"Gorzej?! Spójrz na siebie!" 🇺🇸x🇵🇱
Kłamstwem byłoby powiedzenie, że był pełen sił. Co prawda cieszył się i czuł dumę, ale odczuwał niedobór snu, spowodowany natłokiem obowiązków. Większość z nich sam na siebie zrzucił. Ale hej! Przecież on zrobi to najlepiej! Jeżeli odda te zadania komuś innemu, może on je kompletnie zepsuć! Lepiej, żeby sam wszystko zrobił, niżeli później wstydził się za innych! Z takimi myślami postawił ostatnią kropkę w przemówieniu, które miał wygłosić za kilka godzin. Zdjął i odłożył okulary, wreszcie mogąc przetrzeć oczy. Odsunął kartkę od siebie, podsuwając ją pod nos NATO, by ten mógł przeczytać tekst i wprowadzić ewentualne poprawki. Oczywiście miał zamiar później je ponownie sprawdzić.
-Obudź mnie za dwie godziny. Wolę się teraz przespać niżeli później wyglądać jak trup. — Sięgnął po poduszkę, dotąd leżącą gdzieś obok jego nóg. Podłożył ją sobie pod głowę i przymknął oczy. Był dobrej myśli, mając nadzieję na chwilę spokojnego snu. Z tyłu głowy wiedział, że będzie mu trudno mieć drzemkę, gdy jego lista zadań była zapełniona wręcz po brzegi.
Nie miał nawet czasu na przyjrzenie się widokom za oknem. Od momentu powstania samolotu fascynował się nimi i uwielbiał z nich korzystać. Każdej podróży towarzyszył mały uśmiech i podziw wszystkiego, co go otaczało. Nawet obsługa maszyny zauważyła, jak smętnie przebiegała każda rozmowa tej nocy z mocarstwem.
Po godzinie długopis znów pozostawiał ślady na kartce, wypełniając małe okienka. Tak jak myślał - nie udało mu się długo odpoczywać. Nie potrafił przespać więcej, niż cztery kwadranse. Widać to było w jego zachowaniu i wyglądzie już kilka tygodni wcześniej, kiedy pod oczami pojawiły się cienie. Amerykanin co chwilę ziewał, odpływał od konwersacji, gubił ostatnią myśl, nie potrafił znaleźć odpowiedniego słowa (choć nie było ono skomplikowane), a czasem usypiał na stojąco.
Cichy głos pilota zmusił go do uniesienia głowy. Za oknem zebrały się ciężkie chmury. Księżyc przybrał czerwoną barwę. Kątem oka mężczyzna zauważył w oddali pierwszą błyskawicę. Fale oceanu się wzburzyły, a na nich pojawiła się piana.
-Kontynuujemy lot. Jesteśmy za daleko od naszych terenów, abyśmy mogli sobie pozwolić na powrót. Jeżeli sytuacja się nie poprawi, wylądujemy na najbliższym lotnisku na kontynencie. Na ten moment jesteśmy wręcz zmuszeni lecieć dalej — oznajmił Sojusz, wracając na swoje miejsce. — W najgorszym przypadku, będziemy musieli skakać.
-Tylko tego brakowało... — wyszeptał niezadowolony, opierając głowę na swojej dłoni. — Róbcie co potrzeba — zwrócił się do chłopaka. — Nie mam na to siły... — Mówił lekceważąco; tak jakby się nawet w najmniejszym stopniu nie przejmował zaistniałą sytuacją.
-Ale i tak, gdybyś mógł, przejąłbyś stery samolotu... — mruknął pod nosem NATO. Widząc pytający wyraz twarzy Amerykanina, odwrócił wzrok. Nie zamierzał powtórzyć tego na głos, choć wiedział, że to prawda. W jego intencji było chronienie państwa od niepotrzebnych rozmów, gdyż nawet te potrafiły go przemęczyć.
USA wziął stos papierów i schował je do swojej torby. Pochylił się nad sprawdzonym przemówieniem, ponownie je czytając. Dodał tylko jedno zdanie, rozwijając temat przebiegu żelaznej kurtyny. Musiał jednak poprosić drugiego mężczyznę o pomoc, mając problemy ze złożeniem swojej myśli w sensowne zdanie. Postawiwszy kropkę, odłożył kartkę do pozostałych.
Zakrywając dłonią usta, ziewnął. Rzucił mu się w oczy rulon, leżący przed Sojuszem Północnoatlantyckim. Sięgnął po niego i odwinął. Trzymał w dłoniach najnowszy numer gazety. Na tytułowej stronie widniał duży nagłówek o rozpadzie Związku Radzieckiego. Pod nim znalazło się zdjęcie wszystkich byłych republik, jeszcze ze swoimi radzieckimi flagami (które według USA w większości wcale nie były brzydkie). Przerzucił na następną stronę i przeleciał wzrokiem cały tekst. Nie było w nim nic, co mogłoby go zainteresować na dłuższą chwilę. Zawiedziony zwinął papier i odłożył go na swoje poprzednie miejsce.
-Mówi do państwa drugi pilot. Proszę o przygotowanie się na awaryjne lądowanie na porcie lotniczym Lizbona-Portela w Portugalii. Obsługa samolotu udzieli wszelkich potrzebnych informacji i wskazówek oraz objaśni, jak należy się zachowywać. Prosimy o bezwzględne podporządkowanie się prośbom i zaleceniom...
-Czyli jednak nie skaczemy. — Przewrócił oczami Amerykanin, wpatrując się w budynki, które pod nimi się pojawiły. — Jak dostaniemy się później do Berlina? — zwrócił się do NATO, gdy ten zakończył rozmowę ze stewardessą.
-Prawdopodobnie tak, jak planowaliśmy wcześniej — odpowiedział, patrząc się przez ramię państwa za okno. — Jeżeli nie będzie odpowiadających nam połączeń kolejowych, możemy kontynuować podróż samolotem. Nie jestem pewien jednak, czy to najlepsza opcja, patrząc na warunki pogodowe w Europie.
-Dotrzemy do Berlina bez przesiadek? Z tego, co pamiętam, nie ma tam bezpośredniego pociągu z Lizbony. — Wskazał palcem na widoczne już lotnisko. Zmiana powietrza uświadomiła wszystkich o obniżeniu lotu.
-Nie, nie ma. Będzie potrzebnych kilka przesiadek, a na koniec najkorzystniej byłoby dojechać samochodem. — Zacisnął uścisk na podłokietniku. Lądowania były jedynym momentem lotu, którego się w jakimś stopniu obawiał.
-Mam rozumieć, że mówisz o odcinku od starej granicy między państwami niemieckimi do Berlina? — spojrzał na niego kątem oka Stany Zjednoczone. Widząc delikatne kiwnięcie głową, powrócił do obserwowania sytuacji za oknem.
Gdy pojawiły się pierwsze turbulencje, mocarstwo rozejrzało się nerwowo po samolocie. Należał do tych osób, które je uwielbiały, a tego dnia miał względem nich złe przeczucia. Zwykle były... inne. Zanim zdążył wstać i spytać o to załogę, został wgnieciony w fotel. Na pokładzie słychać było krzyk i płacz. Wszyscy sięgali po maski tlenowe, a stewardessy próbowały opanować emocje. Dolecieli do lotniska, ale nim bezpiecznie wylądowali, spadli na ziemię.
Amerykanin po części się tego spodziewał. Nie często miewał złe przeczucia względem lotów. Nachodziły go takie tylko, gdy miał świętować triumf nad wrogim państwem poza granicami swojego kraju. Tak samo spodziewał się, że przeżyje. Choć podczas tragedii obstawiał pobudkę jeszcze na lotnisku, to po wybudzeniu się, przywitała go biel szpitala.
Na ile mógł, rozejrzał się wokół siebie. Nie było to proste zadanie, mając ogromny ból w klatce piersiowej, lewej ręce i obu nogach. Oślepiające go światło również nie ułatwiało zadania. Na pierwszy rzut oka, wszystko wyglądało normalnie — to znaczy, jak w każdym innym szpitalu. Z trudem podniósł się do siadu. Przetarł sobie oczy i zauważył do ilu maszyn był podpięty. Mógł stwierdzić, że pobił swój kolejny rekord.
-Stany Zjednoczone! — krzyknęła uśmiechnięta, wstając z miejsca. —Jak dobrze cię widzieć żywego. Nie wyobrazisz sobie poziomu stresu i niepokoju jako miałam, kiedy powiedziano mi o wypadku. Jak się czujesz? — Nachyliła się nad mężczyzną.
-Bywało lepiej — odparł cicho Amerykanin. Jak mógł wcześniej nie zauważyć, siedzącej obok niego Portugalii? Co prawda, ostatni raz widzieli się lata wcześniej. Oboje w tym czasie się zmienili - i z wyglądu, i chociaż po części z charakteru. — Gdzie jest NATO?
-W sali obok. — Usiadła na krześle, przysuwając je bliżej łóżka. — Jeszcze się nie wybudził. Ma od ciebie mniejsze rany, ale lubi sobie pospać — zaśmiała się. Po chwili spoważniała, patrząc się na przyjaciela. Oblizała wargi i głęboko westchnęła. Wiedziała, że nie uniknie pytania o własność mężczyzny. — Twojej teczce nic się nie stało. Leży w moim samochodzie.
-Rozumiem, wielkie dzięki. — Posłał Portugalce szczery uśmiech. Jeszcze raz rozejrzał się wokół siebie. Leżał sam na dosyć sporej, jak na jedną osobę, sali. Za lekko przeszklonymi drzwiami widział przechodzących pielęgniarzy. — Jesteśmy na samym końcu korytarza, mam rację?
-Tak — potwierdziła, opierając łokcie na łóżku. — Jak tylko zostałeś tutaj przywieziony, zadecydowano, żebyś dostał taką salę, do której będzie trudno zaglądać. Oprócz trzech innych pokoi z łóżkami, są tutaj tylko pomieszczenia socjalne i jakieś składziki.
Stany Zjednoczone nieznacznie kiwnął głową, jako znak, że rozumie. Przerzucił swój wzrok na kobietę, która bawiła się jego prześcieradłem. — Co z innymi? — spytał głośniej, ale z grypą. — Załoga, inni pasażerowie...
-Ach! Tak, oni. Jesteś przedostanią osobą, która się obudziła. Czekamy tylko na Sojusz. To wy zostaliście przywiezieni w najcięższym stanie. Pozostali zostali w większości już wypuszczeni. Otrzymali pokoje w hotelu niedaleko stąd. Też masz rezerwację — wyjaśniła, nie puszczając materiału.
-Kiedy będę mógł wyjść? — zapytał, spowrotem kładąc się na łóżku. Szybko uznał to za błąd, czując nasilający się ból w klatce piersiowej. Niezadowolony wrócił do pozycji siedzącej. Położył dłoń na piersi i wziął kilka głębokich oddechów.
-Nie wiem — odparła zgodnie z prawdą. — Ale... — Spojrzała zdołowana na mężczyznę, lekko się od niego odchylając. — Dawno nie odpoczywałeś, prawda? — Nie była głupia. Widziała worki pod oczami i wypełnioną po brzegi teczkę z papierami. Znała Amerykana od dawien dawna. Zmiany w jego zachowaniu nie uszły jej uwadze.
-Dawno to pojęcie względne — odparł. Spotykając poważny wzrok Portugalii, poczuł się dziwnie. Skoro Związek Radziecki upadł, on był najpotężniejszym państwem świata. Powinien umieć zadbać o innych i siebie zarazem. Nie oczekiwał pomocy od innych i nie zamierzał takowej przyjmować. — No dobrze. Tak, masz rację.
-Kiedy zamierzasz zwolnić? — Martwiła się o niego. Z głębi serca interesowała się jego zdrowiem. Widać to było na jej twarzy. Gdyby tylko mogła, pomogłaby mu całą sobą. Zdawała sobie jednak sprawę, że żeby coś zrobić, mężczyzna musi jej na to pozwolić.
-Jak opuszczę ten świat. Albo kiedy będzie wreszcie spokojnie. — Uciekł wzrokiem na drugi koniec sali. To tam znajdowało się okno, które oświetlało całe pomieszczenie. Przez chwilę wpatrywał się w nie, obserwując siedzącego na parapecie ptaka.
-Dobrze wiesz, że to szybko nie nastąpi... — wyszeptała pod nosem Portugalia. Kierowała swoje ciche słowa bardziej do siebie niżeli do mężczyzny.
-Nic na to nie poradzimy — odpowiedział jej, po czym głęboko westchnął i ponownie na nią spojrzał. Chwilę później znów przerzucił wzrok, tym razem na najbliższą mu maszynę, do której został podpięty. Przypomniało mu to, gdzie się znajduje. — Mogę zobaczyć się z lekarzem?
-Oczywiście. — Wstała i udała się w stronę drzwi. Gdy do nich podeszła, odwróciła się i szeroko uśmiechnęła. — Zostań chociaż dobę w hotelu. Dobrze ci to zrobi. Wszelkie koszta są na mnie.
Nim Stany Zjednoczone mógł odpowiedzieć, kobieta zniknęła na korytarzu. Nie miała racji. Jeden dzień nic nie zrobi. Co najwyżej się rozleniwi, jeżeli nie dotknie żadnej pracy. Pewnie nawet by nie wytrzymał bez usiąścia przy biurku. W ciągu ostatnich miesięcy stał się ludzką maszyną. Chciał to powiedzieć Portugalii, ale się spóźnił. Jedną z najgorszych rzeczy było to, że miał pełną rację. Na wieczór tego samego dnia, po wypisaniu ze szpitala, uzupełniał w swoim hotelowym pokoju kolejne dokumenty.
Przetarł zaropiałe oczy i spojrzał na pustą kartkę przez nim leżącą. Wstał od biurka i bez odkładania okularów, wyszedł na korytarz. Musiał się przez chwilę przeciągnąć. Miał bardzo prosty plan: pięć minut się przejść, a potem wrócić do pracy. Gdy zszedł na partner, usłyszał głos Portugalii. Rozejrzał się wokół siebie i rzeczywiście zauważył, jak kobieta gestem dłoni zapraszała go bliżej siebie. Delikatnie się uśmiechnął i do niej podszedł.
-Potrzebujesz czegoś? — Dopiero wtedy zauważył, że obok Portugalki stoi jeszcze jedna kobieta. Na chwilę złapał z nią kontakt wzrokowy, jednak szybko ona go przerwała. Wpatrywał się jeszcze, dopóki nie uzyskał odpowiedzi na swoje pytanie.
-Tak, a właściwie to nie. Po pierwsze, to chciałam was sobie przedstawić — uśmiechnięta spojrzała na swoich rozmówców. — Tak się złożyło, że oboje dzisiaj mnie odwiedzacie, więc szkoda zmarnować taką szansę na zapoznanie się. To są Stany Zjednoczone Ameryki. — Wskazała na mężczyznę, który w tym momencie posłał przyjazny uśmiech. — A to...-
-Rzeczpospolita Polska, wiem — wtrącił się w słowo Amerykanin. — Miło poznać. — Lekko się ukłonił. Zauważył kątem oka na twarzy Portugalii wielkie zdziwienie. Polka natomiast odwzajemniła delikatny uśmiech. Nagły ukłon lekko ją zdziwił, ale poczuła się miło. Nie pamiętała, kiedy ostatnio ktoś się tak zachował w jej stronę.
Oczywiście, że Stany Zjednoczone ją znał. Tego samego dnia czytał o niej w gazecie. Poświęcono jej całą stronę, opisując strajki, ludzi i historię. Nie czytał artykułu i zaczął tego żałować. Mocarstwo czuł pewien rodzaj szacunku względem państw, które przyczyniły się do rozpadu Związku Sowieckiego. W przypadku Polski, wystarczyło jedno zdjęcie, by uśmiechnął się pod nosem. Miał nadzieję, że nikt nie zauważył, jak w samolocie, przeglądając prasę, jego kąciki ust powędrowały do góry. Musiał też przyznać, że w osobie kobieta wyglądała na o wiele bardziej zmęczoną. Nie dziwił się jej. Patrząc na wydarzenia, których doświadczyła, zdawało mu się, że sam jest państwem niepotrzebnie zmęczonym. W ostatnim czasie nie doświadczył znaczących problemów, więc powinien być pełen energii. Czemu nie potrafił się wziąć w garść? Czuł, że zachowuje się dziecinnie.
-Uznaj to jako komplement — odezwała się wreszcie Portugalka, zwracając się do drugiej z kobiet. — Zwykle, gdy kogoś mu przedstawiam, trochę czasu zajmuje mu zrozumienie, z kim rozmawia. Ten ukłon też był lekko niespodziewany... — dodała drugie zdanie trochę ciszej.
Sytuacje, o których mówiła Europejka nie wynikały ze skromnej wiedzy mężczyzny o innych państwach. Problemem było, a jakże, przemęczenie informacyjne. Znajomość najmniejszych szczegółów gospodarki sowieckiej odbijała się na myleniu faktów z innych terenów. Ostatnia część wypowiedzi również była prawdą. Trudno było uchwycić moment, w którym Amerykanin komukolwiek się ukłonił. Sam mocno o tym nie myślał. Było to dla niego naturalne, by tylko pojedynczym jednostkom się pokłonić. W większości przypadków tego nie kontrolował.
-W takim razie jestem zaszczycona. — Uśmiechnęła się, patrząc na mężczyznę. Dopiero wtedy zauważyła plastry na jego twarzy i lewą rękę w gipsie. W myślach wytknęła sobie, jak głupią i ślepą osobą trzeba być, żeby tego nie zauważyć wcześniej. — Można wiedzieć co się stało?
-Nastąpiły pewne... problemy podczas podróży na wasz kontynent — objaśnił, spoglądając na swoją rękę. Nie rozumiał celu noszenia gipsu, gdy kończyna go wcale nie bolała. Zgodził się na to, ku spokoju wszystkich innych (czyli głównie NATO i Portugalii), którzy upierali się jak poważne jest złamanie z przemieszczeniem w pięciu miejscach.
-Rozumiem — odparła. Nie chciała dopytywać. Po części z ludzkiego zrozumienia. Skoro nie chciał jej mówić, nie miała zamiaru drążyć sprawy. Drugim powodem była jej obecna sytuacja. Pilnowała swojego języka i zachowań na każdym kroku, aby nie urazić żadnego z mocarstw. Najpierw musiała zająć się swoim państwem.
Poczuła ulgę, gdy rozmowa zeszła na temat, którego nie rozumiała. Nie musiała się udzielać, a co za tym idzie - pilnować. Zrozumiała jak dobrą więź mają między sobą jej rozmówcy. Żartowali z siebie, obrażali i podnosili głos, by za chwilę razem się śmiać.
-Czy możecie chociaż spojrzeć na to z mojej perspektywy?! — spytała donośnie Portugalka, będąc mocno zdenerwowana. Spoglądała raz to na kobietę, raz na mężczyznę i wreszcie na nim zatrzymała swój wzrok na dłużej.
-No dobrze, spróbuję. — Poddał się, unosząc rękę do góry. Portugalia od dawna była dla niego dobrą przyjaciółką. Pomagała mu w wielu sytuacjach, więc teraz to on powinien się jej odwdzięczyć. Przykucnął, aby być na wysokości kobiety. — Może być?
Polka wybuchła cichym śmiechem. Zakryła usta dłonią i na chwilę odwróciła głowę w drugą stronę. Gdy znów spojrzała na mężczyznę, spojrzała się z jego wzrokiem i nieznacznym uśmiechem. Nie pomogło jej to w zatrzymaniu śmiechu. Choć z każdą chwilą coraz cichszy, wciąż rozbrzmiewał w uszach Amerykana. Na policzkach pojawił się delikatny róż. Nie mógł przed sobą kłamać, że słyszał najpiękniejszy w swoim życiu śmiech.
-Nienawidzę cię — burknęła Portugalka, uderzając go pięścią w ramię. Przykuła tym samym uwagę pozostałej dwójki. Stany Zjednoczone zachichotał i dotykając miejsce, w które został uderzony, wyprostował się.
-Też cię uwielbiam — odpowiedział. Kobieta tylko cicho parsknęła i teatralnie odwróciła się na pięcie. Prawie natychmiast mogła poczuć, jak chłopak objął ją jednym ramieniem, z uśmiechem na twarzy przepraszając.
-Wiesz, że nie chciałem cię obrazić. Mogłaś lepiej sformułować zdanie. — Zaczął się bronić. Zdawało mu się, że kątem oka widział smutek na twarzy Polki. Gdy skupił na niej swój wzrok, ta uśmiechała się tak jak on.
-Tak, na pewno — stwierdziła Portugalka, odwracając się w ich stronę. — Dzisiaj ci odpuszczę. Nie wiem, czy jutro też będę taka miła. — Posłała mężczyźnie ostrzegawcze spojrzenie. — A właśnie! Jako, że oboje wyruszacie dzisiaj do Berlina, pomyślałam, że może chcielibyście razem pojechać pociągiem? Będzie kilka przesiadek, ale we dwójkę zawsze raźniej, nieprawda?
Stany Zjednoczone i Polska spojrzeli się po sobie i wymienili nieznacznymi uśmiechami. Byli równie zmęczeni, a kolejne godziny do spędzenia z inną osobą nie były na rękę żadnemu z nich. Kiedy kobieta planowała się przespać, Amerykanin chciał dokończyć część swojej pracy. Obawiał się, że będzie rozpraszany obecnością kogoś innego. Na samą myśl bycia sam na sam przez kilka godzin z Europejką poczuł motylki w brzuchu. Chociaż może nie byliby sami? Może dostaliby wagon z kimś innym, albo dwa osobne? Przyłapał się, że pomyślał o jednym wagonie dzielonym z Polką. Przecież Portugalia nic o tym nie powiedziała. Czy to oznaczało, że miał nadzieję na bliskość kobiety? W głębi duszy wiedział, że tak, ale nigdy by tego nie powiedział. Nie przez osobę, jaką była Polska, a bardziej przez okoliczności. Pytanie o dzielenie przedziału z osobą, którą poznało się tego samego dnia łatwo odebrać w zły sposób.
-Ja nie widzę problemu — odpowiedział mężczyzna, patrząc się na obserwującą go Portugalkę. — Czeka nas wiele wspólnych lat, więc czemu by nie przyzwyczajać się do siebie już teraz? — Spojrzał na Polkę, czekając na jej reakcję. Ona tylko kiwnęła głową i powiedziała "Zgadzam się".
-Dopilnuję, żebyście mieli wagony zaraz obok siebie — odezwała się Portugalia. Chciała coś więcej powiedzieć, ale przypadkiem spojrzała na zegarek mężczyzny. — Już ta godzina?! Pociąg macie za półtora godziny. Idźcie się szybko pakować, za trzy kwadranse pod hotel podjedzie samochód i zawiezie was na dworzec. Do zobaczenia. — Przytuliła się najpierw do Amerykana, a potem do drugiej Europejki. Pomachała im i udała się w swoim kierunku.
-W takim razie do później, będę już szła. Trochę się rozłożyłam w moim pokoju. — Uśmiechnęła się i odwróciła. — Bardzo miło się rozmawiało. — Odeszła w stronę schodów, zostawiając Stany Zjednoczone samego.
Mężczyzna został na chwilę na korytarzu. Po pierwsze nie chciało mu się ruszyć, a po drugie musiał iść tymi samymi schodami co Polska. Poczekał chwilę, aby nie musieli znów być obok siebie i dopiero skierował się do swojego pokoju. Spakowanie mu nie powinno zająć dużo czasu. O dziwo wszystkie jego walizki przetrwały wypadek w prawie nienaruszonym stanie. Postanowił najpierw się spakować, a gdy ktoś będzie znosił bagaże na dół, on wypełni jeszcze kilka papierów. Kilkuminutowy spacer przerodził się w prawie godzinną rozmowę. Na szczęście nie stworzyły mu się przez ten czas zaległości, jednak był zmuszony wykorzystywać każdą chwilę tego dnia, aby pracować. Dlatego też odszedł od biurka dopiero, gdy musiał udać się na dworzec. Tam znów stał niedaleko Polki, jednak nie rozmawiali ze sobą. Wreszcie zauważył w oddali podchodzącego do nich mężczyznę.
-Mamy pewien problem... — oznajmił NATO, gdy stanął obok USA i Polski. — Zostały źle wyliczone wagony. Jesteśmy wręcz zmuszeni, żebyście byli w jednym razem. Nie przeszkadza wam to, prawda? — spytał z widoczną nadzieją na odpowiedź potwierdzającą.
Amerykanin odchylił głowę do tyłu i niezrozumiale wybełkotał coś niezadowolony. W tym momencie zaczął się wstydzić za swoich ludzi. — Nie potraficie policzyć do czterdziestu? — spytał, patrząc na Sojusz. Kiedy ten uśmiechnął się przepraszająco, kraj przewrócił oczami. — Okej, który wagon?
-Ten — odpowiedział, wskazując palcem na wagon stojący za nimi. Stany Zjednoczone kiwnął głową, jako znak, że zrozumiał i spojrzał się na stojącą przy nim kobietę. Ona wpatrywała się w podłogę, niezbyt przejęta zaistniałą sytuacją.
Kwadrans później oboje siedzieli przed sobą w wagonie. Między nimi stał drewniany stolik, a na nim znalazły się dwie butelki wody i kilka kawałków ciasta. Początkowo podróż przebiegała w ciszy. Amerykanin wyjął swoje papiery i zaczął je ze skupieniem wypełniać. Polka przykryła się kocem i poszła spać. Gdy usypiała, zauważyła, jak mężczyzna oparł głowę o okno i zdjął swoje okulary. Zimna szyba wymusiła delikatny uśmiech na jego ustach. Nie potrafił się zabrać do pracy. Wciąż odpływał, myśląc o wszystkim na raz. Spoglądając na śpiącą kobietę, przypomniał sobie, czemu to robi. Przyczynił się w pewnym stopniu do upadku wielkiego mocarstwa, zajmując go wyścigiem zbrojeń na wielu płaszczyznach. Wszystkie mniejsze i większe zaczepki, groźby prywatnie wysuwane w swoim kierunku, ingerencja w sprawy państw trzecich... Nie przespał wiele nocy, aby mógł się ogłaszać najważniejszym krajem świata. Czy teraz tego żałował? Czy może było to zwykłe znudzenie sprawą? Z pewnością nie pogardziłby wolnymi dniami na regenerację, oczyszczenie swoich myśli. Nie chodziło tylko o upadek Sowieta, ale o wszystko i wszystkich. Wykończył się. A jeżeli jeszcze nie, to czekało go to w najbliższej przyszłości.
Śpiąca twarz Europejki uświadomiła mu, o jak niewiele rzeczy ma się smucić. Nie miał tak trudnej historii, nie wpłynęły na niego tak mocno ostatnie wydarzenie, nie był kontrolowany przez inne państwo. W głębi siebie czuł, jakoby nie miał prawa być zasmuconym/przemęczonym. Amerykanin położył prawy łokieć na blacie i schował w dłoni twarz. Zebrało mu się na płacz. Chciał, aby poleciały łzy. Miał nadzieję, że zdejmie to jakiś ciężar z niego, który to jest powodem wszelkich smutków. Z drugiej strony jednak nie chciał się rozklejać. Nie powinien być smutny, więc czemuż to miałby płakać? To Polska, czy inne kraje postkomunistyczne mogą płakać. One, w przeciwieństwie do niego, mają powód, a nawet wiele. Mimo prób powstrzymania łez, kilka z nich spłynęło mężczyźnie po policzku. Wyprostował się i otarł je dłonią. Nie miał zamiaru płakać, nie miał na to czasu. Chwycił za długopis i kontynuował swoją pracę.
Po około godzinie usłyszał cichy odgłos zdumienia. Uniósł wzrok i ujrzał przykrytą kocem kobietę, obserwującą stos dokumentów, które pojawiły się na stoliku w czasie jej snu. Amerykanin uniósł brwi do góry i skupił na niej całą swoją uwagę. Przez jej lekko rozczochrane włosy i śpiący wzrok, na jego policzkach pojawił się delikatny róż. W jednym momencie poczuł, jak przestaje wiedzieć, jak się powinien zachować.
-Nie znam nikogo, kto wypełnia tyle dokumentów w ciągu tygodnia, a co dopiero jednego dnia. — Wstała ze swojego miejsca i lekko się rozciągnęła. W wagonie rozległ się dźwięk strzykających kości. Sięgnęła po koc i zaczęła go składać w równą kostkę.
-Jeśli to komplement to dziękuję… — odpowiedział po dłuższej chwili. Spowrotem przerzucił wzrok na papier, ale nie mógł sobie przypomnieć, co chciał napisać. Nienawidził, kiedy to się działo. Wygodnie się oparł o oparcie i głęboko westchnął.
-Możesz tak to traktować. — Odłożyła złożony koc na jego miejsce, a sama powróciła na swoje. Wpatrzyła się w Amerykana, przerzucając wzrok na niego ze sterty papierów. — Mogę o coś spytać?
-Jasne — wyszeptał pod nosem lekko bełkocząc. Natychmiast skarcił się za to w myślach. Nie miał pojęcia, czemu nie potrafił się godnie zaprezentować podczas pierwszej osobistej rozmowy z Polką.
-Jak udaje ci się to wszystko dokończyć w terminie przy takiej ilości? — spytała z niemałym podziwem w głosie. Zmusiła mężczyznę do spojrzenia na wypełnioną dokumentację i lekkiego zastanowienia się nad najlepszą odpowiedzią.
-Więcej godzin przeznaczonych na pracę, dosyć logiczne — odparł, skupiając się w pełni na rozmowie. Próbował wyobrazić sobie, że przed nim wcale nie siedzi Polska, a ktoś z kim rozmawia mu się o wiele swobodniej.
-No tak… — Uśmiechnęła się lekko zawstydzona. Sama nie wiedziała, jakiej innej odpowiedzi się spodziewała. — Ile ci to zajmuje dziennie? — dopytała zaciekawiona, nachylając się bliżej Stanów Zjednoczonych.
-Kiedyś około osiem godzin. — Odchylił głowę do tyłu, sięgając daleko w przeszłość. — Przez całą Zimną Wojnę i powojenny świat wzrosło do dwunastu. A teraz… jakieś szesnaście — odpowiedział nie do końca pewny. — Albo trochę więcej…? — spytał sam siebie pod nosem.
-Co robisz w czasie wolnym? — zadała kolejne pytanie, sięgając po swoją butelkę wody. Pijąc, czuła na sobie wzrok mężczyzny, który nic nie odpowiadał. Nagła cisza uświadomiła jej jak brzmiała. — Brzmię dziwnie tak wypytując, wybacz. — Subtelnie się uśmiechnęła, odstawiwszy butelkę od ust.
-Spokojnie. Nic się nie dzieje. Nie jest to tajemnica rządowa. — Zaśmiał się, wpatrując się w podłogę. Co on robił w czasie wolnym? Kiedy ostatnio takowy miał? — Zwykle po prostu odpoczywam, chyba jak każdy inny.
Polka kiwnęła głową i przeszła do kolejnego tematu. Wywiązała się między nimi przyjemna rozmowa. W jej czasie mężczyzna powrócił do pracy, wciąż biorąc czynny udział w konwersacji. Wkońcu kobieta nie wytrzymała i powróciła do poprzedniego wątku. — Jak mówiłeś, że przez szesnaście godzin pracujesz to co się w to składa?
-Wypełnianie papierów, rozmowy polityczne, pisanie jakiś przemówień i inne pierdoły. Ogółem mówiąc wszystko oprócz samych wystąpień i wywiadów — odpowiedział, porównując dwie tabele. Musiał pochylić się nad jedną, aby lepiej dojrzeć dane. — Chyba czas na lepsze szkła…
Nagle w jej głowie coś zadzwoniło. Pamiętała jak Sowiet każdego dnia o tej samej porze zamykał się w swoim pokoju i oglądał telewizję. Raz udało się jej podejrzeć, kto był właścicielem głosu, który słyszała non-stop. — Przypadkiem codziennie nie spędzasz dwóch godzin przed kamerami w Białym Domu?
-Jak na byłe państwo radzieckie, jesteś dosyć poinformowana. — Parsknął śmiechem. Czuł, że żarty z komunizmu szybko mu z natury nie wyjdą. — Tak, to są kolejne dwie, które możesz to tego dołożyć
-Czyli wszystko wzrasta do osiemnastu godzin, a te pozostałe sześć musi ci starczyć na jedzenie, mycie, spanie i czas wolny? — dopytała. Nie była już zaciekawiona, a bardziej zmartwiona. Wcześniej nie domyślała się jak męczące może być posiadanie tak ważnego na arenie międzynarodowej państwa.
-I podróże — dodał. Widząc niezrozumienie na twarzy kobiety, zaczął objaśniać. — Na przykład tej podróży nie wliczam do czasu mojej pracy. Wszystko, co teraz wypełniam jest dodatkowym czasem, który przeznaczam na pracę.
-Nie możesz zrobić tego "w godzinach"? — Przyjrzała się bliżej Amerykaninowi. Jako, że ten był zajęty papierami, mogła go dobrą chwilę poobserwować.
-Mógłbym, ale i tak kiedyś to na mnie czeka. Wolę mieć kilka godzin zapasowych, w razie jakiegoś wypadku. — Kątem oka spojrzał na gips na swoim ręku. — Dzisiaj byłem sporo w plecy przez to dziadostwo. Dlatego teraz to nadrabiam. — Ostatnie zdanie mruknął bardziej do siebie.
Kobieta patrzyła się na niego z lekko rozchylonymi ustami. Nie potrafiła sobie wyobrazić siebie na miejscu Amerykana. Działało to i w drugą stronę. Nastąpiła między nimi niezręczna cisza. Mężczyzna nie potrafił zmusić się do kontynuowania pracy, czując na sobie wzrok Europejki. Ona zaś próbowała wyobrazić sobie jak musi wyglądać jego życie, a wreszcie pomyślała i o zdrowiu, zwłaszcza psychicznym.
-No chyba nie. — Zerwała się ze swojego miejsca. Zmieszany wzrok Stanów Zjednoczonych nie powstrzymał jej od obejścia stołu i stanięciu przy mężczyźnie. Dłonią lekko pchnęła go na oparcie i usiadła przy nim. — Chłopie, jak ty wytrzymujesz?
Amerykanin cicho westchnął, odrzucając długopis na stolik. Odwrócił głowę w kierunku Polski, która siedziała blisko. Za blisko. Ich nogi się stykały a twarze dzieliły centymetry. Pojawiły się na jego policzkach mocniejsze niż do tej pory rumieńce. — Nie wiem… Ale nie jest źle, zawsze mogło być gorzej — wyszeptał, uciekając wzrokiem. Nie potrafił patrzeć na Polkę w takiej pozycji bez motylków w brzuchu.
-Gorzej?! — spytała, podnosząc głos i przybliżając się do mężczyzny, co o dziwo było możliwe. Położyła dłoń na jego podbródku i zmusiła do popatrzenia na siebie. — Gorzej? Spójrz na siebie! Wyglądasz nie lepiej ode mnie — stwierdziła, nie pozwalając na przerwanie kontaktu wzrokowego.
-Sądzę, z całym szacunkiem, że jednak twój wygląd wskazuje na owiele cięższe życie — odważył się odezwać. Sama twarz Polki pokryta była wieloma bliznami i nie w pełni zagojonymi ranami. Znajdowały się one zarówno na policzkach, czole oraz nosie, jak i ustach.
-He? — Zaskoczona oparła swoje czoło o czoło Amerykana. — Spójrz się w końcu w lustro i przyznaj, że jest z tobą źle. — Zamiast się odsunąć, ponownie wpatrzyła się w twarz mężczyzny. Lekko się zarumieniła, obserwując tak każdy widoczny detal. — Taka dobra rada.
Gdy powróciła na swoje miejsce, zaczęła żałować, co właśnie zdobiła. Miała pilnować nie tylko swojego języka, ale i zachowania. Jak widać, nie do końca się jej to udało. Zakryła swoją twarz dłońmi, przecierając ją. W głowie przeleciało jej tysiąc scenariuszy, co się może później stać. Nie mogła rozgryźć czy mocarstwo było na nią źle. W końcu siedział on, w skupieniu ją obserwując bez wielu emocji na twarzy. Co prawda widać było na niej czerwieńsze niż zwykle policzki oraz zainteresowanie osobą Polki, ale prócz tego nie dało się nic innego z niej odczytać.
Amerykanin lekko się uśmiechnął i spowrotem nachylił nad papierami. Wziął do ręki długopis i zaczął ponownie wypełniać. Było to dosyć trudne zadanie, gdy myślał zdecydowanie nie o papierach. Nie wiedział, jak się zachować. Przez szokujące go zachowanie kobiety, został po części sparaliżowany. Tempo bicia serca przyspieszyło. Do pierwszej przesiadki pozostało około piętnaście minut drogi. Wątpił, że udałoby się mu wytrzymać tyle czasu w obecności kobiety.
-Ile? — spytał, odrywając wzrok od dokumentów przed nim leżących. Podniósł głowę i zaczął się w nią wpatrywać. Widział zmieszanie, niezrozumienie pytania oraz niepewność jakiej odpowiedzi udzielić. — Szczerze.
-Co ile? — dopytała Polka. Rzuciła okiem na temat dokumentów, wypełnianych przez mężczyznę. Pomyślała, że może w którymś z nagłówków szybko znajdzie odpowiedź.
-Ile pieniędzy chcesz ode mnie na zbudowanie kraju? — ponowił pytanie ze spokojem. — Nie wiem czy można to nazwać odbudowaniem — dodał miękcej. — Może rozbudowaniem? — spytał lekko uśmiechnięty, wciąż patrząc na kobietę.
Polska rozchyliła usta, chcąc coś powiedzieć, ale nic się nie odezwała. Tutaj nawet nie chodziło o to, że tego nie liczyła. Znała tylko szacowane liczby, oparte na jednej zagranicznej wizycie i trzech rozmowach. Była zdziwiona, że usłyszała takie pytanie. Jego treść odebrała jej mowę. — Pytasz się tylko, żeby wiedzieć, nie żeby mi dać, prawda?
-A jak myślisz? — dopytał, nachylając się bliżej kobiety. Wziął jedną jej dłoń w swoją rękę i delikatnie ścisnął. W głębi siebie panikował. Sam nie wiedział co robi. — Powiedz mi szczerze. Ile? — Po raz trzeci zadał to pytanie, patrząc się jej głęboko w oczy. — Nie uciekniesz od odpowiedzi.
-To... — odezwała się cicho, uciekając wzrokiem. Czuła na swoich policzkach wręcz piekące od środka rumieńce. Czując mocniejszy uścisk swojej dłoni, wiedziała, że musi cokolwiek powiedzieć. — Nie wiem... — odpowiedziała zgodnie z prawdą — Dużo, bardzo dużo...
-Niewiele mi to mówi. — Puścił dłoń kobiety i wstał ze swojego miejsca. — Musiałaś już mieć mówione o jakichkolwiek liczbach. — Usiadł obok niej, obserwując jej twarz. — Ile? — Ponownie złapał jej dłoń. Twarz Europejki zdawała mu się piękniejsza niż zwykle.
-Um... Masz rację, ale to są nie do końca aktualne dane i... — Z trudem dobierała słowa. Nie wiedziała nawet, co chce powiedzieć. Świadoma była, że potrzebuje pieniędzy i pomocy. Krępowała się samym Amerykanem. Jego cichy śmiech, bliskość, naleganie na udzielenie mu odpowiedzi... To wszystko było za dużo. Uświadomiła sobie, że sama kilka chwil wcześniej robiła podobnie. Jeżeli mężczyzna czuł się wtedy tak, jak ona w tym momencie, to była sobą zawstydzona.
-W takim razie dam ci tyle, ile uważam — zadecydował, wpatrując się w dłoń Polki. Nieznacznie się uśmiechnął, unosząc ją do góry. Na zewnętrznej części dłoni złożył szybki pocałunek. Nie wiedział co robi. Działał na kompletnymi auto-pilocie. Ale niech go piorun trafi! Nie potrafił się powstrzymać. — Powiem ci za jakiś czas, ile to będzie.
Kobieta obserwowała, jak mocarstwo wstał i zrobił pierwszy krok, aby wrócić na swoje miejsce. Pomijając szok i niedowierzanie, w głębi duszy była szczęśliwa. Podnosząc się, złapała koszulę mężczyzny, zatrzymując go przy sobie. — Przestań dawać mi kolejne powody do uwielbiania ciebie. Już podczas pierwszych lat komuny uznawałam cię za raj dla ludzi. Okazuje się, że nie tylko ludzi, ale i państw — wybełkotała czerwona jak nigdy. Uniosła się na palcach i subtelnie złączyła ich usta. Starała się być delikatna, ale usta Amerykana wręcz prosiły się o długi pocałunek pełen uczucia.
-No nie wiem, nie wiem — wyszeptał, odrywając na chwilę swoje wargi. — Ja chyba wolę nie przestawać... — Schylił się lekko, by Polka mogła normalnie stanąć i rozpoczął kolejny pocałunek. Objął ją swoją zdrową ręką, w tym samym momencie, w którym ona położyła dłonie na jego włosach, nieznacznie je czochrając. Fuck. Co się z nim działo? Jeszcze kilkanaście minut wcześniej nie mógł wypowiedzieć przy niej stosownego zdania, a teraz ją całuje. Sowiet miał rację, mówiąc, że Stany Zjednoczone szybko potrafi zmienić swój charakter.
-O kurwa… — wysapała, przerywając pocałunek. — Nie tylko w byciu państwem jesteś niesamowity. — Uśmiechnięta spojrzała na śmiejącego się pod nosem mężczyznę. Kątem oka widziała, jak jej serce prawie wyskoczyło. Kontrolą nad swoim zachowaniem zajmie się kiedy indziej. — Mam wrażenie, że jak staliśmy na dworcu wagonów wcale nie było za mało — stwierdziła, odchylając głowę do tyłu.
=======================================
Trochę mnie tutaj nie było…*Ostatnia publikacja w maju* Ale cóż. Powracam po przerwie z rozdziałem z ponad pięcioma tysiącami słów. Mam w roboczych rozpoczęte dwa kolejne, więc do końca września powinnam nie zniknąć
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top