Dodatek 16 #unofficial
Kto się spodziewał, no kto?
Pamiętajcie o komentarzach to może następna część też pojawi się jeszcze w tym roku.
* Chwilę wcześniej *
- Lou, Lou? Wszystko dobrze? - Pyta Harry, gdy Louis spuszcza głowę w dół.
-Tak, tak, po prostu zakręciło mi się w głowie - mówi szatyn, a brunet wyciąga dłoń, pomagając mu zejść z taboretu.
- Louis, ty jesteś cały rozpalony. - Następnie Harry otwiera szeroko oczy i dodaje. - Ty masz gorączkę!
Szatyn dotyka swojego czoła. - Tak, pewnie zaraziłem się od Angie i Theo.
- Nie, nie, nie, ty masz gorączkę! - Krzyczy brunet, trzymając go mocno za ramiona.
I wtedy Louis to czuje. Gorąco. Mrowienie pod skórą. Zapach Harry'ego. Intensywniejszy niż zwykle. Jego dziurka od razu staje wilgotna, a penis budzi się do życia. Przywiera do swojego męża i zaczyna ocierać się o jego nogę.
- Kurwa, Louis. Muszę cię stąd zabrać - mówi brunet i chwyta szatyna niczym pannę młodą, zanosząc go do najbardziej oddalonej sypialni, której nikt nie używa. W sensie używali jej właśnie do gorączek, kiedy Louis jeszcze je miał.
Kładzie szatyna na łóżko i się odsunął.
- Harry - jęczy Louis. - Harry gdzie ty idziesz.
- Muszę dać znać chłopcom, żeby reszta dzieci była bezpieczna - mówi spokojnym głosem. - Zaraz wrócę.
- Harry - jęczy zdesperowany szatyn. Bruneta boli ten widok, ale wie, że musi najpierw zadbać o resztę swojej rodziny. Dlatego wychodzi i dla bezpieczeństwa zamyka drzwi.
~*~
Po 10 minutach Harry jest już w drodze powrotnej. Ma ze sobą jeszcze kilka butelek wody i jakieś przekąski, gdyż mimo, że w pokoju znajduje się nawet lodówka to od lat nikt jej nie uzupełniał.
Przyspiesza kroku, kiedy słyszy jęki Louisa.
- Już jestem - mówi, przechodząc przez próg i odkładając rzeczy bezwiednie na podłogę. Unosi swój wzrok i widzi całkiem nagiego Louisa, który nabija się na całkiem duże dildo. Musiał znaleźć je w jednej z szuflad.
Jednak kiedy szatyn go dostrzega, wyjmuje zabawkę ze swojego tyłka i próbuje podejść do bruneta. Harry go wyprzedza i delikatnie przytrzymuje go za ramiona, kiedy ten klęczy na łóżku.
Louis rzuca się na bruneta, całując go łapczywie. Jedną ręką pociąga go za włosy, a drugą próbuje rozpiąć mu spodnie. Harry pomaga mu w tym. Zapach Louisa zawsze jest wspaniały, ale zapach Louis podczas gorączki... Nie ma szans żeby się powstrzymał.
Na szczęście nie chce i już nie musi.
Pomaga mu więc w rozpięciu swoich spodnim, ściągając je razem z bokserkami i szybko zdejmuje swoją koszulkę. Louis odwraca się tyłem do niego, wystawiając swoją piękną dziurkę.
Harry masuje jego pupę prawą dłonią, a lewą sięga do szuflady po lubrykant i prezerwatywę.
- Bez tego - warczy Louis.
- Ale...
- Bez - przerywa szatyn i ten już nie próbuje walczyć.
Wkłada palec wskazujący do dziurki Louisa i dziękuję w myślach Bogu, że to zrobił, gdyż napotyka opór. Wkłada i wyciąga swój palec, ale ilość śluzu w dziurce Louisa nadal jest niewystarczająca. Nawet nie chce myśleć co by się stało, gdyby wszedł w niego bez żadnego przygotowania.
- Przestań się ze mną bawić - mówi Louis.
- Cicho - mówi Harry, swoim głosem alfy. Używa go naprawdę bardzo rzadko, ale teraz Louis nie dał mu wyboru, jego bezpieczeństwo jest ważniejsze od zaspokojenia.
Szatyn kuli się pod wpływem jego głosu i już nic nie mówi.
Harry wykorzystuje tą chwilę i wyciska lubrykant na swoje dwa palce, a następnie wkłada je w szatyna. Od razu lepiej.
Louis zaczyna kręcić biodrami, nabijając się na jego palce, a Harry drugą dłonią rozsmarowuje chyba z pół tubki na swoim penisie. Nie obchodzi go to, nie będzie oszczędzał na swoim penisie.
Następnie szatyn się odwraca i rzuca bruneta na łóżko, siadając na nim okrakiem.
Harry szybko łapie go za biodra i przytrzymuje zanim ten nabije się na jego kutasa. - Louis - ponownie używa głosu alfy, aby ten zwrócił na niego uwagę. - Jesteś pewny, że...
- Zapłodnij mnie - szepcze szatyn. - Zapłodnij mnie - mówi głośniej. - Proszę, chcę mieć jeszcze jednego szczeniaka. Albo dwójkę. Proszę, alfo. Chcę być dla ciebie dobry - jęczy, nabijając się na jego penisa i podskakując na nim niczym piłeczka.
Cóż, Harry nie planował mieć większej ilości szczeniąt, ale skoro jego omega tego chce... Wie też, że omega nie mówi tego jedynie pod wpływem gorączki, widział jak pocierał się czule po brzuchu, kiedy pomylił objawy nadchodzącej gorączki z ciążą. Chciał tego, a on nigdy nie mówił swojej omedze nie.
Szczególnie, że sama myśl o Louisie będącym ponownie w ciąży niesamowicie go nakręcała.
Obraca więc ich teraz tak, że on jest na górze i wbija się w niego mocno.
- Tak, tak, właśnie tam, och - jęczy Louis, a to nakręca Harry'ego jeszcze bardziej. Czuje jak Louis dochodzi, a następnie jak wysuwa się jego knot.
Potem nadchodzi runda druga, trzecia i czwarta. Wszystkie bez zabezpieczenia. Wszystkie z ogromną ilością żelu. Następnie obydwoje zasypiają w swoich ramionach.
~*~
Anne puka do drzwi Lottie i nie czekając na odpowiedź wchodzi do środka. Widzi siostrę, leżącą na łóżku w stronę ściany, czuje jednak, że ta nie śpi, dlatego podchodzi bliżej i zaczyna ją łaskotać.
- Hej, miałaś mi pomóc zdobyć Mike'a, zapomniałaś? - Mówi i siada w nogach jej łóżka.
- Zostaw - warczy Lottie i Anne od razu przestaje. - Nie jestem dzisiaj w nastroju.
- Hej, co się stało - pyta już naprawdę zatroskana Anne.
- Nic.
- Kogo ty próbujesz oszukać? - Przecież są siostrami. Trojaczkami. Od razu wyczuwają swój nastrój.
- Lola się do mnie nie odzywa - mówi. Nie musi jej tłumaczyć kim jest Lola. Była jedyną osobą, o której Lottie mówiła przez ostatni tydzień. Cały czas wymieniały się smsami.
- Może po prostu gdzieś wyjechała albo telefon się jej rozładował - mówi Anne, głaszcząc siostrę po plecach i przytulając się do niej od tyłu.
- Nie. Też tak najpierw myślałam i nawet zadzwoniłam do Amary, prosząc o pomoc, ale Kayla jej coś nagadała i powiedziała, że nie będzie podchodzić do obcej laski - mówi ze łzami w oczach. - Potem dalej dzwoniłam do Loli aż w końca ta mi odpisała:
'Jesteś bezczelna, dzwoniąc do mnie po tym co wczoraj odwaliłaś. Spierdalaj'
- A potem mnie zablokowała. J-ja.. naprawdę nic nie zrobiłam. Siedziałam wczoraj w domu.
Anne dalej próbuje uspokoić swoją siostrę, chociaż w głowie pojawia się jej jedna myśl. Nie mówi jednak tego na głos, póki nie skonfrontuje się z Amarą.
~*~
Finn i Raph poważnie do serca biorą sobie rolę jaką przekazał im ich ojciec. Mianowicie mają zadbać o swoje młodsze rodzeństwo.
Raph i Charlie właśnie kończą nakrywać do stołu, a Finn właśnie stoi przy kuchence ze swoją chorą siostrzyczką na biodrze, kiedy miesza coś w garnku. Następnie kładzie drugą dłoń na jej głowie i szepcze coś do niej czule.
Brunet patrzy na nich jak zaczarowany. Tak kiedyś może wyglądać jego przyszłość. On nakrywający do stołu z ich synem i Finn gotujący z ich córeczką. Chce tego tak bardzo. Nie teraz, oczywiście, że nie. Są na to za młodzi. Ale za kilka lat...
Wie, że jeszcze długo nie będzie mógł się pozbyć tego obrazka ze swojej głowy. Ma tylko nadzieję, że Finn nie skreślił go jeszcze całkowicie i faktycznie będą mogli kiedyś odtworzyć tę chwilę.
- Mógłbyś ją na chwilę wziąć, muszę jeszcze zetrzeć buraka - mówi Finn, wręczając mu Angelinę.
- Ale po co nam buraczki? - Jęczy Charlie.
- Bo buraczki są zdrowe i mają dużo żelaza - odpowiada Finn.
- Gadasz jak mama - dodaje Charlie.
A Raph wybucha śmiechem. Finn patrzy na niego spod byka.
- No co, młody ma rację. Ale hej, to nic złego - dodaje, na co mina Finna delikatnie się zmienia, na jego twarzy pojawia się nawet rumieniec.
Może myśli teraz o tym samym co Raph chwilę wcześniej. Jeśli tak to może nie wszystko stracone.
~*~
- Hejka wróciłam - mówi Amara i po zdjęciu z siebie butów i kurtki, udaje się prosto do kuchni, gdzie Rapha, Finna, Charliego i Caleba grających w karty.
Co jest dziwnie, ponieważ Raph i Finn są pokłóceni, w dodatku Raph rzadko kiedy spędza czas z młodszymi braćmi (wszyscy wiedzą, że Finn jest jego ulubionym braciszkiem), a kart to już w ogóle w rękach żadnego chyba nie widziała, ale co najważniejsze i najdziwniejsze w tym wszystkim...
- Gdzie jest mama? - Pyta.
- Na górze, dostał gorączki - mówi Raph.
- Zaraził się od Angie i Theo? - Pyta Caleb. No tak chłopcy nie znali dokładnego powodu, a Raph dopiero teraz zdaje sobie sprawę z tego jaką gafę popełnił. Młodzi wiedzą, że istnieją alfy, omegi i bety, ale nie ma zamiaru czym jest gorączka.
- Tak - odpowiada Finn. - A tata się nim zajmuje.
- Dzięki - szepcze Raph, a potem odwraca się do Amary, mówiąc jej bezgłośnie, że nie o taką gorączkę chodziło.
- Ale wtedy tata się zarazi - mówi Charlie i jest to ostatnią rzeczą jaką słyszy Amara, nim idzie na górę.
U szczytu schodów dopada ją jednak Anne, która bierze ją pod łokieć i zabiera do swojego pokoju.
- Co wczoraj robiłaś? - Pyta.
- Byłam u Kayli, przecież dobrze wiesz.
- I co dokładnie tam robiłaś? - Dopytuje dalej. - Ponieważ z jakiegoś powodu Lola nie odzywa się do Lottie przez coś co wczoraj zrobiła. Ale obydwie dobrze wiemy, że Lottie nic nie zrobiła tylko ty, prawda?
Amara na to nabiera wody w usta. Nie przygotowała się na coś takiego.
- Wiedziałam, kurwa mać, wiedziałam - mówi Anne i zaczyna krążyć po pokoju. - Coś ty sobie myślała, podając się za Lottie?
- No bo... Kayla mówiła, że ta Lola to jakaś szemrana laska jest i że trzeba się jej pozbyć.
- A od kiedy ty się tak Kayli słuchasz. Jesteś betą jej głos alfy na ciebie nie działa - prawie krzczy. - Napraw to jakoś - dodaje i wychodzi, trzaskając drzwiami.
----------------------------------------------------------------
Co sądzicie? Harry i Louis powinni mieć jeszcze dzidziusia(e) czy nie? I team Raph i Finn czy Finn i David?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top