Rozdział 21

   Ta noc na pewno może zaliczyć się do najgorszych nocy w moim życiu! Przespałam się może pół godziny co i tak było dużo w tych okolicznościach. Trzęsłam się z zimna i ze strachu zarazem. Ciągle myślałam jak stąd uciekniemy. Próbowałam zasnąć ale strach był silniejszy, po prostu nie mogłam. Gdy zamykałam oczy na nowo uświadamiałam sobie gdzie ja jestem i dlaczego. Na dodatek było tu bardzo niewygodne, zresztą nic dziwnego. Jak się śpi na zimnej podłodze, w cholernie niewygodnej pozycji i na dodatek nie u siebie w domu tylko w jakimś nieznajomym miejscu, noc na pewno nie jest miła. 

      Zegary wskazywały zapewne trzecią czterdzieści albo coś takiego, więc na dworze było jeszcze trochę ciemno. Musimy dziś uciec, musimy. Z rozmyślań wyciągnął mnie jakiś hałas. Nerwowo spojrzałam w stronę  źródła dźwięku. Odetchnęłam lekko z ulgą gdy zobaczyłam, że to po prostu okno się uchyliło. Spojrzałam na Michaela; patrzył tępo przed siebie za pewne rozmyślając. Chwila, moment..... Jakie okno??? Szybko spojrzałam znów w tamtym kierunku. Jak Boga kocham, tam jest okno! Do tego da się je otwierać!!!

- Mike! - wyszeptałam, trzepiąc go mocno w ramię.

- Ałłł! - spojrzał na mnie, marszcząc lekko brwi. Ups, chyba za mocno uderzyłam, ale teraz to było nie istotne.

- P-p-patrz... P-patrz tam! - wskazałam, próbując być cicho. 

- Co to.... chwila Diana czy to jest....?? - jego źrenice powiększyły się do rozmiarów niemożliwych.

- Tak! - starałam się jak mogłam, by nie zacząć piszczeć i skakać. - Do tego da się je otworzyć! - gdy to powiedziałam, oboje szybko wstaliśmy. 

Poczułam jak wpadam w wielki wór, który po chwili ląduje na podłodze i wypada z niego coś dziwnego. Podeszliśmy z Miki'em i spojrzeliśmy co to jest. Nagle poczułam najokropniejszy zapach na świecie, przyłożyłam rękę do ust żeby nie zwymiotować. Mike też to zrobił. Na podłodze leżał styropian a obok niego... wnętrzności jakiś zwierząt. Było tam serce, żołądek, nerki, wątroba.... Boże to takie okropne. Jak można robić takie rzeczy. Michael wytężył słuch by sprawdzić czy przez chaos nie obudzili się Kevin i Max ale panowała grobowa cisza. Szybko przeszliśmy obok przewróconego przed kilkoma chwilami worka i stanęliśmy pod oknem.

- Kurde, strasznie wysoko. - zauważyłam marszcząc brwi.

- No wiem ale to nasza ostatnia ucieczka. Rozumiesz to Diana? To nasza wolność. - spojrzał mi w oczy.

- No wiem. Poczekaj weźmiemy skrzynię i spróbuję na nią stanąć. - zaproponowałam. Tak też zrobiliśmy co było błędem, ponieważ były one tak stare, że prawie się nie załamały robiąc wielki chaos. 

- Kurde Mike, co mamy zrobić? - zapytałam tracąc powoli nadzieję. 

- Na pewno nie uda nam się razem wyjść, okno jest za wysoko. - zamyślił się. - Diana musisz sama uciec. - rzekł. Przeanalizowałam to co powiedział do swojego mózgu. Chwila czy on...

- Co?! - spojrzałam na niego. 

- Tak, spróbuję cię podnieść i uciekniesz. Pójdziesz na policję i tu wrócisz z nimi. 

- Nie Michael! Ja sama nie chcę! - czułam zbierające się w moich oczach łzy.

- Musisz, inaczej zostaniemy tu na wieki. - powiedział, próbując zachować spokój.

- Nie chcę cię tu zostawiać. - pojedyncza łza spłynęła po moim wyczerpanym policzku. 

- Nic mi się nie stanie, będę czekał za skrzyniami aż wrócisz. - powiedział patrząc na mnie smutnym wzrokiem.

- Ale ja się boję, jest ciemno. Może nie wiesz ale ja tak bardzo boję się ciemności. - coraz więcej kropel sączyło się z moich oczu.

- Musisz być odważna, dasz radę wierzę w ciebie. Chodź, staniesz mi na rękach i jakoś się uda. - pociągnął mnie za ramię bliżej okna a ja już całkiem się rozkleiłam. - Pobiegniesz najszybciej jak się da na policję lub do swojego domu. A potem przyjdziesz tu z nimi, dobrze? - patrzył mi w oczy.

- T-tak.. - wydusiłam z siebie szlochając.

- Obiecaj mi że będziesz odważna i uciekniemy stąd. Obiecaj mi też, że po tym wszystkim pójdziesz ze mną na koncert The Jackson 5.

- Ja... o-obiecuję. - położyłam rękę w miejscu gdzie jest serce. 

- Ok, wszystko będzie dobrze. - złożył ręce w koszyczek i czekał. Gdy już miałam zrobić pierwszy krok, rzuciłam się mu na szyję próbując powstrzymać łzy. Staliśmy tak kilka chwil gdy powiedział mi do ucha:

- Musisz już iść. - puściłam go i wtedy, niedużo myśląc pocałowałam go w policzek. Boże ja to naprawdę zrobiłam. Zanim spłonęłam cała rumieńcem złapałam się jego ramion i stanełam na rękach. Po chwili z Bożym cudem znalazłam się na oknie. 

- Uważaj na siebie. - usłyszałam głos Michaela. Popatrzyłam w jego stronę.

- Ty też. - uśmiechnęłam się smutno i zeskoczyłam. 

     Poczułam jak lodowaty wiatr owiewa moją twarz. Nie przeszkadzało mi to teraz, było pięknie. Na niebie świeciły lekko gwiazdy ale widać było, że wstaję dzień. Po raz pierwszy od czasu gdy znaleźliśmy się w tym domu zaburczało mi w brzuchu. Pewnie przedtem, będąc w stresie nie czułam nawet głodu ale teraz wszystko wróciło. Zrobiłam kilka głębokich wdechów i zaczęłam biec. Dobrze wiedziałam jaki jest mój cel.

Michael pov

Uciekła. Udało jej się. Pierwszy krok do wolności wykonany, teraz zostało tylko czekać, a to jest najgorsze. Stałem jeszcze przez chwilę, patrząc w okno gdy w końcu znów schowałem się za skrzyniami.

   Ciekawi mnie co teraz będzie z naszą fortecą. W sensie czy Diana będzie miała jeszcze odwagę przyjść do tego lasu przez te zdarzenia. Widziałem jak bardzo się boi. Strach malował się w jej pięknych oczach. Dużo płakała, a to wszystko oczywiście przeze mnie. Gdybym wtedy jej posłuchał i został, do niczego takiego nigdy by nie doszło. Dlaczego jestem taki głupi i uparty. Dziwię się Alicji i Dianie, że się ze mną przyjaźnią, jestem do dupy. Może teraz już nie będziemy takimi przyjaciółmi, może Diana się na mnie obrazi. W sumie mogła już to dawno zrobić, dlaczego jej wtedy nie posłuchałem?! Co mną kierowało?

 Ehh, jestem taki ciekawski na dodatek uparty i perfekcjonista, można być gorszym chłopakiem?? Ojciec pewnie mnie zabije. Dziś jest poniedziałek, po szkole mieliśmy mieć do wieczora próby. To przez ten nowy album. Bardzo cieszę się, że go wydajemy ale Joseph stał się teraz jeszcze gorszy. Ja wiem, że on chcę ze mnie zrobić gwiazdę i pomóc w karierze, ale chyba nie musi robić tego w ten sposób. Po wydaniu albumu będzie trasa koncertowa. Ehhhh, te są najbardziej męczące. Ciągłe zmiany czasu i ci fotografowie. Mnóstwo sesji zdjęciowych i wywiadów. Powiedziałem Dianie, że pojedzie z nami na jakiś koncert. Czy tak może być? Czy Joe się zgodzi kiedykolwiek na coś takiego? W sumie powiedział kiedyś, uwaga tu cytuję: ,,Będziecie mogli być razem jeśli będzie do czegoś przydatna." mówił tu o Dianie rzecz jasna. Boże, ja już nie wiem o co temu człowiekowi chodzi?! Najpierw mówi, że nie chcę mnie widzieć obok dziewczyny a potem, że między nami na pewno będzie coś w przyszłości. 

A co ja o tym myślę? Diana jest naprawdę miłą, fajną i zabawną dziewczyną. Trzeba też powiedzieć, że jest ładna bo to prawda, ale... Boże, to taki dziwny temat. Nasz zespół idzie ku górze, rozwijamy się. Może nigdy nie będziemy królami sceny, ale sławy trochę nam przybędzie. Więc jeśli bym kiedyś rozpoczął solową karierę, co naprawdę chciałbym zrobić to nie wiem czy miałbym czas na jakie kolwiek dziewczyny. Ale chwila, moment o czym ja kurde myślę?! Chcę by mnie i Diane łączyła przyjaźń. Tylko przyjaźń...? Tak, na pewno! Nie nadaję się do związków a poza tym ja jej jak na razie nie kocham. Koniec! Koniec tego głupiego tematu! Mnie i Diane nic nie łączy, nie widzę nas razem. Traktuję ją jako przyjaciółkę a przecież przyjaźń to przyjaźń. Najpierw powinienem pomyśleć czy w ogóle stąd wyjdę a nie uciekam myślami w przyszłość.

     Siedziałem tak już dość długo, gdy nagle usłyszałem zbliżające się w moją stronę kroki. Wstrzymałem oddech i wtedy do pomieszczenia gdzie siedziałem weszli mężczyźni.

- Dobra, idziemy zakopać kilka tych worów, gdyby ktoś tu... - urwał Kevin. Widziałem przez szpary jak patrzy w miejsce, gdzieś niedaleko mnie. 

- A co tu się działo?! - podszedł bliżej i schylił się. Wtedy sobie przypomniałem, że przecież Diana przewróciła jeden z worków i zapomnieliśmy to posprzątać. Super, to już po mnie. Modliłem się w duchu by mnie nie odkryli, co by wtedy było? Bałem się, naprawdę się bałem. 

- To pewnie szczury. - mruknął Max. 

- Szczury?! Szczury!!?? - wnerwił się ten pierwszy. - Szczury prędzej wygryzłyby dziury a nie przewróciły cały worek! Ktoś tu jest, ja to czuję! - powiedział a ja myślałem, że serce zaraz wyskoczy mi z klatki piersiowej. 

Mężczyźni zaczęli się wszędzie rozglądać. Jeśli mnie teraz zauważą, nie wiem co będzie. Cholera, Diana gdzie ty jesteś??!! Zmrużyłem powieki gdy nagle poczułem jak ktoś mocno ciągnie mnie za kołnierz, zmuszając bym wstał.

- Co ty tu robisz gówniarzu!!? - wrzasnął Kevin, prosto w moje ucho. 

- J-ja... j-ja się z-zgubiłem... - wydusiłem z siebie. 

- Gdzie się zgubiłeś?! 

- W-w lesie... i zobaczyłem t-ten dom i... i wszedłem. 

- Widzisz Kevin, ten chłopiec się zgubił. - usłyszałem głos Maxa.

- Nie odzywaj się palancie! - warknął patrząc w jego stronę. - A ty nie kłam gówniarzu! 

- Ale ja...

- Co o nas wiesz?? - przenikał mnie jego wzrok. Boże, Diana pośpiesz się.

- Nic. N-nic nie wiem.. - kłamstwo tu było wskazane, przecież inaczej mnie zabiją!

- Kłamiesz jak pies! - krzyknął a ja ponownie przymróżyłem oczy. Poczułem jak mężczyzna wyprowadza mnie z pomieszczenia, w którym spędziłem tyle godzin. Wszystko działo się tak szybko, że nawet nie zauważyłem gdy znaleźliśmy się w salonie i Kevin popchnął mnie na kanapę. Max podszedł do mnie i związał mi ręce z tyłu. Co teraz ze mną będzie? W moich oczach cisnęło się coraz więcej łez, które tylko czekały aż będą mogły wpłynąć na moje blade policzki. 

- Jest tu ktoś z tobą? - zaczął zadawać pytania Kevin.

- Nie! - powiedziałem.

- Przykro mi chłopcze, ale wiesz za dużo o nas. Jestem zmuszony cię zabić. Matka cię nie nauczyła by nie chodzić samemu po lasach? - mówił. - Miałeś chociaż dziewczynę? - zapytał a ja spuściłem wzrok. - To szkoda, już nigdy nie będziesz miał. - zaczął się śmiać.

- Zaraz tu będzie policja! - nie mogłem się powstrzymać i wykrzyczałem mu to w twarz. Na swoje nieszczęście bo zaraz potem poczułem silny ból na moim policzku, który zaczął bardzo piec.

- Kłamiesz, kto niby miałbym zawiadomić policję?! - zaśmiał się.

- Diana!! - wrzasnąłem zdenerwowany.

- Uuuu, czyli jednak jakaś dziewczyna była.

- Ona nie jest moją dziewczyną! - warknąłem, po czym poczułem przeszywający całe moje ciało ból w brzuchu.

- Nie tym tonem gówniarzu. Max przynieś jakąś naszą zabawkę. - zwrócił do drugiego, a ten popatrzył na niego zdziwiony.

- Naprawdę chcesz go zabić? - zapytał lekko przestraszony.

- Tak, mały wie o nas za dużo. Idź! - wtedy usłyszałem syreny policyjne. Czy to prawda? Czy ja nie umrę? Mężczyźni popatrzyli na siebie zszokowani. Poruszyła się klamka i nagle drzwi zostały wyważone, i wszedł czarnoskóry policjant a za nim wbiegła, zatrzymywana przez resztę, przestraszona Diana.

- Michael! - krzyknęła i wtedy poczułem niemiłosierny ból, z tyłu mojej głowy. Popatrzyłem na nią i osunąłem się w ciemności.

Diana pov

Gdy tylko wybiegłam z lasu, od razu popędziłam na posterunek policji, który dzięki Bogu nie był daleko. Moje serce biło w nieznanym mi rytmie, miałam okropnie bolącą kolkę i słabo widziałam. Rzuciłam się na drzwi posterunku i wbiegłam do środka. Spojrzał na mnie dziwnie, pewien, czarnoskóry policjant. W końcu nie często pojawia się na policji trzynastolatka, która wygląda jakby właśnie przebiegła maraton do tego o czwartej nad ranem.

- P-proszę p-p-pana!! - wydyszałam, próbując złapać oddech. - T-tam! M-michael!! - gestykulowałam a mężczyzna patrzył na mnie niezrozumiałe. 

- Dobre żarty dziewczynko, ale my tu jesteśmy żeby pomagać. 

- No bo... M-michael! Oni... oni m-mogą go zabić! 

- Dość tego, wracaj do domu. - spojrzał na mnie. Wtedy wybuchnęłam niepohamowanym płaczem, usiadłam na podłodze i po prostu ryczałam. 

- Co tu się dzieję? - wszedł kolejny policjant, przestraszony moim szlochem.

- Ta dziewczynka, robi sobie żarty. - powiedział. 

- Czy to prawda? - podszedł do mnie. Zauważyłam, że to około czterdziesto letni, lekko siwy mężczyzna. 

- Bo tam jest M-michael i oni... j-jeśli go zauważą t-to... o-oni go zabiją! - wyłkałam.

- Kto? Kto taki? - spojrzał na mnie.

- Kevin i.. i Max! Oni zabijają z-zwierzęta i... i sprzedają nie-nielegalnie. - wydusiłam z siebie.

- Michael? - zamyślił się. - Jak masz na imię dziewczynko? - zapytał.

- Diana!! Diana Butterfly ale to teraz nie ważne!! - wrzasnęłam.

- Diana Butterfly i Michael Jackson! Rob, to ta dwójka dzieci która wczoraj zaginęła. - powiedział do czarnoskórego. - Idź po resztę i odpalaj samochód a ty Diano, prowadź do nich. - powiedział. 

     Już po chwili byliśmy w wozie policyjnym. Za nami jechały jeszcze dwa inne samochody.  Ja oczywiście prowadziłam ich, gdzie mają jechać. Droga przez las była szczególnie trudna ale jakoś udało mi się doprowadzić ich do celu. Modliłam się w duchu by Mike nadal siedział w naszym ukryciu. Wtedy spostrzegłam, że w oknach świeci się światło, to nie wróżyło nic dobrego. Moje serce zaczęło szybciej bić gdy wysiedliśmy z samochodu. 

- Szybko! Trzeba wyważyć drzwi! - krzyknęłam. Czarnoskóry policjant, Rob, szarpnął za klamkę a gdy drzwi się nie otworzyły, wyważył je. Wszedł do środka a ja wbiegłam za nim, chodź inni wołali, bym została. Popatrzyłam przestraszona na kanapę, gdzie siedział chłopiec ze związanymi rękoma. 

- Michael! - krzyknęłam i wtedy Kevin wziął, leżące obok, na podłodze drewienko, zamachnął się i uderzył Mike'go w tył głowy. Wydałam z siebie zduszony krzyk i zakryłam usta dłonią. Do pomieszczenia weszło więcej policjantów i zaczęli zbliżać się do mężczyzn. Rzucili się na nich i położyli na podłodze, unieruchamiając. W tym czasie ja podbiegłam do leżącego na kanapie Mika. 

- Hej, Michael! - trzepnęłam go w ramię. - Michael wstań! - zaczęłam płakać. Jezu, on nie umrze prawda? Nie może umrzeć!

- Mike... musisz wstać, obudź się! - krzyknęłam szlochając. - Mike... - przytuliłam go mocno a bezbarwna ciesz spływała po moich policzkach rzekami. - Przepraszam, że cię zostawiłam... - wyłkałam. 

Każdy kto by mnie widział w tej chwili, mógłby pomyśleć, że mam jakąś padaczkę. Siedziałam tak obok niego, a raczej klęczałam przed kanapą wtulona w jego szyję, gdy nagle poczułam czyjąś rękę na plecach. Oderwałam się od niego i spojrzałam w jego twarz.

- To ja przepraszam. - wyszeptał lekko się uśmiechając. 

- Michael, wariacie, nie strasz mnie tak! - zaśmiałam się i znów go przytuliłam, po czym odwiązałam mu ręce.

- No dzieci, chodźcie. - powiedział jeden z policjantów. Wstaliśmy i skierowaliśmy się do drzwi. - Nic ci nie jest chłopcze? - zapytał patrząc na Michaela. 

- Tylko głowa mnie trochę boli. - rzekł patrząc na niego. 

- Pojedziesz z nami do szpitala, ty panienko też. - rzekł po czym wyszliśmy z tego domu, w którym spędziliśmy tyle złych chwil. Niektórzy policjanci jeszcze zostali i zbierali dowody a my pojechaliśmy do szpitala. 

     Gdy dojechaliśmy, zawiadomiono naszych rodziców, którzy wykrzyknęli do słuchawki, że już pędzą. Najpierw miałam badania ja. Pytali mnie jak się czuję, sprawdzali bicie serca, gorączkę, zaglądali mi do oczu, ust i sprawdzali tętno. Jednak wszystko to robili takimi sprzętami, że trwało to dość długo. Po godzinie wyszłam na korytarz, gdzie siedział Mike i czekał na swoją kolej. Gdy tym razem on wszedł do sali, w której już czekał na niego lekarz i pielęgniarki do szpitala wparowała moja mama i tata. Ta pierwsza od razu rzuciła mi się na szyję, obściskując mnie i całując po głowie. 

- Mój słodki Boże! Diana, dziecko drogie jak dobrze, że cię znaleźli! - powiedziała i zaczęła płakać. - Nawet nie wiesz jak bardzo się baliśmy! 

- Ja też się bałam. - wzruszyłam się, przytulając ją mocniej.

- Wszystko nam potem opowiesz, ale teraz odpocznij. Jak się czujesz? - zapytała.

- Teraz już dobrze. - odpowiedziałam i w końcu wyszłam z jej objęć, bo jestem pewna, że jeszcze kilka minut a udusiłaby mnie. Podeszłam do taty i mocno się w niego wtuliłam.

- Jak dobrze, że po wszystkim. - rzekł. - A gdzie Michael? - spojrzał na mnie.

- Robią mu teraz badania. - odpowiedziałam. - Gdyby nie on i jego.... - przerwałam gdy zobaczyłam, przerażoną panią Jackson wbiegającą do budynku. Spojrzała na mnie i rozejrzała się nerwowo, podchodząc w moją stronę. Widziałam jak za nią idzie Jackie, pewnie ją tu przywiózł bo przecież tatuś nie miał czasu - pomyślałam sarkastycznie.

- Diano, kochana! - uściskała mnie jak własną córkę. Widziałam łzy cisnące się w jej pięknych, czekoladowych oczach. Jeszcze raz obejrzała się wokół mnie. - A gdzie jest Michael? Gdzie jest mój syn?? - zapytała bardziej siebie.

- Mike ma teraz robione badania, zaraz wyjdzie. - uspokoiłam ją a ta usiadła na ławce stojącej obok. My z resztą zrobiliśmy to samo.

- Cześć. - przywitałam się smutno z siedzącym obok mnie Jackie'm.

- Hej. - nawet na mnie nie spojrzał.

- Wasza mama jest strasznie zdenerwowana. -  zauważyłam.

- Tak wiem. Jeszcze wczoraj wieczorem przyszli jacyś dziennikarze i zapytali czy mogą zadać naszemu zespołowi kilka pytań. Nie wiem jak nas znaleźli ale teraz będzie tylko gorzej. Było ich dwóch ale już pewnie zawiadomili innych i za chwilę każdy będzie wiedział, gdzie jest teraz The Jackson 5. - powiedział lekko zły.

- Przykro mi, ale chyba jest też ta lepsza strona. Fani, sława i to wszystko...

- Tak, lubimy naszych fanów bo nie są takimi wariatami. Gdy zaczynamy grać oni po prostu tańczą a nie piszczą lub coś w tym stylu... wiesz... - odparł.

- Tak, wiem. - powiedziałam. ,,Aż za dobrze" dodałam w myślach.
- Co się tam wydarzyło? - spojrzał na mnie. 

- Weszliśmy do ich domu a oni nas zamknęli, schowaliśmy się w jakiejś piwnicy i czekaliśmy do rana. Dziś zobaczyliśmy okno i Mike namówił mnie żebym uciekła i zawiadomiła policję bo razem nie udało nam się wyjść. Gdyby nie jego motywujące słowa, może nadal byśmy tam siedzieli. - powiedziałam.

- Tak, Michael jest wspaniały. Potrafi każdemu pomóc a sam nie ma przyjaciół. To znaczy jesteś ty i Alicja ale nie mówi wam chyba wszystkich sekretów, prawda? - zapytał, patrząc mi w oczy. 

- No nie. Szkoda, chciałabym żeby mi zaufał, jest bardzo wrażliwy... - przerwał mi radosny krzyk pani Katherine; z sali wyszedł o wilku mowa, Michael, który był teraz duszony przez uścisk swojej rodzicielki. Mówiła coś do niego, ale to bardziej przypominało jakiś niezrozumiały bełkot, którego nie byłam w stanie usłyszeć. Po wszystkim czarnoskóry chłopiec podszedł do Jackiego i po bratersku się przytulili. 

- Michael, synku, jak dobrze, że was znaleźli.- mówiła pani Jackson.

- Tak naprawdę to dzięki Dianie. Wezwała policję i....

- Gdyby nie twoje motywujące słowa nie dałabym rady. - przerwałam mu z uśmiechem.

- Nieważne, dobrze, że wszystko już dobiegło końca i jesteście bezpieczni. Tamci mężczyźni pewnie pójdą do więzienia i dobrze. - mówiła Katherine. 

- No, czas wracać do domu. Dzień w szkole już ominęliście, ale jutro z powrotem tam wracacie. Przynajmniej ty Diana. - powiedział mój tata.

- Tak wiem, nie mogę się doczekać gdy spotkamy Alicję. Ona w ogóle wie, że nas nie było? - zapytałam ogólnie.

- Oczywiście. Wczoraj wieczorem dzwoniła i do ciebie, i do Michaela, ale nikt nie odebrał bo byliśmy wtedy wszyscy na policji. Gdy razem z tatą wracaliśmy to ona stała zmarznięta pod drzwiami naszego domu i czekała na nas, już Bóg wie ile czasu. Myślała, że wszyscy wyszliśmy gdzieś rodziną, ale gdy zobaczyła, że nie ma z nami ciebie, zaczęła o wszystko wypytywać. Powiedzieliśmy jej co się stało to ona, że was poszuka ale na szczęście zdążyliśmy ją powstrzymać... a tak w ogóle to mówiłaś nam Diana, że Alicja też z wami idzie. - zauważyła moja mama. Wszyscy na mnie spojrzeli.

- Powiedziałaś swoim rodzicom, że idziemy we trójkę? Wstydzisz się mnie. - bardziej stwierdził niż zapytał ze smutkiem Mike, opuszczając głowę w dół.

- Nie! Nie, to nie tak! - prawie wykrzyczałam. Michael spojrzał na mnie pytająco, reszta też wyczekiwała mojej odpowiedzi. - No bo... - zarumieniłam się. - Gdy o tobie mówię.. lub spędzamy razem czas..to... to mama zawsze sugeruje, że nas coś łączy... - spuściłam wzrok w dół. 

- Cz-czekaj nie do końca rozumiem. Coś nas łączy, czyli..

- Miłość! Mamie zawsze chodzi o miłość! - wskazałam ją palcem, nadal się czerwieniąc. Mike spuścił wzrok i milczał, pewnie też się zawstydził.

- Proszę pani, i wszyscy tu... - zaczął. - Ja i Diana jesteśmy przyjaciółmi i nigdy nic tej przyjaźni nie zepsuję. Nie będzie nas nigdy łączyło coś więcej...

- Nigdy nie mów nigdy, chłopcze. - wtrąciła moja mama, a Mike razem ze mną teraz rumienił się cholernie.

- Mówiłam, jej nie przegadasz do rozumu. - wyszeptałam.

- Chyba to zauważyłem. - zachichotał. Boże co za żenująca sytuacja; twój przyjaciel tłumaczy twoim rodzicom, że nigdy nie będzie nic was łączyło. Dlaczego w ogóle zaczynamy takie tematy? One są dziwne i głupie. Chcę o tym zapomnieć. 

- Wracamy do domu? - zapytałam w końcu.

- Oczywiście, już. - powiedział tata i wszyscy wyszliśmy z budynku. 

     Zanim jednak weszliśmy do samochodów, podeszłam do czarnoskórego. 

- Chciałam tylko zapytać czy moje jutrzejsze odwiedzenie cię w sprawie referatu na angielski jest nadal aktualne? - zapytałam.

- Jasne, to znaczy... mogłabyś przyjść w czwartek może? - spojrzał na mnie marszcząc brwi.

- Oczywiście, to w czwartek po szkole. - powiedziałam.

- Tak, do jutra. - pożegnał się.

- Do jutra Mike! - odeszłam w swoją stronę i  wsiadłam do auta.


***

Maraton 1/3

WESOŁYCH ŚWIĄT KOCHANI! <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top