Rozdział 1
- Idziesz kochanie? - usłyszałam głos mamy, dobiegający z ogrodu.
- Tak, muszę jeszcze tylko coś spakować! - krzyknęłam, siedząc w swoim pokoju pośród różnych rzeczy.
Obok mnie leżała duża, ciemno fioletowa torba wypchana prawie po brzegi. Ja, jak tylko mogłam, upychałam w nią jakieś stare magazyny.
W końcu wstałam i wyszłam z pokoju. Stanęłam jeszcze przed drzwiami i odwróciłam się na pięcie, by ostatni raz spojrzeć na pomieszczenie.
Był to mały pokój. Tak jak każdy zwyczajny. Było w nim wygodne łóżko, zabałaganione biurko, ogromne okno, wypełnione po brzegi szafy (chodź teraz całe pomieszczenie było ładnie uporządkowane). Różniło go tylko, że na wszystkich ścianach były zawieszone plakaty z Michaelem Jacksonem. Te większe i mniejsze, starsze i nowsze. Niektóre z czasów Bad, inne z Invincible. Ale wszystkie były tak samo kochane i tyle samo razy wycałowane.
- Żegnaj pokoiku. - powiedziałam cicho. Już miałam wyjść, ale popatrzyłam na plakaty. - Żegnajcie Michaele. Za dwa miesiące wracam. - uśmiechnęłam się pod nosem i wyszłam.
- No na reszcie! Ile można a ciebie czekać do cholery?! - zawołała moja siostra wychylając głowę zza szyby samochodu.
- Olivia! Jak ty się odzywasz?! - krzyknęła mama otwierając mi drzwi. Olivia przewróciła oczami i zrobiła oburzoną minę.
Moja siostra miała siedemnaście lat. Była ode mnie starsza tylko o cztery lata, a tak bardzo się rządziła. Miała długie blond włosy, oliwkową cerę i piękne, duże, błękitne oczy. Moim zdaniem była naprawdę ładną dziewczyną, ale ona twierdziła, że jest bardzo brzydka. Ile ja bym dała za takie rumiane policzki jak te jej! Za takie zgrabne, długie nogi i aksamitną skórę!
A jak wyglądam ja? Cóż, mam na imię Diana i mam trzynaście lat. Posiadam brązowe, bujne włosy po ramię i karmelową cerę. Natura obdarzyła mnie także dużymi, ciemnymi oczami (tak, obydwie mamy duże oczy po mamie). Jestem chuda, nie mam zgrabnych nóg ani fajnego tyłka. Mama mówi, że gdy będę w wieku Olivii też będę taka zgrabna, ale jakoś nie chce mi się w to wierzyć.
- Musiałam spakować kilka drobiazgów. - powiedziałam, idąc w stronę samochodu.
- Tak, i to zajmowało ci całą wieczność? - zapytała zła. - A nie, sorry. Musiałaś ucałować każdy plakat z Michaelem z osobna?!
Spuściłam głowę w dół i wsiadłam do auta. Usadowiłam się wygodnie na miejscu, wiedząc, że czeka mnie długa droga.
Jedziemy na wakacje. Na całe dwa miesiące, byłam bardzo szczęśliwa. Nasz cel to Wyspy Karaibskie a dokładniej Dominikana. Mamy zamiar spędzić całe dnie na wylegiwaniu się na piasku i marzeniu o niebieskich migdałach. Teraz jedziemy na lotnisko, a już za kilka godzin mamy zamiar być w hotelu.
Oczywiście zabrałam tyle rzeczy, ile tylko się dało. Przede wszystkim mnóstwo ubrań z Michaelem, płyty, książki oraz stare magazyny z lat osiemdziesiątych. Gdyby ktoś nie wiedział, Olivia nie przepada za Królem. Mówi, że wyglądał jak kobieta, a co najgorsze; wierzy w to, że Mike miał ponad czterdzieści operacji plastycznych! Wiele razy jej tłumaczyłam, że on publicznie przyznał się tylko do dwóch, a w rzeczywistości mógł mieć ich najwyżej pięć, ale ona mówi, że to bzdura.
W końcu zapięłam pasy i ruszyliśmy. Już po pięciu minutach jazdy, wyjęłam słuchawki i zaczęłam słuchać Blood On The Dance Floor. Olivia jak zwykle wybrała swój ulubiony zespół One Direction. Przez ten czas rodzice rozmawiali a ja patrzyłam przez okno, wsłuchując się w piosenkę z największą uwagą.
Tak w ogóle to mogę opisać swoich rodziców.
Moja mama to była wysoka i idealnie szczupła, piękna kobieta. Miała złociste włosy po pas i ogromne, kryształowo-niebieskie oczy. Jej rumiane policzki cudownie pasowały do liliowych ust. Mama miała także kilka drobnych piegów, które tylko dodawały jej uroku. Na dodatek miała, szczupłe, umięśnione nogi i idealnie płaski brzuch. Mimo szykownego wyglądu była bardzo szaloną i wesołą kobietą. Miała także świra na punkcie Teksasu. Uwielbiała Dziki Zachód, kowboi, kapelusze i te klimaty.
Mój tata jednak nie był kowbojem. Tylko przystojnym gitarzystą. Miał ciemną brodę i równie brązowe włosy po ramię. Był najlepszym tatą na świecie. Zawsze znajdował dla nas czas, po mimo wielu zajęć. A co najlepsze... także uwielbiał słuchać Jacksona! No może nie aż tak jak ja, ale jednak.
Po godzinie jazdy wyłączyłam muzykę i zdjęłam słuchawki. Włożyłam telefon do kieszeni, położyłam torbę na kolanach i zaczęłam w niej czegoś szukać. Po chwili wyjęłam stary magazyn i gwiazdach. Był on z tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego siódmego roku. Zaczęłam po raz setny czytać artykuł o dwudziestodziewięcioletnim, wtedy jeszcze Michaelu Jacksonie. Jak zwykle napłynęły mi łzy do oczu. Tak bardzo mi go brakowało. Co z tego, że on nawet nie wiedział o moim istnieniu, ja i tak kocham go nad życie.
Siedziałam tak wygodnie w naszym beżowym Jeep'ie, rozmyślając o mojej inspiracji życiowej. Samochód zatrzymał się a ja spojrzałam przez szybę; czerwone światło - stoimy. Tak bardzo cieszyłam się na ten wyjazd. Może poznam jakiegoś moonwalkera... Znów zerkam w to samo miejsce; zielone - możemy jechać. Byliśmy już w połowie pasów, moje myśli owijały się wokół Michaela.
Aż nagle... Z drugiej strony, wyjeżdża duże, czerwone auto z ogromną przyczepą. Zdążyłam zauważyć tylko, że w środku siedzi czterech nastolatków. Młode gówniarze dorwali się o samochodu. Z ich wozu dobiegał głośny rap. Nagle wszystko dzieje się w zwolnionym tempie. Słyszę gwałtownie hamowanie opon, krzyk i okropny chaos. Nie wiem co się dzieje. Nie mam siły nic zrobić. Jedyne czego jestem w stanie dokonać to... zamknąć oczy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top