Rozdział XVII

Wracając do domu, Lance gratulował sobie w duchu za pomysł odwiedzenia starego mieszkania Keitha. Nie chodziło już nawet o koszmary (chociaż chłopak miał nadzieję, że znikną po tym na dobre), ale o zmianę w zachowaniu chłopaka. Czarnowłosy szedł teraz obok, cały czas z lekkim uśmiechem na twarzy i radosnym błyskiem w oczach. Ktoś mógłby uznać to za ironię losu, że Keith cieszył się tak z powodu tego, że jego ojciec zastępczy opuścił go i zostawił na dobre. Sytuacja ta była jednak bardziej skomplikowana i należała do jednej z lepszych rzeczy, które mogły się przydarzyć pod tym względem Keithowi.

Jedyną myślą, która psuła Lance'owi humor, było to, jak podłym człowiekiem musiał być David, aby wyjechać z miasta, nawet nie próbując odnaleźć Keitha, bądź chociaż się z nim skontaktować. Czarnowłosy nie raz napominał, że ten człowiek traktował go jak ostatniego śmiecia, znęcał się nad nim psychicznie i fizycznie. Za każdym razem, gdy Lance myślał o cierpieniu, przez które jego przyjaciel przeszedł w tamtym domu, zaczynało się w nim gotować.

A tego dnia los szykował dla nich jeszcze więcej, najwyraźniej uważając, że dobra passa na tę dobę już się wyczerpała.

Byli zaledwie dwie ulice od ich mieszkania, kiedy Keith gwałtownie się zatrzymał. Stanął na środku chodnika i zamarł, wpatrując się w coś przed sobą. Lance podążył za jego wzrokiem, w pobliże zamkniętego już sklepu spożywczego. Przy wychodzącej obok niego uliczce stało trzech chłopaków, na oko będących w wieku Lance'a i Keitha. Śmiali się i rozmawiali głośno, co jakiś czas siarczyście przeklinając. Latynos zaczął się zastanawiać nad tym, czy są trzeźwi.

Już miał się zapytać Keitha, czy ich znał, kiedy jeden ze stojących w grupce chłopaków zerknął w ich stronę, mrużąc wzrok. Potem krzyknął coś głośno i szturchnął pozostałą dwójkę, aby także spojrzeli w tamtym kierunku.

- Em... To jacyś twoi znajomi? - zapytał Lance, widząc jak nastolatkowie zaczynają iść w ich stronę.

- Szlag - syknął tylko Keith. Przez chwilę wyglądał, jakby chciał po prostu ruszyć szybko dalej, ale na jego twarzy malowała się wyraźna determinacja i złość i chłopak ostatecznie pozostał w miejscu. - To oni mnie wtedy tak urządzili... - dodał tylko, nie patrząc na Lance'a, jakby wstydził się tego faktu.

Znajdowali się teraz na niemal pustym chodniku, kawałek dalej zaczynały się pierwsze budynki mieszkalne. Słońce już prawie całkowicie zaszło i na dworze zrobiło się mętnie i szaro.

Trójka nieprzyjemnie wyglądających gości stanęła naprzeciwko nich, wyraźnie zadowolona z tego spotkania. Najbliżej stał wysoki blondyn z krzywym nosem, tuż za nim tęgi osiłek, a obok niego łysy chuderlak, który rzucał gromy spojrzeniem.

- Kogo my tu mamy? - odezwał się blondyn.

Lance wciąż stał jak słup soli, nadal analizując wcześniejsze słowa Keitha, które jego umysł przetwarzał nadzwyczaj powoli.

„To oni mnie wtedy tak urządzili".

Latynos zrozumiał znaczenie tych słów dopiero po dłuższej chwili. Przypomniał sobie, jak znalazł Keitha pod ścianą sklepu spożywczego, ledwo żywego, z krwią na twarzy i ubraniach. Jak wyciągał apteczkę, aby Keith mógł opatrzyć sobie poważne zbicia na żebrach. Jak powoli znikały siniaki na jego skórze.

- Teraz ma kolegę - odezwał się osiłek. - Razem grzebiecie sobie po śmietnikach? - zaśmiał się.

Keith nie wyglądał nawet w najmniejszym stopniu na wystraszonego. Patrzył na tamtą trójkę jedynie z wyrazem nieopisanej złości i pogardy.

Wtedy, gdy Lance zabrał go do mieszkania, uratował mu życie. Keith nie skończyłby w tym zaułku, gdyby nie został pobity. Jeśli nie zabrano by mu plecaka, przetrwałby tamtą zimną noc jak każdą poprzednią. Jednak zadane rany i osłabienie prawie go zabiły, odbierając mu przytomność i zostawiając odsłoniętego na chłodzie.

Keith mógł tamtej nocy umrzeć w zaułku pod sklepem. Zwyczajnie by się już nie obudził.

- Myślałem, że po tym jak ci ostatnio złoiliśmy skórę, nie zawędrujesz już w te okolice - prychnął blondyn. - Chyba, że wciąż ci mało, biedaku?

Prawie go zabili, uświadomił sobie Lance.

Prawie mi go zabrali.

Keith już otwierał usta, aby coś odpowiedzieć, jednak nie zdążył.

Później Lance nie wiedział, jakim cudem tak raptownie stracił nad sobą kontrolę, ale w tamtej chwili zawładnęła nim wściekłość. Zanim zdążył nawet dobrze pomyśleć, rzucił się z pięściami na blondyna.

***

Widząc znajomą trójkę, która napadła na Keitha tygodnie temu w parku, chłopak poczuł wiele emocji na raz; zaskoczenie, irytacje, złość, może nawet gniew. Z pewnością nie czuł jednak strachu. Wiedział bowiem, że sytuacja wyglądała teraz zupełnie inaczej. I nie chodziło wcale o obecność Lance'a.

Wtedy, gdy został pobity, jeszcze zanim doszło do bójki, był wykończony. Od tygodni marzł na dworze, mało jadł, pił, a do tego się nie wysypiał. Był chodzącym wrakiem, ledwie wiążącym koniec z końcem. Kiedy został zaatakowany, ledwo miał siłę, aby się ruszać.

Keith potrafił się dobrze bić i przyznawał się do tego bez fałszywej skromności. Była to zasługa Shiro, który ucząc się sztuk walki oraz umiejętności samoobrony, przekazywał swoją wiedzę czarnowłosemu. Ćwiczyli bardzo często, niemal za każdym razem, gdy spędzali wspólnie czas. Dla Shiro był to głównie sposób, aby ćwiczyć kondycję, zwyczajnie lubił poznawać nowe style walki i uczyć się o nich. Jednak dla Keitha była to możliwość zagwarantowania sobie bezpieczeństwa. Oprócz Shiro nie miał żadnych przyjaciół, mieszkał w nieciekawej dzielnicy i żył pod jednym dachem z agresywnym facetem. Musiał nauczyć się bronić.

Teraz więc, kiedy miał przed sobą tych trzech idiotów, czując się zdrowy i szczęśliwy oraz będąc w pełni sił, niemal im współczuł. Nie zamierzał jednak dać się tym razem ponieść, chciał zobaczyć, czy tę sprawę można było załatwić bez agresji, chociaż szczerze w to wątpił.

- Myślałem, że po tym jak ci ostatnio złoiliśmy skórę, nie zawędrujesz już w te okolice - prychnął blondyn. - Chyba, że wciąż ci mało, biedaku?

Keith nie dostał jednak okazji, aby załatwić to polubownie, bo ledwie otworzył usta, gdy Lance zrzucił nagle plecak, zerwał się z miejsca i zwyczajnie rzucił na blondyna, powalając go na ziemię i zaczynając okładać pięściami.

Czarnowłosego tak bardzo wybiło to z rytmu, że stał dobre kilka sekundy i po prostu wpatrywał się w Lance'a. Z pewnością nie tego się spodziewał. Nie miał pojęcia, co nagle wstąpiło w Latynosa i dlaczego pierwszy zaatakował. Keith słynął z tego, że był narwany, często najpierw robił, a później myślał, ale Lance... on zawsze był tym bardziej opanowanym. Dlatego też, Keith nie wierzył, w to co widział.

Czarnowłosy mógłby próbować odciągnąć Lance'a od blondyna, ale to nie miałoby większego sensu. Było już za późno.

Tęgi osiłek naskoczył z pięściami na Keitha, uznając atak Lance'a za rozpoczęcie walki. Czarnowłosy z łatwością unikał ciosów, zaskoczony powolnością, z którą poruszał się chłopak. Walił praktycznie na oślep, aby tylko zaatakować. Keith bardzo szybko go zablokował, odwrócił i kopnął mocno za kolanami, a kiedy chłopak stracił równowagę, dobił go jeszcze, uderzając go prawym sierpowym w plecy. Osiłek runął z wrzaskiem bólu na chodnik i widać było, że w najbliższym czasie się z niego nie podniesie.

Keith odwrócił się w stronę Lance'a, by z lękiem zobaczyć, że Latynos nie radzi sobie nawet w połowie tak dobrze jak on. Rzucił się na blondyna znienacka, zyskując punkt zaskoczenia, ale to by było na tyle. Lance był silny i dobrze zbudowany, ale prawdopodobnie nigdy wcześniej nie stoczył żadnej walki wręcz. Źle wyprowadzał ciosy, a jeśli już udawało mu się trafić, uderzał w miejsca, które nie przynosiły blondynowi większego bólu. Keith jednak nie mógł uwierzyć w furię, która targała teraz jego przyjacielem.

Lance został w końcu odciągnięty od blondyna przez łysego chłopaka, który podniósł go do pionu, po czym uderzył go mocno w okolicy lewego biodra. Latynos krzyknął z bólu, odwracając się do niego z wściekłością w oczach, ale wtedy blondyn podniósł się z ziemi i przyłożył Lance'owi prosto w twarz.

Keith zobaczył jak z jego nosa tryska krew i w tym momencie najmniejszy płomień litości dla tych kanalii, który tlił się w nim jeszcze chwilę temu, zgasł.

***

Okładając na ziemi blondwłosego chłopaka, Lance miał w głowie pustkę. Nie wiedział do końca, co się działo, ani co właściwie robił. Po prostu tłukł go pięściami z palącą się w nim nienawiścią, wciąż mając przed oczami obraz poturbowanego Keitha.

Prawie go zabiliście, powtarzał w głowie, wyprowadzając kolejne uderzenia.

Nagle ktoś pociągnął go do góry, zadając jednocześnie solidny cios w pobliżu lewego biodra. Oprócz samej pięści, szatyn wyraźnie poczuł coś metalowego, a ułamek sekundy później fala bólu rozeszła się wzdłuż jego ciała. Nawet nie zdążył się dobrze odwrócić, gdy blondyn podniósł się zaskakująco szybko z ziemi i wymierzył mu pięść w twarz. Lance poczuł tępy ból, a chwilę później z nosa trysnęła mu krew. Zachwiał się, jednak wściekłość i adrenalina trzymały go wciąż twardo na nogach.

Nie musiał już jednak kontratakować, to nie było konieczne. W jego polu widzenia pojawił się nagle Keith i, na wszystkich świętych, w życiu nie widział jeszcze, aby ktoś poruszał się tak szybko i zwinnie. Czarnowłosy wskoczył przed niego i kilka sekund później łysy chłopak leżał już na chodniku, kuląc się na nim i wyjąc z bólu. Lance ledwo rejestrował ruchy Keitha. Chłopak nie tylko perfekcyjnie uderzał, ale także miał idealną obronę, nie dopuszczał do siebie ani jednego ciosu.

Uderzył blondyna płynnie trzy razy, a kiedy tamten zgiął się z bólu, złapał go za ramię i wykręcił mu rękę. Lance aż się wzdrygnął, słysząc wrzask chłopaka. Czarnowłosy puścił blondyna, a gdy ten się odwrócił, zdzielił go w twarz. Lance usłyszał nieprzyjemny chrzęst.

Chłopak upadł twardo na chodnik i zaczął odczołgiwać się do tyłu. W jego oczach nie było ani śladu po złości czy chęci walki. Lance widział w nich jedynie strach. Dostrzegając, że Keith zmierza ponownie w stronę leżącego chłopaka, podbiegł do przyjaciela i chwycił go za ramię.

- Wystarczy - powiedział, chociaż jeszcze chwilę temu kipiała w nim furia. - Chyba nie chcesz go zabić? Nie warto iść przez takiego gnoja do więzienia.

Trzymając Keitha, Latynos czuł jak bardzo jego ciało było napięte, jednak z każdą sekundą chłopak coraz bardziej się uspokajał, rozluźniając mięśnie.

- Zasłużyli sobie - warknął Keith.

- Wiem - odparł Lance. - Ale dostali za swoje. Zresztą, spójrz na niego. Jestem pewien, że zlał się już ze strachu.

Blondyn wyglądał teraz niesamowicie żałośnie, leżąc na chodniku i wciąż powoli się oddalając, pełznąc po ziemi jak robak. Twarz miał całą zakrwawioną, oczy zrobiły mu się wilgotne, jakby miał się zaraz rozpłakać.

- Nigdy więcej się do nas nie zbliżajcie - rzucił wściekle Keith, po czym zerknął już łagodniej na Lance'a. - Wracajmy.

***

Kilkanaście minut później byli już w mieszkaniu. Keith czuł się zupełnie dobrze, nie oberwał ani razu i nie miał najmniejszego zadrapania. O Lancie nie można już było tego powiedzieć. Chociaż całą drogę starał się iść prosto, z głupawym uśmiechem na twarzy, widać było, że każdy krok stwarzał mu ból. Mimo wszystko, wciąż udawał, że czuje się świetnie i cudem dał się przekonać, aby Keith niósł jego plecak.

Gdy weszli do domu, zajęli się najpierw krwawiącym nosem Lance'a. Latynos stał z lekko pochyloną głową przed lustrem, dociskając do niego garść chusteczek.

- Mam nadzieję, że nie złamał mi nosa - jęknął. - Mój piękny nos...

Keith podszedł do niego i odgarnął dłoń z jego twarzy.

- Nie wygląda na złamany - zapewnił chłopaka. - I przestał już krwawić.

- Całe szczęście - westchnął Lance. - Teraz chyba powinienem zająć się tym. - Wskazał na jasną koszulkę, która zabarwiła się wyraźnie na czerwono tuż nad lewym biodrem szatyna.

Lance przysiadł wykończony na kanapie, a Keith postawił przed nim na stoliku apteczkę.

- Heh, budzi wspomnienia - rzucił Latynos. - Tylko, że teraz ja jestem pokiereszowany... Ał... - syknął, chwytając się za bok.

- Coś ty sobie myślał? - zapytał Keith, przysiadając na drugim brzegu kanapy. - Rzuciłeś się na tamtego chłopaka tak nagle. Nawet nie zdążyłem mrugnąć. Po prostu naskoczyłeś na niego z furią z pięściami. Co w ciebie wstąpiło?

- Furia? - Lance uniósł brwi.

Keith jęknął z politowaniem.

- Pytam, dlaczego?

- A jak myślisz? - zaśmiał się bez cienia wesołości. - Te pieprzone dupki prawie cię wtedy zabiły. Pobili cię i zostawili na zimnie na pewną śmierć. Chociaż nie wiem, jakim cudem im się to udało. To co dzisiaj widziałem... Stary, gdzie się nauczyłeś tak walczyć?

- Shiro mnie nauczył - odparł z lekkim uśmiechem Keith. - Musiałem umieć sobie radzić. Wtedy, w parku, byłem strasznie osłabiony. Ledwo się ruszałem.

- Nie będę tego kwestionował - oznajmił Lance. - Boże, naraziłem ci się tyle razy. Nie wiedziałem, że mieszkam z ninją! - Lance zaczął się głośno śmiać, ale zaraz potem szybko się skrzywił. - Ał... - Chwycił się za bok.

- Dobra, trzeba to opatrzyć - stwierdził czarnowłosy, otwierając apteczkę. - Ściągaj koszulkę.

- Tak bez gry wstępnej? - Usta Lance'a wykrzywił lekki uśmiech.

Keith zacisnął pięści, starając się nad sobą panować.

- Dobra, spokojnie - uspokoił go szatyn. - Żartowałem.

Po tych słowach spróbował zdjąć koszulkę, ale wychodziło mu to wyjątkowo marnie. Krzywił się z bólu przy każdym ruchu. W końcu udało mu się ją zdjąć, a wtedy Keith wciągnął z sykiem powietrze. Rana wyglądała naprawdę nieciekawie. Wzdłuż lewego biodra rozciągało się długie, krwawiące rozcięcie. Skóra dookoła była mocno opuchnięta.

- Jak on ci to zrobił? - dziwił się Keith.

- Gdy mnie uderzył, poczułem coś metalowego - oznajmił Lance, spoglądając na ranę z bladą twarzą, ściągniętą bólem. - Nie jestem pewien, ale chyba nosił jakieś pierścionki, więc gdy zadał mi cios, rozorał mi nimi skórę.

- Trzeba to najpierw zdezynfekować, mam nadzieję, że obejdzie się bez szpitala - westchnął Keith, sięgając po wodę utlenioną.

- Spokojnie, nie jest tak.. Kurwa! - wrzasnął nagle Lance, gdy Keith bez ostrzeżenia polał całą ranę płynem. - Może delikatniej?!

- Przecież powtarzałeś, że nie jest źle? - prychnął czarnowłosy, jednak od tego momentu starał się być delikatniejszy.

Opatrywanie rany i naklejenie opatrunku zajęło im dobre kilkanaście minut. Po wszystkim oboje opadli wykończeni na oparcie kanapy; Lance przez ranę i ból, a Keith przez wysłuchiwanie wrzasków Latynosa.

- I widzisz, tak to jest, jak się bywa narwanym - rzucił Keith. - Wiem coś o tym.

- Może i faktycznie oberwałem, ale to było niezależne ode mnie.

Lance odpoczywał teraz w rogu kanapy, trzymając się jedną ręką za opatrunek. Siedział w samych dżinsach, z białą jak ściana twarzą, a jego krótkie brązowe włosy były całkowicie potargane. A mimo to, z wyraźnym kłuciem w sercu, Keith musiał przyznać, że szatyn i tak wyglądał wspaniale.

- Wiem, że zrobiłeś to przez wzgląd na mnie - zaczął czarnowłosy - ale czy naprawdę było warto? Nie sądzę.

Lance odwrócił się w jego stronę i chociaż wydawał się wykończony, jego błękitne oczy wciąż jaśniały. Kiwnął głową i rozciągnął usta w swoim zwyczajowym, szerokim uśmiechu.

- Oczywiście, że było warto.

Keith poczuł jak w środku jego serca rozlewa się nagłe uczucie ciepła. Nienawidził siebie za swoją inność, ale nie mógł jej już dłużej ignorować. Uwielbiał Lance'a za tyle rzeczy. Owszem, często był irytujący i doprowadzał go do szału, ale jednocześnie nie potrafił się go pozbyć ze swoich myśli. Uwielbiał jego śmiech, jego sposób mówienia i poruszania się, fakt, że ciągle go wszędzie było pełno i że biła od niego ta wiecznie radosna i pozytywna energia. Uwielbiał, gdy mówił o swojej rodzinie i ciepło, które emanowało wtedy z jego oczu. Że mimo swoich fochów i wybryków, był bardzo dobrą i opiekuńczą osobą.

- W porządku, powinienem chyba pójść i zmyć z siebie resztki krwi - mruknął Lance, podnosząc się z jękiem z kanapy.

Keith patrzył za nim, jak odchodził chwiejnie w stronę łazienki. Na jego szczupłą, wysoką sylwetkę i skórę w kolorze mlecznej kawy. Kiedy to się w ogóle zaczęło? Kiedy pierwszy raz uzmysłowił sobie, jak bardzo wyczekuje powrotu Lance'a ze szkoły, jak chorobliwie cieszy go sama jego obecność.

Keith przygarbił się na kanapie i schował twarz w dłoniach, uświadamiając sobie, w co się wpakował.

Nie chodziło już tylko o to, że Lance wydawał mu się w jakiś sposób dziwnie pociągający i atrakcyjny.

Nie.

Keith się w nim najzwyczajniej w świecie zakochał.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top