Dodatek 12 #unofficial

Wiem, że długo mi to zajęło. Mam nadzieję, że wy za to bd mieli czas, by to skomentować.

--------------------------------------

Louis nie może w to uwierzyć.

Bierze wdech, pociąga za klamkę i wchodzi do środka.

Harry omal się nie przewraca, gdy go dostrzega, a potem szybko staje tyłem, próbując ukryć swoją erekcję.

- Och, Louis. Przepraszam, jeśli cię obudziłem - mówi, zjeżdżając swoją dłonią na dół i pucując swoje kolano. Ma nadzieję, że szatyn nie widział, gdzie ta dłoń znajdowała się wcześniej.

- Coś masz bardzo czerwone policzki? - Dostrzega Louis. - Czyżby Angelina cię zaraziła gorączką?

- Co? - Teraz Harry zaczyna myć swoją stopę, chociaż wciąż ciężko utrzymać mu równowagę. - Nie, to od ciepłej wody.

W Louisie rośnie irytacja. Czy Harry ma go za głupiego? Przecież jego zapach... poczułby swojego alfę z daleka.

Ale daje mu jeszcze jedną szansę, ostatnią, na przyznanie się.

- Na pewno? - Pyta, podchodząc do niego.

- Tak, na pewno - odpowiada brunet, biorąc szybko ręcznik z wieszaka i przewieszając go tak, aby ukryć swoją erekcję. Cóż, na ile to możliwe.

Następnie się odwraca i widzi szatyna, który właśnie ściaga swoje majtki.

I jak to ma pomóc jego namiotowi? No jak?

Louis go wymija i wchodzi pod prysznic, puszczając wodę i wkładając ostrożnie palec do swojej dziurki.

Wtedy Harry'ego zatyka. - Lou... co ty robisz?

- Och, jeszcze nie wyszedłeś? - Sapie. - Robię dokładnie to co ty - mówi już poważniejszym głosem.

Harry najpierw spuszcza głowę, ale potem dochodzi do niego słodki zapach Louisa, zwielokrotniony przez pożądanie i wie, że przepadł.

- Ach, tak? I uważasz, że zrobisz to lepiej niż ja? - Warczy, podchodząc do niego.

- Nie, alfo - piszczy omega.

Harry klęczy w brodziku i moczy swoje palce, nim zaczyna rozwierać dziurkę Louisa.

Szatyn opiera się przedramieniem o ścianę i jęczy. - Tak, tak, właśnie tam. Harry, pieprz mnie.

'Jeszcze nie' ma ochotę odpowiedzieć Harry, 'nie jesteś odpowiednio rozciągnięty' ale wie, że to by jedynie rozwścieczyło Louisa. Zamiast tego wstaje z klęczek i szepcze mu do ucha. - Uważasz, że na to zasłużyłeś? Byłeś bardzo niegrzecznym chłopcem.

W odpowiedzi czuje jak mięśnie szatyna zaciskają się wokół jego palców. - Alfo, ja proszę. Będę grzeczny - mówi pokornie.

Harry wciąż się waha, ale chyba za bardzo nie ma wyboru.

Louis zerka na jego twarz i dostrzega na niej zawahanie, ponieważ warczy. - Kurwa, nic mi nie zrobisz. - I sięga swoją dłonią do tyłu, nakierowując penisa Harry'ego do swojego wejścia i nabijając się na niego.

A Harry, gdy czuje to okalające ciepło, już się nie hamuje. Instynkt alfy całkowicie nim zawładnął.

Louis raz zarazem wydaje z siebie jęki pożądania, aż w końcu obydwoje dochodzą.

W końcu spełnieni, szczęśliwi. W końcu razem.

~*~

Następny tydzień mija zaskakująco szybko. Kayla wciąż czuje się samotna, ale zdarza się Lola czy ktoś inny spyta się ją o coś, Louis jest zajęty opieką nad chorą córką, która oczywiście musiała zarazić swojego brata bliźniaka, jednak może liczyć na pomoc swojego męża, który nie zrezygnował z wizyt na siłowni, ale wraca chociaż o normalnych godzinach.

Sprawy mają się jednak inaczej dla innej pary, Finn wciąż nie odbiera od Rapha telefonów, mimo że ten dzwoni do niego kilka(naście) razy dziennie. Woli spędzać czas z Wendy, Gregiem oraz Davidem, który został zaakceptowany przez resztę i można powiedzieć, że dołączył do ich paczki.

Dzisiaj jest piątek i zgodnie z ustaleniami David ma przyjść do niego na noc. Finn jest bardzo podekscytowany tym faktem i ma nadzieję, że blondyn nie ucieknie, gdy będzie miał do czynienia z jego szaloną rodzinką.

Umówili się, że nie przyjdzie od razu po szkole, tylko Finn podejdzie po niego po obiedzie.

Szatyn wraca teraz ze szkoły do domu i wchodzi do kuchni, znajdując tam Louisa.

- Mamo pamiętasz, że David dzisiaj do nas przychodzi? - Pyta.

- Co jaki? - A potem bierze oddech. - Tak, tak, pamiętam. Tak się cieszę, że masz nowego przyjaciela - mówi.

- Byleby tylko się was nie przestraszył - mamrocze Finn.

- Ale o co ci chodzi? - Pyta Louis, odkładając obiad na stół.

- Jak to nie, patrz o tutaj! - Dochodzi do nich głos Caleba.

- Nic tutaj nie widzę. Jeśli to ma być włos pod pachą to ja jestem tarzanem - odpowiada mu Charlie.

Finn tylko patrzy na Louisa wymownie. - Może właśnie o to.

Szatyn jedynie wzrusza ramionami.

- Mamuś wychodzę - krzyczy Amara.

- A może się spytać gdzie to idziesz? - Pyta szatyn, idąc do przedpokoju.

- No jak to, jadę przecież do Kayli - oznajmia zdziwiona.

- Ach, no tak, zapomniałem - łapie się za głowę. - Miłego weekendu. Bądź grzeczna i słuchaj się siostry.

- Oczywiście - śmieje się brunetka.

Louis wraca do kuchni. - Widzisz, o jednego w cyrku mniej - mówi do syna.

~*~

Około 18 Finn szedł już stronę swojego domu razem z Davidem.

- Tylko się nie wystrasz - mówi. - W moim domu panuje chaos.

- Postaram się - odpowiada chłopak, uśmiechając się do niego.

Szatyn otwiera niepewnie drzwi wejściowe i wchodzą do środka, ściągając z siebie buty i kurtki. W tym samym czasie Harry wychodzi z kuchni, co dla Finna jest pewnym zaskoczeniem, myślał, że jego ojca nie będzie jeszcze w domu.

- Cześć tato - mówi.

- Dzień dobry, panie Styles - odpowiada zza niego blondyn.

- Och, ty musisz być Daniel - odpowiada, podekscytowany, wystawiając dłoń w jego kierunku.

- David - poprawia go cicho Finn.

Blondyn nic nie odpowiada tylko potrząsa dłonią mężczyzny, zbyt speszony żeby go jakkolwiek poprawiać.

- Dobra, to my idziemy do mnie - ogłasza szatyn.

- Tylko zostaw otwarte drzwi od pokoju - odpowiada alfa.

- Tato, przecież obydwoje jesteśmy omegami - odpowiada, kręcąc głową i ciągnąc za sobą oniemiałego Davida. Uch, a miało być tak pięknie.

~*~

Cóż, nie było aż tak źle. Nie spotkali po drodze nikogo innego co można uznać za sukces. No oprócz przebiegającego Caleba, ale nie wydawał z siebie małpich odgłosów, na szczęście. Gdy Finn zamyka za sobą drzwi, wzdycha z ulgą.

- Przepraszam za mojego tatę, jest dość...

- Nie masz za co przepraszać - mówi David odkładając swoją torbę i siadając na łóżku. - Musisz mieć tu dość wesoło...

- Czasami aż za bardzo - odpowiada, kładąc się na łóżku.

- Wiesz, trochę ci tego zazdroszczę - stwierdza blondyn, odwracając się do niego. - Jestem jedynakiem, a moich rodziców często nie ma w domu. Miło by było mieć kogoś z kim można porozmawiać.

- Och, chyba nigdy nie patrzyłem na to w ten sposób. Denerwuje mnie niemal ciągły hałas, ale pewnie w ciszy czułbym się dziwnie - wtedy chyba zdaje sobie sprawę z tego jak mogło to zabrzmieć. - Jak będziesz czuł się samotny to zawsze możesz przyjść do mnie - mówi szczerze, łapiąc blondyna za rękę i patrząc mu w oczy.

W tej chwili słyszy hałasy na schodach i kogoś szybki krok.

- Raph, zatrzymaj się. Finn, ma gościa. - Słyszy głos swojego taty.

- Co jakiego, gościa? - Mówi podniesionym tonem inny głos. Raphael.

Ale co on tu robi? No tak, przecież to też jego dom. - Kurwa - mówi Finn pod nosem.

- Czy to...? - Pyta David. - Tak, mój brat. Poczekasz tu chwilę? - Pyta, wstając.

Blondyn łapie ponownie jego dłoń i zmusza go do odwrócenia. - Jesteś gotowy żeby z nim porozmawiać?

Finn zastanawia się. - Nie... ale inaczej nie da nam spokoju - mówi i idzie w kierunku drzwi. Szybko je otwierając i zamykając za sobą.

- Och, witaj braciszku - mówi szatyn do swojego brata, który dotarł już prawie pod jego drzwi. - Zgubiłeś drogę do swojego pokoju? - Pyta. - Chodź, pomogę ci - mówi i łapie jego nadgarstek, otwierając drugie drzwi po lewej, gdzie znajduje się pokój bruneta.

Harry stoi w korytarzu i patrzy między swoimi synami, nie wiedząc co zrobić. Najchętniej by się zaśmiał, szczególnie, widząc zdezorientowaną minę Rapha, ale chyba nie za bardzo mu wypada.

- Finn... czy moglibyśmy...

- Co? - Szatyn się odwraca. - Pograć razem w karty? Pewnie, ale teraz mam gościa, który zostaje na noc, więc pogramy jutro. Na pewno jesteś zmęczony po podróży.

- Ja... chciałbym - jąka się Raph.

- Położyć się? Proszę bardzo już ci nie przeszkadzam. Do zobaczenia jutro na śniadaniu - mówi i wraca do swojego pokoju, zamykając za sobą drzwi.

Raph stoi jak wryty, ale nie ma odwagi tam nawet zapukać, a co dopiero wejść. Kieruje się, więc do swojego pokoju, z opuszczonymi ramionami i skrzywioną miną.

Gdy drzwi się zanim zamykają, Harry w końcu parska. I podśpiewuje, schodząc po schodach. - Muszę to powiedzieć Louisowi.

~*~

- Jesteśmy na miejscu - oznajmia Tony, parkując.

Amara wychodzi z samochodu i rozgląda się. Jest pod wrażeniem wielkość kampusu i ilości przechodzących studentów. W końcu jest piątkowy wieczór.

Tony wyjmuje walizkę z bagażnika i odstawia obok niej. - Dziękuję, Tony. Możesz już jechać - mówi, wyciągając rączkę i udając się w stronę akademików.

Zasnęła podczas jazdy i nie napisała do Kayli żeby po nią wyszła.

Przechodzi jakieś 200 metrów, nim nagle jakaś dziewczyna nie staje przed nią.

- Lottie, wołam cię i wołam - mówi brunetka. - Dlaczego nie napisałaś mi, że przyjeżdżasz? - Następnie ją przytula. - Boże, jak się cieszę!

- Ale.. - mówi zdezorientowana Amara.

- Och, widzę, że dopiero przyjechałaś. Nie będę ci przeszkadzać, do zobaczenia jutro - mówi i odmachuje jej.

- Ja nie jestem Lottie - mówi, ale dziewczyna jej już chyba nie słyszy.

Ech, nienawidzi tego. Kiedyś, gdy były małe lubiły sobie robić z tego żarty i przedstawiały się jako ta druga albo jako trzecia. Jednak teraz, gdy są prawie dorosłe mylenie ich jest dość uciążliwe. Anne ma pod tym względem trochę łatwiej, ponieważ jest omegą i można ją odróżnić po zapachu. Amara i Lottie są dla obcych ludzi identyczne.

Blondynka wzdycha głęboko i wyjmuje telefon, gdyż stoi już pod akademikiem, ale boi się sama wejść do środka. Dzwoni więc do starszej siostry.

- Kayla, jestem przed wejściem.

- Co? - Słyszy w słuchawce. - Miałaś do mnie napisać. - Kayla wzdycha. - Daj mi chwilę, już idę - mówi i się rozłącza.

I faktycznie po 3 minutach Kayla otwiera drzwi i przytula ją. - Stęskniłam się za tobą. Chodź - mówi i zabiera od niej walizkę.

- Och, cóż za maniery - chichocze Amara.

- Nie denerwuj mnie tylko właź - śmieje się za nią brunetka.

Gdy wchodzą do pokoju blondynka rozgląda się po pomieszczeniu. - Ładnie tu masz - stwierdza.

- Dzięki - odpowiada. - Nawet posprzątałam przed twoim przyjściem. W tygodniu raczej nikt do mnie nie przychodzi i...

- A propos tego - zaczyna Amara, odwracając się do siostry. - Jakaś dziewczyna mnie zaczepiła i myślała, że jestem Lottie.

- To pewnie Lola - syczy. - Wyprowadziłaś ją z błędu?

- Chciałam, ale nie dała mi dojść do słowa - wzdycha blondynka. - W sensie powiedziała, że nie jestem Lottie, ale zdążyła już odbiec. Chce się jutro spotkać.

Wtedy Kayla uśmiecha się pod nosem. - Wiesz co, nic jej nie mów, że nie jesteś Lottie.

I wtedy opowiada jej cały swój plan.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top