32
Mark pov.
Tak właściwie moim planem było zabranie Lily na randkę. I to zrobiłem. Tyle, że byłem bardziej oryginalny. No, bo kurcze, kto by chciał iść do ekskluzywnej restauracji na kolację wielkości orzecha laskowego? Na pewno nie ja..
(L)- Mark, gdzie ty tak właściwie mnie prowadzisz..?
Szczerze mówiąc, nie dziwię się, że spytała. Za godzinę będzie północ, a ja prowadzę ją przez las bez żadnej latarki. Law in Jungle, bro!
(M)- Zamknij oczy~
(L)- Człowieku.. Jest ciemno i nic nie widzę... Po co mam zamykać oczy..?
(M)- Oj po prostu to zrób!
Westchnęła, a kiedy uznałem, że wypełniła moją prośbę, złapałem jej rękę i wyprowadziłem nas na otwartą przestrzeń.
(M)- Możesz już otworzyć oczy~
Lily pov.
Przyznam się nieco bałam się tego, co tam zastanę. Przecież to Mark, potrafi zaskakiwać. I robić żarty przy okazji. No ale to jednak jest mój chłopak i powinnam mu zaufać.
Powoli otworzyłam oczy i prawie się rozpłakałam. Widok przede mną był przepiękny. Od drzewa do drzewa zawieszone były białe lampki choinkowe, co tworzyło "ogrodzenie". W środku był namiot i koce wokół, a obok stało rozpalone już ognisko.
(M)- No ej! Ale czemu ty mi tu płaczesz?
Odwróciłam się w jego stronę, po czym wtuliłam się w tors Marka i rozpłakałam się na dobre.
Poczułam jak drży, pewnie od lekkiego śmiechu, a potem zaczął głaskać mnie po głowie, starając się mnie uspokoić.
(M)- Podoba ci się?
(L)- Jest cudownie..
Nie wiedziałam czy mnie zrozumiał. Ale chyba tak, jeżeli złapał moją twarz w swoje dłonie i pocałował mnie. Pocałował mnie tak, jakbym wróciła po wielu latach. I podobało mi się to..
Mark pov.
Po pocałunku wytarłem łzy Lily, a następnie złapałem ją za rękę prowadząc w stronę kocyków położonych na ziemi.
Usiadła na jednym z nich, ja również.
(M)- Chcesz coś zjeść, słońce*?
Nie czekając na jej odpowiedź (która i tak w tamtym momencie była zbędna) wyciągnąłem z namiotu rozłożonego nieopodal paczkę paluszków. Oczywiście, że były to Pocky.
Wziąłem jednego i włożyłem do ust mojego słoneczka przy okazji się do niej zbliżając.
BamBam pov. (Jest tu, bo mam taki kaprys (sorry, not sorry))
Poszedłem z Yugyeom'em do galerii. I stwierdzam, że za każdym razem jest większa. Chyba, że to moje oczy się zmniejszają..
Chłopak prosił mnie o pomoc w ciuchach. No jak ja mogłem się nie zgodzić! Plus, jestem najlepszym znawcą w tej dziedzinie~! Dlatego też weszliśmy do sklepu, a Gyeom poleciał z prędkością światła do najbliższych wieszaków. Niczym moja siostra, kiedy są przeceny~
(YY)- Ej, Bam, pomożesz mi to nieść?
Odwróciłem się w jego stronę i prawie zawału dostałem widząc górę ciuchów od której się przewraca.
(BB)- Już, już!
Wziąłem połowę i poszedłem za nim. Yugyeom wszedł do przymierzalni (idk, dobrze to pisze?), a ja usiadłem na kanapie przed. Wyciągnąłem telefon i od razu dostałem wiadomość od Marka. Pisał, żebyśmy dzisiaj nie wracali do domu. Fajnie, no po prostu fajnie..
(BB)- Yugyeom~
(YY)- Tak?
(BB)- Mamy mini problem~
Odsunął zasłonę i "zaprosił" mnie do środka.
(YY)- Co jest?
(BB)- Nie możemy wrócić do domu, bo sobie Mark coś wymyślił..
(YY)- Spokojnie! Damy se radę~ A teraz sio, bo muszę się przebrać!
Wygonił mnie, a ja dopiero się zorientowałem, że przez cały czas stał przede mną bez koszulki.. Bam, z takim refleksem to ty możesz umierać już teraz..
⊙⊙⊙⊙⊙⊙⊙⊙⊙⊙⊙⊙
*od dzisiaj to będzie "przezwisko" Lily. Może oklepane, może nie, ale jakoś nic innego mi nie przychodzi do głowy.. Sooo, zostaje takie~
*kaszle*zjebałam*kaszle*
No więc "powróciłam"!
Ja wiem, że znowu długo nie było rozdziału, ale wiecie..
Nieciekawie u mnie ostatnio ;')
Myślę, że mimo to mnie nie opuscicie ;'>
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top