I Miss You
Louis drżącymi palcami wybiera numer Zayna. Jeden sygnał, drugi, trzeci...
- Odbierz, odbierz, kurwa! - Krzyczy zdenerwowany szatyn.
- Hej, co mogę dla ciebie zrobić, Lou? - Mówi wesoło Zayn.
- Z, uff. Masz jeszcze jakiś towar? - Pyta prostu z mostu.
- Lou, znowu? Wpadasz już powoli w uzależnienie.
- Nie pieprz, Malik. - Louis wali pięścią w ścianę. - Sam mnie tym poczęstowałeś. A to mi... pomaga. - Szatyn nerwowo podryguje palcami, czekając na odpowiedź przyjaciela.
- No, dobra - zgadza się brunet. - Ale to ostatni raz. Będę u ciebie za pół godziny. - I z tymi słowami się rozłącza. To nic. Będzie tu. I będzie mieć tu coś dla Louisa. Coś wspaniałego. Coś dzięki czemu może się odprężyć. I zapomnieć. Tak, chce zapomnieć. Nie wiedzieć gdzie jest, jak się nazywa, a najbardziej nie chce pamiętać tego co zrobił.
~*~
Dokładnie trzydzieści trzy minuty później ktoś puka do drzwi. Nie żeby Louis przez cały ten czas wpatrywał się w zegar i liczył. Absolutnie nie.
- Wejdź! - Krzyczy. Drzwi i tak nie były zablokowane, a po co tracić energię na coś takiego jak wstawanie?
Drzwi się otwierają, a w nich ukazuje się nienagannie ubrany mulat.
- Spóźniłeś się - mówi szatyn, patrząc na niego spode łba.
- Ciebie też miło... - zaczyna Zayn, ale potem marszczy nos. - Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego jak tutaj jedzie?
- Och, nieważne. - Louis macha na niego ręką. - Masz coś dla mnie?
Zayn niechętnie kiwa głową i wyciąga z tylnej kieszeni spodni mały woreczek. - Nadal nie uważam, że to dobry pomysł. To idzie za daleko...
- Nie, wszystko jest okej - mówi Louis. - Ja... przestanę, kiedy nadejdzie odpowiedni czas, po prostu jeszcze nie teraz...
- Lou, minęły dwa miesiące. - Mulat spogląda na przyjaciela zatroskanym wzrokiem.
Szatyn wydziera woreczek z rąk Zayna i wrzeszczy. - Nie przypominaj mi! - Zanim jednak wykonuje równą kreskę, pyta. - Też chcesz?
- Nie, dzięki. Idę stąd. Na razie.
Louis tylko macha niezdarnie dłonią i wciąga proszek. Następnie bierze solidny łyk whiskey leżącej obok niego na podłodze, a potem opiera się o ścianę.
Nie wie ile tak leży, może 3 sekundy, a może 3 godziny, ale w końcu go widzi.
- Harry, tęskniłem - mamrocze.
Czeka aż ten odpowie, ale ten jedynie patrzy się na niego, marszcząc brwi.
- Dobrze, nie chcesz ze mną rozmawiać. Rozumiem. W porządku. Będę mówił do ciebie tak czy inaczej, okej?
Wyraz twarzy Harry'ego się nie zmienia, ale Louisowi to nie przeszkadza. Najważniejsze, że go widzi. I czuje, czuje jego zapach, tak, nie pomylił go z niczym innym. Tylko on tak pachnie. Tylko on. Oczywiście chciałby usłyszeć jego głos, ale na to przyjdzie czas. Harry mu wybaczy i wtedy się odezwie.
- Ładnie dziś wyglądasz, - mówi Louis. To nie tak, że Harry wygląda tak samo za każdym razem, kiedy go widzi. Ma na sobie dokładnie te same ubrania co tamtej nocy. Szatyn doskonale pamięta jak miękka w dotyku jest jego bluza. - Może jesteś głodny? - Louis wstaje na chwiejnych nogach i idzie do lodówki.
- Uch, mam tylko ser. Wiesz, zazwyczaj to ty robiłeś zakupy, mi gotowanie i tak nie wychodzi, więc. - Szatyn wzrusza ramionami i patrzy na bruneta ze skruchą. - To może tosty? Wiem, że je lubisz.
Więc Louis robi tosty i przygotowywuje dwa nakrycia. Jedno dla siebie i jedno dla Harry'ego. Potem zaczyna jeść. - Może usiądziesz? Są pyszne. Naprawdę. Nawet nie są przypalone. - Louis śmieje się sucho, jednak Harry nadal się nie rusza.
Gdy szatyn kończy pierwszego tosta, opiera głowę o stół i wpatruje się w Harry'ego niczym w obrazek. Jednak nie dane jest mu zbyt długie podziwianie, ktoś nim potrząsa, a figura Harry'ego robi się rozmazana, nim całkowicie znika.
- Louis! Louis! - Woła Liam.
Nagle szatyn wstaje i wystawia swój palec w stronę Liama. - To przez ciebie! To przez ciebie Harry zniknął! Widziałem go. Stał, o tam, ale ty oczywiście wszystko zepsułeś. - Zaczyna bić swojego przyjaciela po klatce piersiowej. Jego ruchy są dość słabe zważywszy na jego stan i posturę, Liam szybko blokuje jego ręce.
- Louis, ogarnij się. Harry'ego tu nie ma, nie było ani nie będzie rozumiesz. Musisz się w końcu z tym pogodzić.
- Wal się, Liam! - Mówi i pluje mu prosto w oczy.
- Wiesz co, mam dość. Zachowujesz się jak dziecko. Zadzwoń jak dorośniesz, o ile ten dzień, kiedykolwiek nastanie - mówi Liam i wychodzi.
- A idź w cholerę, i tak nie jesteś nikomu potrzebny - woła za nim Louis, a następnie kładzie się na podłodze i zasypia.
~*~
Tak mija mu kilka dni. Ćpie. Pije. Widzi Harry'ego. Zasypia. I tak w kółko. Nikt do niego nie przychodzi, nikt nie dzwoni, ale on nie tęskni.
Pewnego dnia jednak jest gorzej. Dosięga go gorycz większa niż zwykle. Tworzy długą kreskę z tego co pozostało i wypija tyle whiskey ile tylko jest w stanie, zanim całkowicie wypali mu gardło. Nie musi długo czekać aż widzi Harry'ego, a wtedy wybucha.
- Odezwiesz się do mnie w końcu? - Wrzeszczy. - Powiedz coś! Powiedz, że zniszczyłem ci życie, marzenia, plany, cokolwiek. Wszystko jest lepsze od tej cholernej ciszy.
Brunet patrzy jednak na niego obojętnym wzrokiem i nawet nie rozchyla warg.
Louis wstaje i rzuca pustą butelką o stół, sprawiając że ta rozbija się na małe kawałeczki. Następnie pada na kolana i zaczyna płakać. - Przepraszam, tak bardzo przepraszam. To był wypadek, Harry. Nie chciałem tego. Szkoda, że to nie byłem ja. - Unosi wzrok i mówi w kierunku sufitu. - Słyszałeś, to ja powinienem umrzeć, nie on!
I wtedy Louis widzi wszystko wyraźnie, jakby to było wczoraj.
Wracali od mamy Harry'ego do Londynu. Jak zwykle się zasiedzieli, więc było już całkowicie ciemno, gdy wracali. Louis siedział za kierownicą, a Harry siedział obok i śpiewał jakieś piosenki. Było ślisko, a ich samochód wpadł w poślizg. I uderzył w drzewo od strony pasażera. Brunet zginął na miejscu, a Louis wyszedł z trzema szwami, gdyż odłamek szyby wbił mu się w rękę. Ot, taka to sprawiedliwość.
Od tego momentu minęły ponad dwa miesiące, a Louis wciąż nie może się pogodzić z poczuciem winy. Dlatego, gdy Zayn zaproponował mu ukojenie, nie myślał dwa razy. I mulat miał rację, pomagało.
- Gdybym tylko jechał trochę wolniej albo, albo gdybyśmy zgodzili się na propozycję twojej mamy żeby zostać na noc. Wiem, że bardzo chciałeś, ale wiedziałeś, że następnego dnia mam nagrania, więc jej podziękowałeś. - Louis wybucha szlochem i nie jest w stanie wydusić z siebie ani słowa.
Czołga się do barku i wyjmuje z niego kolejną butelkę drogiej whiskey. Następnie bierze kilka łyków i kładzie się na podłodze. Całe jego ciała się trzęsie, a następnie się rozluźnia. Obraz Harry'ego jeszcze nigdy nie był tak żywy i jeszcze nigdy ten nie uśmiechał się do niego, ukazując swoje dołeczki.
Serce Louisa spowalnia, a na załzawionej twarzy pojawia się uśmiech.
- Witaj, Lou - mówi Harry, a szatyn umiera.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top