparłem się o ścianę budynku i zacząłem gwizdać coś pod nosem. Wtedy wyszła ta trójka.
- Co ty tu robisz? - zapytała lekko zdziwiona Diana.
- Tak się wita chłopaka? A może wy wcale nie jesteście... - zaczął Steve.
- Heej Diana, kochanaa.. - odezwałem się.
- Yyy.. cześć.. M-michael... przyszedłeś po mnie? - uśmiechnęła się sztucznie.
- Yyy.. tak, mieliśmy wracać razem.
- Ale my idziemy z twoją dziewczyną na ciastko. - wtrąciła Kate.
- To może pójdziesz z nami? - zapytał Steve, intensywnie na mnie patrząc.
Boże, czy on podrywa nawet takich co są zakochani? Cicho, nie ważne, że ja i Diana tak NA PRAWDĘ nie jesteśmy razem.
- W sumie to... jak wy idziecie, to ja również dobrze, mogę wrócić do domu sam. - podrapałem się po karku.
- Nie! Jak by to wyglądało?! Chłopak powinien wszędzie chodzić ze swoją dziewczyną! - dawał mi rady Steve.
- No dobra. - w końcu z niechęcią się zgodziłem.
Po kilku minutach byliśmy już na miejscu. Weszliśmy do ciastkarni i chcieliśmy zająć miejsca przy stoliku, ale... były tylko trzy krzesła.
- Wezmę inne. - mruknąłem.
- Co? Przecież ludzie też chcą sobie usiąść, nie możesz im zabrać krzesła! - wrzasnął Steve, jak gdyby to był jakiś wielki grzech.
- To co? Mam stać? - zapytałem zdenerwowany już tym wszystkim i rozłożyłem ręce.
- Głupiutki jesteś, wiesz? - zaśmiał się. - Może... Diana usiądzie ci na kolanach? - zaproponował, a brunetka zaczęła się krztusić.
- Że co proszę? - wrzasnęła, może nawet za głośno, bo ludzie dziwnie na nas spojrzeli.
- Zachowujecie się jakbyście wcale się nie kochali. - skrzywił się chłopak.
Popatrzyłem błagająco na Dianę, jeśli ona się teraz nie zgodzi to on mnie zamęczy!
- No.. no dobrze. - zgodziła się.
Powoli wstała, zalewając się rumieńcem. Zawsze myśli, że tego nie widzę, ale tak naprawdę, za każdym razem zauważam jak się rumieni.
Zająłem wyznaczone miejsce na krześle. Diana spojrzała na mnie ostatni raz, po czym usiadła mi na kolanach. Poczułem się... dziwnie? To chyba normalne w takiej sytuacji. Jeszcze żadna dziewczyna nigdy nie siedziała mi na kolanach. No chyba, że Janet, ona to robi prawie co dzień.
- Na jakie chcesz iść studia po liceum? - zapytała Kate Diany.
- Yyy.. zastanawiam się nad studiami archeologicznymi. - odpowiedziała brunetka, nerwowo bawiąc się palcami. - A ty?
- Sama jeszcze nie wiem, muszę nad tym dobrze pomyśleć. - rzekła czarnoskóra.
Potem Kate i Steve zaczęli o czymś zażarcie rozmawiać. Zauważyłem, że Diana spogląda w moją twarz.
- Przepraszam. - powiedziała najciszej jak umiała.
- Nic się nie stało, to przecież nie twoja wina. - odparłem, szepcząc.
Chwilę jeszcze wszyscy porozmawialiśmy, by potem wrócić do domu.
Wszystko to zakończyło się kiedy razem z braćmi w listopadzie wyjechaliśmy na trasę do Japonii. Tak, właśnie tam. Podróż była dość długa, ale w końcu znaleźliśmy się w tym pięknym kraju. Mieliśmy tam serię koncertów, występów, sesji zdjęciowych, wywiadów i Bóg wie, czego jeszcze. Zastanawiałem się jaki jest sens chodzenia do tego liceum, skoro i tak nie mam czasu na naukę.
Przebywając w Japonii, poczułem tęsknotę za Los Angeles, za domem, szkołą, za... Dianą. Ja.. chyba tak. Bardzo się zaprzyjaźniliśmy, i ciężko mi było, kiedy nie miałem się do kogo odezwać.
Tak więc, zrobiliśmy masę koncertów, by początkiem kwietnia wrócić do kochanego LA. Życie znów toczyło się normalnym tempem i wszystko było dobrze. Takim oto sposobem nadeszło lato tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego czwartego roku. Ten rok, o którym tak wiele wróżyła nam babcia Diany. To teraz miały nadejść te wielkie zmiany i znaczące sytuację? Trzeba tylko czekać, a się zobaczy.
Diana pov
Nie mogę uwierzyć, jak czas szybko płynie. Niedawno zaczynałam przedszkole, a za niedługo będę już kończyć pierwszą klasę liceum. Jeszcze chwila a zamienię się w staruszkę, siedzącą w fotelu i robiącą na drutach. Dlaczego życie tak prędko mija? Nie chcę się tak szybko zestarzeć. Muszę bardziej korzystać z życia, bo chwila moment, a całkiem się skończy.
W listopadzie The Jackson 5 wyjechali w trasę i zostałam sama. Jakoś bardzo za nimi tęskniłam, nie miałam co ze sobą począć. Na szczęście chłopcy wrócili cali, po około pięciu miesiącach.
Nie chcę mi się w to wierzyć, ale minął już tydzień wakacji. Razem ze Stevem i Kate zdaliśmy klasę, z dość dobrymi stopniami. Michael także przeszedł, ale było mu znacznie trudniej. Często żalił mi się przez telefon, kiedy byli w Japonii, że nie wie czy to liceum ma sens, skoro i tak ciągle opuszcza szkołę.
Alicja rzecz jasna, też zdała, ale miała jeszcze gorzej od nas wszystkich. Uczyła się bowiem na lekarza i miała w brud nauki, przez co mało czasu spędzała z nami. Obiecała jednak, że na tych wakacjach się to zmienić.
Tak więc lato trwało już tydzień, a ja dziś zaprosiłam Mika i Alicję na nocowanko. Chciałam żebyśmy pobyli trochę razem, zanim zacznie się szkoła, albo chłopak wyjedzie na kolejną trasę koncertową. Pierwsza w drzwiach pojawiła się złotowłosa.
- Hej. - uściskałam ją mocno.
- Cześć Diana! Wiesz co, idąc do ciebie, wpadł mi do głowy genialny pomysł. - zaczęła, a ja już się bałam, co ona mogła znowu wymyślić.
- No dawaj. - mruknęłam, kiedy szłyśmy po schodach.
- Zrobimy żart Michaelowi. Cały dzień będziesz udawać, że coś cię martwi, a potem pójdziesz do łazienki, wejdziesz do wanny i oblejesz się jakimś ketchupem czy tam sokiem.. - właśnie takiego czegoś się obawiałam.
- Dlaczego jak zwykle ja? - burknęłam.
- No daj mi dokończyć... Potem ja wejdę, że niby nic nie wiem i zacznę krzyczeć. Jak Michael zacznie cię ratować, to razem wybuchniemy śmiechem. - skończyła, a ja nie wiedziałam co o tym myśleć.
Z jednej strony to było trochę niegrzeczne wobec Michaela, ale z drugiej... tak bardzo chciałabym to zrobić i zobaczyć jego minę.
- Przecież on nas za to zabiję. - zastanawiałam się. - Nie wiem jakim cudem udało ci się mnie namówić, ale zgadzam się. - odparłam, kiedy byłyśmy już w moim pokoju.
- Biedny Michael, już mu współczuję. - zaśmiała się złotowłosa, gdy usłyszałyśmy głośne pukanie do drzwi. - Czyżby o wilku mowa?
- Idę mu otworzyć. - rzekłam, opuszczając pomieszczenie.
- Ok, ale pamiętaj; smutna mina i nic mu nie mów! - krzyknęła jeszcze.
Powoli zeszłam ze schodów i wpuściłam do środka chłopaka.
- Cześć Diana! - przytulił mnie krótko.
Już chciałam z radością go przywitać, kiedy przypomniałam sobie o planie złotowłosej.
- Hej Mike. - mruknęłam, spuszczając wzrok.
- Coś się stało? - zapytał, marszcząc delikatnie brwi.
- Nie, nic. - odwróciłam się i zaczęłam wchodzić po schodach.
- Przecież widzę. - powiedział zmartwiony.
- Zdaje ci się. - odparłam.
Po chwili byliśmy już na górze, w moim pokoju.
- Hej Michael! - przytuliła go dziewczyna.
- Cześć.. Alicjo dusicielu. - udało mu się wypowiedzieć.
Ja stałam z tyłu, więc widziałam uśmiechającą się do mnie dziewczynę, która pokazywała mi kciuki w górę.
Po tym, usiedliśmy na łóżku i Alicja zaczęła nawijać jak szalona. Kątem oka widziałam, jak Mike ciągle na mnie zerka. W końcu oznajmiłam, że idę do łazienki.
Szybko wbiegłam do kuchni i wyciągnęłam z półki sok malinowy, idealnie się nada. Weszłam do toalety i usiadłam w ubraniu w wannie.
Przed tym chwyciłam jeszcze żyletkę i zamoczyłam ją w soku. My to jesteśmy jednak walnięte.
Po tym rozlałam trochę cieczy na nadgarstki, ramiona, uda i kostki, tak żeby wyglądało, jakbym się pocięłam. Idealnie się składało, że miałam na sobie akurat kwiecistą spódnicę do kolan.
Schowałam gdzieś w kącie resztki soku i trzeba było mi teraz czekać. Położyłam się w wannie i przymrużyłam oczy. Dobrze, że rodziców nie było w domu, a Olivia poszła do chłopaka. Biedny Mike, on nam tego nigdy nie wybaczy. A co jeśli się obrazi? Nie, tak nie może być.
Po dość długim czasie, usłyszałam ciche otwieranie drzwi. Podniosłam delikatnie powieki, żeby sprawdzić czy to na pewno Alicja. Tak, to była ona. Podeszła do mnie i szeroko się uśmiechnęła.
- Super! Idealnie wyglądasz! - wyszeptała zadowolona.
- Poczekaj, weź tą butelkę z soku, żeby nie zauważył. - podałam jej napój.
Złotowłosa szybko i cicho przebiegła do kuchni, odkładając go na blat. Po tym, jeszcze raz otworzyła drzwi do łazienki, tym razem mocniej. Nie minęło kilka sekund a z jej ust wydobył się głośny wrzask. Chciało mi się śmiać, ale z całej siły się powstrzymałam.
Wtedy wybiegła z toalety i skręciła schodami na górę. Poczułam stres, a serce szybciej mi zabiło. On nas za to zabiję, jestem pewna. Nagle usłyszałam ich kroki, stające się coraz to głośniejsze.
- Szybko... ona jest w łazience! - krzyczała Alicja. - Coś sobie zrobiła!
- Ale co dokładnie? - usłyszałam głos Mika i jeszcze bardziej się zestresowałam.
- A bo ja wiem?! Chodź szybko! - wrzasnęła. Chwilę później usłyszałam jak wbiegają do łazienki.
- O mój Boże, Diana?! - podszedł do wanny. - Coś ty sobie zrobiła, wariatko! - krzyknął, a w jego głosie dało się słyszeć zmartwienie i troskę. Uderzył mnie kilka razy lekko w policzki.
- Leżała już taka jak przyszłam. - dziewczyna zaczęła udawać, że płaczę.
- Wiedziałem, że coś jest nie tak. - mruknął Michael. Alicja stała z boku i bełkotała coś pod nosem. - Diana.. Boże... nie rób nam tego! Nie możesz nas zostawić! - nie widziałam go, ale czułam na sobie jego wzrok. - Idź po jakąś apteczkę! - krzyknął do złotowłosej, a ta po chwili szybko stąd wybiegła.
Nie no, wielkie dzięki Alicja, że zostawiasz mnie tu samą. Widać, szkolisz mnie na aktorkę, chyba chcesz żebym nią została - pomyślałam.
Wtedy poczułam duże ręce chłopaka na swoich biodrach, a po tym, leżałam już obok wanny.
- Diana.. błagam.. nie możesz mi tego zrobić... - jego głos się załamał, a ja usłyszałam cichy płacz dobiegający z jego strony. Teraz naprawdę zrobiło mi się go szkoda. Mam nadzieję, że nam to wybaczy.
- Nigdzie nie mogę znaleźć! - wtrąciła Alicja.
- To szukaj lepiej! - krzyknął zdenerwowany. - D-I-A-N-A!! Nie możesz zostawić mnie samego! - wrzasnął nagle.
- Mam! - dziewczyna znów pojawiła się obok. Czarnowłosy chwycił moją dłoń i zaczął do niej przykładać, chyba jakieś bandaże.
- Chwila, czemu ta krew jest taka lepka? - zauważył zdziwiony.
Cudem się nie roześmiałam.
Przejechał palcem po moim nadgarstku i chwilę milczał. - I do tego taka.. słodka? - wtedy usłyszałam jak Alicja wybucha niepohamowanym śmiechem. - Z czego ty się...? - nie dokończył, bo przerwałam mu także się śmiejąc.
Otworzyłam oczy i podniosłam się do pozycji siedzącej. Zauważyłam kilka łez na policzkach Mika, do tego siedział dość blisko mnie. Dość bardzo blisko.
- To był żart Michael! - zaśmiałam się złotowłosa, łapiąc się za brzuch.
Chłopak ostatni raz na mnie spojrzał, po czym zemdlał.
- O mój Boże. - teraz ja klęczałam nad nim, klepiąc go lekko po policzkach.
- Nic mu nie będzie. - śmiała się nadal dziewczyna.
- Ale on.. zemdlał. - popatrzyłam na nią.
- Poczekaj sekundę. - wzięła główkę od prysznica, odkręciła kurek i skierowała strumień wody na Michaela, ale ja też zostałam oblana.
- Ej, a ja to czemu? - zapytałam z pretensją, gdy bezbarwna ciecz po mnie spływała.
- Też przyda ci się kąpiel. - zaśmiała się. Wtedy Michael zaczął się krztusić.
- Dobra, tyle. Nalałaś mu do buzi! - powiedziałam, a dziewczyna zakręciła kran. Chłopak powoli usiadł i rozejrzał się dookoła.
- Co się stało? Dlaczego siedzimy w łazience, na podłodze, cali mokrzy? - spojrzał mi w oczy.
- Bo... nie pamiętasz? - zdziwiłam się.
- Czekaj... przecież ty się pocięłaś! - krzyknął.
- Nie. Ja i Alicja zrobiłyśmy ci żart. - spuściłam głowę w dół.
- Co? Boże, a ja się tak bardzo przestraszyłem. - powiedział, z żalem w głosie.
- Dobra, ja przyjdę jak już sobie pogadacie. - mruknęła obojętnie złotowłosa i opuściła łazienkę.
- Przepraszam, nie wiedziałyśmy, że aż tak się nabierzesz. - teraz zaczęłam się bać, że Mike naprawdę się na nas obrazi, i nie będzie chciał się już ze mną przyjaźnić. Wtedy to już na serio się zabiję, nie może się tak stać.
- Nawet nie wiesz jak cholernie się bałem. - spojrzał mi w oczy.
- Przepraszam. - powtórzyłam smutnie.
- Już nigdy, ale to przenigdy tak nie róbcie. Martwiłem się o ciebie, nie chcę cię stracić. - powiedział a ja poczułam się dziwnie. - Z-zależy mi na tobie.. nie chcę stracić przyjaciółki. - poczułam lekkie ukłucie w sercu.
Dlaczego? Czyżby temu, że nazwał mnie tylko zwyczajną przyjaciółką? Nie, to na pewno nie dlatego.
- Przepraszam. - powiedziałam po raz kolejny i mocno się do niego przytuliłam.
- Nie chcę żebyście robiły mi takie żarty. - mruknął.
- A ja nie chcę, żebyś się na mnie złościł. - szepnęłam.
- Nie będę, ale pod warunkiem, że już nigdy więcej tak nie zrobicie. - spojrzał mi w oczy.
- Dobrze, obiecuję. - powoli wstaliśmy i poszliśmy do Alicji. Miałam tylko nadzieję, że uda mi się dotrzymać obietnicy.
Parę dni później, poszłam odwiedzić Mika. Tym razem sama, nie chciałam z Alicją, bo znów wymyślałaby jakieś bzdury. Do tego ona twierdziła, że jeszcze kiedyś musimy to powtórzyć więc na razie, dla bezpieczeństwa wołałam iść sama. Jacksonowie siedzieli w salonie i jak zwykle opowiadali sprośne żarty.
- Hej. - stanęłam w drzwiach, lekko im machając. Wszystkich wzrok powędrował na mnie. Po raz setny już czułam się niezręcznie w ich obecności.
- Cześć Diana, dawno się nie widzieliśmy. - zauważył Tito, szeroko otwartymi oczyma na mnie patrząc.
- Taak, chyba ostatnio przed waszą trasą do Japonii. - odparłam.
Naprawdę, aż tyle mnie u nich nie było? W sumie tak, bo jak już wrócili w kwietniu to do dnia dzisiejszego ich nie odwiedziłam. Sama nie wiem czemu, miałam mnóstwo nauki.
- Łooo, to szmat czasu. - dodał Marlon.
- Tak, ile masz teraz lat? - zapytał Jermaine.
- Dziewczyn się nie pyta o wiek, ale piętnaście, a początkiem września już szesnaście. - powiedziałam.
Ale ja jestem stara.
- Wow, wyładniałaś... - odpowiedział Jerm a ja zalałam się rumieńcem. Serio, przecież on ma dziewiętnaście lat o ile się nie mylę!
- Yyyyy... dziękuję. Gdzie jest Mike? - zapytałam po chwili.
- Na górze, w swoim pokoju, wiesz który to?
- Nie.
- Pierwsze po prawo, obok balkonu. - wytłumaczyli mi, a ja szybko wyszłam. Ta cała sytuacja była głupia.. i dziwna. Tak jak większość wydarzeń w moim życiu.
Znalazłam pokój Michaela, zapukałam i weszłam.
- Hej. - mruknęłam uśmiechając się.
- Oo, cześć. - odpowiedział, odkładając książkę, którą przed chwilą czytał.
Pomieszczenie było nie największe. Na przeciw drzwi było biurko i okno, po prawo szafa, a z lewej strony jednoosobowe łóżko.
- Co porabiasz? - zapytałam.
- Nic ciekawego, za chwilę miałem iść do basenu, masz może ochotę?
- Noo, nie za bardzo, bo... ja nie umiem pływać. - odparłam, spuszczając wzrok.
- A no tak, mówiłaś mi rok temu w jaskini jaskiniowców. - podszedł do mnie bliżej.
Dlaczego poczułam się dziwnie?
- Alee.. możesz iść sam.. ja.. p-popatrzę. - zająkałam się i po chwili zdałam sobie sprawę, jak bardzo głupio to zabrzmiało. - To znaczy... yyy, w sensie, że.. - język zaczął mi się płatać.
- Ok, wiem o co ci chodziło. - zachichotał, co było urocze. Wszyliśmy razem z pokoju, nagle Mike zatrzymał się. - A może po prostu pójdziemy na spacer, po miasteczku? - odwrócił się do mnie.
- Jasne, dobry pomysł. - odparłam.
W tym czasie po schodach wbiegli Randy i Janet, którzy się ganiali. Zrobili kilka kółek i przebiegli obok nas, ocierając ramionami o Michaela. Rodzeństwo zbiegło na dół, a czarnoskóry stracił równowagę i wpadł na mnie, tym samym przyszpilając mnie do ściany. Poczułam jak serce mocniej mi bije, a w brzuchu poczułam coś dziwnego.
Dlaczego?
Nie wiem ile tak trwaliśmy, dla mnie to była wieczność. Mike patrzył mi w oczy tymi swoimi ślicznymi, czekoladowymi tęczówkami. W pewnym momencie zauważyłam jak przelotnie się uśmiecha.
Chwila, czemu ja popatrzyłam na jego usta?
- To... kto się pierwszy odsuwa? - zapytał, nadal się uśmiechając.
- Yyy... nie wiem... - moje policzki oblały rumieńce.
- A może się nie odsuwa? - poruszał delikatnie brwiami. O co mu chodziło? Nic z tego nie rozumiałam, czy on próbował... nie, to nie możliwe.
- Yyyy... co masz na myśli? - zapytałam, unosząc wysoko brwi.
Wtedy z buzi Mika zszedł cwaniacki uśmieszek i spojrzał mi głęboko w oczy.
- Ja... - podrapał się po karku. - Chodźmy już na ten spacer. - mruknął i mnie puścił. Ok.. to było troszeńkę dziwne.
W końcu wyszliśmy na podwórko i już po kilku minutach szliśmy ulicą.
- Naprawdę chcesz być archeologiem? - zapytał, kiedy przechadzaliśmy się po naszym małym, kochanym miasteczku.
- Tak, to ciekawy zawód. Podróżuje się po świecie, 'szuka skarbów' - zaśmiałam się. - A ty?
- Od ponad jedenastu lat, ciągle tym samym. - odparł z uśmiechem.
- To jest, piosenkarzem? - upewniłam się.
- Tak.
- Od dziecka chciałeś nim być? - zadałam kolejne pytanie.
- Odkąd miałem cztery lata, tak przynajmniej mówią rodzice.
Już miałam coś powiedzieć, kiedy nagle usłyszeliśmy krzyki i ludzi pędzących w naszą stronę.
Przestraszeni spojrzeliśmy w tamtym kierunku. To nie był pisk radości, ani zachwytu tylko przerażenia. Po tym do naszych uszu doszły odgłosy wystrzałów. Moje serce, natychmiast przyśpieszyło, a w głowie pojawiły się wspomnienia z fortecy.
- M-michael.. c-co to? - zapytałam, chowając się za nim.
- Nie mam pojęcia. - nadal patrzyliśmy w tamto miejsce.
- Boże, uciekajcie! - krzyczeli ludzie do siebie. Dobra, nie na żarty się przestraszyłam, co to wszystko miało znaczyć?
Przed oczami w oddali mignęły mi sylwetki kilku mężczyzn, ubranych na czarno z kominiarkami i.. bronią w ręku!
- Przepraszam, co się dzieje? - zapytał Michael, jakiegoś chłopaka, który obok przebiegał.
- To.. to chyba atak terrorystyczny! - wrzasnął i popędził przed siebie.
Wymieniliśmy się z czarnowłosym spojrzeniami, po czym poczułam jak mocno chwyta mnie za dłoń i zaczynamy biec z prędkością światła.
Nagle kilka strzałów przeleciało dość blisko nas, a ja w głowie miałam już tylko czarne scenariusze. Wtedy z prawej strony wyjechała ciężarówka z kolejnymi terrorystami, strzelającymi do ludzi znajdujących się niedaleko nas. Czy tak miał wyglądać nasz koniec? Dlaczego wyszliśmy na ten głupi spacer.
Byłam w zbyt wielkim szoku, żeby zacząć płakać. Skręciliśmy ostro w bok, uciekając przed ciężarówką. Potknęłam się o coś i upadłam. Michael nie zaczął sam uciekać jak tchórz, tylko z prędkością światła podbiegł do mnie, chwycił w talii i pomógł wstać. Znów zaczęliśmy pędzić na złamanie karku. Wtedy skręciliśmy w małą uliczkę, gdzie stały ogromne kosze na śmieci.
- Szybko, tutaj! - otworzył kubeł, podskoczył i znalazł się w środku. Wyciągnął do mnie ręce, które mocno chwyciłam i zaczęłam się wspinać.
Nerwowo rozejrzałam się dookoła i usłyszałam zbliżającą się ciężarówkę. Myślałam, że serce zaraz wyskoczy mi z klatki piersiowej. Ostatni raz obejrzałam się w tamtą stronę, kiedy poczułam jak Michael łapie mnie w talii i wpycha do środka. Straciłam równowagę i poleciałam na niego, a pokrywa sama się zamknęła. Dobrze, że pudła były niedawno wypróżnianie i było tylko trochę śmieci.
Już po chwili chłopak siedział w śmietniku oparty o ścianę a ja, tradycyjnie siedziałam okrakiem na jego udach. Gdyby ktoś nas teraz widział, mogłoby to wyglądać nieco dwuznacznie, chociaż oboje mamy tylko pięntaście lat. Chciałam z niego zejść, ale usłyszałam kilka głośnych strzałów i Mike mnie powstrzymał.
- Przepraszam.. - wyszeptałam a on przyłożył palec do ust, dając mi tym samym znak, żebym nic nie mówiła.
Chwilę błądziłam wzrokiem gdzieś na boki by po tym spojrzeć na Michaela. Czułam jak serce mocno, szybko i głośno obija się o moją klatkę piersiową, jak gdyby zaraz miało wyskoczyć. W tym momencie zdawało mi się to najgłośniejsze co może być. Nierówno oddychałam, lustrując twarz chłopaka niespokojnym spojrzeniem.
Nagle usłyszeliśmy dość głośne strzały, gdzieś w pobliżu. W tej chwili błagałam Boga, żeby nikt nas nie zauważył i wszystko skończyło się dobrze. Na szczęście odgłosy wystrzałów stawały się coraz to cichsze i cichsze, a kiedy usłyszeliśmy wycie syren policyjnych i karetek, poczułam jak kamień spada mi z serca.
- Wychodzimy? - wyszeptałam.
- Poczekaj jeszcze chwilę, nie wiadomo czy złapali już wszystkich. - odparł równie cicho. Tak więc zostało nam czekać, a to było najgorsze. Na dodatek w takiej niekomfortowej pozycji. Po około pół godziny w końcu postanowiliśmy wyjść. Zeszłam wtedy z Michaela i razem otworzyliśmy kubeł.
- Wyjdę pierwszy. - oznajmił i zrobił jak powiedział. Widziałam jak ogląda się dookoła i sprawdza czy jest już bezpiecznie. - Chyba wszystko w porządku. - powiedział, podając mi ręce, żebym wyszła. Chwyciłam delikatnie jego dłonie i powoli się wspięłam, żeby po tym wyskoczyć prosto w jego ramiona. Spojrzałam mu w oczy i zrobiłam krok w tył. Zaczęliśmy powoli wychodzić z uliczki, ja szłam oczywiście za Michaelem.
W oddali zauważyliśmy pojazd policyjny i dwóch policjantów.
- Dzień dobry, czy już wszystkich złapaliście? - zapytał Mike, starszego mężczyznę.
- Oo, dzieci, lepiej wracajcie szybko do domu i dopóki nie oznajmią w telewizji lub radiu, że złapaliśmy dwóch ostatnich nie pałętajcie się po nocach, dobrze? - zapytał, spoglądając.
- Oczywiście, dziękujemy, do widzenia. - odparł chłopiec i poszliśmy w stronę domu.
- Lepiej się pośpieszmy, nie wiadomo, gdzie ta dwójka terrorystów się ukryła. - złapał mnie za nadgarstek i pognaliśmy do domu.
Kiedy znaleźliśmy się u Jacksonów, wszyscy oglądali w salonie wiadomości.
- Dziś w południowej części Los Angeles był atak terrorystyczny. - usłyszałam głos prezenterki, a potem ktoś podgłośnił TV. - Cztery osoby zostały zabite, a dziesięciu jest rannych. Zaatakowało sześciu, uzbrojonych mężczyzn, policji udało się złapać czterech, dwóch z nich nadal jest na wolności. Apelujemy do państwa by na siebie uważać i dopóki nie będzie całkowicie bezpiecznie nie wychodzić z domu samemu, w późnych godzinach. Dziękuję. - zakończyła, kiedy weszliśmy z Miki'em do salonu.
- Boże, dzieci! - przytuliła nas pani Jackson. - Dziś w naszych okolicach był atak terrorystyczny i...
- Wiemy, widzieliśmy tych mężczyzn.. - mruknął chłopak.
- Co? Strzelali do was? - zapytała zmartwiona kobieta.
- Tak, ale zdążyliśmy ukryć się w koszu na śmieci. - dodał, a pani Katherine zamarła.
- Jak dobrze, że nic wam nie jest, teraz już nie będziecie sami chodzić.
- Tak, to może ja już wrócę do domu, rodzice też będą się martwić. - wtrąciłam.
- Odprowadzę cię. - usłyszałam głos Mika.
- Nie trzeba..
- Nie będziesz sama się włóczyła po lasach. - uparł się.
- Przecież to malutki lasek, jest tam tylko kilka drzew...
- Powiedziałem coś, myślisz, że tylko ty potrafisz być uparta do bólu? - zaśmiał się, unosząc prawą brew do góry.
- No dobrze, w takim razie chodź. - zgodziłam się w końcu.
- Uważajcie na siebie. - usłyszeliśmy głos mamy Mika, po czym opuściliśmy budynek.
***
Dzień dobry wszystkim! Od razu mówię, że mogą być jakieś błędy bo sprawdzałam je jeszcze na telefonie a teraz nic mi się tu nie świeci na czerwono, więc nie wiem XD
Mam ogromną nadzieję, że chociaż trochę się podobało <3
Gwiazdki i komentarze mile widziane, a szczególnie KOMENTARZE bo nic tak nie motywuje jak one!
W takim razie do kolejnego piątku! Do usłyszenia!! <3
EDIT: Zapomniałam powiedzieć, że pomysły do tego rozdziału podała mi moja kochana pracownica JuliaJackson711 bez której to ff dawno ległoby by w gruzach, to jej był pomysł z wanną i terrorystami, a ja tylko to ubrałam w zdania, ale nie bijcie. Jestem głupim leniem bez weny XD tak więc DZIĘKUJĘ JULIA BARDZO, KOCHAM ❤️✨✨
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top