01.I found a love for me
Był rok dwa tysiące dziewiętnasty.
Miałem dwadzieścia pięć lat i zostałem świeżo upieczonym architektem. Mieszkałem w Seulu z Namjoonem, moim najlepszym przyjacielem ze studiów. Żyło nam się razem cudownie, dopóki chłopak nie postanowił wszystkiego popsuć i raz na zawsze zmienić wizji naszego wspólnego mieszkania w koszmar, za sprawą jednej, nieprzemyślanej decyzji.
– Wyjdziesz za mnie? – Z przerażeniem obserwowałem jak młody mężczyzna ubrany w czarny garnitur klęka przede mną. W swoich dłoniach trzymał małe czerwone pudełeczko z połyskującym we wnętrzu srebrnym pierścionkiem, na którego widok odebrało mi dech w piersiach.
Widząc napływające na jego twarz zdenerwowanie sam zadrżałem, przygryzając nieśmiało wargę, bo nie powiem, zaskoczył mnie i to bardzo.
W końcu znaliśmy się już spory kawał czasu. Począwszy od pierwszego dnia studiów, kiedy oboje przyjechaliśmy do akademika i trafił się nam wspólny pokój. A ponieważ oboje należeliśmy do grupy ludzi, którzy bardziej od studenckich imprez, preferowali zakuwanie do czwartej nad ranem albo granie na konsoli, szybko odnaleźliśmy wspólny język i staliśmy się dobrymi przyjaciółmi. Na tyle, że nie spodziewałbym się po nim takiej akcji.
Myliłem się, uznając go za osobę przewidywalną, bo w tym momencie przeszedł samego siebie. Klękając przede mną i wypowiadając na głos tę nieodwracalną propozycję. Obawiałem się, że wizja zaręczyn pozostanie w mojej głowie już na zawsze.
– Nie sądziłem, że kiedykolwiek mnie o to zapytasz. – Przycisnąłem dłoń do klatki piersiowej w miejscu mojego bijącego z nagłych emocji serca.
– Planowałem zrobić to już wcześniej, ale zabrakło mi odwagi. Ty zawsze jesteś taki pewny siebie i niczym się nie przejmujesz. A ja? Za bardzo boję się, że coś sknocę, by podjąć poważną decyzję. Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo mi na tobie zależy. Bardziej niż na kimkolwiek innym – tłumaczył wpatrzony bez przerwy w moje oczy.
Co on najlepszego wyprawiał?
Naćpał się czegoś?
Dlaczego musiał tak wszystko utrudniać? Czy sprawy nie skomplikowały się wystarczająco, gdy zostaliśmy współlokatorami? Nie mogłem powstrzymać się od napływających do mojej głowy myśli. Aż cały gotowałem się z nerwów. Zacząłem przewijać w głowie nasze ostatnie rozmowy i zastanawiać się, gdzie popełniłem błąd.
Najwyraźniej musiałem powiedzieć mu coś, co błędnie zinterpretował, może nawet uznał za komplement.
Odgarnąłem dłonią opadające na moje czoło kosmyki blond włosów.
Wiedziałem, że najwyższy czas zebrać się na odwagę i podjąć jakąś racjonalną decyzję. Nie mogłem odwlekać tego w nieskończoność. Zbliżał się wieczór, a ja chciałem dać mu jeszcze czas na wyprowadzkę.
– Namjoon – wyszeptałem i nachyliłem się do chłopaka.
W głowie już opracowywałem dwie możliwe wersje odpowiedzi.
"Nie miałem okazji jeszcze ci tego powiedzieć, ale byłem ostatnio na badaniach i zdiagnozowano u mnie poważną chorobę. Lekarze mówią, że nie wyjdę z tego cało, a ja nie mam serca sprawiać ci większego cierpienia. Dlatego będzie lepiej, jeżeli się teraz rozstaniemy."
Albo "Jesteś świetnym kochankiem, nawet o niebo lepszym od sąsiada z drugiego piętra, ale ten związek nie ma szans na przetrwanie. Jestem złym człowiekiem i nie zasługuję na twoją wielką miłość."
Moja gra aktorska zawsze była na wysokim poziomie, ale teraz zabrakło mi zdecydowania.
Odkaszlnąłem, przerywając panującą między nami ciszę.
– Myślisz, że na jaką odpowiedź zdecyduje się Jin? Chciałbym móc bardziej wczuć się w rolę, ale nie potrafię określić jego postawy. Niby jest taki niezastąpiony, ale ostatnim razem jak spytałem się, czy upiekłby tort na moje wesele, powiedział, że prędzej przefarbuje się na rudo niż do tego dojdzie. – Zmarszczyłem czoło.
– Przyszedłeś do nas o drugiej w nocy i mówiłeś, że to ta jedyna. Po czym okazało się, że nie wziąłeś od niej numeru telefonu, a dziewczyna była w mieście tylko przejazdem. Myślisz, że zgodziłaby się na ślub po dwóch godzinach znajomości? – Chłopak podniósł się na nogi, wygładzając swój garnitur. Chcąc nie chcąc, musiałem rzucić na niego okiem. Wyglądał dziś naprawdę dobrze.
– Lubię to wspomnienie.
– Zastanówmy się. – Zmrużył oczy, przykładając palec do podbródka. – Odurzony Kookster, ty puszczający pawia z czwartego piętra bloku i ja z Jinem robiący za waszych opiekunów. Jedyne co było w tym dobre, to że po skończonej imprezie nie pobrudziłeś nam salonu, bo nie byłeś w stanie się do niego doczołgać.
– Nie mówię o tamtej chwili. Mówię o wieczorze spadających gwiazd. Gdy świętowaliśmy swoją przyjaźń, a każdy z nas pomyślał życzenie. Chciałem, żeby wasza dwójka w końcu się zaręczyła.
– Mówisz poważnie? – Pokiwałem głową.
W odpowiedzi objął mnie ramionami.
– Dziękuję, Jiminie.
Cieszyłem się, że moje słowa go wzruszyły, a jeszcze bardziej z tego, że mój przyjaciel miał okazję spełnić jedno ze swoich najskrytszych marzeń. Kuchnia Jina i jego wrodzony talent do gotowania to był prawdziwy skarb.
Odszedł do kuchni, kładąc na blat czerwone pudełeczko.
– Chciałbym, żeby wszystko poszło po mojej myśli. – Przygryzł wargę.
– Będzie dobrze, zobaczysz. – Oparłem rękę na jego ramieniu. – Nie zdążysz się obejrzeć, kiedy siądziecie przy kolacji. Nalejecie sobie wina, wzniesiecie toast. Potem ty uklękniesz, Jin odpowie głośne "tak" i będziecie się kochać przez całą noc. To nie może się nie udać, zobaczysz.
Chciałem dodać coś jeszcze, ale zadzwonił mój telefon.
Podszedłem do stolika w salonie, odnajdując na nim swoją zgubę i szybko odebrałem.
– Jimin-ah! Umieram! – wyjęczał Kookster, na co odruchowo wzniosłem oczy do nieba, wyczuwając jego debilne żarty.
Chłopak z kuchni z rozbawieniem śledził moją minę.
– Co się dzieje?
– Jungkook znowu odstawił leki. Brzmi jakby wyrywali mu włosy z głowy.
– Z klaty. – Usłyszałem w odpowiedzi. – Nie zdajesz sobie sprawy z tego jakie to bolesne. Ta seksowna Chinka z recepcji to jakaś pieprzona sadystka! Kompletnie nie zważa na moje protesty. Hyung, nie wiem czy to przeżyję, ale chcę, żebyś wiedział...
Nagle głos w słuchawce ucichł, by po chwili zastąpił go przeraźliwy krzyk. Namjoon stojący obok mnie też to słyszał i oboje parsknęliśmy śmiechem.
– A mówiłeś, że lubisz na ostro – odkaszlnąłem. – To jak to szło z tym ostatnim życzeniem?
– Chcę zapisać ci w spadku parę drobiazgów. W ramach wdzięczności za naszą... wieloletnią przyjaźń – wysapał po chwili.
Słuchając jego telefonów, odnosiłem nieraz wrażenie, że odtwarzam nagrania z ASMR, a innymi dniami, pacjenta chorego na głowę. Choć znając Kookstera od ponad trzech lat, wiedziałem, że nie można ufać jego zapewnieniom.
Nigdy nie miałem okazji poznać osobiście rodziny chłopaka, więc nie mogłem być stuprocentowo pewny, czy jako nastolatek nie zwiał z psychiatryka.
Wspominałem już, że mój przyjaciel słynął z nieprzeciętnych żartów?
To było jego prawdziwe hobby. Był znany z tego równie mocno, co z noszenia niezwykle drogich, szytych na miarę garniturów. Bo nosił je codziennie. Każdego dnia i bez względu na porę roku. Nigdy nie sprawdziłem tego na własne oczy, ale mógłbym się założyć, że gdzieś w swojej ogromnej garderobie, miał też osobny garnitur do spania. On po prostu się w nim urodził.
A ponieważ był "niesamowicie seksowny" w oczach innych ludzi, nadawał sobie prawo do bycia moim doradcą w sprawach randkowania.
Wielokrotnie powtarzał mi jak duże znaczenie ma wygląd osobisty, wyrzucając, bez uprzedniego pytania o zgodę, połowę rzeczy z mojej szafy. Pozbywając się oszczędności na kosztujące fortunę idealne spodnie i koszule, którymi musiał się nacieszyć, bo za nic w świecie nie zamierzałem torturować się garniturami.
Tłumaczył mi jak przybrać idealny uśmiech na twarzy, kiedy się nim posługiwać, a także w jaki sposób właściwie poprawiać włosy i przygryzać wargę, by doprowadzić swojego obserwatora do bezdotykowego orgazmu.
– Wyskoczysz do baru? – spytał przeciągle.
– O której?
– Będę w nim za jakieś dziesięć minut. No, może piętnaście, bo muszę jeszcze pozbyć się jednego problemu i...
– Po prostu zadzwoń.
– Tylko załóż garnitur, żebym w ostatnich dniach swojego życia miał na co popatrzeć – dodał i rozłączył się, zanim zdążyłem głośno zaprotestować.
– A mogłem powiedzieć, że mam inne plany – westchnąłem, odkładając telefon do kieszeni.
Przeczuwałem, że chłopak jak zwykle wpadł na jakiś debilny pomysł, którym zamierza pochwalić mi się dopiero w połowie spotkania, ale nie byłem w stanie odgadnąć jaki.
Jungkook zdolny był do wszystkiego i nie lubił się ograniczać.
Dwa miesiące temu obudził mnie o trzeciej w nocy, twierdząc że spotkał w pubie znanego piosenkarza i koniecznie muszę go zobaczyć. Oczywiście wbrew głośnemu sprzeciwowi z mojej strony oraz nasilającej się potrzebie snu, musiałem w końcu podnieść się z łóżka, by do niego przyjechać. Nawet jeśli wyłączyłbym telefon, znalazłby sposób na wykopanie mnie z domu.
Poszedłem do szafy, wyciągając z niej ubrania na przebranie, bo mimo wszystko nie zamierzałem spacerować po ulicy w garniturze dla upodobania mojego przyjaciela.
Był początek lata, a z nieba lał się żar. Marudzenie Kookstera mogłem jeszcze jakoś przeboleć w przeciwieństwie do spoconego ciała.
Przyjrzałem się efektowi końcowemu w wysokim lustrze, w salonie.
Czarne rurki, luźna koszulka w paski z krótkimi rękawkami i skórzana kurtka. Szafiarki mogły brać ze mnie przykład.
– Czy czegoś mi brakuje? – spytałem na głos nie bardzo wiedząc co mogę jeszcze zrobić, aby polepszyć swoją sytuację.
– Za bardzo panikujesz. Świat jest pełen samotnych ludzi. Na pewno kogoś spotkasz – wtrącił Namjoon, klepiąc mnie po ramieniu.
– Nie chcę spotykać. Chcę kogoś pokochać.
Chłopak uśmiechnął się. Identycznym uśmiechem jakim obdarowywała mnie moja matka, gdy dostawałem słabsze oceny w szkole albo z czymś sobie nie radziłem. Ostatnimi czasy stosowała ten uśmiech także podczas moich wizyt w domu, gdy pytała kiedy w końcu przyprowadzę ze sobą swoją drugą połówkę.
A teraz tym samym zawiedzionym spojrzeniem, patrzył na mnie mój bliski przyjaciel.
W jego oczach musiałem wyglądać naprawdę żałośnie.
Po trzech latach mieszkania pod wspólnym dachem, podczas gdy on planował swoją przyszłość z ukochanym, ja przyrastałem do statusu samotnego kawalera i bynajmniej nie zapowiadało się na zmiany.
Miłość mnie nie lubiła.
– Może pora, żebyś zgłosił się do jakiegoś programu? – zaproponował po chwili, a ja opuściłem ramiona, czując umierające głęboko w mojej świadomości resztki godności.
– Mam z własnej woli stać się pośmiewiskiem dla miliona widzów? Nie dziękuję.
– Nigdy nie wiadomo na kogo trafisz, a jeśli się nie zakochasz, to przynajmniej zarobisz trochę pieniędzy za udział. Zresztą, jestem pewien, że coś jeszcze wymyślisz. Do naszego ślubu zostało ci sporo czasu – powiedział spokojnym tonem.
Wypuściłem głośno powietrze przez usta, patrząc raz jeszcze na swoje odbicie.
Nie wyglądałem przecież najgorzej. Może wciąż miałem trochę za dziecinną twarz i za grube uda, ale nie uważałem tego za wielką wadę. Zarówno u obu płci nie mogłem narzekać na powodzenie. Gdy wieczorami wchodziłem na parkiet, kobiety i mężczyźni oblepiali mnie wygłodniałym spojrzeniem. W duchu cieszyłem się, że moje lekcje tańca nie poszły na marne i mogłem je jakoś wykorzystać, a to zdecydowanie poprawiało mi humor.
Na miejscu Kookstera, uznałbym to za niezwykły dar i każdego weekendu wyrywał na mieście jakąś nowo poznaną piękność.
Sęk w tym, że ja od życia pragnąłem czegoś więcej.
Pragnąłem się zakochać.
...
sentymentalny Jimin
vs Jimin 20 lat temu
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top