Rozdział XV
Lance zerwał się do pozycji siedzącej, próbując zlokalizować źródło krzyku. Jego skonsternowany i przerażony umysł automatycznie zaczął mu podsuwać sceny z obejrzanego horroru, ale wtedy krzyk rozległ się ponownie; krótki i głośny.
Lance zerknął na bok, widząc, że Keith kuli się na pościeli, mocno zaciskając ręce na kołdrze. Jego bladą twarz pokrywały kropelki potu, powieki mocno mu drżały. To on krzyczał.
- Puszczaj... - szepnął niewyraźnie, zaciskając pięści jeszcze mocniej.
Lance zapalił lampkę nocną i nachylił się nad przyjacielem zaniepokojony, delikatnie dotykając jego ramienia. Wyglądało na to, że śnił mu się naprawdę paskudny koszmar.
- Puszczaj - powtórzył czarnowłosy.
- Hej, Keith... - Lance potrząsnął nim lekko. - Obudź się.
- Zostaw mnie!
Chłopak otworzył nagle oczy i gwałtownie się podniósł, niemal uderzając swoją głową w twarz Lance'a. Szatyn cofnął się w porę, wyciągając przed siebie ręce.
- Spokojnie, stary, coś ci się śniło - powiedział, patrząc jak jego przyjaciel ciężko oddycha. Jego źrenice były wyraźnie rozszerzone i lustrowały chaotycznie pokój, jakby chłopak nie wiedział gdzie dokładnie się znajduje. - Coś paskudnego.
Keith odetchnął głęboko i oparłszy się o poduszki, przesłonił twarz dłonią. Jego oddech stawał się powoli spokojniejszy, ale ciało czarnowłosego wciąż drżało.
Lance przypomniał sobie wczorajszą noc, kiedy Keith także obudził go krzykiem. Wyglądał wtedy na tak samo przerażonego i zdezorientowanego, ale rzucił tylko, że to był zwykły koszmar, którego nawet już nie pamiętał. Teraz Latynos zaczął podejrzewać, że było to kłamstwo.
- Wszystko dobrze - zapewnił go cicho Keith.
- Nie wyglądasz, jakby wszystko było dobrze - zaoponował Lance.
- To przez ten twój horror - oznajmił chłopak. - We śnie wydawał się dużo bardzie realistyczny.
Szatyn przyglądał się przyjacielowi przez krótką chwilę, po czym usiadł na łóżku po turecku i rzucił krótkie:
- Kłamiesz.
Keith spojrzał na niego z wyrzutem.
- Nie kłamię - mruknął.
- Właśnie, że tak. Wczoraj także obudziłeś się z krzykiem, tak samo roztrzęsiony i przerażony. O czym mi nie mówisz?
Keith przeczesał palcami roztrzepane, czarne włosy i utkwił wzrok w pustej przestrzeni. Milczał przez długą chwilę, najprawdopodobniej rozważając, czy powiedzieć Lance'owi prawdę, aż w końcu rzucił cicho:
- Śnił mi się mój ostatni dom zastępczy. I David.
- Wczoraj też? - dopytał łagodnie Lance.
Chłopak pokiwał głową, a chwilę później zaczęły się z niego wylewać kolejne słowa.
- Wróciłem tam. Nie wiem jak, ale jakimś cudem z powrotem się tam znalazłem... Wszystko było tak paskudne, jak zapamiętałem. Odór tytoniu i alkoholu, śmieci na podłodze, jakaś dziwka na kanapie. I ten cholerny, spasiony pijak - warknął Keith, zaciskając pięść na włosach. - Chwycił mnie i zaczął wrzeszczeć, że sam do niego wróciłem, że będzie mnie teraz za to codziennie karać. Chciałem się uwolnić, uderzyć go, ale nie miałem siły...
Lance przyglądał się przyjacielowi z bólem w sercu. Nie wydawało mu się, aby widział go wcześniej tak bardzo roztrzęsionego. Keith już wcześniej opowiadał o Davidzie i jego nienawiści do tego człowieka, ale był wtedy całkowicie opanowany. Jedynie jego zimne jak lód oczy wyrażały całą pogardę i nienawiść. A teraz... Teraz siedział przed Lancem, kuląc się przerażony. Jego ciało wciąż lekko drżało, ręce zaciskały się mocno na włosach, oczy wodziły w te i z powrotem po pokoju, jakby chłopak chciał się upewnić, że na pewno jest w ich mieszkaniu.
- Nie mogę tam wrócić, po prostu nie mogę - powtarzał cicho jak mantrę.
- I nie wrócisz - zapewnił go szybko Lance.
Nie wiedział, jak pomóc Keithowi oprócz zapewnienia go, że wszystko jest już dobrze, że uwolnił się od tamtego miejsca na zawsze i teraz jego dom jest tutaj.
- Uciekłem, przecież uciekłem - szeptał chłopak.
Zanim Lance dobrze pomyślał, co robi, przysunął się do Keitha i objął go delikatnie ramionami. Ten całkowicie zesztywniał, ale ostatecznie nie odsunął od siebie szatyna.
- To był tylko koszmar, Keith - powiedział Lance, przytulając go mocniej. - Jesteś teraz w naszym mieszkaniu, daleko od tego cholernego Davida i nie ma na tym świecie siły, która by sprawiła, że na powrót z nim zamieszkasz. Uwolniłeś się od niego na dobre, jasne?
Czarnowłosy rozluźnił się nieco i machinalnie pokiwał głową. Wydawał się teraz taki kruchy i bezbronny jak dziecko, zupełnie inny niż zazwyczaj. Keith był zawsze w oczach Lance'a niesamowicie silny i niezależny, niczym kot, który chodzi własnymi ścieżkami i nie potrzebuje do otuchy nikogo, ani niczego. Ale Keith był tylko człowiekiem, który, jak każdy inny, miał prawo do chwili słabości, która czasami nadchodziła niespodziewanie niczym burza. Potrzebował drugiej osoby, na której mógłby się oprzeć.
- Jesteś tu i teraz ze mną i nigdzie się stąd nie ruszasz, podoba ci się to, czy nie - zaśmiał się cicho Lance.
Poczuł jak Keith lekko drży, tym razem ze śmiechu, a po chwili wzmacnia uścisk wokół Lance'a, praktycznie się w niego wtulając. Tak, to musiała być zdecydowanie niesamowicie silna chwila słabości, skoro chłopak przytulał go z własnej woli. Lance poczuł nagłą chęć, aby pogładzić Keitha po włosach, ale powstrzymał się w ostatniej chwili, opuszczając dłoń. Istniały pewne granice. Chłopacy nie pocieszali się w ten sposób. Jednak Lance'owi w ogóle nie przeszkadzała obecna sytuacja. Nie przeszkadzało mu ciało Keitha wtulone w jego własne, przeciwnie, czerpał przyjemność z jego ciepła i zapachu.
Teraz liczyło się tylko to, aby Keith poczuł się na powrót bezpiecznie.
***
Dźwięk budzika był dużo bardziej drażniący niż zazwyczaj. Nie otwierając nawet oczu, Lance wyciągnął rękę, by go wyłączyć, co udało mu się dopiero za trzecim razem. Następnie wrócił do poprzedniej pozycji, naciągając kołdrę pod brodę. Było mu tak ciepło i dobrze...
- Jeszcze pięć minut... - mruknął do siebie.
- Mhm... - usłyszał cichą odpowiedź.
Uchylił powoli powieki, by zobaczyć, że Keith śpi tuż obok niego, opleciony w pasie przez lewe ramię Lance'a. Latynos wpatrywał się w ten widok skonsternowany, przez chwilę patrząc na własną rękę, obejmującą delikatnie czarnowłosego, by po chwili przenieść wzrok na jego śpiącą twarz.
Lance po raz kolejny pomyślał, że to nie sprawiedliwe. Dlaczego Bóg obdarował Keitha tak delikatną urodą? Ciemne, długie rzęsy, wyraźnie zarysowane kości policzkowe, idealnie wycięte usta, które chłopak trzymał teraz lekko rozchylone.
Latynos obudził się już na dobre, a na jego twarzy wykwitł złośliwy uśmieszek. Pochylił się nad Keithem i szepnął mu do ucha:
- Czas wstawać, księżniczko.
Keith poprawił się na posłaniu, przysuwając się jeszcze bardziej do Lance'a.
- Jeszcze chwilę - odparł półsennie.
Lance w końcu nie wytrzymał i prychnął głośno ze śmiechu, chociaż sam nie był do końca pewien, dlaczego ta sytuacja go tak bawi. A najlepsze było jeszcze przed nim.
Keith otworzył bowiem oczy i widząc tuż przed nimi twarz szatyna, zerwał się gwałtownie do tyłu, ciągnąc za sobą kołdrę. Próbował wstać, ale wtedy jego noga zaplątała się w pościel i chłopak jak długi wypadł przez ramę łóżka, lądując z hukiem na plecach na podłodze.
Lance wychylił się na skraju łóżka i zerknął na Keitha, a widząc jego zupełnie zdezorientowaną twarz, wybuchnął jeszcze głośniejszym śmiechem.
- Zabiję cię, Lance - jęknął Keith, podnosząc się z ziemi, ale ostatecznie też zaczął się śmiać.
Lance doszedł do wniosku, że to nie pierwszy raz, kiedy obydwoje rechotali jak ostatni idioci, nie wiadomo z czego, w sytuacjach, które dla innych osób nie wydawałyby się raczej zabawne. Tak to już chyba z nimi było. Lance'owi wystarczyła sama obecność Keitha, aby mieć od rana dobry humor.
***
Jedząc śniadanie, Keith wiedział, że prędzej czy później, będzie musiał zacząć temat męczącego go ostatnio koszmaru. Lance siedział po drugiej stronie stołu i spoglądał na niego wyczekująco z nad miski płatków.
- Co mam ci powiedzieć? - westchnął w końcu Keith.
Nie chciał brzmieć zrzędliwie. W gruncie rzeczy był bardzo wdzięczny Lance'owi za słowa pocieszenia, kiedy w nocy dostał nagłego ataku paniki. Był mu wdzięczny, że zapewnił go, że jest tu bezpieczny, że go wtedy przytulił...
- Sam nie wiem - przyznał Latynos. - Ten koszmar męczy cię już drugą noc z rzędu. Myślisz, że dzisiaj będzie znowu to samo?
- Nie wiem. - Keith wzruszył tylko ramionami. - Ale i tak z tym przecież nic nie zrobię.
Lance zastanawiał się przez jakiś czas, kiedy jego oczy rozbłysły.
- Wiem! - powiedział, wskazując na Keitha łyżką i rozchlapując przy okazji mleko po całym stole. - Musisz zrobić to samo co ja, kiedy byłem młodszy i śniły mi się koszmary!
- Rozpłakać się i spać razem z mamą? - Usta czarnowłosego rozciągnęły się w złośliwym uśmieszku.
- O proszę, jednak nie byłeś taki zaspany, skoro słyszałeś, jak o tym mówiłem - burknął Lance. - Tak czy inaczej. Gdy byłem młodszy, moi sąsiedzi mieli ogromnego psa, który zawsze na wszystkich warczał. Piekielnie się go bałem, na tyle, że po wyjściu z domu wolałem skręcać w inną stronę i iść do szkoły dłuższą drogą, aby tylko nie przechodzić obok jego budy. Ciągle śnił mi się wtedy koszmar, że pies wybiega z niej, łańcuch się urywa i to wielkie bydle rzuca się na mnie z zębiskami!
- Okej... - Keith westchnął zniecierpliwiony. - I co w związku z tym? Co zrobiłeś?
- Zmierzyłem się z koszmarem - odparł chłopak. - Cóż, nie z własnej woli, bo w gruncie rzeczy zawlókł mnie tam brat. Wziął mnie pod ramie i poszedł ze mną nieopodal budy tej bestii.
- I...?
- Pies wyskoczył z niej od razu, gdy ledwo się zbliżyliśmy i rzucił się w naszą stronę - oznajmił Lance. - Ale łańcuch go zatrzymał. I chociaż to banalne, od tamtego czasu naprawdę nie miałem już ani razu tego koszmaru.
- Więc co proponujesz?
- Musisz wrócić do domu Davida- rzucił Lance.
Keith wpatrywał się w niego przez kilka długich sekund, czekając aż chłopak powie, że żartował, ale szatyn wciąż lustrował go wzrokiem z całkowitą powagą.
- Żartujesz? - warknął Keith, opadając na oparcie krzesła i krzyżując ręce. - Nie wrócę tam - oznajmił donośnie. - Nigdy.
- Nie chcę, żebyś wchodził do środka! - powiedział Lance. - Po prostu przejdź się w pobliżu domu, uświadom sobie, że nawet będąc tak blisko, nie ma siły, która cię tam zatrzyma.
Keith rzeczywiście obawiał się czegoś takiego. Że jeśli znalazłby się wystarczająco blisko tamtego miejsca, na powrót zostałby w nim uwięziony. Że jeśli wróci w tamte dzielnice, wszystkie te ostatnie tygodnie okażą się jedynie snem, złudnym marzeniem, które wyśnił marznąc na dworze. Ale nie może się przecież tego bać do końca życia...
- Sam nie wiem - westchnął chłopak.
- Spokojnie, dodam ci otuchy, bo oczywiście pójdę z tobą - oznajmił Latynos. - Może dzisiaj po szkole?
- Nie - odparł natychmiast Keith. - To za szybko. Słuchaj, pójdźmy na kompromis. Jeśli dzisiaj znowu będzie mnie męczył ten koszmar, pójdę tam jutro.
- Pójdziemy - poprawił go Lance.
- Pójdziemy tam jutro - westchnął czarnowłosy. - Ale nie dzisiaj...
Lance kiwnął wyrozumiale głową.
- Zgoda.
***
Podczas przerwy w pracy Keith nie mógł się skupić na odpoczynku. Myślał jedynie o tym, aby dzisiejsza noc nie przyniosła mu kolejnego koszmaru. Naprawdę nie widziała mu się jutrzejsza wycieczka.
Siedział teraz na zapleczu, na chyboczącym się krześle i skubiąc kanapkę, bazgrał w notesie. Zaczął go ostatnio zabierać ze sobą do pracy, bo w czasie przerwy i tak nie miał nic lepszego do roboty. Aby zabijać jakoś czas, zajął się rysowaniem postaci z opowiadania Lance'a. Kończył akurat szkic niebieskiego Paladyna, kiedy do pomieszczenia weszła Judy.
- Przepraszam, że proszę cię o to w czasie przerwy - zaczęła staruszka - ale zrobiła się mała kolejka i zabrakło czerwonych róż. Mógłbyś donieść z dwadzieścia sztuk?
- Tak, oczywiście- odparł, podnosząc się z miejsca.
Już miał ruszyć do wazonów na drugim końcu zaplecza, kiedy usłyszał głos właścicielki.
- Ty to narysowałeś?
Kobieta z wyraźnym uśmiechem i zachwytem wpatrywała się w jego notes, leżący na stoliku. Czarnowłosy niemrawo kiwnął głową.
- Taki uroczy z ciebie młodzieniec, wiedziałam, że jest w tobie coś niezwykłego - mruknęła kobieta. - Masz prawdziwy talent i... och! - Jej oczy nagle rozbłysły. Wyjrzała z zaplecza, krzyknęła uprzejmie do klientów, aby poczekali jeszcze chwilkę, po czym podeszła do Keitha i pochwyciła go delikatnie za dłonie. - Mogłabym cię o coś prosić?
- Tak, chyba tak. - Keith uśmiechnął się nieco skonsternowany. - O co chodzi?
- Jutro pod koniec dnia do kwiaciarni przyjdzie na chwilę moja córka. Ma teraz urlop, więc zabiera mnie jutro do mojej ulubionej cukierni na ciasto. Mają tam przepyszną tarte jabłkową - mówiła, odbiegając myślami gdzieś daleko. - Och, jak ja dawno nie widziałam mojej córci. Nie pamiętam, kiedy ostatnio spędzałyśmy razem czas...
Keith uśmiechnął się grzecznie.
- I...? - wtrącił.
- No tak. - Kobieta uśmiechnęła się pogodnie. - Widzisz, ona uczy w szkole plastycznej, od małego kochała sztukę. Zawsze, gdy odwiedza moją kwiaciarnie, narzeka, że nie mam tutaj ani jednego obrazu. Nie daje się przekonać, że to tylko sklep, a nie mieszkanie i że już jest tu kolorowo od tylu kwiatów. Ale gdyby jutro przyszła i zobaczyła chociaż mały obrazek wiszący na ścianie, na pewno byłaby taka szczęśliwa. Żebyś ty widział, jak się uśmiecha, gdy zobaczy jakiś piękny obraz...
- Więc chce pani, żebym namalował jakiś obraz...? - dopytał niepewnie Keith. - Dobrze rozumiem?
- Dokładnie. - Kobieta uśmiechnęła się szerzej. - Wiem, że proszę o dużo i zrozumiem, jeśli nie będziesz miał czasu, ale jeśli chciałbyś zrobić starszej kobiecie przyjemność i upiększyć to miejsce, byłabym naprawdę wdzięczna.
Keith nigdy jeszcze nie otrzymał propozycji, aby narysować coś dla kogoś. Rysował wiele rzeczy, zwykle to co przychodziło mu do głowy, ale nigdy nie wykonywał pracy na zamówienie.
- Czas nie jest problemem - odparł, dochodząc do wniosku, że i tak nie ma większych obowiązków po pracy, oprócz siedzenia z Lancem i wysłuchiwania jego złotych myśli. - Ale nigdy nie rysowałem dla kogoś. Nie wiem, czy by się pani spodobało. I co miałbym w ogóle narysować?
- Och, na pewno mi się spodoba - zaświergotała staruszka. - Może jakiś drewniany domek na wzgórzu? Coś spokojnego i związanego z naturą.
Mimo kilku wątpliwości, Keith ostatecznie pokiwał głową.
- Dobrze, postaram się coś narysować - powiedział.
- Świetnie!
Nagle obydwoje usłyszeli tuzin zniecierpliwionych głosów, dochodzących z kwiaciarni.
- Klienci! - rzuciła nagle gorączkowo Judy, wychodząc pędem z zaplecza.
Ta staruszka naprawdę żyła w swoim własnym świecie.
***
Lance siedział w stołówce nad zjedzonym już posiłkiem i kończył omawiać z Pidge obejrzany wczoraj horror, kiedy dołączyła do nich Allura. Miała na sobie ładny, błękitny top i białe dżinsy. Długie włosy zaplotła w luźny warkocz.
- O czym tam gadacie? - zapytała, dosiadając się obok.
- O „Echu" - odparła pogodnie Pidge, a widząc zdezorientowaną twarz przyjaciółki, dodała: - To taki horror.
Allura tylko wzdrygnęła się lekko.
- Może póki tu jestem, zmienimy temat? - uśmiechnęła się błagalnie.
Dziękuję, wspaniała wybawicielko, rzucił do siebie w myślach Lance.
- Specjalnie przyszłaś do nas tak późno? - zaśmiała się Pidge. - Wiedziałaś, że będziemy mówić o horrorze?
- O dziwo, to był tylko miły przypadek - oznajmiła Allura. - Musiałam porozmawiać o pracy domowej z geografii z dziewczynami z mojej grupy. Wiem, że zaraz koniec przerwy, ale chciałam się tylko dowiedzieć, jak było na randce z Nymą? - zwróciła się do Lance'a.
- O nie... - jęknęła Pidge.
- Idealnie - westchnął chłopak. Czuł, że nawiązał z Nymą nić porozumienia, nić, która poprowadzi go prosto do jego wymarzonego związku. Chciał dzisiaj pogadać z dziewczyną w szkole, ale jeszcze jej nie widział. Może powinien wysłać sms'a? - Ale te kilka chwil nie wystarczy, aby wszystko dokładnie opisać.
- I całe szczęście! - oznajmiła Pidge, podnosząc się z miejsca.
W tym samym momencie, niczym na zawołanie, rozległ się dzwonek. W stołówce zrobiło się małe zamieszanie, wszyscy zaczęli odchodzić od stolików i zbierać się na następne lekcje.
- No nic - mruknęła Allura, także wstając i poprawiając torbę na ramieniu. - Opowiesz mi następnym razem.
Cała trójka miała już się rozejść, ale Lance w ostatniej chwili dogonił jeszcze Pidge i chwycił dziewczynę za ramię.
- Zapomniałbym spytać - rzucił. - Mógłbym cię prosić o małą przysługę?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top