Rozdział 19

Diana pov

Kolejny nudny dzień w szkole, kolejne wysłuchowanie tych bzdur o których mówią nauczyciele i kolejne dno. Przyznam, że dziś od samego rana miałam wyjątkowo zły humor. Byłam jakaś niewyspana i znudzona.

    Właśnie siedziałam z Michaelem na ostatniej już (dzięki Bogu) lekcji. Głowę podparłam na łokciu i patrzyłam tępo przed siebie. Michael od połowy lekcji próbował mnie rozbawić ale coś słabo mu szło. Spojrzałam na zegar; jeszcze tylko pięć minut tej męki i jestem wolna!

      - A teraz zapiszcie zadanie domowe. Będziecie mieli do napisania referat o waszym ulubionym zespole muzycznym lub wokaliście. Tak żebyście poćwiczyli. Musi być napisane wszystko: kiedy dany wykonawca powstał, jaką muzykę gra, ile lat i to wszystko. - mówiła nauczycielka od angielskiego.

    Była to około trzydziestoletnia, blond włosa, szczupła kobieta. Za swoimi okularami z czarnymi jak smoła oprawkami, chowała czekoladowe oczy. Dla niektórych chłopaków z mojej klasy była ideałem kobiety ale ja widziałam w niej po prostu miłą i troskliwą nauczycielkę. Przyznam, że to ją z całego grona pedagogicznego najbardziej lubiałam.

      - Ile chcecie czasu? Dwa tygodnie wam wystarczą? - zapytała, poprawiając jasne pasemko włosów, które wypadło z niedbałego koka. - To macie na to dwa tygodnie. Postarajcię się bo to zadecyduje o waszej ocenie na półrocze. - ostrzegła.

    I wtedy wybiła ta święta minuta. Upragniony jak nigdy dzwonek! Z radością spakowałam książki i zeszyty do tornistra, i razem z Michaelem wyszliśmy z sali.

- Humor ci się od razu poprawił, widzę. - zauważył chłopak.

- Tak, w końcu koniec.

- Mówisz jakby zaczęły się wakacje a tu jeszcze połowa czasu, na dodatek dziś jest dopiero poniedziałek. - powiedział czarnoskóry.

- Michael nie denerwuj mnie! - rzekłam przez zęby. Byliśmy już prawie na dole gdy nagle Mike zrobił zeza i śmieszną minę.

- Michael! Wariacie! - zaczęłam płakać ze śmiechu. Tak byłam rozkojarzona, że wpadłam w kogoś mocno. Obtarłam oczy i spojrzałam na ofiarę. O nie... Tylko nie ona... Julie. Właśnie wpadłam na Julie i popchnelam ją przez to, a ona prawie upadła. Widziałam złość, która malowała się na jej twarzy.

- Yyy... przepraszam. - zaczęłam odchodzić. Kątem oka widziałam jak stoi i pełna furii na mnie patrzy.

- Ups.. - szepnął Michael.

- Chyba się nie wnerwi... - miałam przynajmniej taką nadzieję.

- Lepiej się pośpieszmy. - mruknął Mike, po czym szybko skierowaliśmy do szatni gdzie była już Alicja.

- Co się stało? - zapytała gdy zobaczyła nasze przerażone miny.

- Nic. Tylko Diana wpadła w Julie i teraz wolimy szybko się ulotnić. - odpowiedział Michael otwierając szafkę i ubierając kurtkę.

- Bardzo słusznie. - Alicja nagle przyśpieszyła. Już po kilku chwilach znaleźliśmy się na dworze.

- Szkoda, że nie widziałaś jej miny Alicja. Była bezcenna. - zaśmiałam się.

- Tak, czegoś takiego nie widzi się na co dzień. - parsknął chłopak.

Wszystko musiał przerwać czyjść głos. Czyjś pełen furii głos.

- Diana!!! - usłyszałam za sobą. Cała nasza trójka odwróciła się na pięcie i spojrzała na Julie. Tak, to ona.

- O co ci chodzi? - zapytała Alicja.

- Ty się nie wtrącaj. - po chwili była już obok nas.

- Diana wiem, że specjalnie mnie popchnełaś! - wytkneła mnie palcem.

- Co? Nie. - zaprzeczyłam.

- Nie kłam. Jesteś chora psychicznie! - machała rękami na wszystkie strony. - I ty, i ty też! - pokazała najpierw na Michaela a potem na Alicję.

- Ale o co ci chodzi? - zdenerwowałam się.

- O ciebie!

- Dobra idź do swojej 'bandy' i sobie z nimi poniżajcie osoby, jak tak bardzo lubisz. - powiedziałam prosto z mostu.

Wtedy właśnie Julie mocno położyła ręce na moich ramionach i popchnęła mnie z podwójną siłą, tak, że upadłam na tyłek i dłonie.

- Co ci jest? Źle się czujesz? - usłyszałam głos Alicji. Super, zaczyna się kłótnia.

- Ty się nie odzywaj w ogóle! - nie mogłam skupić się na słuchaniu ich rozmowy bo ukląkł przy mnie Michael i spojrzał mi w oczy.

- Nic ci nie jest? - zapytał z troską w głosie.

- N-nie... - potrząsnelam głową, a Mike podał mi dłoń, którą delikatnie złapałam i wstałam. - Dziękuję. - odpowiedziałam tylko i poczułam jak lekko wpada na mnie Alicja, popchnięta przez Julie.

- Jesteś głupia! - wykrzyczała złotowłosa.

- Chyba ty, idiotko! - odpowiedziała na to Julie.

- Ej! Przestań przezywać moich przyjaciół! - wykrzyczałam.

Co się działo dalej, nie da się opisać. Popychanie, targanie za włosy i nieudane próby rozdzielenia nas przez Michaela.

    Wszystko to zakończyła nasza wychowawczyni, która wyszła na dwór i zaczęła na nas krzyczeć a potem zaprowadziła do gabinetu dyrektora. Siedzieliśmy we czwórkę cali brudni, rozczochrani i z grobowymi minami, słuchając lub tylko udając, że słuchamy tego co mówił mężczyzna. To musiało wyglądać przekomicznie.

- Zadzwonimy do waszych rodziców, dostaniecie minusowe punkty i uwagi. Niech się jeszcze raz to powtórzy. - pogroził palcem. Bla, bla, bla i tak go nie słuchałam.

      W końcu po piętnastu minutach wyszliśmy z tego więzienia. Nikt się nie odzywał. Byliśmy źli. Na Julie rzecz jasna, czy ona nigdy nie zostawi nas w spokoju?

- To.było.dziwne. - powiedziała w końcu Alicja, przerywając tą okropną ciszę.

- I to bardzo. - przyznałam.

- Teraz już wiem, że trzeba stoczyć tą wojnę z Julie. - rzekł Mike.

- Tak i to szybko. - zapanowała cisza. - Kogo opiszecie w referacie na angielski? - zapytałam, ciekawa odpowiedzi.

- Sam nie wiem. Może Diane Ross lub Jamesa Browna ale nie jestem pewien. - powiedział Michael.

- A ty Alicja?

- Zupełna pustka w głowie. Muszę się zastanowić. A ty?

- To samo.

     Minął tydzień. Rodzice złościli się na mnie za tą aferę z Julie, szczególnie mama. No ale już po wszystkim, oczywiście nasza czwórka dostała 'karę' i w końcu nadszedł piątek. Tak, to właśnie dziś po szkole mieliśmy iść do Michaela a potem odbudować naszą fortecę. Nadal nie mieliśmy nazwy dla naszego klubu i nie wiedzieliśmy co z tym zrobić. Wyzwaliśmy też już Julie, która przyjęła je i podobno szukała teraz swojej 'bazy'.

     Właśnie byliśmy pod drzwiami domu Jacksonów. Cała nasza trójka weszła do środka.

- Cześć mamo! - zawołał Mike do kobiety robiącej obiad w kuchni. - Jest ojciec? - usłyszałam strach w jego głosie.

- Witaj! O dzień dobry dziewczyny! - powitała nas sympatycznym uśmiechem.

- Dzień dobry. - odpowiedziałyśmy razem. 

- Yyy.... Josepha nie ma. Wyszedł na ryby, chyba długo go nie będzie. - zwróciła do Michaela.

- To dobrze... - spojrzał na nas. - Znaczy.... mamo, gdzie są gwoździe i te rzeczy?

- Nie wiem, zapytaj Tito. - odpowiedziała wracając do kuchni.
Weszliśmy do salonu gdzie siedziała rodzeństwo i rozmawiali lub czytali książki.

- Cześć. - przywitał się Mike, na co każdy na nas spojrzał. To było dziwne. Czułam na sobie spojrzenia wszystkich czterech starszych od siebie chłopców i jednego młodszego. Pomachałam im nieśmiało.

- Witam, witam! - powiedział z usmiechem Jermaine.

- Dobra teraz nie czas na gadki, Tito? - zaczął Mike. - Gdzie są gwoździe, deski, młotki i te wszystkie rzeczy? - w czasie gdy oni sobie rozmawiali ja spojrzałam na każdego brata Michaela po kolei. Byli podobni do siebie a jednak tak bardzo różni. Członkowie mojego ukochanego zespołu właśnie przedemną siedzą.

- Dobra, chodźcie. - rzekł Michael, wyrywając mnie z rozmyślań.

- Oglądałyście nasz występ? - usłyszałam nagle głos Marlona.

- Tak! Jesteście świetni, uwielbiam was!! - ułożyłam palce w serce i im pokazałam z szerokim uśmiechem. Wszyscy spojrzeli na Alicję.

- A ja was lubię. - mruknęła i po chwili wyszliśmy z salonu.

      Gdy znaleźliśmy już wszystkie potrzebne narzędzia skierowaliśmy się do drzwi.

- Michael. - zaczepił nas jeszcze Tito. Chłopiec spojrzał pytająco na brata. - Może potem przyjdziecie, jak już skończycie te wasze 'ważne sprawy'?

- Hmmm.. nie wiem to zależy od was. - zwrócił się Mike do mnie i Alicji.

- W sumie to czemu nie? - powiedziałam. Przyznam, że chciałam spędzić czas z moim ulubionym zespołem. To było by coś fajnego.

- No nie wiem czy mogę. Trochę mi się śpieszy do domu. - rzekła nagle Alicja.

- To nie szkodzi. Może przyjść sama Diana. - odparł Tito. - Chyba, że nie chcesz?

Popatrzyłam na niego, potem na Michaela i jeszcze na Alicję.

- Idź. Ja przyjdę innym razem. - rzekła złotowłosa.

- No to przyjdę. - gdy to powiedziałam na twarz Miki'ego i Tito wpełz szeroki uśmiech.

- Ale teraz już idziemy. - odpowiedział Mike i cała nasza trójka opuściła dom Jacksonów.

      Po około piętnastu minutach drogi znaleźliśmy się w naszej fortecy. Pracy nie było dużo ale jednak coś.

Zaczęliśmy od pożądkowania rzeczy w środku. Były tam cztery krzesła i mały stolik a także kilka pułek. Z tym uwineliśmy się raz dwa. Teraz przyszła kolej na 'załatanie' dziur w ścianach i dachu. Każdy wziął po gwoździach, młotkach i drewnie poczym wziął się do roboty. Miałam wrażenie, że ten chaos, który robiliśmy słychać było na całe Los Angeles. Nikt tu nie podpierał ścian, dla każdego z nas znalazło się coś do zrobienia.

     W końcu, po niecałych dwóch godzinach skończyliśmy. Domek od razu wyglądał na nowszy i czystrzy. Byłam dumna z naszej trójki. Teraz wystarczyło znaleść sobie nazwę i wojna może się rozpocząć.

- To teraz idziemy do mnie? - zapytał w końcu Michael.

- No, a ty Alicja na pewno nie chcesz iść? Co cię trzyma? - spojrzałam na złotowłosą.

- Okres. - widziałam jak Mike spuszcza głowę na dół i uśmiecha się nieśmiało. Ok, to jedno słowo wszystko mi mówi.

- Aaa, ok. - rzekłam

       Odprowadziliśmy Alicję i razem ruszyliśmy w stronę domu Michaela. Była dopiero godzina w pół do szesnastej, więc mieliśmy dużo czasu. Przed domem zobaczyliśmy czyjeś auto.

- Masz chyba gości. - powiedziałam spoglądając na samochód.

- O ile się nie mylę, to przyjechali ciocia i wujek ze swoimi synami. Ale przecież to nic takiego prawda? - spojrzał na mnie.

- Oczywiście, że nie. - mruknęłam.

    Weszliśmy do środka, gdzie panował przyjazny gwar. Wszyscy siedzieli w salonie, z którego słychać było głośne rozmowy i śmiechy. Nagle w drzwiach pojawił się Marlon, który spojrzał na nas z uśmiechem.

- Ooo, przyszli nasi Rivertterson! - wykrzyczał wskazując na nas rękoma. - Jest was trójka? - zlustrował nas wzrokiem, marszcząc brwi.

- Nie, nie ma Alicji. - rzekł Mike a ja nadal nie do końca wiedziałam o co chodzi.

- Chodźcie do salonu! - wskazał rękoma wejście. Gdy tylko przekroczyliśmy próg, dało się słyszeć głos Jermaina.

- Ooo, przyszli Diana i Michael. - spojrzałam na niego; trzymał kamerę i wszystko nagrywał. Uderzyłam się w czoło z plaskacza.

- Jak jak mogłam dać ci się w to wciągnąć?! - krzyknełam do Mikie'go, bo było tak głośno, że inaczej by nie usłyszał.

- Nie miałem z tym nic wspólnego! Przysięgam! - uniusł ręce w geście obronnym na co zachichotałam.

- Siadajcie. - powiedział Tito, wskazując na kanapę. Zrobiliśmy o co prosił, usadawiając się pomiędzy resztą braci Michaela. Obserwowałam jak Jermaine siedzi z kamerą przed Tito i nagrywa, jak ten rozmawia z wujkiem chłopców. Przypomniały mi się filmiki, które oglądałam w dwa tysiące osiemnastym roku, gdzie właśnie działy się podobne rzeczy.

     Po chwili, do Michaela, który siedział obok mnie podeszła Janet. O ile się nie mylę, miała tylko pięć lat.

- Michael. - pociągnęła go za rękaw, nieśmiało na mnie zerkając. Chłopak spojrzał na nią z zainteresowaniem.

- Tak?

- Kto to jest? - wskazała paluszkiem na mnie. Uśmiechnełam się pod nosem.

- Widzisz Janet, to Diana, moja przyjaciółka. - rzekł wpatrzony w jej małą, słodką twarzyczkę. - Chciałabyś się może z nią zapoznać? - zapytał na co czarnoskóra dziewczynka kiwnęła nieśmiało głową. Po tym Michael wziął ją na kolana i przekręcił w moją stronę. To wszytko było takie urocze i kochane z jego strony.

- Diana, Donk chciałaby cię poznać. - spojrzał na mnie, nadal trzymając małą.

- Donk? - zdziwiłam się.

- Tak, to jej przezwisko. - wytłumaczył mi na co zaśmiałam się cicho.

- W takim razie witaj Donk, jestem Diana. - wystawiłam dłoń w jej stronę, którą nieśmiało chwyciła swoją drobną rączką.

- Cześć. - wyszeptała. Była bardzo nieśmiała i wyglądała przeuroczo. - Diano? - zaczęła.

- Tak kochana? - spojrzałam w jej czekoladowe oczy.

- Lubisz Michaela? - nie spuszczała ze mnie wzroku jakby chciała bym mówiła tylko prawdę.

- Oczywiście, przyjaźnimy się. - patrzyłam na Janet, ale widziałam kątem oka jak Michael z uwagą na mnie patrzy. Przyznam, że było to trochę krępujące.

- To dobrze, Mike zawsze był taki smutny i samotny a gdy cię poznałam od razu częściej się uśmiecha. - powiedziała do mnie, a ja uśmiechnełam się nieśmiało spoglądając na Michaela.

- Cieszę się. - udało mi się powiedzieć.

- Michael nigdy nie miał przyjaciół, wszyscy patrzą tylko na to kim jest a on potrzebuje przyjaciela, z którym będzie mógł porozmawiać i przytulić się, tak mi powiedział. - zobaczyłam jak Mike na nią patrzy, za to, że wydała mi jego sekret. Jego mina była bezcenna. - Jesteś taką przyjaciółką? - spytała mnie jeszcze. Nie wiedziałam co powiedzieć. Janet zszokowała mnie swoim poziomem myślenia. Miała tylko pięć lat a mówiła o takich trudnych sprawach jak przyjaźń czy samotność.

- Nie wiem. - rzekłam, lekko się uśmiechając.

- Ja myślę, że jesteś. - odparła na co spojrzałam na nią z zainteresowaniem. - Michael też cię lubi. - na te słowa razem z Miki'em oblaliśmy się rumieńcami. Spuściłam głowę w dół, próbując uniknąć kontaktu wzrokowego z chłopakiem.

- Diano? Już zawsze będziesz się z nim przyjaźnić? - zapytała ze zmartwioną miną. Powstrzymałam wybuch śmiechu, czy ona naprawdę tak bardzo się o niego troszczyła?

- Oczywiście, już do końca życia. - upewniłam ją. Chwilę milczała błądząc po mojej twarzy i potem zadała mi pytanie, którego nigdy w życiu bym się nie spodziewała:

- Ożenicie się? - wyczekiwała odpowiedzi. Spuściłam wzrok, czując ogromnego, różanego rumieńca wkradającego się na moje policzki.

- Janet! - skarcił ją Mike.

- No co? Diana jest fajna, powinniście wziąść ślub! - spojrzała na niego.

- Idź do mamy, chyba cię woła. - zwlokła się z jego kolan, poczym gdzieś zniknęła.

- Przepraszam. - powiedział Mike, patrząc przed siebie. Dziwnie było nam spojrzeć sobie w oczy.

- Nic się nie stało, to tylko dziecko. - nadal się rumieniłam.

- Jest bardzo ciekawska. - mruknął, pewnie też zawstydzony.

    Godzina w tym wspaniałym miejscu, którym jest dom Jacksonów mija jak dziesięć sekund. Czułam się bardziej swobodnie, a Janet przyczepił się do mnie, że tak powiem, jak rzep do psiego ogona. Ciągle zadawała mi pytania lub siadała na kolanach. Mimo wszystko nie miałam nic przeciwko. Jak widać zdobyłam nową przyjaciółkę.

    Byłam właśnie zajęta rozmową z Donk, gdy nagle usłyszałam głośny głos Tito:

- Ooo Diana! Widzę, że Donk przekupiła cię na swoją stronę. Uważaj, jej urocze oczka mogą kłamać. - zażartował na co wszyscy się zaśmiali. - A tak przy okazji, chodź panienko! - poklepał miejsce na krzeście obok którego stał.

- Ale... - zaczęłam.

- Nie ma żadnego 'ale', chodź! - powiedział. Spojrzałam pytająco na siedzącego obok mnie Michaela, który się ze mnie nabijał.

- Idź, Tito nie gryzie. - zaśmiał się do mnie. Nie pewnie wstałam i usiadłam na krześle. Jermaine oczywiście wszystko nagrywał, Boże co ja robię ze swoim życiem.

- No dobrze. - Tito trzymał w ręku mikrofon i patrzył w kamerę. - A więc jak ci na imię, młoda damo? - zadał mi pytanie. Spojrzałam w górę i zmarczyłam brwi.

- Naprawdę Tito? - zapytałam.

- Jak? - Boże, ale oni są dobrymi aktorami.

- Umm.. Diana. - rzekłam w końcu. Żeby się wpasować ja też musiałam udawać.

- Miło mi cię poznać Diano. Słuchasz naszego zespołu, The Jackson 5? - spojrzał na mnie i objął ramieniem.

- Yyyy, tak.. - to był dziwne a zarazem śmieszne.

- To świetnie, co o nas sądzisz? - za każdym razem gdy zadawał pytanie, podkładał mi mikrofon pod same usta.

- Jesteście genialni! Kocham wasze piosenki, muzykę, taniec i stroje. - powiedziałam.

- To bardzo miłe z twojej strony, którą piosenkę lubisz najbardziej? - zapytał.

- Hmmm.... trudne pytanie. Tak naprawdę kocham wszystkie, ale chyba moje ulubione to I Want You Back, I'll Be There i Who's Loving You. - rzekłam.

- Tak, to piękne piosenki. Zadam ci naprawdę trudne pytanie. - zmarszczył brwi.

- Słucham? - znając braci Michaela, już się bałam.

- Który z nas pięciu, jest twoim zdaniem najprzystojniejszy? - gdy o to zapytał myślałam, że zapadnę się pod ziemię. Jedyne co mogłam niestety zrobić to tylko spuścić głowę w dół z lekkim uśmiechem i zarumienić się.

- J-ja... nie wiem. - zająkałam się.

- Aż tak jesteśmy piękni? - poruszył śmiesznie brwiami na co wszyscy parskneli śmiechem. - No dobrze, zapytam cię za kilka lat, gdy bardziej dorośniesz. Chociaż, wiesz czego się obawiam? - spojrzał na mnie. Podniosłam na niego wzrok.

- Czego? - zainteresowałam się.

- Wydaje mi się, że Michael ma najwększe szansę, w końcu jesteście w tym samym wieku. - ja z nimi nie wytrzymam. Spojrzałam na Mikie'go który siedział zawstydzony i cały czerwony. Reszta rodziny się śmiała, dobrze, że potraktowali to jako żart. Przysięgam ci Tito, że kiedyś cię zabije!

- Widzę, że ten temat cię zawstydził, pewnie to co mówię jest prawdą. - musiał dorzucić. - A więc kończmy, to była nasza czarująca Diana! - zawołał poczym zeszłam z krzesła i usiadłam obok Miki'ego. Oboje milczeliśmy. Przyznam, że bracia Michaela są naprawdę udani.

- Przepraszam. - burknął Mike, nawet na mnie nie patrząc.

- To przecież nie twoja wina. - uśmiechnełam się lekko. - Po za tym to były żarty. - zerknełam na niego.

- Tylko dlaczego muszą żartować akurat z nas? - spojrzał na mnie.

- Nie wiem. Ej Michael, jak wchodziliśmy to Marlon tak dziwnie nas nazwał. Pamiętasz jak to było? - zmarszczyłam brwi.

- Rivertterson?

- Tak! To było to! O co w tym chodzi?

- Nie mam pojęcia, poczekaj, zapytam go. - wstał i podszedł do chłopaka.
Chwilę rozmawiali, widziałam jak brat Miki'ego coś mu tłumaczy. Po chwili Mike znów usiadł obok mnie. - Mówi, że to skróty od naszych nazwisk, Rivertterson - Alicja Riverqueen, Diana Butterfly i Michael Jackson, razem, Rivertterson. - powiedział mi. No, widać Marlon ma wyobraźnię.

- Fajne! Myślisz... że mógł by się tak nazywać nasz klub? - zapytałam patrząc na niego.

- Myślę, że tak. - uśmiechnął się.

- Ej Mike, wiesz już kogo opiszesz w tym zadaniu z angielskiego? - zapytałam.

- Chyba Jamesa Browna. A ty? - spojrzał na mnie.

- Wiesz, tak się zastanawiam... - spuściłam wzrok w dół. - Czy mogłabym opisać wasz zespół? - w końcu spojrzałam w jego piękne, ciemne tęczówki.

- Nasz zespół? W sensie The Jackson 5? - był lekko zdziwiony.

- Noo, mogłabym przyjść i byście mi trochę opowiedzieli o sobie, no chyba, że nie..

- Ok, tak może być. - przerwał mi. - To możesz przyjść w środę po szkole, bo po niedzieli mamy dużo prób.

- Jasne, dzięki. - uśmiechnełam się.

      O godzinie dziewiętnastej trzydzieści wróciłam do domu. Po całym tym dniu byłam zmęczona. Chwilę spędzone u Michaela napewno zaliczają się do tych wspaniałych chwil chociaż przyznam, że czasem było niekomfortowo. No cóż trzeba przyzwyczaić się do poczucia humoru braci Miki'ego.



***
Zostaw po sobie ślad, huncwocie ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top