Rozdział 16
Doczekam się komentarzy? :)
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Weekend minął w mgnieniu oka i nim Louis się spostrzegł, musiał żegnać się z Markiem i dziewczynkami. - Będę za wami tęsknił. - Pociągnął nosem, przytulając ich wszystkich.
- My za tobą też, Lou - odpowiedziała Lottie, wtulając się w Louisa.
- Wrócę, obiecuję - powiedział szatyn.
Po tym jak minęła kolej dziewczynek, przytulił swojego tatę, który powiedział mu by się trzymał i by częściej do niego dzwonił. Mark również chciał być obecny podczas jego pierwszego spotkania z położnikiem. - Zadzwonię tato - zapewnił go Louis.
Mark skinął głową i przyciągnął go do uścisku, a następnie mocno potrząsnął dłonią Harry'ego. - Zaopiekuj się tą dwójką.
- Zrobię to. - Harry skinął głową.
Dojechali do akademika, a Louis ogłosił, że pójdzie do Jesy, aby w końcu ogłosić jej, że jest w ciąży. Był raczej podenerwowany tym jak zareaguje, czy będzie smutna? Wściekła? Szczęśliwa?
Nie wiedział, ale dowie się niedługo, ponieważ stał przed jej drzwiami. Zapukał i usłyszał głos Leigh-Anne mówiący, że otwarte. - Uch, czy jest tutaj Jesy?
- Tak, w łazience - odpowiedziała.
Louis uśmiechnął się do niej i podszedł do łazienki, drzwi były otwarte, więc mógł po prostu do niej wejść. Jesy układała swoje włosy przed lustrem, wyglądała wspaniale jak zwykle. - Och, hej, Lou!
Przyciągnęła go do szybkiego uścisku i pocałowała jego policzek, nim wróciła do swoich włosów. Już były proste, ale wciąż je prostowała, tak jakby mogły być bardziej proste? - Mogę z tobą porozmawiać? Może się przejdziemy? - Powiedział, brzmiał na podenerwowanego, co ona zauważyła.
Wahając się, skinęła głową. Skończyła prostować włosy i podążyła za nim na zewnątrz, mówiąc dziewczynom, że niedługo wróci. - Więc, coś się stało? - Zapytała.
Szli przez ostatnie 10 minut, a Louis wciąż nic nie powiedział. Nie wiedział co powiedzieć! - Uch, muszę ci coś powiedzieć - powiedział, przygryzając wargę.
Jesy zatrzymała się na chwilę i przyciągnęła Louisa do najbliższej ławki, aby mogli usiąść. - Lou, przerażasz mnie. Co się stało? Wszystko z tobą w porządku? - Zapytała, mrugając oczami.
- Ja jestem... - zatrzymał się. - W ciąży...
Jej oczy rozszerzyły się na chwilę, nim złagodniały. - Och Boże, cieszysz się czy smucisz? Ponieważ muszę przemyśleć swoją reakcję.
Louis delikatnie zachichotał. - Nie, byłem smutny, ale teraz się cieszę? Czy to dziwne?
Wzruszyła ramionami. - Nie, w takim razie ci gratuluję! Lepiej żeby znajdowała się tam mała dziewczynka!
Louis z ulgą wypuścił oddech, nawet nie wiedział, że go wstrzymywał, ale nie powiedział jej jeszcze, że to Harry'ego. - Czy ojciec jest w pobliżu? Czy cię zostawił? Kto w ogóle jest tatą? - Zadawała pytania na prawo i lewo, typowa ona.
Ostatnio miała się o wiele lepiej, ludzie już jej nie wytykali i zyskała o wiele więcej pewności siebie. To tak jakby w końcu mogła być sobą.
- Harry - wymamrotał Louis. - Harry jest tatą.
Jesy nie odpowiedziała od razu, ale ponownie złapała jego dłoń. - Tak mi przykro Lou... Czy on cię zostawił? - Łzy zaczęły tworzyć się w jej oczach.
Louis pokręcił głową. - Nie, nie... Zostaje, ale myślałem, że będziesz zła albo coś, sam nie wiem...
- Lou - uśmiechnęła się delikatnie, sięgając dłonią do jego policzka. - Nigdy, przenigdy nie byłabym na ciebie zła. Pomogłeś mi stanąć na nogi! Właśnie powiedziałeś, że jesteś szczęśliwy, czy to nie jest wystarczające? Jasne, może jeszcze darzę Harry'ego jakimiś uczuciami, ale on z pewnością patrzy tylko na ciebie.
- Co?
Wskazała na przeciwną stronę kampusu, gdzie Harry stał razem z Liamem, Zaynem i Niallem, wpatrując się w nich. Oczy Harry'ego nigdy nie opuściły postury Louisa. - Lou?
- Tak? - Nie rozumiał dlaczego nie była zła albo przynajmniej smutna?
- Cieszę się z twojego powodu, naprawdę się cieszę. Nie pozwól mu wrócić do starych nawyków, dobra? Trzymaj go mocno - dodała, mrugając i uśmiechając się. Pochyliła się do przodu, aby złożyć buziaka na jego policzku. - A ja będę tak rozpieszczać twoje szczenię w przyszłości.
Louis delikatnie się zaśmiał. Był zbyt przewrażliwiony, jest jedną z jego najlepszych przyjaciół. Tak długo jak jest szczęśliwy, ona będzie to rozumiała i będzie tu dla niego. - Hej, Jes?
Zamruczała delikatnie. - Dziękuję - powiedziała, przyciągając ją do uścisku. Poczuł jak zrelaksowała się i stali tak przed solidną minutę, nim się od siebie odsunęli. Rozmawiali trochę o przyszłości, o następnej wizycie, o planach Louisa itp., dopóki nie nadszedł czas powrotu i się rozdzielili.
Naprawdę cieszył się z tego, że przyjęła to tak dobrze, może w środku jest smutna, ponieważ tak jak powiedziała wciąż jakieś uczucia pozostały, ale wie, że Louis jest szczęśliwy i dla niej tylko to miało teraz znaczenie.
~*~
Dzisiaj Louis miał długo wyczekiwane spotkanie z położną i był tak podenerwowany, miał się właśnie dowiedzieć czy jest tam jedno szczenię, dwa, trzy, cztery... Miał nadzieję, że nie więcej niż trzy, ale coś z tyłu jego głowy mówiło mu, że będą dwa szczeniaki, matczyny instynkt? Jego brzuch już się pokazywał, a nie mógł być tak daleko. Po raz pierwszy uprawiał seks z Harrym jakieś dwanaście tygodni temu, więc nie mogło być dalej niż to.
Byli w samochodzie, ale Louis się tak denerwował, że rozpraszał Harry'ego. Brunet mógł poczuć jego podenerwowanie. - Uspokój się, słońce. Mark też tam będzie - powiedział Harry, łącząc razem ich palce.
- Wiem, wiem... po prostu jestem podenerwowany, dowiemy się o naszym szczeniaku, a może szczeniakach.
Harry tylko mruknął, skupiając z powrotem na drodze.
Dojechali do swojego celu dziesięć minut później i zauważyli Marka czekającego przed budynkiem. Wysiedli, a Louis poszedł przytulić swojego ojca. - Dzień dobry, Lou, jak się masz?
- Dobrze, czasami hormony przejmują nade mną kontrolę, ale czuję się dobrze... - odpowiedział Louis.
Harry mocno potrząsnął dłonią Marka, nim weszli do środka. Louis i Mark usiedli, kiedy Harry podszedł do recepcji, by powiedzieć, że przyszli. Powiedziano mu również, by na chwilę usiadł. Nie trzy minuty później, kobiecy głos zawołał nazwisko Harry'ego i pani poprosiła ich, by podążyli za nią. Nerwy Louisa trochę się uspokoiły, ale w chwili, gdy wszedł do małego pomieszczenia, wróciły, uderzając w niego z pełną siłą. - Witam, nazywam się Adriana i będę prowadziła twoją ciążą. - Uśmiechnęła się, to był bardzo słodki uśmiech.
Louis mógł jedynie oddać uśmiech, kiedy wystawił swoją dłoń. - Louis Tomlinson, a to jest mój alfa Harry i mój ojciec Mark.
- Miło panią poznać - powiedział Mark.
- Mnie również - dodał Harry.
Do nich też się uśmiechnęła. - Mi także. Louis, jestem betą, ale nawet ja jestem w stanie wyczuć twoje zdenerwowanie, nie ma czym się denerwować! Jeśli byłoby coś źle to ta dwójka by to wyczuła - powiedziała. - Możesz teraz usiąść na moment?
Louis skinął głową i zrobił tak jak powiedziała, sięgając na ślepo po dłoń Harry'ego. - Jestem tutaj, księżniczko. - Złapał dłoń Louisa i pocałował ją. Mark patrzył na tę dwójkę czułym wzrokiem, cieszył się, że Louis znalazł takiego alfę, bardzo kochającego alfę.
Adriana także się uśmiechnęła, mogła poczuć między nimi więź, nawet jeśli nie zauważyła znaku połączenia na szyi Louisa, co na początku ją zmieszało, ale jeszcze się nie wtrąciła. - W porządku, Lou, zgaduję, że nie jesteś zaznajomiony z procedurą, więc zamierzam cię zważyć, sprawdzić ci ciśnienie, zmierzyć twój brzuch, sprawdzić pozycję twojego dziecka lub możliwe, że dzieci i posłuchać ich bicia serca. Nie ma się czym denerwować, dobrze?
Skinął głową i przechodził kolejno przez wszystkie badanie, póki nie kazano mu się położyć i unieść koszulkę. Następnie wylała solidną porcję żelu na jego brzuch. - Widzisz, dzięki temu mogę zobaczyć jak wiele plamek jest na ekranie i dowiemy się czy jesteś w ciąży mnogiej - powiedział. - Czy zdarzały się ciąże mnogie w waszych rodzinach?
Louis skinął głową, tak samo jak Harry, który odpowiedział. - Tak, sam jestem bliźniakiem.
- Więc szanse na ciążę mnogą są wyższe - zachichotała. Następnie skupiła się na ekranie, kiedy poruszała dziwnym patykiem po jego brzuchu. Mark również był wpatrzony w ekran. - Aha, tutaj są...
- Są? - Powtórzył Harry.
Skinęła głową. - Tak, dwie plamki. Więc będziecie mieć dwójkę szczeniąt.
Louis nawet nie zauważył, że zaczął płakać, ale gdy spojrzał na twarz Harry'ego zaczął szlochać jeszcze bardziej, Harry z taką miłością patrzył na ekran. - H-Haz...
Harry delikatnie musnął usta Louisa, nie przejmując się jego ojcem z tyłu. - Dziękuję, Louis. Kocham cię - wyszeptał Harry, będzie ojcem dwójki szczeniąt! Nie mógł powstrzymać swoich własnych łez przed wypłynięciem.
- Gratuluję, chcielibyście ich zdjęcie?
- Tak, proszę. Mogłabyś zrobić dwie kopie - Zapytał Harry. - Jedną także dla płaczącego tu ojca?
Louis spojrzał na swojego tatę, poruszony widokiem dużego alfy pociągającego nosem. - Och, tato...
Harry dał im trochę miejsca, więc Mark mógł przytulić Louisa. - Będę dziadkiem, prawda? - Zapłakał w szyję Louisa. - Naprawdę nim będę.
- Tak, tato. Będziesz. - Louis zachichotał przez swoje własne łzy.
Adriana wydrukowała dla nich dwa zdjęcia i im je wręczyła. - Bardzo dziękuję, Adriano - powiedział Harry, kiedy się z nią żegnał.
- Nie ma problemu, ustalmy twoją następną wizytę na 19 tydzień, więc będziemy mogli się wtedy dowiedzieć jakiej są płci, dobrze? - Zapytała.
- Tak - odpowiedział Louis, wciąż wpatrując się w zdjęcia. Były tylko malutkimi plamkami, ale to były jego szczenięcia, o Boże, już je kochał. Zaplanowali następną wizytę, nim się rozdzielili i ponownie pojechali do domu, cóż Harry i Louis wrócili teraz do akademika. Przedyskutowali trochę swoje plany na przyszłość, Louis chciał po prostu bezpiecznego miejsca zanim będzie w 25 tygodniu, więc mógł się ustawiać przed zagnieżdżeniem, a Harry chciał miejsca dla nich, ale żeby to zrobić... Musiał porozmawiać ze swoim ojcem, jego ojciec w końcu zrozumie, prawda?
~*~
Desmond westchnął, przebiegając przez raporty, które dała mu sekretarka. - Byli u położnej? To dlatego Harry się tak zachowuje, zapłodnił tego omegę... to wiele zmienia. - On również nie zachowywał się w porządku, powiedział sam sobie, ale teraz rozumie dlaczego Harry posunął się do nakrzyczenia na swoją matkę i na zbagatelizowanie jego rozkazów. Jego syn będzie ojcem, on sam będzie dziadkiem. Czy w takim wypadku Harry w ogóle pozwoli mu zobaczyć wnuki?
Robił wszystko, by życie jego syna było nędzne, cóż nie nędzne, ale cięższe. Zawsze próbował zrobić Harry'emu to, co jego własnym ojciec zrobił jemu, chciał zmusić go do małżeństwa, by słuchał rozkazów, nawet jeśli tego nie chciał. Sam wie jak straszne to było, więc dlaczego robi to samo? Ponieważ zawsze są konsekwencje i obawia się, że tym razem będą one zbyt ryzykowne.
Musi porozmawiać z Harrym, jego własny syn go zrozumie, prawda?
- Sługa! - Krzyknął głośno. Minutę później kobieta beta weszła do jego gabinetu, grzecznie się kłaniając.
- Zawołaj tutaj Anne - zażądał, a beta ponownie się ukłoniła i wyszła, by wykonać rozkaz.
Anne przyszła zmieszało to nagłe wezwanie, ale nie mogła odmówić. - Kochanie, co chcesz mi powiedzieć? - Zapytała, kiedy usiadła usiadła po przeciwnej stronie jego biurka.
-Jakiś czas temu kazałem komuś śledzić Harry'ego i wczoraj odwiedzili położną. Louis, ten omega jest w ciąży i zgaduję, że wiemy dlaczego Harry go nie zostawi. To on zapłodnił Louisa - powiedział Desmond.
Oczy Anne się rozszerzyły. - Co? - T-to...
- Niefortunne? Tak, ale nie będę rozdzielał ciężarnej omegi z alfą. Jako ojciec po prostu nie mogę tego zrobić, upewnię się, że przyjadą do domu Anne. Póki co będziemy musieli to zaakceptować.
- Póki co? - Powtórzyła. - Wybacz, kochanie, ale nie waż się ich rozdzielać nawet po porodzie. To byłoby zbyt okrutne.
Desmond skinął głową. - Wiem, nie zrobię tego. Swiftom się to nie spodoba... - Szczególnie nie z powodu umowy, którą zawarli, to pewnie jego karma. Zasługiwał na to za zrobienie czegoś w przeszłości, czego żałował nawet wtedy, gdy to robił.
Anne wzruszyła ramionami. - Po prostu muszą jakoś to przeżyć, Harry znalazł swoją parę. Czy nie możemy po prostu cieszyć się jego szczęściem?
- Tak, tak. - Desmond sięgnął po swój telefon i zadzwonił do Harry'ego. Ale jego własna krew się z nim rozłączyła. - Uch, co za bachor. - Desmond zachichotał, dzwoniąc ponownie i jeszcze raz, zanim Harry w końcu nie odebrał.
- CZY MOŻESZ, KURWA, PRZESTAĆ DZWONIĆ, PRÓBUJĘ SPAĆ! - Wysoki głos krzyknął do telefonu, w tle można było usłyszeć Harry'ego, próbującego uciszyć krzyczącą osobę. Więc to jest Louis... był wyjątkowy. I zadziorny, naprawdę zadziorny. Ten omega oswoił jego rozkapryszonego syna.
- Przepraszam za obudzenie cię, Louis, ale mógłbyś mi podać mojego syna do telefonu? - Zapytał spokojnie Desmond.
- Czy mam coś przeciwko? Tak, kurwa, mam...
- Tata? - Głos Louisa zniknął i został zastąpiony przez znajomy głos jego syna. - Przepraszam za jego wybuch, taką po prostu ma osobowość...
Desmond chciał odpowiedzieć, ale gdy usłyszał w tle jak Louis karcił Harry'ego za powiedzenie tego, że taka jest jego osobowość, zaśmiał się lekko. Nie ma opcji żeby to była tylko jego osobowość, ale także ciążowe hormony. - Rozumiem, jest naprawdę późno. Przepraszam za ten nagły telefon, Harry, ale kazałem komuś cię śledzić, więc wiem, przyjedź jutro rano do domu, dobrze? A potem porozmawiamy, nie zmuszam cię do sparowania z kimś innym.
- Wow, co? Ktoś mnie śledził? I czemu nagle masz serce? Jesteś chory?
- Nie przesadzaj, bachorze, przyjedź do domu.
- W porządku, przyjadę, Pozdrów mamę ode mnie, dobrze? - Odpowiedział Harry.
- Załatwione synu, do zobaczenia jutro. - Rozłączył się i westchnął głęboko, ten omega był czymś. Mógł zrozumieć dlaczego Harry wybrał tego omegę. Oceniając po zdjęciach naprawdę dobrze wyglądał, nawet lepiej niż Taylor. I ta osobowość, co za zadziorny omega. - Harry kazał mi ciebie pozdrowić.
Anne zachichotała, nawet ona mogła usłyszeć krzyki Louisa. - Może ten chłopak jest tym czego ta rodzina potrzebuje Des - wyszeptała, wstała i udała się do drzwi, jednak nim wyszła z gabinetu Desa wyszeptała słowa, których przez jakiś czas nie zapomni. - Tylko dlatego, gdyż my nie mieliśmy wyboru, nie oznacza, że musimy do tego samego zmuszać nasze dzieci.
Desmond patrzył jak ta wychodziła. - Wiem... - odszeptał delikatnie. Jego ojciec nigdy nie dał mu wyboru, również był zmuszony do sparowania się z Anne. To nie tak, że jej nie kochał, bo kochał. Dała mu trójkę fantastycznych dzieci, ale... nawet on miał młodzieńczą miłość.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top