I'm nothing without you (Jungkook)
1.07.2018
Mija miesiąc od kąd mój ojciec wręcz siłą wywiózł mnie na drugi koniec kraju. Dlaczego? Bo tak bardzo przeszkadzał mu fakt, że w końcu byłem szczęśliwy z kimś kto nie został mi wybrany przez niego samego. Miałem wrażenie, że czasy gdy rodzice narzucają nam życiowych partnerów już dawno minęły, a tu takie zaskoczenie.
To już miesiąc od kąd ostatni raz widziałem mój skarb. Hope - moja nadzieja. Nadzieja, która została mi brutalnie odebrana. Więc tak boli złamane serce? Chyba los mógł darować mi takiego obrotu sprawy.
-Jungkook-aah - zamruczała dziewczyna gdy leżeliśmy na jej łóżku, oglądając kolejny film.
-Co tak jęczysz Hopie? - spytałem dyskretnie się do niej przysuwając.
Nie chciałem jej spłoszyć, przecież oboje kogoś mamy. Ale dziwne uczucie towarzyszące mi, zawsze gdy jesteśmy razem, nie daje mi spokoju.
Hope cicho westchnęła po czym podniosła się i siedząc plecami zwróconymi do mnie szepnęła.
-Zerwałam z Lukiem...
Dlaczego ta wiadomość wywołała u mnie ten głupawy uśmiech? A no tak... Przecież ja ją kocham.
Całą noc spędziliśmy na szukaniu powodu dla, którego dziewczyna postanowiła się z nim rozstać. Oboje doskonale wiedzieliśmy jaka jest prawda, ale oficjalnie wynikało to z ich kompletnie różnych poglądów na życie. Kompletna bzdura...
Co ja mam powiedzieć? Że to list pożegnalny? Że nie potrafię bez niej żyć? Po co? Czy nie jest to oczywiste, w sytuacji gdy ktoś odbiera Ci twoje jedyne w życiu słońce i pozostawia każdy kolejny bez niego dzień, szarym i smutnym? Mój własny ojciec odebrał mi jedyny sens mojego życia. Bez niej nie jestem Jeon Jungkook. Nawet już sam nie wiem kim ja bez niej jestem. Jeszcze niedawno budziłem się z tą przyjemną myślą, że za kilka godzin znów ją zobaczę, a teraz? Teraz nie mam już po co się budzić. Jedyne czego teraz pragnę to budzić się co rano tuż obok niej. Jeżeli nie jest mi dane zaznać tego szczęścia to po co dłużej cierpieć... Czy nie lepiej zakończyć to puki mam jeszcze na to odwagę i siłę? Bo z każdym kolejnym dniem mam jej co raz mniej. Co raz mniej siły do życia i normalnego funkcjonowania. Jak bardzo miłość potrafi zniszczyć człowieka, a mimo to nie żałuję, że ją kocham. Nigdy!
A więc dlaczego nie walczę o to by ją odzyskać? Czy ja się już poddałem? Czy jestem takim tchórzem? Przecież powinienem postawić się ojcu i zmusić go do powrotu, a ja jakbym pogodził się z jego decyzją, chociaż w środku moja dusza nadal się buntuje. Czuję się jak w jakimś cholernym matrixie. Jakbym cierpiał na rozdwojenie jaźni... Przecież już tyle razy próbowałem się z nią skontaktować, jednak ojciec nie jest taki głupi. Czemu tak bardzo przeszkadzał mu nasz związek? A raczej ta kiepska imitacja związku, wynikająca z jego niedorzecznych poglądów...
-Zróbmy coś szalonego - rzuciłem nagle gdy staliśmy na balkonie podziwiając przepiękny zachód słońca.
-Co takiego? - spytała subtelnym głosem, tak przyjemnym dla mojego ucha. Jej twarz bez przerwy skierowana była przed siebie a lekko przymrużone oczy dokładnie badały płonące czerwienią niebo.
W tedy podszedłem do niej i delikatnie chwyciłem jedną jej dłoń, która spoczywała na metalowej barierce.
-Wyjedźmy gdzieś razem - na moje słowa jej głowa powoli obróciła się w moją stronę.
Dziewczyna cicho zachichotała, po czym na powrót przeniosła wzrok na piękny widok.
-Gdzie na przykład? - spytał po chwili namysłu.
-Gdzie tylko chcesz - odpowiedziałem bez zastanowienia. Przecież zrobię dla niej wszystko.
Hope najpierw przez chwilę spoglądała przed siebie a potem z powrotem na mnie. Jej twarz oświetlona światłem słońca, sprawiała wrażenie boskiej, anielskiej. Dla mnie była jedyną w swoim rodzaju boginią. Najwspanialszą, najpiękniejszą, najzabawniejszą, najmilszą osobą w tym pokręconym świecie.
-Zabierz mnie gdzieś gdzie będziemy tylko my dwoje.
Czyż to nie piękna perspektywa? Spędzić resztę życia tylko we dwoje. Spędzić resztę życia z dziewczyną taką jak Hope to spełnienie wszystkich moich marzeń. Najwyraźniej muszą one pozostać tylko tymi nigdy niezrealizowanymi marzeniami.
-O czym marzysz Hopie? - siedzieliśmy w parku, skryci w cieniu drzew. Lato tego roku było wyjątkowo gorące.
Dziewczyna leżała na moich nogach ze wzrokiem wbitym w błękit nieba. Zawsze fascynował ją ten świat ponad ziemią i niekiedy odpływała zatapiając się w jego bezkresie.
-Hmm? - zamruczała prosząc tym samym o powtórzenie pytania.
-O czym marzysz Hope? Czego pragniesz? - ponowiłem swoje pytanie nachylając się nad jej twarzą, która momentalnie zalała się delikatnym rumieńcem.
-Nie wiem. Nigdy się tak nad tym nie zastanawiałam - odpowiedziała nieco zniżonym głosem.
Dobrze wiedziałem jakie było jej marzenie, ale bardzo chciałem żeby w końcu powiedziała to głośno. Niestety zawsze potrafiła sprytnie wywinąć się od odpowiedzi.
-Wiesz. Tylko mi powiedz - odpowiedziałem zbliżając swoją twarz ku jej.
Hope chwyciła moje policzki w dłonie i zawadiacko wyszczerzyła swoje białe, jak perełki, ząbki. Uwielbiałem gdy to robiła. Zawsze wywoływało to u mnie równie szczery uśmiech. Dlaczego? Bo ten uśmiech potrafiła wywołać tylko ona nikt więcej. Tylko dla niej przeznaczony był ten uśmiech.
Od kąd wyjechałem już się tak nie uśmiecham, o ile w ogóle na mojej twarzy pojawia się coś takiego. Już zdążyłem zapomnieć jak to jest być na prawdę szczęśliwym. Wystarczył mi miesiąc bym stoczył się emocjonalnie. Czy jest dla mnie jeszcze szansa na normalne funkcjonowanie? Na razie czuję, że jednak nie...
-Jungkook! - podbiegła do mnie cała zalana łzami.
Nie miałem pojęcia co się stało ale była roztrzęsiona i wystraszona. Chwyciłem jej drobne ciało w ramiona i szczelnie otuliłem, próbując ją nieco uspokoić.
-Hope co się stało? - spytałem gdy nadal wpijała swoje palce w moje ramię.
-To Luke... On mnie dotykał... I... - nie była w stanie dokończyć. Była zbyt przerażona by o tym mówić.
Ja momentalnie spiąłem się i jeszcze mocniej zacisnąłem ręce wokół jej ciała. Zawzięcie toczyłem wewnętrzną walkę by nie wyrwać nagle przed siebie i nie dorwać tego dupka, który jej to zrobił.
-Czy on...? - spytałem przez zaciśnięte zęby.
Na szczęście Hope przecząco pokręciła głową, dzięki czemu oszczędziła mu niezbyt przyjemnej "pogawędki" ze mną.
-Nie ale... Próbował... Boję się... - zaszlochała po czym wybuchła jeszcze większym płaczem.
Bez zastanowienia chwyciłem ją na ręce i ruszyłem w stronę mojego domu. Nie zostawię jej teraz samej, choćby nie wiem co. Nawet jeżeli ojcu nie pasuje fakt, że dziewczyna będzie spała ze mną w jednym łóżku to nie opuszczę jej nawet na sekundę.
Spędziłem w tedy całą noc przyglądając się jak śpi. Nie byłem w stanie na spokojnie się położyć i pójść w jej ślady. Bałem się, że gdy się obudzi może zrobić coś głupiego, a ja nie chciałbym by do czegoś takiego doszło. Przecież ten idiota chciał ją... Nawet teraz nie potrafi mi to przejść przez gardło. Gdy myślę o tym, że mógłby skrzywdzić moją niewinną, delikatną i ukochaną Hope to krew mnie zalewa.
Zawsze obiecywałem jej, że nie pozwolę by ktokolwiek ją skrzywdził. Miałem być jej opoką, jej prywatnym aniołem stróżem, a teraz? Teraz jestem setki kilometrów od niej. Nie wiem co się z nią dzieje, jak się ma, czy wszystko u niej w porządku... Mam tylko nadzieję, że lepiej niż u mnie, chociaż sądząc po tym jaka jest to co raz bardziej się o nią martwię. Ile bym dał by móc chociaż usłyszeć od niej krótkie 'Hej'. Ojciec chyba na prawdę mnie nie nawidzi...
-Nie mów tak o niej! - krzyknąłem na ojca, który swoim wzrokiem bazyliszka próbował zabić naszą dwójkę.
Dziewczyna w ciszy i spokoju przyjmowała wszystkie oskarżenia i obelgi ze strony mężczyzny. Dlaczego mu na to pozwalała?
-Przecież wiesz kim jest jej matka - odpowiedział mi z powagą, nadal nie odrywając wzroku od Hope, która teraz stała z twarzą skierowaną wprost na mojego ojca.
-Kochanie uspokój się. Przecież ta biedna dziewczyna nie zrobiła nic złego - przerwała nam dyskusję mama, która do tej pory tylko przysłuchiwała się naszej kłótni.
Zawsze miała słabość do Hope. Każdy. Każdy prócz mojego ojca miał do niej słabość... Nie rozumiem z czego to wynikało. Przeszkadzał mu fakt, że to nie on mi ją wybrał? Że niby lepsza od Hope była Lee? Z której strony? Nie dorastała mojej Hopie do pięt. Nikt nie był taki jak Hope. Nikt nie jest taki jak Hope.
Siedzę nad tą kartką papieru i wylewam swoje smutki. Na co ja w zasadzie liczę? Przecież nikt nie może mi pomóc. Nawet ja sam już czuję się bezradny. Całe noce spędzałem na wymyślaniu sposobów na skontaktowanie się z dziewczyną, jednak każdy kolejny okazywał się równie mało efektywny. Czy ona jeszcze o mnie pamięta? Takie życie w niewiedzy potrafi sprowadzić człowieka do szaleństwa. Ile już szkła zbiłem w nowym domu, próbując jakoś rozładować ten nadmiar negatywnych emocji. Emocji, które powoli mnie wykańczają...
-Jungkook-ah - westchnęła gdy moje usta błądziły po jej delikatnej szyi.
Na tą reakcję mimowolnie się do siebie uśmiechnąłem i dalej kontynuowałem znaczenie mojej miłości. Hope wplotła swoje dłonie w moje włosy gdy nagle przyciągnęła moją twarz do swojej i bez ostrzeżenia zaatakowała moje usta. Zastygliśmy w tym jakże namiętnym pocałunku na dłuższą chwilę. Nie potrafię opisać jak się się takich chwilach czułem. Po prostu jak w niebie.
Mieliśmy już za sobą nasz pierwszy raz ale od tamtego czasu Hope nie pozwalała mi na powtórkę. Zupełnie jakby się czegoś obawiała. Po tamtym incydencie bez zastanowienia zerwałem z Lee. Szkoda było marnować jej i mojego czasu. A mimo to Hope nadal zarzekała się, że to nie jest takie proste. Tym razem postanowiłem jednak spróbować.
Moje zimne dłonie powędrowały pod jej koszulkę, napotykając tym samym rozgrzaną skórę brzucha. Poczułem jak się wzdrygnęła ale nie zaprotestowała, tak jak działo się to do tej pory. W kilka chwil jej dłonie zwinnie pozbawiły mnie górnej części garderoby.
-Co tak się uśmiechasz? - spytałem widząc jak zagryza dolną wargę, próbując tym samym zahamować uśmiech cisnący się na jej twarz.
Hope zarzuciła jedną dłoń na moją szyję i ściągnęła mnie w dół.
-Stęskniłam się za tym widokiem - szepnęła uwodzicielsko a jej ciepły oddech zatańczył na mojej szyi.
Takie jej zachowanie nie należało do najczęstszych dlatego tym bardziej wydało mi się to przyjemniejsze i ciekawsze. Każda spędzona z nią chwila była bezcenna. Nie zamieniłbym tych pięciu lat na nic innego. To z Hope spędziłem najwspanialsze chwile mojego popapranego życia. Czemu popapranego? Bo gdy jedno z rodziców planuje twoje życie w każdym możliwym jego aspekcie to takie życie nie może być normalne... Interesy najwyraźniej były dla niego ważniejsze niż moje szczęście.
-Przestań... Wiesz, że on Cię kocha - powiedziała Hope gdy siedzieliśmy w naszej ulubionej kawiarni.
-Tak? To jakoś dziwnie mi to okazuje - odpowiedziałem dopijając resztki kawy.
Dziewczyna delikatnie się do mnie uśmiechnęła po czym oblizała resztki ciasta z srebrnej łyżeczki. Dziwne, że takie jej zachowania wywoływały w moim żołądku ten przyjemny ścisk.
-To co Ci w tej dziewczynie nie pasuje? Widziałam ją. Wysoka, ładna, dobrze się ubiera. Z charkteru nie znam ale nie sądzę by twój ojciec wybrał byle kogo. Więc co z nią nie tak?
Nie jest Tobą... - tak... To powinienem powiedzieć.
-W sumie to chyba masz rację - największe kłamstwo jakie wydostało się z moich ust. Nawet tak nie myślałem, tylko bałem się powiedzieć jej prawdę...
Dlaczego już w tedy nie powiedziałem jej prawdy? Przecież tak wiele spraw mogłoby to ułatwić. Nie musielibyśmy oszukiwać siebie i wszystkich dookoła. Każdy doskonale zdawał sobie sprawę z tego co nas łączy. Każdy z wyjątkiem nas samych. To znaczy... Wiedzieliśmy o tym ale żadne z nas nie odważyło się do tego przyznać. Nie w tedy gdy była ku temu sposobność.
Gdy tak teraz o tym myślę to w moim odczuciu parą zostaliśmy nawet o tym nie wiedząc. Bo jacy przyjaciele okazują sobie przyjaźń w taki sposób jak robiliśmy to my? Od zawsze łączyło nas coś więcej niż tylko przyjaźń. Na prawdę byliśmy głupi. Ja byłem głupi, że od razu nie wziąłem spraw w swoje ręce, tylko czekałem. Czekałem nie wiadomo na co.
-Kim So Lee to dziewczyna z porządnej rodziny. Zapomnij o Hope i skup się na kimś kto jest Ciebie wart synu - czułem jak z każdym kolejnym jego słowem poziom gniewu w moich żyłach wzrastał w zastraszającym tempie.
-Ty chyba sobie żartujesz! Może jeszcze mi powiesz, że już planujecie nasz ślub?! - nie byłem w stanie dłużej trzymać emocji na wodzy. Zbyt wiele się już wydarzyło.
-Jungkook - zaczął spokojnie mężczyzna - Lee to partia dla ciebie, więc zrób wszystko by była z Tobą szczęśliwa.
Jego ostatnie zdanie wywołało na mojej twarzy złośliwy uśmiech, zważając na to co za chwile miałem mu przekazać.
-Zerwałem z Lee.
O naszym rozstaniu powiedziałem mu kilka miesięcy po tym gdy rzeczywiście się to stało. W zasadzie to dokładnie trzydzieści trzy dni temu... Dwa dni później już nas w Seulu nie było.
Tego wieczora gdy ostatni raz widziałem Hope, tego samego wieczora ojciec zapakował nas do samolotu i wywiózł na drugi koniec kraju...
-Zobaczymy się jutro - powiedziałem gdy staliśmy przed jej domem - Przyjadę jak tylko się obudzę, więc możesz się mnie spodziewać o każdej porze - zaśmiałem się i delikatnie pocałowałem jej czoło.
-Kocham Cię Hope.
-I ja Ciebie - odpowiedziała i pożegnała mnie swoim przepięknym uśmiechem.
W tamtej chwili nie miałem pojęcia, że to nasza ostatnia wspólnie spędzona chwila. Że to ostatni taki uśmiech, który przyjdzie mi oglądać. Że to ostatnie 'Kocham Cię' jakie miałem szansę jej powiedzieć. Wszystko co się w tedy stało okazało się być ostatnim. Gdy teraz przypominam sobie to pożegnanie, to był to najpiękniejszy uśmiech, najprawdziwsze 'Kocham Cię', najdelikatniejszy pocałunek jaki kiedykolwiek miał miejsce. Tak jakbyśmy gdzieś głęboko, podświadomie zdawali sobie sprawę z tego co miało nastąpić. Sądząc po tym ile czasu musiałem namawiać i starać się o Hope to ona chyba od początku zdawała sobie z tego sprawę. A ja głupi nic nie widziałem. Najgorsze w tym wszystkim jest to cholerne poczucie winy. Czemu? Bo kocham ją a mimo to pozwoliłem by nas rozdzielili. Jestem idiotą. Skończonym kretynem...
I jak skończony kretyn żegnam się z rodzicami i innymi, których jeszcze obchodzi mój los. Nie boję się tego co za chwilę zrobię bo od dłuższego czasu się na to przygotowywuję. Najgorzej boli mnie jednak ta niewiedza co dalej z moim kochanym promyczkiem nadziei. Czy wszystko u niej w porządku. Czy może ona również jest w tak tragicznym stanie jak ja. Czy, tak jak ja, poszuka ukojenia w... Czy może jednak poradziła sobie z naszym nagłym rozstaniem... Co ja bredzę?! Wiem, że jest silna ale wiem też jakie uczucie nas łączy. Nikt nie byłby w stanie wmówić mi, że Hope ma się dobrze. Zbyt wiele razem przeszliśmy bym nie domyślił się na co może się zdecydować. Ale nie chciałbym nigdy by cierpiała z mojego powodu. A jednak tak się dzieje. Straciłem ją. Pozwoliłem by to wspaniałe uczucie, którym ją darzę powoli mnie wyniszczyło, rozerwało na strzępy, których nikt ani nic nie jest w stanie ponownie połączyć razem. Zupełnie jak z naszą dwójką... Ale mimo tego jak to się kończy to nie żałuję. Nie żałuję, że ją kocham. Jedyne czego żałuję to to, że nie dostaliśmy wystarczająco dużo czasu na tę miłość.
Teraz siedząc nad tą kartką, przez moją głowę przelatują mi wszystkie wspomnienia związane z Hope. Wspaniałe wspomnienia. Uśmiecham się. Tak. Po raz pierwszy od naszego wyjazdu się uśmiecham. I to nie jest uśmiech samobójcy, a szczęśliwie zakochanego nastolatka. Ostatnie co mam nadzieję ujrzeć to ten jej uśmiech. Uśmiech anioła.
Tak. Już pora zakończyć. Jeszcze tylko jedna rzecz, która mi się przypomniała.
Gdy na lekcji angielskiego czytaliśmy poezję, nauczycielka zadała nam pytanie czy zgadzamy się ze stwierdzeniem: Jeśli kogoś kochasz daj mu odejść. W tedy Hope powiedziała coś co w tym momencie wydaje się zbyt bolesne, ale prawdziwe. Te słowa to ostatnie co gnieździ się w mojej głowie. Jedyne co po niej pozostaje...
...jeżeli to prawda to jaki jest więc sens kochać?
Jungkook
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top