Rozdział VIII
Keith nawet się dobrze nie zorientował, kiedy zdążyły upłynąć kolejne trzy dni i nastał czwartek. Chociaż na zewnątrz było chłodno, słońce świeciło jasno i wyraźnie, oblewając mieszkanie złotawym blaskiem.
Było późne popołudnie, gdy Keith uznał, że najwyższa pora, aby zrobić coś sobie do jedzenia. A przez zrobić, miał na myśli podgrzać wczorajsze spaghetti, ugotowane przez Lance'a. Latynos nie był może urodzonym szefem kuchni, ale można było śmiało powiedzieć, że gotować potrafił. Lance tłumaczył, że większości przepisów i taktyk nauczył się od Hunka, który gotowanie miał we krwi. Keith nigdy nie miał za bardzo okazji bądź zwyczajnie chęci, aby samemu przyrządzać bardziej skomplikowane posiłki, więc jego umiejętności kuchenne były na dosyć niskim poziomie. Udowodnił to, próbując pomóc Lance'owi przygotowywać wtorkowy obiad, gdzie narobił więcej szkód, niż pożytku. Wtedy też Lance zarządził, że od tego momentu, będzie on przygotowywał jedzenie tylko i wyłącznie sam, no chyba, że potrawa nie będzie wymagała użycia kuchenki.
Keith wciąż nie mógł uwierzyć, jak szybko minęły mu ostatnie dni. Wciąż wspominał niedzielę i wieczorną rozmowę z Lancem po awarii prądu. Nadal nie był do końca pewien, dlaczego otworzył się przed Latynosem. Keith nie otwierał się przed nikim i przez większość czasu czuł się z tym świetnie. Jednak patrząc na Lance'a, chciał wręcz wykrzyczeć, co leży mu na sercu, opowiedzieć trochę o sobie i swojej przeszłości. Zwyczajnie chciał, aby Lance go wysłuchał. Być może to przez jego nonszalancki i trywialny sposób bycia i fakt, że ciągle się uśmiechał i starał patrzeć na wszystko pozytywnie. Tym bardziej gdy Keith wyrzucił już z siebie całą nienawiść do Davida i ból, który towarzyszył mu w środku przez ostatni miesiąc, wiedział, że dobrze zrobił. I opowiedział by jeszcze nie jedną taką historię, tylko po to, aby usłyszeć po raz kolejny jak Lance mówi mu, że jest już bezpieczny i może się tu czuć jak w domu. W tamtym momencie serce Keitha ścisnęło się tak mocno, że było to niemal bolesne, chociaż wiedział, że była to reakcja na nadmiar pozytywnych odczuć, które nagle się w nim zebrały. Lance sprawiał, że Keith czuł się zwyczajnie dobrze, może nawet szczęśliwie, a chłopak nie do końca potrafił powiedzieć, w czym tkwiła rzecz. Nie sądził, że uda mu się tak dogadać z Lancem, a tym bardziej polubić szatyna, zwłaszcza, że nie raz i nie dwa dziennie, potrafił doprowadzić go do szewskiej pasji.
Keith usiadł przy stole, wpatrując się w parujące spaghetti. Doskonale zdawał sobie sprawę, że to jeden z ostatnich ciepłych posiłków jakie je, zanim będzie musiał z powrotem wrócić do zimnych resztek i suchego chleba. Z każdym dniem czuł się coraz lepiej, rany się już zagoiły, a siniaki wyblakły. Jego skóra nabrała kolorów, sińce pod oczami zniknęły. Był już najzwyczajniej w świecie zdrowy, a nie miał wstydu, aby okłamywać Lance'a i symulować złe samopoczucie. Jakby więc na to nie patrzeć, czuł, że jutro powinien opuścić to miejsce.
Keith oddał także Lance'owi resztkę swoich oszczędności, bo był przekonany, że w innym wypadku zżarłoby go poczucie winy. Wiedział więc, że gdy znów trafi na ulicę, będzie gorzej niż ostatnim razem, ponieważ będzie musiał zacząć od zera.
Czarnowłosy pokręcił mocno głową, nakazując sobie nie zawracać tym teraz myśli i cieszyć się ostatnim dniem w ciepłym, przytulnym mieszkaniu. Może powinien obejrzeć z Lancem jakiś film, gdy ten już wróci ze szkoły?
Keith dokończył obiad, po czym chwycił laptop i usiadł z nim na kanapie z zamiarem znalezienia jakiegoś dobrego filmu na wieczór. Jednak gdy uruchomił komputer, zobaczył, że na profilu Lance'a jest włączony jakiś program. Szatyn podał Keithowi hasło do jego profilu, więc czarnowłosy z góry założył, że nie ma nic do ukrycia. Nie był też osobą, która myszkowałaby po jego plikach. Jednak teraz jeden z nich był uruchomiony i Keith kliknął na niego, jeszcze zanim zdążył o tym dobrze pomyśleć.
Na ekranie pojawił się program do pisania z zapełnionymi aż stu dwudziestoma stronami. W pierwszej chwili Keith pomyślał, że Lance jest na tyle chory, że zaplanował każdą sekundę randki z Nymą, na którą jeszcze nie był nawet oficjalnie umówiony. Jednak w miarę przewijania i przyglądania się tysiącom zdań i dialogom, chłopak uświadomił sobie, że musi to być jakieś opowiadanie. Lance to napisał...?
- Voltron...? – Keith zmrużył oczy, odczytując tytuł. Co to w ogóle znaczyło?
Chłopak zastygł w bezruchu z dłonią nad myszką, zastanawiając się, co powinien teraz zrobić. Prawdopodobnie zamknąć plik i udawać, że niczego nie wiedział. Jednak myśl, że Lance w tajemnicy pisał opowiadania, korciła go zbyt mocno. Czy to było w ogóle możliwe?
Keith westchnął głośno, będąc świadom, że pewnie jeszcze pożałuje swojej decyzji, po czym usiadł wygodnie i zabrał się do czytania.
***
Lance siedział na stołówce nad porcją nieprzyjemnie wyglądającej papki, będącej tutejszym obiadem i wzdychał cierpiętniczo.
- Czy możesz się już łaskawie zamknąć? – Pidge zacisnęła mocno pięść, spoglądając na Lance'a morderczym wzrokiem znad telefonu. – Licytuję właśnie nowy procesor, a przez twoje irytujące wzdychanie nie mogę się skupić.
Chłopak przewrócił oczami, ale ostatecznie zamilkł, wiedząc, że gdy Pidge skupia swoją uwagę na czymś związanych z elektroniką, lepiej dać jej spokój. Tak dla własnego bezpieczeństwa.
- Po prostu nie mogę uwierzyć, że Nyma jeszcze nie wróciła z wyjazdu – rzucił, tym razem zwracając się do Allury. Dziewczyna siedziała naprzeciwko niego, niechętnie skubiąc sałatkę. – To już prawie tydzień!
- Nyma potrafiła wyjeżdżać i na trzy tygodnie, nawet w środku semestru – oznajmiła Allura. – Jeśli trafiła jej się ładna pogoda, pewnie tym razem też zostanie na dłużej.
- Świetnie – mruknął Lance. – Mam tylko nadzieję, że nie pozna tam jakiegoś europejskiego księcia. - Spojrzał na Allurę. – A skoro o europejskich książętach mowa... Co u twojego chłopaka? – zapytał z uśmieszkiem, nachylając się przez stół do przyjaciółki.
Dziewczyna tylko uśmiechnęła się pod nosem w odpowiedzi, po czym obróciła raptownie głowę w bok, tak aby celowo smagnąć Lance'a po twarzy białymi, bujnymi włosami.
Chłopak odsunął się do tyłu, marszcząc brwi.
- Wiesz, kiedyś ucieszyłbym się z tego gestu i zapewne pochwalił twój truskawkowy szampon, ale teraz jestem zwyczajnie urażony – oznajmił, nadymając policzki. – Nawet nie wiem, jak ma na imię!
- Dowiesz się w swoim czasie – odparła jedynie Allura.
- Tak! – wrzasnęła nagle Pidge, sprawiając, że kilka par oczu w stołówce zwróciło się w ich w stronę. – Zgadnijcie, kto jest posiadaczką nowego procesora po wyjątkowo niskiej cenie? – rzuciła, poprawiając zwycięsko okulary i odchylając się na siedzeniu.
- Zgaduję, że ty... - mruknął z lekkim uśmiechem Lance.
- Zgadza się, przyjacielu. – Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko. – Możesz mnie nazywać mistrzem taktyki w kwestiach licytacji. I w sumie w wielu innych kwestiach też – dodała po zastanowieniu.
- Wow, musisz być w naprawdę dobrym humorze, skoro bez oporów i z uśmiechem nazwałaś mnie przyjacielem – uznał Lance, na co Allura cicho zachichotała.
Pidge wzniosła oczy pod sufit, jednak na jej ustach wciąż malował się charakterystyczny uśmiech. Lance musiał przyznać, że naprawdę lubił ten widok, gdy usta Pidge rozciągały się w szczerym, pozbawionym jakichkolwiek złośliwości, uśmiechu.
- Jednakże pozwól mi wrócić do mojej roli i lekko cię dobić, to jak to mam w zwyczaju – oznajmiła nagle dziewczyna, krzyżując ręce. – Nie wiem, czy masz taką świadomość, ale został nam niecały tydzień, aby dokończyć nasz projekt z fizyki.
Lance podziękował sobie w duchu, że zrezygnował z jedzenia stołówkowej papki, bo w tym momencie z pewnością by się zadławił.
- O mój Boże! – krzyknął. – Na śmierć zapomniałem!
- Tak myślałam – skwitowała z westchnięciem Pidge.
Chociaż dziewczyna była młodsza, ze względu na niezwykle wysokie wyniki w nauce i wybieganie z programem do przodu, brała udział w niektórych dodatkowych zajęciach ze starszymi klasami, w tym z grupą, której częścią był także Lance. Jakiś miesiąc temu nauczycielka dobrała ich w pary i zleciła duży projekt, którego czas na oddanie powoli się kończył. Lance pamiętał o nim jeszcze tydzień temu, ale potem, po tej całej sprawie z Keithem, zupełnie wyleciało mu to z głowy.
- Spokojnie, wiedziałam, że mogę liczyć tylko na siebie, więc przyszykowałam już cały plan pracy i potrzebne materiały. Musimy się więc tylko spotkać i jakoś to wspólnie przygotować – powiedziała Pidge. – Wpadnę dzisiaj do ciebie po szkole.
- Nie! – rzucił szybko Lance, co wywołało skonsternowaną minę zarówno u Pidge, jak i u Allury. – To znaczy... Mogę ci się jedynie kłaniać za to, że odwaliłaś już większą część roboty i będę ci za to naprawdę dłużny, ale nie mogę dzisiaj. Mam w mieszkaniu straszny syf i... i sporo zadane na jutro, więc...
Lance starał się wymyślić na szybko jakąś wymówkę, chociaż miał świadomość, jak marnie to brzmi. W rzeczywistości nie mógł zaprowadzić Pidge tak po prostu do swojego domu, gdy znajdował się w nim Keith. Teraz, gdy przyzwyczaił się już do mieszkania z nim, a nawet zdążył go o dziwo polubić, mógłby zwyczajnie powiedzieć przyjaciółkom o nowym współlokatorze. Jednak Keith chciał, aby jego pobyt u Lance'a pozostał tajemnicą, a chłopak obiecał jej dotrzymać.
Pidge nie wyglądała na zbytnio przekonaną wymówkami Latynosa, ale ostatecznie nie naciskała na niego, tylko oznajmiła, że ma znaleźć jakiś wolny dzień do następnej środy. Lance dobrze wiedział, że jej dobroć jest spowodowana wyjątkowo dobrym humorem, wynikającym z udanej licytacji.
Lance nigdy nie myślał, że będzie wdzięczny za istnienie przecenionych procesorów.
***
Lance nigdy by też nie pomyślał, że uda mu się polubić Keitha na tyle, że będzie cieszył się z powrotu do domu, wiedząc, że zastanie tam czarnowłosego. W chwili, gdy Keith u niego tymczasowo zamieszkał, stwierdził, że z dnia na dzień nauczy się go po prostu tolerować. Teraz jednak naprawdę zaczynał uważać go za przyjaciela, chociaż nie licząc czasu, gdy chodzili razem na zajęcia Iversona, znali się dobrze zaledwie od tygodnia.
Chociaż Keith był często gburowaty i irytował go średnio cztery razy dziennie, zaskakująco dobrze się z nim dogadywał. Lubili podobne filmy i książki, mieli zbliżone poczucie humoru, a gdy Keith trochę bardziej otworzył, Lance zauważył także, że bardzo łatwo im się rozmawia. Z jakiegoś powodu uwielbiał także wprawiać chłopaka w zakłopotanie, być może dlatego, że jego twarz przybierała wtedy bardzo charakterystyczny i niecodzienny wyraz. Latynos wciąż pamiętał, jak Keith zaczął się wściekle rumienić po wręczeniu mu bokserek.
Lance stanął pod drzwiami swojego mieszkania i prychnął mimowolnie pod nosem, sam do końca nie wiedząc, dlaczego to tak bardzo poprawia mu humor.
- Wróciłem – powiedział, zamykając za sobą drzwi i kierując się do salonu. – Zostało jeszcze trochę spaghetti, bo-
Lance zamilkł, zamierając w bezruchu, gdy uświadomił sobie, na co patrzy.
Keith siedział na kanapie z laptopem na kolanach i czytał. Czytał cholerne opowiadanie Lance'a, które chłopak zapomniał zamknąć, gdy wczoraj wieczorem siedział na komputerze. Nie wyłączył także laptopa, więc wystarczyło zalogować się na jego profil i...
O, nie.
Plecak zsunął się z ramienia Lance'a i głucho uderzył o podłogę.
- Jak było w szkole...?- zapytał niemrawo Keith.
Nie wyglądał, jakby przyłapało się go na gorącym uczynku, wciąż siedział nieruchomo z laptopem na kolanach. Jednak jego niepewna mina dawała jasno do zrozumienia, że mimo wszystko miał świadomość, że zrobił coś, czego raczej robić nie powinien i obawiał się teraz reakcji Lance'a.
- Ja... - zaczął Keith, jednak Lance nie dał mu nawet dokończyć.
- Wyłącz to! – krzyknął nagle, rzucając się w stronę chłopaka.
Wskoczył błyskawicznie na kanapę, praktycznie przygniatając Keitha i chwycił za laptop.
- Lance, czyś ty zdurniał!? – wrzasnął czarnowłosy, odpychając go ramieniem. – Wbijasz mi łokieć w... Au!
- Wyłącz to! – powtórzył tylko Lance, próbując zamknąć monitor.
Po chwili szarpaniny chłopakowi udało się w końcu zamknąć laptop, który cudem spadł na zrzuconą z kanapy poduszkę, a nie twarde panele. Lance odetchnął lekko, chociaż wciąż się w nim gotowało. Odwrócił się do Keitha, z zamiarem nawrzeszczenia na niego, gdy nagle uświadomił sobie, jak wygląda sytuacja.
Keith został odepchnięty na bok i leżał teraz na kanapie z głową pomiędzy wyprostowanymi ramionami Lance'a. Sam Latynos zawisł nad nim w niebezpiecznie niskiej odległości, z kolanem w dosyć niefortunnym miejscu. I chociaż jeszcze chwilę temu to Lance był tym, który się wściekał, teraz to Keith patrzył na niego rozzłoszczony, wzrokiem ostrym niczym brzytwa.
- Masz trzy sekundy, aby się odsunąć... - zastrzegł czarnowłosy.
Keith nie zdążył doliczyć do dwóch, a Lance stał już dwa metry od kanapy. Jednak gdy się odsunął, cała konsternacja zniknęła, dając na powrót upust złości.
- Jak mogłeś bez pozwolenia przeczytać moje opowiadanie?! – wrzasnął Lance.
- A więc to naprawdę jest twoje – mruknął Keith.
Latynos miał w tym momencie przemożną chęć przywalenia sobie prosto w twarz. Cholera, dlaczego najpierw mówił, a potem myślał?!
- Nieważne – rzucił tylko. – Nie miałeś prawa tego czytać! I nawet nie wyglądasz, jakbyś czuł się winny. Nie wydawałeś się spanikowany, gdy wszedłem do pokoju.
- Lance, to nie tak. – Keith wstał z kanapy. – Nie chciałem naruszać twojej prywatności. Kiedy zalogowałem się na laptopie, opowiadania było włączone i po prostu... zerknąłem.
- Zerknąłeś – prychnął prześmiewczo szatyn.
- Tak, przeczytałem tylko trochę i jakoś tak... Po prostu się wciągnąłem, okej?
Lance zmrużył oczy.
- Czyli ile dokładnie przeczytałeś? – zapytał.
Keith podrapał się nieporadnie po głowie.
- Praktycznie całość – przyznał cicho. – Zostało mi jeszcze jakiś dziesięć stron.
Lance otworzył szeroko oczy.
- Co takiego...? – wydukał.
- Zaczytałem się, nie usłyszałem nawet, kiedy wszedłeś do mieszkania – mówił Keith. – Lance, to jest naprawdę dobre.
Latynos przez dłuższą chwilę nie wiedział, co odpowiedzieć. Nigdy w życiu nie przyznał się nikomu, że pisze opowiadania, nie licząc Hunka, który znalazł jego zapiski i co nie co się domyślał. Tak czy inaczej, to od zawsze było tajemnicą Lance'a, jedną z jego najbardziej prywatnych spraw. Tą częścią jego osoby, o której nigdy nikomu nie mówił. Tymczasem Keith wiedział praktycznie już wszystko. Wiedział, że Lance pisze, a co gorsze przeczytał prawie sto dwadzieścia stron jego wypocin nad najnowszym pomysłem.
I chociaż w głowie Lance'a panował teraz okropny chaos, mieszanina konsternacji i wstydu, nie mógł zignorować faktu, że Keith pochwalił to, co napisał. Pierwszy raz usłyszał czyjąś opinię o swojej pracy i, o dziwo, była ona pozytywna.
Widząc, że Lance milczy, Keith kontynuował:
- Fabuła jest świetna, oryginalna i klimatyczna. Bohaterowie są dobrze rozpisani, dużo się dzieje – wymieniał Keith. – W życiu bym nie pomyślał, że piszesz. I to jeszcze tak dobrze i płynnie.
Szatyn słuchał tego w milczeniu, a jego złość malała z każdą sekundą, ustępując zaskoczeniu, a nawet czemuś na wzór zadowolenia i dumy.
- Mówisz poważnie? – mruknął Lance. – Bo jeśli łżesz, w nadziei, że przez to natychmiast ci wybaczę, to-
- Miauuu ~
Dźwięk miauczenia rozległ się tak nagle, że Lance przez chwilę miał wrażenie, iż od nadmiaru emocji jego umysł zaczął wariować. Jednak gdy ujrzał zdziwienia na twarzy Keitha, zrozumiał, że chłopak słyszy to samo.
- Co to? – Czarnowłosy zaczął się rozglądać po mieszkaniu. – Nie wiedziałem, że masz kota?
- Bo nie mam – odparł Lance.
Miauczenie wzmogło na sile, więc chłopak zaczął przechadzać się po mieszkaniu, próbując namierzyć, skąd dobiega odgłos. Dźwięk na pewno nie dochodził zza ściany, był zbyt głośny i wyraźny.Czy to możliwe, aby do jego mieszkania w jakiś sposób dostał się kot?
Kot miauczał dalej, aż w końcu Lance przystanął obok uchylonego okna, uznając, że dźwięk musi pochodzić z zewnątrz.
- Miauczenie jest zbyt wyraźne, aby mogło dochodzić z ulicy – powiedział Keith, gdy zauważył, że Lance otwiera okno.
Latynos uważał tak samo, jednak ostatecznie wyjrzał na zewnątrz i rozejrzał się dookoła. I był to jak najbardziej dobry traf.
Na samym skraju parapetu siedział duży, puszysty kot o białej nastroszonej sierści. Cały najeżony, otwierał co chwila pyszczek, aby głośno zamiauczeć. Gdy zauważył Lance, zamilkł i spojrzał na niego przestraszonymi, niebieskimi oczami.
- Jakim cudem się tu znalazłeś? – mruknął do niego Lance. Po chwili cofnął się do tyłu, wracając do mieszkania i odwrócił do Keitha. – Mamy na parapecie ogromne kocisko.
- Niby jakim cudem?
Keith przepchnął się obok Lance'a i tak jak on przed chwilą, wychylił się za okno, spoglądając na lewo. Zimny wiatr bawił się jego dłuższymi, czarnymi włosami, rozwiewając je na wszystkie strony.
Chłopak cofnął się po kilku sekundach do środka.
- Może przyszedł jakoś od sąsiadów? – Wzruszył ramionami. – Co robimy?
- A bo ja wiem? – Lance złapał się pod boki. – Musimy mu jakoś pomóc.
- Może uda mi się go sięgnąć? – rzucił Keith, odwracając się z powrotem w stronę okna.
Jeszcze zanim Lance zdążył zaoponować, że to on powinien to zrobić ze względu na to, że jest wyższy i ma dłuższe ręce, Keith sterczał już za oknem, wyciągając ramiona w stronę kota. Latynos nie widział zwierzaka, ale słyszał za to jak groźnie syczy.
Keith wychylił się jeszcze bardziej, tak, że jego stopy ledwo dotykały podłogi. Widząc jak chłopak przechyla się niebezpiecznie do przodu, Lance chwycił go za poły koszulki.
- Co ty robisz? – Keith odwrócił się do niego.
- Ubezpieczam cię? – Lance wzruszył ramionami. – No chyba, że chcesz wypaść i skręcić sobie kark.
- Dobra, w takim razie trzymaj mnie mocno, bo zamierzam wejść na ramę – oznajmił nagle czarnowłosy.
- Co...?
Lance ledwo zdążył się odezwać, zanim Keith wskoczył kolanami na ramę okna i niemal całkowicie się przez nie wychylił. Widząc to, Latynos mocno złapał go w pasie, dochodząc do wniosku, że temu chłopakowi naprawdę brakowało piątej klepki albo miał wyjątkowo duży niedobór adrenaliny w organizmie.
Okno było teraz otwarte niemal na oścież i zimny wiatr wlewał się do mieszkania, targając koszulką i włosami Lance. Keith wychylił się jeszcze bardziej, więc Lance wzmocnił uścisk. Chociaż cała sytuacja wynikła tak nagle i była co najmniej ekstremalna, Latynos nie mógł nie zauważyć, że ciało Keiha była przyjemnie ciepłe, gdy obejmował go w pasie.
- Już prawie... - rzucił czarnowłosy, a jego słowom zawtórowało syknięcie kota. – Mam go!
Słysząc to, Lance wzmocnił uścisk jeszcze bardziej, po czym odsunął się daleko do tyłu, ciągnąc za sobą Keitha. Zrobił to chyba zbyt gwałtownie, bo czarnowłosy krzyknął nagle, przelatując z kotem przez ramę okna i upadając z hukiem na podłogę.
Lance sam stracił równowagę i upadł prosto na Keitha, sprawiając, że znaleźli się w niemal takiej samej pozycji, jak wcześniej na kanapie. Latynos uniósł się na łokciach, będąc pewnym, że czarnowłosy zacznie zaraz wrzeszczeć, ale Keith tylko patrzył się na niego przez dłuższą chwilę fiołkowymi oczami, aż w końcu zaczął się śmiać.
Widząc to, Lance również szeroko się uśmiechnął.
- Coś za często lądujemy w takiej pozycji – mruknął, żartobliwie unosząc brew.
- Zdecydowanie – odparł Keith, odsuwając Latynosa na długość ramion. – A teraz złaź ze mnie.
Lance zsunął się na bok, zauważając jednocześnie, że kot jest już bezpieczny w środku mieszkania i kuli się najeżony w kącie pokoju. Chłopak zamknął okno, po czym spróbował zbliżyć się do futrzaka.
- No, chodź do wujka Lance'a. – Latynos uśmiechnął się pogodnie, wyciągając dłonie, na co kot zasyczał jeszcze głośniej.
- Nie masz ręki do zwierząt – stwierdził Keith, przepychając się i stając przed szatynem. – Spokojnie, nie bój się... - zwrócił się do kota.
Futrzak nie syczał już tak jadowicie jak chwilę temu, ale wciąż nie wyglądał na przekonanego. Jego ogon latał na wszystkie strony i gdy Keith zbliżył się jeszcze bardziej, kot uniósł się nastroszony, po czym dał susa w bok i pobiegł w głąb mieszkania.
- Cholera! – Lance odwrócił się za zwierzakiem. – Trzeba go złapać, zanim wszystko zdemoluje. Co za niewdzięczne kocisko!
Keith ruszył za kotem i Lance miał już zrobić to samo, gdy usłyszał nagle dźwięk dzwonka do drzwi. Zaklął pod nosem, na początku mając zamiar zignorować dzwonienie, ale gdy dzwonek zabrzmiał po raz drugi, ruszył w końcu w stronę drzwi.
- Spróbuj go złapać, zaraz wracam! – krzyknął do Keitha, mając nadzieję, że przez tę chwilę kot nie zdąży mu wydrapać oczu.
Lance otworzył szybko drzwi, nie mając pojęcia, kto może mu zwracać głowę w czwartkowe popołudnie, kiedy jego oczom ukazała się mała, blond włosa dziewczynka z chmarą piegów na nosie. Mogła mieć nie więcej niż dziesięć lat. Stała z rękoma splecionymi przed sobą, w fioletowej puchowej kurtce i spoglądała na Lance'a niepewnie.
- Widział pan Alicję? – zapytała.
Chłopak patrzył na nią skonsternowany, zastanawiając się, kim ona w ogóle jest i o co dokładnie pyta.
-Że co? – mruknął głucho.
- Widział pan Alicję? – powtórzyła głośniej. Jej duże, niebieskie oczy błyszczały. – Alicja to mój kot, który uciekł – wyjaśniła.
Słysząc to i zaczynając rozumieć, jak wygląda sytuacja, Lance pomyślał, ze powoli przestaje wierzyć w zbiegi okoliczności.
- Jesteś sąsiadką? – zapytał, na co dziewczynka niemrawo przytaknęła. – Czy twój kot jest może biały i strasznie puchaty?
Nieznajoma gwałtownie pokiwała głową, tak, że jej jasne włosy zaczęły podskakiwać.
- Widziałeś go?! – rzuciła energicznie, ponury i niepewny wyraz zniknął z jej twarzy.
- Wracaj tu, futrzasta mendo! – rozległ się nagle krzyk Keitha.
Chwilę później przedpokój przecięło coś szybkiego i białego, zatrzymując się u progu drzwi. Kot uniósł pyszczek, przyglądając się dziewczynce, a gdy ta uświadomiła sobie, na co patrzy, zaczęła piszczeć.
- Alicja! – wrzasnęła uradowana, porywając kota w powietrze. Przycisnęła go mocno do piersi, a on o dziwo nie oponował. Nawet na nią nie syknął, dając się w milczeniu ściskać i całować. – Alicjo, tak się martwiłam! Jak mogłaś uciec?!
Keith cały zmachany od pogoni za kotem, przystanął obok Lance'a, spoglądając na niego pytająco.
- Zdaje się, że problem sam się rozwiązał – mruknął tylko Lance. – To właścicielka tej puchatej bestii.
Dziewczynka albo nie usłyszała obelgi na swojego kota, albo ją zignorowała, ponieważ jej twarz wciąż jaśniała z radości.
- Gdzie ją znaleźliście? – zapytała.
- Spacerowała po parapecie – prychnął Lance.
- Och, Alicjo. A gdyby coś ci się stało? – jęknęła dziewczynka, tuląc zwierzaka jeszcze mocniej. – Bardzo dziękuję za uratowanie mojego kota! – zwróciła się do Lance'a i Keitha. – Nie wiem, jak mogę się odwdzięczyć.
- Nie trzeba, to nic takiego – odezwał się Keith.
No tak, jak można było oczekiwać czegoś od małej dziewczynki. W końcu to rzeczywiście nie było nic takiego, zdjęli jedynie jej drącego się na całe gardło kota z ich parapetu. Niemniej jednak, Lance oparł się o framugę od drzwi, uśmiechając się znacząco.
- To zależy – zwrócił się do dziewczynki. – Masz może starszą siostrę?
- Lance! – syknął Keith, uderzając chłopaka w bok łokciem.
- No co? – zaśmiał się szatyn.
- Nie mam starszej siostry – odparła dziewczynka. Nie miała bladego pojęcia, o co mogło chodzić chłopakowi i wydawała się nawet odrobinę smutna, że nie może spełnić jego prośby. Zaraz jednak szybko się rozpogodziła. – Ale mam starszego brata! – wypaliła nagle.
Lance'owi raptownie zrzedła mina, a Keith wybuchnął nagłym śmiechem.
- No, to zawsze coś, prawda? – zachichotał czarnowłosy.
Lance spiorunował go wzrokiem, po czym chwycił za klamkę od drzwi.
- Nie chcemy niczego w zamian, więc możesz już iść i cieszyć się, że odzyskałaś swoją diabelską kotkę – rzucił.
Dziewczynka odsłoniła w uśmiechu zęby i skinęła głową.
- Jeszcze raz dziękuję! – powiedziała, po czym odbiegła z kotem na rękach.
Lance zamknął za nią drzwi i ruszył w głąb salonu. Słyszał, że Keith wciąż podśmiewuje się cicho pod nosem.
- I co, nie jesteś zainteresowany? – droczył się z nim Keith. – Przecież powiedziała, że ma starszego brata.
- To zależy, jak bardzo jest przystojny – odparł chłopak.
Lance żartował, tak jak zawsze i czekał teraz, aż Keith roześmieje się jeszcze bardziej, ale ten o dziwo zamilkł. Stał teraz bez słowa, spoglądając na Lance'a nieco zmieszany, z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Ponieważ Keith się nie roześmiał, Latynos uznał, że jego słowa mogły zabrzmieć mimo wszystko trochę dziwnie, tym bardziej, że specjalnie wypowiedział je całkowicie poważnym tonem, i poczuł się teraz odrobinę nieswojo.
- Przecież żartuję – mruknął Lance.
Na dźwięk tych słów Keith uśmiechnął się lekko, ale jego reakcja wciąż wydawała się trochę dziwna. Lance postanowił więc szybko zmienić temat.
- Ta nagła sytuacja z kotem przerwała nam rozmowę, a byłem akurat w trakcie wydzierania się na ciebie za nieposzanowanie mojej prywatności! – powiedział Latynos, chociaż nie potrafił już gniewać się na Keitha tak jak jeszcze niecałą godzinę temu. – Ale wrócę do tego później, gdy już coś zjem.
- Mogłem zostawić więcej spaghetti – prychnął czarnowłosy. – Zmieniając temat... Kiedy będziesz jadł, mogę zrobić pranie? Wiem, że wstawiałeś jedno wczoraj, ale czułbym się lepiej, gdybym miał jutro wszystko świeże i czyste.
- Jasne, spoko – rzucił Lance, ruszając w stronę kuchni. – Ale czemu akurat na jutro?
Keith nie odpowiedział od razu, odczekał kilka długich sekund, aż w końcu mruknął cicho:
- Bo to mój ostatni dzień tutaj.
_ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _
Minął tydzień z hakiem, odkąd opublikowałam pierwszy rozdział i szczerze nie sądziłam, że uda mi się w tak krótkim czasie sklecić ich aż osiem o_O
Tak czy inaczej, dziękuję za wszystkie gwiazdki i komentarze ~ Każda jedna/każdy jeden strasznie cieszy i motywuje do dalszego pisania <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top