II - Nigdy nie mów nigdy.

Siedzę przy swoim biurku, ze głową na blacie i przymrużonymi oczami. Dlaczego mam takiego pecha?

Słyszę stuk koło swojej dłoni, więc lekko unoszę głowę. Ethan zrobił mi herbatę w moim ulubionym kubku z logiem Hollywood Undead. Rzucam mu mordercze spojrzenie, ale nie mogę powstrzymać uśmiechu, gdy zrzedła mu mina. Jest w nim coś tak... idiotycznego, że odrobinę go lubię.

Podniosłem głowę i zdmuchnąłem obłoczek pary znad naczynia. Ethan siedział już przy swoim zabałaganionym stanowisku, przeglądając papiery. O tej porze większość członków GAM-y była w terenie, zostawali tylko analitycy komputerowi jak Ethan i... ja.

Nie lubię chodzić tu i tam, a od śmierci Marthy... cierpię na mizofobię, więc przeraża mnie lekko biurko tego durnia obok, a co dopiero miejsce zbrodni. Bałagan to zło.

Popijam nieco herbaty i wzdycham.

- No, może premii nie dostaniesz, ale za to będziesz się nudzić. Phillips zniknął pół roku temu, możliwe nawet, że nie żyje.

- Powiedz mi coś więcej o tej sprawie. - rzucam niechętnie, patrząc w herbatę.

- Ahah, czyli jednak weźmiesz to na klatę?

Przewróciłem oczami, nie słuchając jego durnego żartu. Nie miałem po prostu ochoty na uznanie za lenia. Jeśli już mam sprawę, to się nią zajmuję i mam porządną wiedzę.

- No dobra, aniołku. Co chcesz wiedzieć?

- To były wszystkie osoby ze szkoły?

- Podobno przeżyła bibliotekarka, ale zniknęła, jak kamień w wodę. - pstryknął palcami. - Jej mieszkanie było nietknięte.

Spojrzałem na zdjęcia w teczce ze skupieniem, szukając jakichkolwiek niezgodności.

- Dlaczego taki... artysta chodził do szkoły dla umysłów ścisłych?

Ethan stuka w klawiaturę komputera, zastanawiając się. Zajęło mu to jakiś czas, ale odezwał się, nim zdążyłem go pospieszyć.

- Nie mam pojęcia, nie mamy tego w danych. - westchnął. - A co, zamierzasz gdybać?

Kręcę głową.

- Oglądałem kiedyś kryminał psychologiczny, w którym każdy szczegół życia mordercy wpływał na jego psychikę i zachowanie. - odrzekłem spokojnie.

- Gdybać można. - rzucił cicho Ethan. - Gdybym miał czas na takie rzeczy... pewnie wyobraziłbym sobie życie bez internetu.

- Nie przeżyłbyś pięciu minut.

- Ale ja umiem.

- Wiem, śpisz offline. - rzucam i wracam do lektury.

Teczka Phillipsa była wypełniona kilkoma najróżniejszymi jego pracami, rysunkami i wierszami. Na nielicznych zdjęciach był także pokazany on. Pozornie uśmiechnięty, ale nietrudno dostrzec inne szczegóły. To samotnik i odludek. Odstaje od wszystkich.

Rzucam teczką o biurko i wstaję.

- Mówiłem ci o tym, jak robić wtyki na mieście? - zapytał nagle Ethan, przerywając ciszę.

- Mówiłeś.

- A może ruszymy się i założymy jedną na Phillipsa? No wiesz, żeby się szef nie czepiał i w ogóle. Poza tym, to całkiem dobry pomysł na ruszenie się z tego dusznego pokoju!

Spojrzałem na niego ze zgrozą, ale widząc jego uśmiech wiedziałem, że musiałbym go naprawdę brutalnie zamordować, by zamilknął.

》》》

Byliśmy w starym, pachnącym kurzem sklepie. Ethan bardzo powoli rozmawiał z przygłuchą sprzedawczynią. Spojrzałem na rozstawione wokół półki sklepowe, pełne asortymentu... dla artysty. Sztalugi, farby, różnorodne pędzle, papier do maszyny pisarskiej, pióra wieczne... Możnaby długo wymieniać.

- Och, Amadeuszka? Oczywiście, że znam. Pamiętam, jak był jeszcze małym szkrabem, ledwo sięgał ręką ponad ladę. - mówiła kobieta, uśmiechając się.

- Chyba nie wie nawet, ile ten dzieciak ma lat. - szepnął na stronie Ethan. - To dobrze, proszę pani, chciałbym panią poprosić, by pani do nas zadzwoniła, gdyby zobaczyła pani Amadeusza. Chcielibyśmy z nim porozmawiać.

- Och, czyli panowie policjanci też chcieliby portret spod jego ręki? Nie zawiedziecie się. - wskazała wiszący na ścianie szkic jej samej.

W rogu był równy i stylizowany podpis autora. Zmrużyłem oczy i westchnąłem.

- To dobrzy ludzie, on i jego matka. Zawsze tak miło się z nimi rozmawiało. Ech, ale panowie pewnie nie mają tyle czasu, co oni. Miłego dnia! - zawołała.

Pożegnaliśmy się z właścicielką sklepiku i wyszliśmy.

- O matce nic nie wiemy, więc pewnie nie żyje. - rzucił cicho Ethan.

To ostatnia jego wypowiedź, jakiej słucham. Jest tak zaangażowany w gadanie, że nie dostrzega, gdy skręcam i idę do domu przez park. Jego zmiana trwa dłużej od mojej, ale to lepiej. Przynajmniej nie ma czasu do mnie przychodzić i na coś nagabywać.

Po drodze dostrzegam rudego kociaka. Chciałem go pogłaskać, jednak zwierzę ucieka przede mną. Jest małe i strachliwe. W głębi duszy wiem, że przypomina mnie. Wiatr wieje mi w oczy, a ja mam coraz większą ochotę na powrót do domu. Przypieszam kroku.

W mojej klatce nie mieszka dużo osób, ale nie bez powodu. Nie dość, że Martha została zamordowana, to jakiś czas wcześniej sąsiadka z góry, której chyba było ma imię Holly, popełniła samobójstwo. Nikt nie wie dlaczego.

Co dla mnie czasem bywało jeszcze dziwniejsze, z jej mieszkania kilkukrotnie różne osoby słyszały płacz dziecka, a podobno nie miała potomstwa. Możliwe, że to jedna z tych zagadek, na które nie odnajdziemy odpowiedzi.

Wchodzę do mieszkania. Niewiele się ono zmieniło odkąd się tu wprowadziłem. Martha chciała je przemalować, ale ja wolałem, by pozostało białe. Nie ma w nim miejsca na pierdoły, są tu tylko niezbędne meble. Nie przywiązuję wagi do przedmiotów, a nadmiar szpargałów powoduje bałagan.

Włączam w odtwarzaczu składankę moich ulubionych twórców i porywam się piosence Hear Me Now.

There's no light,
There's no sound,
H

ard to breathe when you're underground,
Can you hear me now?
Hear me now!

To jest plus mieszkania w takim miejscu, bo nikogo nie obchodzi, że o różnych porach puszczam moje ulubione piosenki na cały regulator. Nie przeszkadza mi to, że  nie mam dużo sąsiadów, tak jest nawet lepiej. Nikt nie ingeruje w moją historię, przeszłość czy cokolwiek innego.

Jem kolację i raczę się niedawno kupioną książką. Początkowo zapowiada się nieźle, jednak denerwuje mnie postać elfa na Harleyu. Taki urok niszowych gatunków, szukanie w księgarni za rogiem dobrego urban fantasy jest dość czasochłonne.

Lektura jednak zajmuje mi dobry kawał czasu. Zbierałbym się właśnie do spania, gdybym nie usłyszał telefonu. Mało komu dałem swój numer, ale jestem niemal pewny, że to Ethan się upił i dzwoni, żeby narzekać, jak to znowu ktoś odrzucił jego zaloty.

Jednak na ekranie wyświetla się obcy numer, sądząc po pierwszych cyfrach, jest to dość stary numer. Odbieram jednak ze spokojem.

- H-halo? - słyszę głos starszej kobiety, tej ze sklepu z malarskim badziewiem. - To pan Laush?

-  Tak, to ja. Coś się stało? - pytam, sądząc, staruszce mogło się coś stać.

- Prosił pan, żeby zadzwonić, jeśli przyjdzie do mnie Amadeusz, wiec dzownię.

Niemal zachłystuję się własną śliną. Przecież... Ethan mówił, że nikt go nie widział od pół roku!

- Jest pani pewna?

- Oczywiście, że jestem, bez jego pomocy bym nie potrafiła do niego zadzwonić, prawda, Amadeuszu?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top