Rozdział 35

Jungkook POV.

Gdy wybiła punkt dwudziesta, a my nadal w domu, bo w tej chwili stałem na korytarzu ubrany w białą koszulę wciągniętą w czarne rurki czekając na młodszego.

ㅡ Jimin... Pospiesz się. ㅡ Jęknąłem już zmęczony ciągłym czekaniem. ㅡ Bo nie pójdziemy, jeżeli minie choć minuta. Rozbieram się i idę spać. Decyduj!

Po sekundzie z góry zbiegł różowowłosy. Już chciał zakładać buty, lecz go powstrzymałem postawiając do pionu skanując jego strój.

ㅡ Masz szczęście, ale czemu założyłeś takie ciasne spodnie. Opinają ci tyłek.

ㅡ Dramatyzujesz. Co? Mam założyć dresy?

ㅡ Nawet to jest lepsze.

ㅡ Oj przestań. ㅡ Odwrócił się do mnie plecami zakładając obuwie. ㅡ Idziemy?

ㅡ Okej..

***

Będąc na miejscu bez problemu weszliśmy do środka podchodząc od razu do baru. Było tutaj pełno ludzi. Zapach alkoholu i spoconych osób aż drażnił nozdrza, ale zabawa musi być.
Na szczęście Namjoon dał mi trochę pieniędzy jako pierwsza zaliczka.
Mogłem trochę zabalować.

Zamówiliśmy dwa mocne, ale tańsze drinki zaraz wypijając zawartość.

ㅡ Jungkook chodź tańczyć! ㅡ Krzyknął młodszy chcąc przegłuszyć muzykę dudniącą w głośnikach i w całym pomieszczeniu.
Zgodziłem się idąc z nim na sam środek parkietu. Akurat leciał jakiś szybki kawałek do tego kojarzył się z tylko jednym. Nigdy nie byłem na takiej imprezie. Czułem się tutaj dziwne, za to niższy jakby był w swoim żywiole. Tańczył w różne strony ocierając się o mnie, a ja tylko stałem i patrzyłem na to z szeroko otwartymi oczami.

ㅡ Tańcz, Kookie. ㅡ Powiedział mi do ucha. ㅡ Pokaże ci.

Zachęcony robiłem dokładnie to co on. Do tego alkohol płynący w żyłach pobudzał to wszystko. Złapałem go w pasie odwracając do siebie tyłem. Nie tylko adrenalinę w sobie miałem pobudzoną.

ㅡ Jiminnie... ㅡ Zacząłem całować go po szyi.

ㅡ Chodźmy się napić. ㅡ Uśmiechnął się prowadząc nas w stronę baru. Zagryzłem wargę patrząc na dwie pulchne brzoskwinki idące przede mną. Mimowolnie klepnąłem w jeden pośladek zaciskając na nim dłoń.
Lecz moja radość oraz pożądanie nie trwało zbyt długo. Zaraz po tym do Jimina podszedł jakiś facet. Objął go w pasie szepcząc mu coś na ucho. Chłopak go odepchnął natychmiast tuląc się do mnie.
Obcy mężczyzna odszedł z kwaszoną mimiką.

ㅡ Jesteś tylko mój. ㅡ Warknąłem robiąc mu malinkę na szyi przez co jęknął. ㅡ Zapamiętaj. Choć się napić.

Usiedliśmy na wysepkach zamawiając kolejne alkohole. Po drugiej kolejce byliśmy trochę wstawieni. Chim chciał pójść tańczyć, lecz nie chciało mi się, więc poszedł sam. Siedziałem patrząc na jego kocie ruchy przez co znowu miałem problem w spodniach. Oj.. Odpłaci mi się za to.

W pewnej chwili nawet nie wiem, kiedy straciłem go z pola widzenia. Zaniepokojony wstałem idąc w głąb ludzi szukając mojego maleństwa. Lecz... Nigdzie go nie było. Gdzie on jest?!
Jak poparzony zacząłem go szukać po całym klubie. Nic. W mojej głowie za zaczęły pojawiać się najczarniejsze scenariusze.

ㅡ Jimin.. ㅡ Powiedziałem wychodząc z tego miejsca. ㅡ Gdzie jesteś?

Szedłem ulicą nie oddalając się zbytnio od klubu rozglądając się na boki mając nadzieję, że gdzieś go tu znajdę. Nagle usłyszałem wołanie o pomoc. Spojrzałem tam, a mianowicie na zaplecze tego całego klubu. Gdy tylko zauważyłem swoją kochaną różową czuprynę pobiegłem tam. To co zobaczyłem podniosło mi ciśnienie krwi. Nie hamowałem się i odepchnąłem jakiegoś starego prycha, który chciał skrzywdzić mojego Chimiego. Nie powiem w jaki sposób, pewnie każdy się domyśla. Dobrze, że przybiegłem w porę. Pobiłem go, a gdy stracił przytomność pobiegłem do młodszego. Cały się trząsł płacząc.
Pomogłem mu wstać. Zabrałem go na ręce w stylu panny młodej ruszając do domu.

ㅡ Kochanie.. ㅡ Szepnąłem całując go w czoło. ㅡ Wybacz mi.

ㅡ To... Nie twoja wina. ㅡ Wyszlochał. ㅡ Zasłonił mi usta i zaprowadził na tyły. Nie wiedziałeś.

ㅡ Jakbym cię pilnował to nie doszło by do tego, ale na szczęście nic ci nie zrobił.

ㅡ Chcę tylko do domu, proszę.

ㅡ Zaraz będziemy, kruszynko.

Po dziesięciu minutach doszliśmy do celu. Położyłem chłopaka na łóżku przytulając.

ㅡ To był błąd przyjeżdżać tutaj. ㅡ Powiedziałem.

ㅡ Kookie... Tu masz pracę. Jakby to teraz wyglądało? Wrócimy do rodziców po jednym dniu. Udowodnimy, że nie jesteśmy odpowiedzialni i już nas nie puszczą.

ㅡ Masz rację.

ㅡ Mógłbyś wyjść?

ㅡ Dlaczego?

ㅡ Chcę po prostu być sam. Pozwól mi.

ㅡ No dobrze. ㅡ Wstałem. ㅡ Przyjdę później.

Wyszedłem.

(boże jaki rak....)

***

Siedziałem w salonie uderzając opuszkami palców o kanapę. Martwiłem się o Chima. Była już pierwsza. Nie wiedziałem czy mam tutaj zostać czy pójść do niego. Ostatecznie wybrałem tą pierwszą opcję. Z westchnięciem rozebrałem się do bokserek, zgasiłem światło, a następnie położyłem się na sofie przykrywając swoje ciało kocykiem, który leżał na oparciu mebla. Przymknąłem oczy próbując zasnąć, lecz nie mogłem. Mogłem kupić wygodniejszą kanapę.

Ledwo przytomny poczułem mały ciężar na sobie i ciepło, do tego kropelki wody płynące po mojej szyi. Uchyliłem powieki przytulając młodszego do sobie. Jednak podniosłem się do siadu zdając sobie sprawę, że to nie woda, a łzy mojego kochanego kotka.

ㅡ Co się dzieje? ㅡ Szepnąłem.

ㅡ Bałem się. Czemu nie przyszedłeś?

ㅡ Chciałem dać Ci więcej czasu i przestrzeni, słońce. Przepraszam. Mogłem pomyśleć, że potrzebujesz mojej bliskości. Chodźmy spać, późno jest.

Wziąłem go na ręce i powolnym krokiem poszedłem na górę. Położyłem nas na łóżku przykrywając kołdrą czując. Przytuliłem młodszego do siebie przymykając oczy. Zasnęliśmy wtuleni w siebie.

***

ㅡ Kookie... Obudź się. ㅡ Usłyszałem niewyraźny głos oraz szturchnie w ramię. ㅡ Jungkook...

ㅡ Hm? Co jest? Która jest? Jeszcze ciemno.. Czemu mnie budzisz?

ㅡ Nie jest ciemno. Tylko rolety są zasłonięte. Jest dziewiąta. Jestem głodny.

ㅡ Wszystko w porządku? ㅡ Spytałem widząc znaczną poprawę jego humoru.

ㅡ Chyba tak. Chcę o tym zapomnieć. Już nigdy więcej nie pójdę na imprezę.

ㅡ Dobrze, że nie stało się nic gorszego.

ㅡ Przybyłeś na ratunek. Dziękuję.

ㅡ Wieczorem mi się odpłacisz.

ㅡ Czemu wieczorem?

ㅡ Bo o trzynastej muszę iść do pracy, skarbie.

ㅡ I znowu sam. ㅡ Westchnął ciężko. ㅡ Ale jest dziewiąta. Do trzynastej mamy jeszcze cztery godziny. Zdążymy. Jak się postarasz to zaliczysz nawet trzy razy.

ㅡ Ale jesteś nakręcony, a kto wczoraj mnie prowokował? Dwa razy mi stanął! ㅡ Krzyknąłem oburzony.

ㅡ Widziałem. ㅡ Zaśmiał się siadając mi na biodrach. ㅡ To jak?

ㅡ No dobra. Przekonałeś mnie kotku.

*************
Jestem dziwnym człowiekiem pisząc takie coś..

Miłej niedzieli! Jak będzie mi nie nudziło to dzisiaj będzie jeszcze jeden rozdział, bo ten wyszedł okropnie moim zdaniem. Do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top