Rozdział XII
Gdy Keith obudził się następnego dnia, nie wiedział gdzie jest, co się dzieje, ani który był rok. Czuł jedynie pulsujący ból głowy, od którego szybko zaczęło go mdlić. Dopiero po chwili, gdy dźwignął się już z kanapy, uświadomił sobie, że był w mieszkaniu Lance'a... Nie, chwila, w ich mieszkaniu, które wspólnie wynajmowali. Wciąż zdarzało mu się o tym zapominać.
Na zegarku dochodziło południe. Keith słyszał, niczym z oddali, niewyraźny dźwięk prysznica. Jakieś dziesięć minut później z łazienki wyszedł Lance, w samych dżinsach i z ręcznikiem owiniętym wokół szyi.
- Och, myślałem, że się już dzisiaj nie obudzisz – rzucił Latynos, uśmiechając się odrobinę złośliwie w stronę Keitha.
- Co się stało? – zapytał czarnowłosy. – Strasznie boli mnie głowa...
- Nie dziwię się. – Szatyn ruszył w stronę kuchni, po czym sięgnął po szklankę i nalał do niej wody. – Wczoraj trochę przesadziłeś.
Lance przeszedł przez salon, aby wręczyć chłopakowi szklankę, po czym usiadł obok niego na kanapie.
- Dzięki – mruknął słabo Keith, by następnie wypić całą wodę duszkiem.
- Ile pamiętasz? – zapytał Lance.
- Sam nie wiem... - Keith ściągnął brwi, starając się przywołać w myślach wczorajszy wieczór. – Gadaliśmy, piliśmy, a później... zasnąłem?
- O nie, zdecydowanie nie zasnąłeś – prychnął Lance. – Wierz lub nie, ale tańczyłeś i śpiewałeś.
Z ust Keitha wyrwał się głuchy jęk.
- Co takiego?
- Tańczyłeś i śpiewałeś – powtórzył Lance. – Mógłbym wręcz powiedzieć, że świetnie się bawiłeś, chociaż do wczoraj nie sądziłem, że to u ciebie możliwe.
Keith schował głowę w ramionach, wzdychając ciężko. Kompletnie nic nie pamiętał, ale zwyczajnie czuł, że Lance mówił prawdę. Śpiewał i tańczył? On? Boże, to było takie upokarzające...
- Szkoda, że tego nie nagrałem – zaśmiał się Lance, wstając z miejsca. – Zrobię ci coś do jedzenia.
- Poradzę sobie – mruknął Keith, ale gdy tylko spróbował się podnieść, zaraz zrobiło mu się niedobrze.
- Po prostu siedź, okej? – powiedział Lance, wciąż chichrając się pod nosem.
Keith został więc na kanapie, po raz kolejny wzdychając cierpiętniczo. Mętnym wzrokiem obserwował Lance'a poruszającego się po kuchni. Wciąż nie miał na sobie koszulki i czarnowłosy musiał niechętnie przyznać, że trochę go to rozpraszało.
Lance był zdecydowanie dobrze zbudowany. Nie miał może ciała atlety, ale mięśnie wyraźnie odznaczały się na jego kawowej skórze za każdym razem, gdy wykonywał jakiś ruch. Keith przyglądał mu się bezwstydnie przez dłuższą chwilę, ale gdy jego wzrok zjechał w okolice bioder, odwrócił głowę.
- Posłuchaj... - zaczął Keith. – Nie zrobiłem wczoraj... czegoś głupiego?
- To znaczy? – Latynos odwrócił się w jego stronę. – Zdefiniuj „głupiego".
- Coś po za śpiewaniem i tańczeniem? – mruknął Keith.
Lance ściągnął brwi w geście niezrozumienia.
- Po pierwsze, śpiewanie i tańczenie nie jest głupie, robię to cały czas – rzucił. – A po drugie... nie, nie wydaję mi się, abyś zrobił coś głupiego. Zapamiętałbym to – oznajmił, wracając do przyrządzania posiłku.
Keith osunął się na oparcie kanapy, czując minimalną ulgę. Nigdy wcześniej nie zdarzało mu się być specjalnie pijanym, a już na pewno nie przy innych. Nie wiedział więc, do czego mógłby się posunąć.
Martwił się tym, ponieważ był świadomy, że posiadał pewien... defekt. Nigdy nie podobała mu się żadna dziewczyna. Nie raz słuchał jak inni chłopacy z jego klasy zachwycali się nad urodą swoich koleżanek, a on zwyczajnie tego nie rozumiał. Nie potrafił dostrzec tego, co dostrzegali pozostali. Mógł śmiało stwierdzić, że jakaś dziewczyna była ładna, że miała piękne oczy lub wspaniały uśmiech. Nigdy jednak nie pomyślał o żadnej przez pryzmat romantycznych uczuć. Nie czuł do żadnej pociągu czy pożądania. Przez bardzo długi czas myślał, że na jego drodze zwyczajnie nie pojawiła się jeszcze „ta jedyna". Że kiedyś spotka dziewczynę, która na dobre zawróci mu w głowie.
A później zakochał się w swoim przyjacielu.
No, może nie zupełnie. Zakochać się było za mocnym stwierdzeniem, bardziej pasowało tu zauroczenie, ponieważ po jakimś czasie zwyczajnie mu przeszło. Jednak nie mógł zaprzeczać, że to nie miało miejsca. Bardzo dobrze pamiętał, gdy któregoś dnia uświadomił sobie, że jedyną osobą, z którą mógłby się w danej chwili związać, byłby Shiro. Ta myśl uderzyła go tak nagle i niespodziewanie, że przez cały dzień chodził skołowany. Na początku pomyślał, że zwyczajnie to sobie wyolbrzymia, bo Shiro jest jedyną osobą z którą się trzyma, jedynym, który okazał mu dobroć i troskę. Uznał, że związek z innym chłopakiem z pewnością by go obrzydził. Zaczął się zastanawiać nad bliższym kontaktem, całowaniem, po czym z przerażeniem stwierdził, że nie obrzydza go to w najmniejszym stopniu.
Doskonale pamiętał, że przepłakał cały wieczór, gdy już to sobie uświadomił. Nie wierzył, że można tak wiele przegrać w życiu. Jego matka odeszła, ojciec zginął i był zmuszony mieszkać z człowiekiem, którego z całego serca nienawidził. A jakby tego było mało, istniała spora możliwość, że na dodatek był gejem. Ta myśl odrzucała go tak bardzo, że przez cały tydzień siedział w domu, nienawidząc samego siebie.
Na szczęście później wszystko się jakoś ułożyło. Jego uczucia do Shiro wygasły z biegiem czasu i znowu postrzegał go jak zwykłego przyjaciela. Nigdy oczywiście nie wspomniał mu o tym małym odstępstwie od normy. Shiro interesowały dziewczyny i fakt, że ta relacja nie mogłaby rozwinąć się w taki sposób, zdecydowanie pomógł Keithowi. Od tamtego czasu czarnowłosemu nie spodobał się już żaden inny chłopak.
Do momentu gdy zamieszkał z Lancem.
Wcześniej nigdy specjalnie nie zwracał na niego uwagi, chyba, że akurat irytował się przez jego głośne zachowanie. Ale gdy poznał chłopaka już lepiej, dostrzegł w nim podobające mu się drobnostki, takie jak wyraziście niebieskie oczy czy charakterystyczny, ładny uśmiech. Nie znaczyło to jednak, że Lance podobał mu się w taki sposób i Keith nie chciał nawet brać takiej możliwości pod uwagę. Nie teraz, kiedy zaczynał powoli myśleć, że może jednak jest normalny. W dodatku to mogłoby zniszczyć ich dobrą i wciąż budującą się relację.
Lance jednak w żaden sposób nie ułatwiał czarnowłosemu zadania. Miał wyjątkowo specyficzny charakter i robił rzeczy, których inni chłopacy prawdopodobnie by się wstydzili. Nie przeszkadzała mu przesadnia bliskość czy śpiewanie w bokserkach do popowych hitów Katy Perry. Miał również specyficznie poczucie humoru, które, jeśli ktoś Latynosa wystarczająco nie znał, można było opacznie zrozumieć. Wtedy po oddaniu sąsiadce kota, zażartował, że może byłby i zainteresowany jej bratem, gdyby był wystarczająco przystojny. Keith czuł się wtedy mocno skonsternowany, a przez jego głowę przemknęło nawet szybkie „Czyżby Lance był...?".
Jednak Lance zwyczajnie mało czego się wstydził i lawirował pomiędzy uczuciami i takimi zagrywkami bez najmniejszych trudności. Sam twierdził, że miał duszę romantyka i często flirtował, czy to na poważnie, czy w formie żartów.
Tak, był zdecydowanym przeciwieństwem Keitha.
***
Mimo wolnego, Lance musiał wstać w piątek wcześnie, aby, tak jak obiecał, iść pomóc w kwiaciarni. Wiedział już, gdzie zabierze Nyme na randkę i dodatkowe pieniądze z pewnością mu się przydadzą. Pisał z dziewczyną całkiem sporo smsów, a ta wyżaliła się w nich, że ostatecznie podczas rodzinnej wycieczki nie odwiedzili Włoch, a uwielbia tamtejszą kuchnię. Lance zarezerwował więc stolik w jednej z najlepszych włoskich restauracji w mieście, mając nadzieję, że Nymie się to spodoba. Załatwił też samochód od brata Pidge (oczywiście nie za darmo) aby móc nim jechać po dziewczynę. Nie była to co prawda limuzyna, ale musiało wystarczyć.
O dziewiątej rano, wraz z Keithem, stawił się w kwiaciarni, aby chwilę później dostać już dokładny plan zadań do wykonania. Keith oprócz robienia bukietów, musiał też pracować tak jak zwykle i obsługiwać ludzi za kasą, podczas gdy Lance został ulokowany na zapleczu, gdzie miał wykonywać zamówienia. Właścicielka pokazała mu co i jak, dając mu oczywiście łatwiejsze zadania i sama zajęła się trudniejszymi bukietami. Lance na początku wyjątkowo sobie nie radził, łodygi łamały mu się w dłoniach, a splecione kwiaty wyglądały niechlujnie. Po pierwszych dwóch godzinach zaczął już jednak nabierać wprawy.
Siedząc na zapleczu, ukradkiem obserwował Keitha. Chłopak nosił rośliny w doniczkach, podlewał je i przesadzał oraz co jakiś czas obsługiwał klientów. Latynos wspomniał wieczór z przed dwóch dni, kiedy to zrobił Keithowi jednego drinka za dużo, co poskutkowało tym, że czarnowłosy zupełnie zapomniał o przestrzeni osobistej. Co innego gdy to Lance ją naruszał, robił to w końcu codziennie. Ale do Keitha było to zdecydowanie niepodobne. Lance doskonale też pamiętał niepokojące myśli, które kłębiły mu się wtedy w głowie, ale uznał, że to musiała być wina alkoholu, ponieważ o poranku wszystko wróciło do normy, tym bardziej, że czarnowłosy niczego nie pamiętał. Latynos postanowił więc także już o tym nie myśleć.
Gdy Lance skończył robić kolejny bukiet, kwiaciarka powiedziała, żeby zrobił sobie chwilę przerwy i dał odpocząć dłoniom. Chłopak się zgodził, jednak gdy kobieta tylko wyszła z zaplecza, zabrał się do wiązania kwiatów, które zostały z wcześniejszego zamówienia lub zwyczajnie nie nadawały się do bukietu. Lance był w trakcie pracy, gdy do pomieszczenia wszedł Keith.
- Chyba ci zbytnio nie idzie, co? – zaśmiał się.
- Nie bądź taki cwany, ty miałeś już tydzień, aby zdążyć się tego nauczyć – odparł Lance, by sekundę później złamać kolejną gałązkę. – Cholera, czemu to jest takie trudne?!
- Bo wkładasz w to za dużo siły – westchnął Keith, po czym przysiadł obok chłopaka. Wziął w dłonie dwie gałązki. – Nie zginaj ich tak mocno, kiedy je ze sobą wiążesz. Są elastyczne, więc nie rozplączą się tak łatwo.
Czarnowłosy pokazał Lance'owi, jak wiąże razem dwa kwiaty i chociaż właścicielka demonstrowała mu to już wcześniej, Keith wydawał się robić to w jakiś mniej skomplikowany sposób. Szatyn wpatrywał się w jego dłonie, szczupłe, o długich palcach, podczas gdy tworzył się w nich wianek.
- Spróbuj go dokończyć – rzucił Keith. – To dobry sposób, aby poćwiczyć wiązanie łodyżek.
Lance przytaknął i kierując się radami przyjaciela, zabrał się do pracy. Kilkanaście minut później wianek był gotowy. Zrobiony z czerwonych i niebieskich kwiatów, prezentował się trochę koślawo, ale mimo wszystko nie najgorzej. Gdy Keith przyszedł sprawdzić, jak poszło Lance'owi, pokiwał głową z aprobatą.
- Nie jest źle – przyznał.
- Wyjątkowo szybko się uczę – rzucił z dumą Lance.
- No chyba, że chodzi o rysowanie... – mruknął Keith pod nosem.
- Słucham?! – żachnął się Latynos.
- Nic, nic.
Keith odwrócił się na pięcie i już miał wyjść z kantorka, kiedy Lance doskoczył do niego, zakładając wianek na jego głowę. Chłopak odwrócił się gwałtownie, dotykając odruchowo swoich włosów.
- Co..?
- Noś to do końca pracy, albo obrażę się za to rysowanie – oznajmił Lance.
- Ale... – Keith jeszcze raz dotknął wianka. – Skoro robisz z tego karę, muszę wyglądać naprawdę idiotycznie.
Lance przyjrzał się uważniej chłopakowi. Wcale nie wyglądał idiotycznie, wianek wyglądał zaskakująco dobrze na jego czarnych włosach, zwłaszcza gdy były spięte. Kwiaty dodawały koloru jego twarzy i wygładzały jej rysy.
- Wyglądasz przeuroczo – rzucił z uśmieszkiem Lance.
Był pewien, że Keith zdejmie zaraz wianek i zirytowany wyjdzie z pomieszczenia, ale on nie odezwał się ani słowem, a po jego twarzy niespodziewanie rozlał się rumieniec. Lance zamrugał dwa razy, zdecydowanie nie spodziewając się takiej reakcji. Pamiętał, gdy Keith zmieszał się całkowicie po otrzymaniu bokserek, ale w sumie była to rzecz, która zdecydowanie mogła zawstydzić. A to był tylko rzucony na szybko komentarz, chociaż Lance sam do końca nie wiedział, na ile był on prawdziwy.
Keith ostatecznie mruknął coś tylko pod nosem ze skwaszoną miną i wyszedł z zaplecza.
I chociaż wydawał się być później lekko naburmuszony, wianek pozostał na jego głowie do końca pracy.
***
Lance wrócił wraz z Keithem do domu kilka sekund przed tym, jak rozpętała się prawdziwa ulewa. Deszcz walił w okna z głuchym łoskotem, podczas gdy chodniki i jezdnie zaczynały pokrywać kałuże. Zrobiło się szaro, mgliście i nieprzyjemnie. A przynajmniej tak zapewne myślała większość osób.
Lance kochał deszcz i w żaden sposób nie działał on na niego przygnębiająco. Przeciwnie, miał on na niego wyraźnie kojący wpływ. W dodatku co było lepsze od siedzenia w ciepłym, suchym mieszkaniu, podczas gdy na dworze szalał prawdziwy tajfun. Nic tylko owinąć się jeszcze kocem i odpalić playstation.
Jednak Lance nie miał czasu na żadną z tych rzeczy. Do jego randki zostało mniej niż trzydzieści godzin, więc musiał poczynić ostatnie przygotowania. Sprawdził ponownie, jak dojechać do restauracji, ustawił przypominajkę, aby iść jutro jeszcze po róże, po czym zajął się wybieraniem ciuchów.
- Garnitur to chyba przesada – mruknął, grzebiąc w szafie. – Jak myślisz, Keith?
Czarnowłosy stał w przejściu w drzwiach od sypialni i łypał na Latynosa znużonym wzrokiem.
- Nie wiem – westchnął.
- Jesteś bardzo pomocny – burknął Lance. – To może granatowa koszula? Jest w sumie nowa – oznajmił chłopak, wyciągając ubranie z szafy. – Tak, to dobry pomysł.
- Naprawdę nie jestem właściwą osobą, aby doradzać ci w kwestii mody – rzucił przyjaciel.
- W sumie to racja, jak mógłbym oczekiwać dobrych rad od kogoś z mulletem na głowie – prychnął Lance.
Keith warknął tylko coś cicho pod nosem, po czym wrócił do pokoju.
Pół godziny później Lance miał już przyszykowany cały strój, więc uznał, że może w końcu odpocząć. Zbliżała się siódma i na dworze zrobiło się już ciemno, ale ciężkie krople wciąż uderzały w okna i bębniły na parapecie.
Lance ustał przy oknie, spoglądając na okolice. Szarość, szarość i jeszcze raz szarość. Ciekawe jaka pogoda będzie jutro, zastanawiał się. Kroczenie z Nymą pod jedną parasolką mogłoby być romantyczne. Gdy już by ją odwiózł do domu, odprowadziłby ją pod same drzwi, a później...
No właśnie, co później?
Powinien ją pocałować?
Lance zaczął rozwodzić się na tym, czy to dobry pomysł, gdy nagle uderzyła go pewna myśl.
Kiedy w ogóle ostatnio się całował?
To było może dwa, trzy lata temu? Spotykał się wtedy bardzo krótką z Evelyn, niską dziewczyną o kasztanowych włosach. To ona zakończyła ich znajomość, uznając, że jednak do siebie nie pasują. Tak, to chyba wtedy Lance całował się po raz ostatni. Zalecał się później jeszcze do kilku dziewczyn, ale z żadną nie doszło do niczego więcej.
I chociaż to było idiotyczne, Lance zaczął się raptownie stresować. Co jeśli Nyma będzie oczekiwać pocałunku, a Lance okaże się w tym koszmarny? Nie miał okazji ćwiczyć tego od dawna, a Nyma z pewnością nie należała do amatorek. Co jeśli go przez to odrzuci?
- Co jest? – odezwał się nagle Keith. – Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha.
Lance zerknął w odbicie w szybie, by zobaczyć jak czarnowłosy przygląda mu się z kanapy. Jeszcze chwilę temu czytał książkę, które teraz leżała zamknięta na stoliku.
- Myślisz, że Nyma będzie oczekiwała pocałunku? – wypalił chłopak.
Keith usiadł prosto, przybierając skonsternowany wyraz twarzy.
- Nie wiem, jak odpowiedzieć na to pytanie – przyznał czarnowłosy. – I dlaczego w ogóle pytasz o coś takiego?
- No bo co jeśli będzie tego oczekiwać? Ja... - Lance zawahał się na chwilę. Przedstawiał siebie jako nieposkromionego podbijacza kobiecych serc, podczas gdy to wyznanie mogło brzmieć tylko i wyłącznie żałośnie. Jednak to był Keith i szatyn czuł, że jemu akurat może powiedzieć. Najzwyczajniej w świecie mu ufał i czuł się przy nim na tyle swobodnie, aby się do tego przyznać. – Nie pamiętam nawet dobrze, kiedy się ostatnio całowałem, ani czy w ogóle to jeszcze potrafię.
Keith się nie roześmiał. Praktycznie nie pokazał po sobie żadnej reakcji. Podrapał się tylko machinalnie po włosach i westchnął:
- A czy to jest coś, co się zapomina? Czy z całowaniem nie jest przypadkiem tak jak z jazdą na rowerze?
- Skąd mam wiedzieć?! – Lance wyrzucił ręce w górę. – Nigdy nie słyszałem, aby ktoś tak mówił. I co mam niby teraz zrobić? Pierwsze wrażenie jest bardzo ważne, co jeśli będę w tym okropny i Nyma mnie przez to zdyskwalifikuje?
- Zdyskwalifikuje? – Keith uniósł jedną brew. – To jakieś zawody? Jeśli odrzuci cię, bo będziesz źle całował, to znaczy, że nie jest warta, aby z tobą być.
- Ugh, nic nie rozumiesz! – jęknął Lance, chociaż w rzeczywistości przez słowa Keitha zrobiło mu się naprawdę miło.
- Słuchaj, nie mam bladego pojęcia, co powinieneś zrobić – bąknął czarnowłosy. – Poćwicz sobie na poduszce, czy coś...
Lance czuł się w tym momencie niesamowicie bezradny. Wszystko miało być idealnie, ale oczywiście musiał pojawić się jakiś problem. Inny chłopak zapewne nie robiłby z tego czegoś wielkiego, ale Latynos naprawdę poważnie się tym przejmował. Należał zwyczajnie do osób, które w brawurowy sposób potrafiły wyolbrzymiać niewiele znaczące zmartwienia.
Naprawdę miał ćwiczyć na poduszce? To nie to samo!
Może powinien zadzwonić do Allury i...
- Mhm, na pewno – mruknął sam do siebie.
Dziewczyna w życiu nie pozwoliłaby mu siebie pocałować, a szczególnie teraz, gdy miała chłopaka.
Lance zastanawiał się nad innym rozwiązaniem, rozważając wszelkie możliwości, gdy nagle...
Cóż, Latynos był zdecydowanie znany ze swoich głupich i bezmyślnych pomysłów. Rzeczy intymne i krępujące, były dla niego często czymś trywialnym, nad czym bardziej się nie zastanawiał. I tak samo było w tym przypadku.
Keith odłożył książkę na półkę i wracał akurat w stronę kanapy, gdy Lance doskoczył do niego szybko.
- Keith, błagam, przećwicz to ze mną! – rzucił, chwytając go za ramiona.
- Hę? – Czarnowłosy spojrzał na niego zdezorientowany. – Co niby?
- Całowanie – wyjaśnił Lance, jak gdyby była to najbardziej naturalna rzecz na świecie.
Keith otworzył nagle szeroko oczy i natychmiast wyrwał się szatynowi. Cofnął się kilka sporych kroków, śmiejąc się:
- Chyba nie mówisz poważnie?
Lance jak najbardziej był poważny, co więcej, nie było to dla niego nic wielkiego. Przecież to nic nie znaczyło, od tego byli właśnie przyjaciele, aby pomagać sobie wzajemnie, prawda?
- To tylko jeden pocałunek, ot wielka mi rzecz. – Lance wzruszył ramionami.
- Więc po co robisz z tego taką aferę? – westchnął Keith. – Sam to przed chwilą powiedziałeś. To tylko pocałunek, więc Nyma-
- Ale to zupełnie co innego! – zirytował się Latynos. – No błagam Keith, przecież jesteśmy przyjaciółmi, zrób to dla mnie.
- Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale jestem facetem – oznajmił głośno czarnowłosy. – Nie przeszkadza ci to?
- Przecież nie chcę ci się dobierać do spodni. – Lance wzniósł oczy pod sufit. – Potrzebuję tylko twoich ust.
Keith jęknął cicho.
- Masz pojęcie, jak to w ogóle brzmi? – zapytał. – Czy tobie do reszty już odwaliło?
- Mówię ci, że to przecież nic takiego!
Za każdym razem gdy Lance robił krok do przodu, Keith cofał się nieznacznie do tyłu, do momentu, aż napotkał za sobą ścianę. Latynos stanął wtedy przed nim ze zdeterminowaną miną i zapytał:
- Czy to dla ciebie naprawdę coś tak wielkiego? Co innego gdyby chodziło o pierwszy pocałunek. Uważam, że należy go przeżyć z kimś wyjątkowym. Chociaż ja swojego nawet za bardzo nie pamiętam... No, ale tak czy inaczej, jeśli nie chodzi o to, to z czym masz problem?
Keith tylko milczał, wodząc teraz wzrokiem po podłodze i widocznie próbując znaleźć jakąś wymówkę . A im dłużej trwała cisza, tym Lance coraz bardziej podejrzewał jedną rzecz.
- O, matko – mruknął. – Czy to możliwe, że jeszcze nigdy się nie całowałeś?
***
Keith gorączkowo się zastanawiał, co tu się, do cholery, w ogóle działo? Lance wyskoczył nagle jak oparzony z propozycją całowania, jakby to była błahostka. Samo całowanie było już dla czarnowłosego rzeczą bezsprzecznie zawstydzającą, tym bardziej, że chodziło o Lance'a. Jeszcze wczoraj rozważał, w jaki sposób dokładnie postrzega chłopaka, bojąc się, że jego defekt może znowu wziąć górę. Nie chciał sobie pozwalać na takie uczucia, nie chciał poczuć coś ponownie do innego chłopak. Nie chciał być dziwadłem.
Najgorszy w tym wszystkim był fakt, że sama myśl całowania się z Lancem ani trochę go nie odtrącała i coraz ciężej mu było odmawiać. Wmawiał sobie, że tego nie chce, że to się może okazać dla niego zgubne. Dla Lance'a całowanie było błahostką, całował się już wcześniej i chciał sobie to tylko przypomnieć (co było dla czarnowłosego idiotyczne do granic możliwości). Ale Keith...
- Czy to możliwe, że jeszcze nigdy się nie całowałeś? – wypalił nagle Lance.
Czarnowłosy zamarł, wiedząc, że przyjaciel uderzył właśnie w samo sedno. Taka była prawda. Keith nigdy wcześniej nie był w związku, nikt oprócz Shiro nigdy mu się nie podobał i z nikim się nigdy nie całował. Jednak z jakiegoś powodu nie chciał się do tego przyznać. Język ugrzązł mu w gardle ze wstydu.
- Całowałem – skłamał ostatecznie.
- Jesteś pewien? – naciskał Lance.
- Tak, jestem pewien i nic ci do tego! – wybuchł w końcu Keith.
- To w czym problem? – jęknął Lance. – Nie zachowujesz się jak ktoś, kto wcześniej się całował. Boisz się tego jak diabeł wody święconej.
Keith zgrzytną zębami. Naprawdę miał już tego dosyć. Czuł wyraźnie, że Lance mu nie wierzy i to było dla niego wyjątkowo upokarzające. Być pełnoletnim i nie przeżyć w swoim życiu ani jednego pocałunku.
W dodatku Keith naprawdę nie miał już siły odmawiać. Jego racjonalna część umysłu podpowiadała mu, aby zwyczajnie odepchnąć Lance'a, nawet jeśli chłopak miałby się potem obrazić. Druga część jego osoby, ta z którą było wyraźnie coś nie tak, mówiła zupełnie co innego, chciała tego. Szatyn był na tyle blisko, że Keith wyraźnie czuł jego przyjemny zapach, jego ciepło i bliskość, które jednocześnie go przerażały i zarazem powodowały dreszcze na całym ciele.
Keith podniósł nieznacznie głowę, patrząc w oczy Lance'a, i wiedział, że tym momencie już przegrał. Ten błękit zwyczajnie pozbawiał go racjonalnego myślenia.
Chłopak westchnął cicho, po czym mruknął:
- Zgoda.
***
- Zgoda – mruknął cicho Keith.
- Naprawdę?! – zapytał zszokowany szatyn.
- Czemu jesteś taki zdziwiony? Przecież to ty nalegałeś! – warknął Keith. Twarz miał całą czerwoną. – Dobra, miejmy to już po prostu za sobą.
Lance pokiwał energicznie głową, zbliżając się jeszcze bardziej do chłopaka. Keith stał pod ścianą, praktycznie próbując się w nią wcisnąć, a wyraz jego twarzy mógłby zabijać.
- Wyluzuj trochę – rzucił Lance, chociaż w rzeczywistości sam zaczynał się odrobinę denerwować. Keith odmawiał tak długo, że zdążył już niemal całkowicie stracić nadzieję.
- Po prostu się pośpiesz – rzucił chłodno czarnowłosy.
Lance nachylił się do chłopaka.
- To nic nie znaczy – szepnął do niego.
Po tych słowach przymknął oczy i musnął lekko wargi Keitha. I chociaż trwało to zaledwie sekundę i było delikatne niczym dotyk motylich skrzydeł, Lance zdążył już poczuć, że usta chłopaka są zaskakująco miękkie i ciepłe.
Gdy Latynos odsunął się trochę do tyłu, zobaczył, że Keith jest cały spięty, niczym przestraszone zwierzę zapędzone w pułapkę. Miał zaciśnięte zarówno powieki jak i pięści. Lance słyszał w tym momencie tylko deszcz uderzający w okna i własne bicie serca. Wyglądało na to, że oboje na chwilę wstrzymali oddechy.
Lance nachylił się ponownie, w końcu jego pocałunek z Nymą nie miał być tak delikatny. Złapał Keitha za ramię, po czym złączył ich usta w kolejnym pocałunku, tym razem już pewniejszym. Chłopak na początku w ogóle nie reagował, stał jak słup soli, wciąż z zaciśniętymi pięściami, pozwalając, aby Lance powoli go całował. Jednak w końcu cierpliwość Latynosa popłaciła i Keith zaczął odwzajemniać pocałunki. Robił to wyjątkowo niepewnie i niezdarnie i Lance nie był pewien, czy jest to wina nerwów, czy chłopak może rzeczywiście nigdy wcześniej się nie całował? Miał jednak nadzieję, że to pierwsze. Dopiero co mówił mu o pocałunku z wyjątkową osobą, nie chciał zabierać mu tej chwili na próbne całowanie z własnym przyjacielem.
Lance miał wrażenie, że z każdą sekundą robi mu się cieplej. Wargi Keitha były tak niesamowicie miękkie i przyjemne w dotyku, a jego zapach mącił mu w głowie. Na początku myślał tylko o tym, aby to przećwiczyć, przypomnieć sobie, jak to jest całować kogoś, aby móc jutro zadowolić Nymę. Ale wszystkie te myśli szybko zniknęły i teraz zwyczajnie Lance całował Keitha, a Keith jego.
Szatyn pogłębił nieznacznie pocałunek, przenosząc prawą dłoń z ramienia Keitha na jego włosy. Zdziwił się, ile satysfakcji daje mu dotykanie ich i wplatanie w nie palców. Były miękkie i gładkie, a bawienie się nimi sprawiało Lance'owi dodatkową przyjemność. Chłopak nawet nie zauważył, kiedy jego pocałunki stały się na tyle pewne i gwałtownie, że Keith przestał za nim nadążać. Odsunął się gwałtownie, łapiąc oddech. Kolana ugięły się pod nim, tak, że zjechał po ścianie i usiadł ostatecznie na ziemi.
Lance przykucnął przy nim, odrobinę zaniepokojony.
- W porządku? – zapytał.
Keith uniósł głowę, a Latynos zdecydowanie nie był gotowy na taki widok.
Spodziewał się, że jego przyjaciel będzie chociaż odrobinę zły, ale wyraz jego twarzy wyrażał zupełnie co innego. Policzki Keitha pokrywały wyraźne rumieńce. Chłopak oddychał ciężko, podczas gdy jego oczy zdawały się być odrobinę nieobecne, zasnute mgłą. Usta czarnowłosego wciąż były lekko rozchylone i wilgotne.
Lance nawet nie zarejestrował, kiedy przysunął się z powrotem do Keitha, ponownie go całując. Jego umysł był w tym momencie pusty, zadziałał instynkt. Nie był gotowy na taki widok, ani trochę. Nie wyobrażał sobie nawet, że Keith może tak wyglądać.
Ujął twarz czarnowłosego w dłonie i całował go coraz bardziej zawzięcie, coraz bardziej namiętnie, podczas gdy Keith wcale nie oponował. Położył prawą dłoń na biodrze Lance i zacisnął ją mocno na koszulce chłopaka, wyłapując w końcu tempo Latynosa i odwzajemniając każdy kolejny pocałunek. Lance coraz wyraźniej czuł ciepło i mrowienie rozchodzące się po całym jego ciele, od ust aż po czubki palców. Zanim zdążył nawet pomyśleć, rozchylił delikatnie usta Keitha, który wzdrygnął się wyraźnie, gdy poczuł w nich język Lance'a. Nie odsunął się jednak, przeciwnie, starał się naśladować chłopaka i nie zostawać w tyle. Keith co chwilę wydawał z siebie cichy pomruk, wyrażający przyjemność zmieszaną z obawą. Każdy taki dźwięk sprawiał, że Lance miał ochotę całować go coraz mocniej, coraz gwałtowniej.
Keith odsunął się w końcu, aby zaczerpnąć powietrza, ale Lance w tym momencie nie przestał. Przeniósł się za to na szyję chłopaka, na początku muskając ją tylko lekko, aby w końcu zostawić na niej mocny i wyraźny pocałunek. Czarnowłosy wyraźnie się tego nie spodziewał, bo zacisnął jeszcze mocniej pięść na koszuli Latynosa, a z jego ust wyrwał się jęk:
- Lance...!
Jego zachrypiały głos zadziałał na Lance'a jak wiadro zimnej wody. Latynos odsunął się gwałtownie, uświadamiając sobie, co się aktualnie działo. Chłopak zagalopował się tak bardzo, że już nawet nie całował Keitha. Zwyczajnie chciał go dotykać, nieważne gdzie.
Lance złapał oddech, podnosząc głowę. Keith patrzył na niego wręcz odurzony z rozmytym, odrobinę przestraszonym wzrokiem.
- Ja... - zaczął niemrawo Lance. – Przepraszam, poniosło mnie i... Nie wiedziałem, że tak to się skończy. Po prostu...
- Nieważne. – Rumieńce z twarzy Keitha zaczęły powoli znikać, a oczy na powrót stały się chłodne i przenikliwe. – Masz co chciałeś, prawda?
- Naprawdę przepraszam... - mruknął.
- Za co? – rzucił obojętnie czarnowłosy, podnosząc się z ziemi. – Obu nas poniosło, okej? Zresztą to nic nie znaczyło, po prostu... stało się trochę za dużo.
Po tych słowach ominął wciąż kucającego na ziemi Lance'a i ruszył w stronę łazienki.
Latynos patrzył jak Keith zamyka za sobą drzwi, po czym utkwił pusty wzrok w ścianie, łapiąc się dłońmi za włosy. Dlaczego to się w ogóle stało? Ten pocałunek miał przecież przebiegać inaczej, wolniej, mniej gwałtownie. Ale gdy szatyn zobaczył wtedy wyraz twarzy przyjaciela... Czy Lance był naprawdę tak niewyżyty, aby podniecić się w takim stopniu przez Keitha? Zwyczajnie nie mógł przestać go całować, nie mógł przestać go dotykać.
I to go przerażało.
_ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _
No to się porobiło! Oj, Lance, ty i te twoje pomysły...
Myślę, że dobrnęliśmy właśnie mniej więcej do połowy opowiadania. Jeszcze raz dziękuję za wszystkie gwiazdki i komentarze <3
Przez niecałe trzy tygodnie udało mi się napisać dwanaście rozdziałów, ale była w tym ogromna zasługa ilości wolnego czasu. Niestety jutro ( a w sumie to dzisiaj, bo jest już po północy) moje wakacje dobiegają końca i muszę wrócić do szarej rzeczywistości :(
Rozdziały będą pojawiać się teraz zdecydowanie rzadziej, chociaż i tak postaram się pisać przynajmniej 1-2 na tydzień ; )
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top