dodatek 14 #unofficial

Skomentujcie coś czasem to może mnie natchniecie do napisania kolejnego rozdziału. Pliiis

-------------------------------------------------------

Finn budzi się i przeciąga. Od kilku dni nie spał tak dobrze jak teraz. Może to sprawka alkoholu, a może ciała znajdującego się obok.

Wzdycha i patrzy w sufit. Czuje się dziwnie. Po pierwsze pocałował swojego przyjaciela. Może go tak już nazwać? Chyba tak. Czy czuje się z tym źle?

Nie. To było dziwne. Zupełnie inne niż z Raphem, ale wciąż pociągające.

Czy zdradził więc Rapha? Czy oni w ogóle jeszcze są ze sobą? To nie był tylko przyjacielski pocałunek, on chciał żeby stał się namiętny, romantyczny.

Ech, za dużo myśli na jego zbolałą głowę. To kolejna rzecz przez którą czuje się dziwnie. Słynny kac. Głowa głową, ale czuje jakby jadł śledzie przez trzy dni pod rząd. Musi umyć zęby! Wizyta na kibelku też by się przydała.

Kiedy wraca do pokoju odkrywa, że David już nie śpi. Wraca do łóżka, naciąga kołdrę i delikatnie kładzie głowę na piersi swojego przyjaciela.

- Dobrze ci się spało? - Pyta Finn.

David niezręcznie obejmuje go ramieniem. Delikatnie, jakby się bał, że zrobi mu krzywdę. Jest to dalekie od znanego silnego uścisku, ale znowu... wciąż przyjemne.

- Tak - odpowiada David. - Ale głowa mi pęka.

- Mi też - szepcze Finn. - Zapomniałem zabrać jakieś tabletki, kiedy byłem w łazience. Przepraszam.

Nie wie czy przeprasza tylko za to, czy również za to co zrobił poprzedniej nocy. Ma wrażenie, że David dziwnie się z tym czuje. Nie ma jednak odwagi, by samemu poruszyć ten temat.

- Masz je gdzieś na wierzchu? - Pyta. - To ja po nie pójdę - oferuje.

- Tak, jak otworzysz szafkę nad zlewem to od razu na dolnej półce - mówi szatyn. - Jest tam też dodatkowa szczoteczka.

David kiwa głową i wstaje, przez co Finn traci ludzką poduszkę, jęczy delikatnie, kiedy jego głowa uderza o poduszkę, ale następnie do jego nozdrzy dochodzi delikatny zapach lawendy. Jest tak zupełnie inny od zapachu cytryny i świeżo skoszonej trawy pochodzący od Rapha. Łagodny, subtelny, przy czym niezmiernie uspokajający, niemal wraca do snu, nim David wraca z tabletkami w swojej dłoni.

- Masz - mówi, podając mu tabletki, a następnie szklankę wody. Następnie kładzie się obok i zasypiają, twarzą do siebie, zerkając, kiedy ten drugi nie patrzy.

~*~

- Co oni tam robią? Dlaczego jeszcze nie zeszli na śniadanie? Jest 9:30 - jęczy Raphael, siedząc przy kuchennym stole.

- Przypominam ci, że jest niedziela - mówi Louis z miejsca, gdzie kroi pomidory do śniadania. - Większym zaskoczeniem jest dla mnie to, że ty nie śpisz o tej godzinie - odpowiada szatyn.

- Nie mogłem zasnąć... Dlaczego on nie chciał ze mną porozmawiać? Przecież jestem jego bratem, zna mnie od dawna, a nie od kilku tygodni - prycha Raph.

W tym momencie weszła Lottie i spojrzała na swojego brata spod byka. - Głupi jesteś czy tylko udajesz? - I sięgnęła po szklankę, aby nalać sobie soku.

- Zamknij mordę, nikt cię o zdanie nie pytał - odpowiada brunet i pokazuje jej środkowy palec.

- Raphael, jak ty się wyrażasz. Natychmiast ją przeproś - mówi obruszony Louis.

- Przepraszam - mamrocze Raph, tak że prawie go nie słychać.

- Mamo, mamo, a co oznacza ten znak? - Pyta Theo, próbując powtórzyć ułożenie palców jakie przed chwilą pokazał jego brat.

Lottie wybucha śmiechem, a Raph po cichu wychodzi z kuchni.

- Ja nie wytrzymam, ja naprawdę niedługo nie wytrzymam, w czarnym worku będziecie mnie wynosić - mówi Louis, trzymając się za głowę.

- Co się stało? - Pyta zaalarmowany Harry.

- Nic, oczywiście, że nic - odpowiada Louis. - Tylko nasze dzieci mnie psychicznie wykończą.

- Skoro psychicznie to prędzej cię wyprowadzą w białym kaftanie niż w czarnym worku - ripostuje Harry i przybija sobie piątkę z Lottie.

Louis patrzy na niego jedynie spod byka i wyżywa się na krojonym przez siebie ogórku. Och, gdyby tylko coś innego przewinęło mu się przez ręce...

~*~

Po krótkiej drzemce Finn i David schodzą na dół na śniadania, a następnie przchodzą do salonu.

- Pograjmy w coś - woła Charlie, na widok brata.

- Co proponujesz, robaczku? - Pyta Finn, mierzwiąc włosy młodszego.

- Twister - krzyczy chłopak.

- Co ty na to Dave? - Pyta Finn.

Blondyn wzrusza ramionami. - Moja koordynacja czasami pozostawia wiele do życzenia - mówi chłopak.

- Nie martw się moja też, będzie zabawnie - odpowiada szatyn. - To przynieś matę - mówi do Charliego. - Caleb, grasz z nami - pyta drugiego bliźniaka, siedzącego przed telewizorem.

Chłopak kręci głową. - Nie, ale mogę kręcić - mówi.

Dobrze się bawią, śmiejąc się przy tym co niemiara. - Finn, lewa stopa na zielone - mówi Caleb.

Szatyn wykonuje ruch, sprawiając że jego tyłek znajduje się bezpośrednio nad głową Davida. Chcąc się nieco podrażnić z chłopakiem, porusza pośladkami w górę i w dół. Dave śmieje się, przez co łokcie mu się uginają i wypadł jedną ręką poza kółko.

- David, przegrał, David przegrał - krzyczy Caleb.

Wtedy blondyn się poddaje i siada, a następnie przejeżdża stopą w górę łydki Finna, mówiąc. - Oszust.

Wszystko to działo się pod okiem Rapha. Początkowo nie reagował, bo był w szoku, ale teraz z jego gardła wydobywa się głośne warknięcie. Przestraszony Finn leci do przodu, a Caleb zaczyna krzyczeć z przerażeniem, David blednie, jedynie na Charliemu wydaje się to nie robić wrażenia, schodzi z planszy i krzyczy. - Wygrałem, wygrałem - a następnie wybiega z salonu.

- Co tutaj się wyprawia? - Pyta Raph, patrząc z góry na chłopaków znajdujących się na podłodze.

- Graliśmy w Twistera - mówi spokojnie Finn, odwracając się. - Póki nam nie przerwałeś.

- Tak? A od kiedy w tej grze potrzebne jest poruszanie tyłkiem.

Szatyn jest w szoku, myślał, że Raph tego nie widział... nie ma pojęcia co powiedzieć.

- Cóż - zaczyna David. - Chciał mnie rozśmieszyć, udało mu się - mówi, uśmiechając się niewinnie, chociaż można w tym uśmiechu dostrzec niezręczność.

Wtedy do pokoju wpada Louis. - Co się tutaj dzieje? - Pyta, trzymając przestraszonego Caleba i głaszcząc go po głowie, nawet nie zauważyli kiedy wyszedł.

- My tylko... graliśmy - odpowiada Finn, uśmiechając się niewinnie.

- Chodziło mi o ten dźwięk, jakby kogoś ze skóry obdzierali.

- To ja - przyznaje Raph, drapiąc się niezręcznie po głowie.

- I powiesz mi dlaczego warczysz w moim domu? - Pyta Louis, unosząc brew. - Strasząc do tego młodsze rodzeństwo? - Wskazuje na wciąż przytulającego się do niego Caleba.

- No... ,bo ja... ten... i on... a wtedy... - jąka się Raph. Nieco pod ostrym spojrzeniem mamy, z drugiej strony nie chce się przyznać do tego, że jest zazdrosny.

Ale wtedy David wybucha śmiechem, a brunet szybko się odwraca z mordem w oczach.

- Hej, hej, spokój - woła Louis. - Idź do siebie na górę - mówi. - No idź - dodaje, odwracając syna w odpowiednią stronę, popychając go lekko dla zachęty. - Finn, ty też lepiej idź do pokoju. W sensie do swojego pokoju. I weź ze sobą Davida, porozmawiamy później - mówi i wychodzi.

~*~

- Powiedziała, że nie jest mną zainteresowana, rozumiecie to! A teraz do mnie wydzwania! - Wykrzyczała oburzona Lola do swoich przyjaciółek.

- Jak tak mogła - syczy Trish.

- No dokładnie! - Piszczy brunetka. - Jeszcze przedwczoraj sama mi się żaliła, jak to ciężko jest jej w domu wytrzymać. To ja nie wytrzymam, z nią! A potem, ta jej cała siostrzyczka prawie wykręciła mi nadgarstek. O patrzcie, wciąż mam ślad - mówi, wskazując na delikatnie zaczerwienie. - Niech się cieszy, że policji na nią nie nasłałam.

- A jesteś pewna, że nie sprowokowałaś jakoś Kayli? - Pyta niepewnie Olivia. - Nie wydaje mi się żeby rzuciła się na ciebie bez powodu.

- A jednak tak było - mówi Lola. - Tam cała rodzina jest popierzona. Łącznie z... - i wtedy Lola uśmiecha się szelmowsko sama do siebie. - Już wiem jak się zemszczę.

~*~

Louis wszedł do pralni i zamknął za sobą drzwi.

Cisza, spokój.

Cóż, na tyle na ile może być przy dwóch włączonych pralkach, ale i tak wolał ten dźwięk, niż to co się działo na górze. Krzyki, piski, każdy coś od niego chce, każdy go szuka.

Schyla się nad szafką i wyjmuje z niej pudełko z napisem 'kapsułki', otwiera je i siada na kafelkach zastanawiając się, którego cukierka zjeść najpierw.

Kryjówka idealna, dobrze wie, że reszta pozostałych domowników bardzo rzadko wchodzi do pralni, a w jego pudełku szczęścia nikt nie odważyłby się grzebać.

- Mmmmm - mruczy i rozwala się na podłodze. Poleży sobie tutaj chwilę i wróci na górę. Tak, to dobry pomysł.

~*~

- No cześć siostrzyczko, co tam? Już się za mną stęskniłaś - pyta Amara Lottie.

- Nie - mówi Lots. - To znaczy tak, ale nie o tym chciałam z tobą porozmawiać.

- Hmm, w takim razie co jest takie pilne, że nie możesz z tym poczekać aż wrócę dzisiaj wieczorem do domu?

- Cóż... , bo jest taka dziewczyna... Lola, pamiętasz wspominałam ci o niej? I, ona nie odbiera dzisiaj ode mnie telefonów - nastąpiła chwila ciszy. - A rozmawiałam z nią w piątek i wszystko było w porządku. Naprawdę nie wiem co takiego zrobiłam - mówi, a Amara jest w stanie stwierdzić, że jej siostra ma łzy w oczach. - Może... może mogłabyś ją znaleźć i poprosić żeby do mnie oddzwoniła?

Amara nagle czuje się winna. Ta cała Lola jej się nie podobała odkąd tylko ją poznała i słowa Kayli tylko ją utwierdziły w tym przekonaniu, ale z drugiej strony przez to wszystko Lottie jest nieszczęśliwa. Nie zamierza jednak iść do Loli i jej cokolwiek tłumaczyć, a tym bardziej ją przepraszać.

- Wiesz, to chyba nie jest najlepszy pomysł. Nie znam jej, a skoro z tobą nie chce rozmawiać to dlaczego miałaby rozmawiać ze mną. Poza tym Kayla mi nieco wspominała o Loli i jej opis bardzo się różnił od twojego. - Cóż, w gruncie rzeczy nie skłamała. Tylko pominęła jeden szczegół w tej historii, taki, który zmienia jej cały ogląd, ale to wszystko dla dobra Lottie. Pocierpi teraz trochę, ale za trzy dni jej przejdzie, a ta cała Lola tylko, by się z nią bawiła. Na pewno.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top