Rozdział 9: Jungkook
Maratonu część czwarta i ostatnia zarazem.
W sumie to powiem wam, że strasznie dużo zabawy mam z tym opowiadaniem. Naprawdę je lubię, a możliwość napisania go jeszcze raz w lepszy sposób bardzo mnie cieszy.
Enjoy Misie!
~•~•~•~•~•~•~•~
Naprawdę spodobała mi się reakcja Jimina, kiedy przeszedłem obok niego. Chociaż w środku trząsłem się jak galareta, satysfakcja grała swój marsz żałobny dla Parka. Musiałem jakoś się odegrać, w końcu nie tak łatwo mnie onieśmielić, a jemu się udało przy pomocy głupiego ściągnięcia koszulki.
Fakt, wyglądał nieźle. Nawet bardziej, niż nieźle, ale mógł chociaż odwrócić się do mnie plecami. Pocieszyło mnie jedynie to, że sam nie wyglądałem najgorzej, choć uważałem, że moja sylwetka była idealna. Wiedziałem, że dziewczyny leciały na wypakowanych facetów, ale to zawsze były te puste jednostki. Na tych po prostu dobrze wyglądających leciały te w miarę normalne.
Ogólnie nie lubiłem lubiłem, kiedy ktoś za mnie płacił, o ile nie miał na imię Namjoon lub Yoongi. Oni za moje udręki powinni płacić codziennie.
W końcu obaj znaleźliśmy się na dużej hali pełnej różnego rodzaju ludzi. Można było znaleźć tu świrów zafascynowanych kulturystyką, ładne dziewczyny, dbające o linię, czy też osoby, które chciały zmienić swoje życie poprzez zrzucenie zbędnych im kilogramów. Ciekawe do której grupy ja należałem. Możliwe, że do żadnej, ze względu na to, że byłem tu dla Jimina.
Swoją drogą chyba jako jedyny miałem na sobie zwykłą, białą koszulkę i granatowe spodenki do kolan. Wszyscy inni preferowali bardziej wycięte ubrania. Zresztą wielu mężczyzn przechadzało się tutaj bez koszulek, a kobiety jedynie w takich śmiesznych, materiałowych stanikach. Byłem tutaj chyba najmniej nagą osobą z nich wszystkich.
- Co robimy? - zapytałem, nie wiedząc co ze sobą zrobić w obliczu tylu atlasów ćwiczebnych i innych stanowisk.
- Teraz rozgrzewka. - Wyciągnął rękę przed siebie i wskazał miejsce wyłożone cienkimi matami, gdzie nie było żadnego przyrządu do ćwiczeń. - O tam. Nie chcę, żebyś jutro rano nie przyszedł do szkoły przez zmęczenie.
Prychnąłem w odpowiedzi.
- I tak przyjdę.
Chciałem coś jeszcze powiedzieć, ale zdałem sobie sprawę że w szumie rozmów, okrzyków, wydawanych przez różne osoby podczas wykonywania ćwiczeń i szczerków wszelkiego rodzaju ciężarów, gdzieś w tle grała muzyka.
- Czyli mogę dać ci wycisk? - Spojrzał na mnie z uśmiechem. Zdawało się, że ręką znów szukał okularów, choć długo ich nie nosił. Ciekawe jak wyglądałby w nich teraz.
- Wytrzymam, jeśli będziesz przy mnie. - Wzruszyłem obojętnie ramionami, choć tak naprawdę czekałem na jego reakcję. Trochę się zawiodłem, gdy równie obojętnie odwrócił się do mnie plecami. No i dlaczego nie mogę wydobyć z niego właściwej reakcji? Przecież tak wiele osób mogłoby się później z niego śmiać.
•••
Przysięgam na brzoskwiniowe żelki i mogę też przysiąc na chipsy o smaku krewetek, że już nigdy nie zgodzę się na to, by ćwiczyć tak ciężko. Dostałem taki wycisk, że moje mięśnie nie zapomną o tym dniu do końca swojego życia. Kiedy tylko będę coś przenosił, bo poprosi mnie o to moja żona, przypomnę sobie ten dzień i uznam, że powierzone mi zadanie nie jest takie złe.
- Nie było tak źle - skłamałem z uśmiechem. Nie chciałem wyjść na słabeusza w obliczu osoby, która tylko trochę się spociła.
- Jeżeli zrobiłeś wszystko tak, jak ci dyktowałem, rano będziesz czuł tylko lekki ból mięśni - wyjaśnił jakby nigdy nic.
Całe szczęście obaj przebraliśmy się szybko, dzięki czemu mogłem zaczerpnąć świeżego powietrza krótko po kąpieli w tamtej łaźni. Oczywiście kąpałem się obok Jimina, ale nie patrzyłem na niego. Nie jestem gejem, żeby lustrować jego ciało chociażby ukradkiem.
- Autobusem? - zapytał Jimin, sprawdzając na telefonie czas.
- Ach, czyli jednak nie było tak łatwo. - Posłał mi złośliwy uśmiech.
Westchnąłem. Musiałem być twardy.
- Nie było - przyznałem ze smutną miną. - Ale to twoja wina!
- Zrobiłeś się strasznie uroczy. - Stwierdził, postąpiwszy pierwsze kroki w stronę przystanku. - Słabo idzie ci ta gra aktorska.
Musiałem ruszyć z miejsca, mimo zmęczenia, trochę szybciej, by go dogonić. Całe szczęście przystanek nie był daleko.
- Czyli mam nie udawać, że się nie zabujałem? - Spojrzałem na niego z podstępnym uśmiechem. Speszył się trochę i nawet jeśli spowodowało to pewien zastrzyk adrenaliny, starałem się utrzymywać tę samą postawę.
On zresztą nadal prowadził swoją grę. To zabawne, że obaj wiedzieliśmy co mniej więcej knujemy, a mimo to nadal graliśmy swoje role. Ja nie byłem gejem, a on tylko chciał się zemścić.
- Ja bym na twoim miejscu wykonał jakiś gest. - Obojętność w jego głosie trochę mnie wystraszyła.
- Przypominam, że ty mnie podrywasz, więc sam powinieneś coś zrobić. - Wyrzuciłem z siebie trochę zezłoszczony. Zdałem sobie sprawę z tego, co powiedziałem dopiero, gdy złapałem z nim kontakt wzrokowy. - Będziesz miał pole do popisu...? O! Czy to nasz autobus? - Wskazałem na lśniący pojazd, chyba nowy. W każdym razie właśnie podjeżdżał do zatoczki.
- Tak. - Rzuciwszy to słowo, przyspieszył jeszcze tempa, toteż musiałem powlec się za nim, żeby zdążyć do niego wsiąść.
Przyszła mi ochota na wafelka, ale to nie był dobry pomysł wobec nieprzyjemnego zapachu wnętrza metalowej puszki. Dawno nie jeździłem autobusami, dlatego już zapomniałem o tym, że śmierdziały setkami ludzi, które nim podróżowały. Pomimo wyraźnej nowości, dało się wyczuć pot, zapach rozlanego piwa i niemowlęcych wymiocin. No to trafił mi się cudowny dzień.
Jazda w tym pudle okazała się długa. Pokonaliśmy łącznie piętnaście przystanków, dzięki czemu przejechaliśmy krótką trasę w linii prostej, lecz długą, gdy w grę wchodzą wszystkie okrężne ulice, w zaledwie czterdzieści minut. Ten czas mogłem poświęcić na pilnowanie się, żeby nie wpaść na Jimina, choć jemu wyraźnie nie przeszkadzało to, że czasem musiał podeprzeć się o moje udo, gdy ostry zakręt zostawał pokonany. Oczywiście całość odgrywała się w ciszy. Ja postanowiłem zaczynać rozmowy, a Jimin chyba szedł w moje ślady, więc twardo brnąłem w swoim postanowieniu.
Kiedy w końcu rozprostowałem nogi, okazało się, że blok, w którym mieszkał Jimin, nie znajdował się aż tak daleko od przystanku. Trzeba było pokonać sześć schodków, wiem bo liczyłem, a później przejść jakieś sto metrów. Moje zadowolenie zobaczyło swój koniec w momencie, gdy okazało się, że Jimin nie mieszkał na parterze.
- Które piętro? - zapytałem zachrypniętym głosem. Musiałem zakaszleć, żeby mój głos wrócił do normy. To wszystko przez o, że zbyt długo ze sobą nie rozmawialiśmy.
- Czwarte.
- Dlaczego tu nie ma windy? - mruknąłem, wspinając się po schodach.
- Po co w czteropiętrowym budynku winda? - odpowiedział pytaniem, spoglądając na mnie przez ramię.
- Żeby tak zmęczona osoba, jak ja, nie musiała jeszcze bardziej się męczyć.
Ta odpowiedź do najmądrzejszych nie należała, ale coś musiałem powiedzieć. W końcu dobrowolnie pchałem się do paszczy lwa. Przecież w jego domu mogło dojść do wszystkiego. No, może nie do wszystkiego, bo są rzeczy, na które bym sobie nie pozwolił, ale nadal.
Dopiero u szczytu schodów, chłopak odezwał się zaraz po dokładnym zlustrowaniu mnie. Dyszałem nieco, to fakt, ale przecież miałem usprawiedliwienie: Sam mnie wymęczył, więc to jego wina.
- Zanim otworzę drzwi chcę, żebyś wiedział, że mam psa, który lubi rzucać się na ludzi. - Jego ton głosu był tak poważny, że się przeraziłem. Co on tam trzymał w tym domu? Agresywnego pitbula?
- Okej? - To jedyna odpowiedź, która wydała mi się sensowna. Chwilę później otworzył drzwi przy pomocy klucza. Oczywiście schowałem się za niego tak na wszelki wypadek, ale... Okazało się, że u progu merdał radośnie duży, czarny labrador. Odetchnąłem z ulgą. - Myślałem, że trzymasz tam jakiegoś mutanta, a tymczasem to takie urocze stworzenie.
- No Arsen wita się dość dziko, więc wolałem ostrzec - powiedział przepuszczając mnie, swojego gościa, przodem.
Pies od razu podniósł się na tylnych łapach, a te przednie oparł na moim brzuchu, próbując polizać cokolwiek. Nie mogłem się nie uśmiechnąć. Od razu zacząłem drapać pupila za uszami.
- Śliczny jesteś - mówiłem do niego - widocznie brakowało ci twojego pana, co? Ja też bym się nudził bez niego. - Zaśmiałem się pod nosem.
- Widać tę miłość od pierwszego wejrzenia. - Zauważył Jimin. - Gdybyś spojrzał tak na mnie, nie miałbym tyle roboty.
- Ja tam miałem rozrywkę i dobrą wyżerkę - stwierdziłem bez oporu, nadal dopieszczając żądne pieszczot stworzenie. - Ciągle zastanawiam się jak to zakończysz. W końcu to twoja zemsta, co nie? - Zerknąłem na niego, ale nie doczekałem się odpowiedzi. Był zajęty rozwiązywaniem butów. Trudno. Musiałem pójść w jego ślady. - Dobra, Arsen, później możemy się pozaczepiać.
Odsunąłem od siebie czarne cielsko i szybko zdjąłem buty. Całe szczęście na zewnątrz było ciepło, dlatego nie musiałem mieć na sobie kurtki, dlatego zaraz po tym mogłem pójść za Jiminem do jego pokoju.
- Dlaczego Arsen? - Zadałem pytanie zupełnie bezmyślnie. Nie chciałem, żeby panowała między nami cisza.
- Kiedyś chciałem, żeby ten pies mnie bronił, dlatego nadałem mu groźne, moim zdaniem, imię. - Nie potrafiłem z jego głosu odczytać żadnej emocji, a dzięki temu naprawdę nie wiedziałem czego się po nim spodziewać.
- Niby z której strony? - parsknąłem. - Przecież to imię brzmi tak uroczo.
- Od strony tablicy Mendelejewa. Arsen jest składnikiem Arszeniku, tej trucizny.
- Chemia nigdy nie była moją mocną stroną. - Podrapałem się po policzku.
Gdy otworzył kluczem drzwi do swojego pokoju, rozejrzałem się pobieżnie, żeby przypadkiem nie zaskoczył mnie jakimś gestem. Na pierwszy rzut oka był to zwykły pokój nastolatka. Zielone ściany, czarna wersalka, a na niej okrągłe poduszki. Naprzeciw niej stało biurko z komputerem stacjonarnym. Do tego szafa, komoda, na której stał telewizor. Do tego wszystkiego drzwi na balkon i duże okno. Ściany były puste, chociaż dopiero gdy przyjrzałem się uważniej zauważyłem półki z książkami oraz tablicę korkową, do której przypięty został plan lekcji i różne pierdoły, w tym tablica Mendelejewa.
Jimin wyraźnie uznał, że jestem zajęty rozglądaniem się, więc odetchnął i przygarbił się trochę. Nie umknęło mojej uwadze, że przetarł silnie drżące dłonie. Stresował się. Naprawdę chciał dziś zakończyć całe te igraszki.
- Chcesz coś do picia? - odezwał się w końcu.
- Jeśli masz Pepsi, to poproszę.
- A jeśli powiem, że mam tylko wodę?
- To też może być. - Machnąłem ręką.
- Okej. Usiądź do biurka i wyciągnij zeszyt. Ogarniemy zaraz tę trygonometrię. - Po tych słowach szybko opuścił pokój.
Wedle jego polecenia znalazłem się tam, gdzie powinienem, choć nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Dość długo go nie było, więc wyciągnąłem telefon, żeby przejrzeć zapowiedzi najnowszych filmów, które mógłbym zobaczyć z Yoongim i Namjoonem. Zaciekawiła mnie zapowiedź Spider-mana wchodzącą w skład MCU. Z chęcią go zobaczę, nawet jeśli będę musiał zapłacić za tych bęcwałów. Nie lubiłem chodzić sam do kina. Czułem się wtedy jak ktoś mało ważny.
- Wróciłem - oświadczył Jimin. Podniosłem wzrok znad telefonu, żeby na niego spojrzeć. Miał na nosie okulary. Pomijając fakt, że w jednej ręce trzymał szklankę wody, a w drugiej taboret, miał okulary. Jakoś bardziej mi się w nich podobał, niż bez nich. Znaczy nie podobał. Jego twarz po prostu wyglądała inaczej. Tak miało być. - Musiałem zdjąć soczewki. Nie lubię chodzić w nich za długo, bo później bolą mnie oczy.
- Nie ma problemu. - Starałem się brzmieć naturalnie.
Po chwili chłopak siedział obok mnie z długopisem w ręce. Przeglądał moje biedne notatki w poszukiwaniu punktu zaczepienia. Tymczasem ja mogłem opracować plan.
Na co plan, zapytacie pewnie. Otóż jeśli faktycznie działał jedynie dla zemsty, musiałem go uprzedzić. Jeżeli uda mi się go dziś pocałować, a on odpowie na mój gest, będę miał pewność co do jego gejostwa. Później wystarczy przyjść do szkoły i szepnąć parę słów kilku dziewczynom i wszystko będzie załatwione. Najłatwiej będzie mi zamknąć go w potrzasku. Przyparcie go do ściany nie było możliwe ze względu na przeszkadzające mi meble, a drzwi nie były zbyt wygodne, dlatego najlepsza będzie ta wersalka. Jeżeli uda mi się go skłonić do posadzenia na niej swoich czterech liter, sam usiądę na nim okrakiem i pocałuję. Raczej nie miałem niczego do stracenia, a świadków tutaj nie było. Mieszkanie było puste.
Po prostu plan idealny.
•••
Znalazłem pewną trudność, a mianowicie Jimin za cholerę nie chciał usiąść na łóżku. Mój plan okazał się nieco wadliwy, bo coraz bardziej się stresowałem. Poza tym to, co mi tłumaczył oraz to, co ćwiczyliśmy było trudno. Nie pamiętałem niczego z tych tematów, więc męczyłem się z dodatkowym ciężarem, który sprawiał, że był bardzo blisko mnie, kiedy zapisywał na wyrwanych z zeszytu kartkach kolejne ćwiczenia i pochylał się nad nimi, żeby sprawdzić ich poprawność.
Ale! W końcu zrozumiałem wszystko. Potrzebowałem godziny, żeby opanować trygonometrię.
- Wszystko jasne? - zapytał dla pewności, na co skinąłem twierdząco głową. - Okej, chcesz jeszcze pić?
- Poproszę - odpowiedziałem, oparłszy się całym ciężarem o wygodne oparcie. Nagle przypomniałem sobie o wafelku, który leżał gdzieś w moim plecaku, a o którym marzyłem już wcześniej.
Kiedy brunet opuścił swój pokój, sięgnąłem po plecak. Musiałem jakoś się uspokoić. Jakoś zmuszę go do tego, żeby znalazł się we właściwym miejscu, a jak nie to wymyśli się jakiś inny sposób. Dam radę.
Nim zdążyłem znaleźć między zeszytami cudowny wafelek w czekoladowej polewie, Jimin zdążył wrócić. Wstałem, żeby jakoś się przygotować. Nie było innej opcji, musiał być gejem. Odłożyłem plecak, żeby sięgnąć po postawioną na biurku szklankę.
- To jak z tym gestem? - Próbował mnie sprowokować. Stał z rękami opartymi na biodrach i przyglądał mi się z uśmiechem spod grzywki.
- A nie wiem. - Wzruszyłem ramionami, po czym zamoczyłem górną wargę w niegazowanej wodzie.
- Myślałem, że zrobisz coś w trakcie nauki, a tymczasem ty naprawdę chciałeś jedynie się pouczyć.
Obaj zdradzaliśmy objawy stresu. Jego głos drżał, a ja drżałem cały. Odstawiłem szklankę tak, żeby nie rozlać ani kropli. Nie odrywałem od niego wzroku. Pocałuję go, nie robiąc żadnej sceny rodem z anime. Nie popchnę go tak, żeby oparł się o łóżko, nie zablokuję go swoim ciałem. Skoro był taki pewien siebie, zrobię to tak po prostu. Popamięta mnie do końca życia i odechce mu się wszelkiego rodzaju zemst.
Zrobiłem głębszy wdech nosem, a następnie wypuściłem powietrze ustami. Zmniejszyłem dzielącą nas odległość dwoma krokami. Ciągle patrzyłem w jego oczy, doszukując się jakiejś reakcji, lecz one jedynie błyszczały Bóg wie czym, bo na pewno nie łzami. Chwyciłem go za krawat mundurku i przyciągnąłem do siebie. Byłem trochę wyższy, więc miałem ułatwione zadanie. On nadal czekał, a więc zbliżyłem swoje usta do tych jego, ale... Nie potrafiłem pokonać tej granicy. Serce podskoczyło mi do gardła. Zesztywniałem.
Sądziłem, że byłem przegrany, że zaraz się odsunę, zabiorę rzeczy, że wyjdę stąd z trzaskiem drzwi, tymczasem to on pokonał moją granicę i sam przywarł do moich ust. Przez zaskoczenie nie zareagowałem od razu. Jego usta były takie... Ciepłe i przyjemne.
Dopiero po chwili zrozumiałem, że to był jego pierwszy pocałunek, ale już wtedy oddałem pieszczotę, przyległszy do niego całym ciałem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top