Rozdział V


Pół godziny później, gdy najgorsze zawroty głowy minęły, Keith stał w małej, ale zadbanej łazience, wpatrując się w jej białe ściany. Wciąż do końca nie wierzył, że sprawy potoczyły się tak, a nie inaczej i zgodził się tu zostać, dopóki nie wydobrzeje. Starał się jednak spychać uczucie wstydu głęboko w zakamarki swojego umysłu i myśleć o pozytywach.

Obecnie, mimo tragicznego stanu w jakim się znajdował, miał pierwszy raz od bardzo dawna dach nad głową. I chociaż nie czuł się swobodnie, pobyt tutaj był dziesięć razy lepszy niż kulenie się nocami w różnych zakamarkach miasta. Lance z pewnością był specyficzny, ale Keith wierzył (a przynajmniej tak sobie wmawiał), że w gruncie rzeczy musi być dobrą osobą. Miał też szczerą nadzieję, że dotrzyma słowa i nie będzie ze śmiechem rozpowiadać o tym, że Keith przegrał życie i musi u niego teraz mieszkać, aby przeżyć. Zresztą, dlaczego miałby to robić? To przecież on sam nalegał, aby Keith został.

Czarnowłosy nie przejmował się opinią innych, a raczej powtarzał sobie, że tak nie jest. Całe życie był sam i doświadczył wielu przykrych sytuacji i krzywych spojrzeń, więc z czasem musiał nauczyć się je znosić. W głębi serca czasami raniły go one bardziej, niż chciałby przyznać, ale nie mógł nic na to poradzić. Każdy człowiek pragnął chociaż cienia akceptacji od innych osób, szczególnie gdy było się nastolatkiem.

Keith ściągnął koszulkę, krzywiąc się lekko z bólu. Kilka minut temu zrobił Lance'owi kolejną awanturę, gdy w końcu uświadomił sobie, że nie ma na sobie swoich rękawiczek, które zawsze nosił, często nawet w domu. Wybuchł bez ostrzeżenia, jak to miał w zwyczaju, a Lance patrzył na niego zszokowany, nie mogąc uwierzyć, że robi takie zamieszanie o głupią parę rękawiczek. Cóż, dla Keitha to było coś więcej niż „głupia para rękawiczek", ale nie zamierzał mu tego tłumaczyć. Uspokoił się, gdy Lance tylko wyjaśnił, że wyprał rękawiczki bo były całe we krwi, podobnie jak jego kurtkę, i obie rzeczy powoli się teraz suszą.

Kiedy Keith włączył prysznic i pierwsze ciepłe krople zetknęły się z jego ciałem, był pewny, że zaraz się rozpłacze. Tak bardzo brakowało mu możliwości gorącej kąpieli i zmycia z siebie tego całego brudu. Umył głowę i wyszorował się chyba ze trzy razy, ciesząc się przy tym jak dziecko.

Ponieważ nie miał ze sobą żadnych innych ubrań, musiał pożyczyć je od Lance'a. Chłopak przyszykował mu luźną, białą koszulkę i ciemne dresy. I o ile spodnie były na niego dobre, o tyle bluzka zwisała na nim jak piżama. Lance był trochę wyższy, ale ponieważ ten T-shirt z zamysłem miał być luźny na Latynosa, na czarnowłosym wyglądał wręcz śmiesznie.

Gdy Keith wysuszył już włosy, stanął przed umywalką. Lance powiedział, że może użyć czego tylko będzie potrzebował, dając mu jednocześnie małą apteczkę do opatrzenia ran. Keith otworzył szafkę z wbudowanym lustrem.

- O, Boże... - jęknął.

***

Lance przygotowywał właśnie śniadanie, ciesząc się, ze sytuacja trochę się rozjaśniła. Keith ostatecznie zgodził się zostać, dopóki jego stan zdrowia się nie poprawi i pozwoli mu chodzić bez tracenia przytomności co pół godziny. Szatyn coraz bardziej czuł, że postąpił właściwie i chociaż Keith mimo wszystko go wkurzał, udzielenie mu pomocy było dobrą decyzją. Czuł się z tym po prostu lekko na duszy, jeśli można było tak w ogóle powiedzieć.

- Dobre uczynki wzbogacają moralnie człowieka - mruknął pod nosem Lance. - A laski lubią poprawnie moralnych facetów - dodał, mrugając do swojego odbicia w przeszklonej szafce.

Bekon zaskwierczał na patelni, wiec Lance oderwał wzrok od swojego odbicia i wrócił do przygotowywania śniadania. Jajecznica na bekonie nie była szczytem umiejętności kulinarnych, ale chciał zrobić coś szybkiego i w miarę pożywnego. Zaparzył też herbatę z ziół, którą zawsze przyrządzała mu mama, gdy był osłabiony.

Nagle usłyszał jak otwierają się drzwi od łazienki i chwilę później w jadalni zjawił się Keith. Lance nie był w stanie powstrzymać cichego prychnięcia na jego widok. Biała koszulka zwisała na nim luźno, sprawiając, że chłopak wydawał się teraz drobniejszy, chociaż w rzeczywistości różnica w ich wzroście nie była szczególnie duża. Czarne, dłuższe z tyłu włosy, wciąż były wilgotne.

- Jaki facet ma tyle przyborów kosmetycznych? - jęknął Keith. - Naliczyłem osiem różnych kremów, sześć odżywek, to do skóry, to do włosów... - zaczął wymieniać na palcach. - Masz nawet zestaw maseczek do twarzy.

- To ważne, aby facet o siebie dbał - odparł Lance, zupełnie niezrażony słowami bruneta. - Dziewczyny lubią zadbanych chłopaków. Masz dziewczynę? - zapytał nonszalancko, zanim zdążył się ugryźć w język.

Keith przymrużył tylko powieki, ale nie wydawał się być urażony.

- Nie - odparł po chwili.

- No właśnie - westchnął Lance. - O tym właśnie mówię. Idealna cera to podstawa.

- Czyli mam rozumieć, że ty masz dziewczynę? - zagaił Keith.

- No... nie - mruknął już mniej pewnie Lance, szybko jednak odzyskując rezon. - Ale już niedługo! Kwestia tygodnia, może dwóch - dodał, odpływając myślami w stronę Nymy.

Keith już o nic nie pytał. Wzruszył tylko ramionami i podszedł niepewnie do stołu. Wciąż nie emanował przyjazną aurą, ale nie pluł już kwasem jak godzinę temu i nie robił awantur o jakąś parę durnych rękawiczek.

Lance rozłożył jajecznice na dwie porcję, z bólem serca dając czarnowłosemu tę większą z dodatkowym bekonem, po czym kazał mu usiąść.

Podsunął mu jeszcze herbatę.

- Nie jest zbyt smaczna, ale poprawia odporność i rozgrzewa - powiedział.

Keith spoglądał przez krótką chwilę na kubek pełen zielonkawej cieczy, aż w końcu westchnął tylko i upił duży łyk, po czym skrzywił się natychmiast w grymasie obrzydzenia.

- Fuj! - Odsunął od siebie kubek. - Chcesz mnie otruć?

- Marzę o tym. - Lance przewrócił oczami. - To tylko tymianek.

- Jest obrzydliwy - jęknął Keith, ale pod naganą Lance'a upił kolejny łyk.

Później zajął się jedzeniem późnego śniadania, dziękując za nie niemrawo i w tym przypadku jego reakcja różniła się diametralnie. Chłopak pochłaniał kolejne kęsy z coraz większym błyskiem w oczach, aż Lance przestraszył się, że Keith zaraz się rozpłacze. Nie uważał, aby przyrządzona przez niego jajecznica była aż tak dobra, ale z drugiej strony czarnowłosy zapewne nie jadał ostatnimi czasy najlepiej.

- Smakuje ci...? - zapytał Lance, patrząc jak Keith kończy już swoją porcję. Pod pewnymi względami ten widok był dziwnie pocieszający.

Chłopak pokiwał tylko szybko głową, nie przerywając jedzenia.

Tak, to zdecydowanie było pocieszające.

***

Niedługo po śniadaniu Keith znowu poczuł się gorzej, więc ostatecznie poszedł się położyć do sypialni i zasnął.

Było późne popołudnie, a Lance znowu nie wiedział, co ze sobą zrobić. Normalnie w piątek pewnie poszedłby gdzieś z Hunkiem, Pidge i Allurą, ale udawał, że jest chory, więc jakiekolwiek wyjście z domu odpadało. W dodatku Hunk zostawał na weekend w akademiku z drugiej szkoły i Lance doskonale wiedział, że musi to mieć coś wspólnego z Shay. Ale niech się chłopak cieszy, wyraźnie mu się poszczęściło.

Lance normalnie wróciłby na weekend do domu, ale teraz gdy miał własne mieszkanie, wiedział, że sprawa się trochę zmieni. Uprzedził już wcześniej swoich rodziców, że zostanie w tym tygodniu w mieszkaniu, aby nacieszyć się swobodą i wolnością. Był jednak świadomy, że prędzej czy później (a raczej prędzej) zatęskni za domem i wróci na któryś weekend. Kochał swoją rodzinę i lubił wracać do domu za miastem, gdzie mógł cieszyć się naturą i świeżym powietrzem oraz spędzić trochę czasu z licznym rodzeństwem.

Ostatecznie Lance spędził więc wieczór siedząc na Internecie i szukając jakiegoś fajnego miejsca na randkę z Nymą. Najpierw będzie jeszcze musiał zaczepić ją w szkolę i wszystko uzgodnić, ale z góry zakładał, że pójdzie gładko. No przecież mu nie odmówi.

Wieczorem chłopak zamówił dużą pizze i odpalił laptop, aby znaleźć jakiś film do obejrzenia przed spaniem. Był w trakcie wybierania, gdy drzwi jego sypialni skrzypnęły cicho i z pokoju wyszedł Keith. Był jeszcze zaspany, co chwilę ziewał i przecierał oczy.

- Przespałeś cały dzień - rzucił Lance.

Keith mruknął coś tylko pod nosem i ruszył w stronę kuchni.

- Mogę nalać sobie coś do picia? - zapytał.

- Jasne, nie krępuj się.

Lance, patrząc jak chłopak napełnia szklankę wodą, uświadamiał sobie coraz bardziej, że zatrzymując Keitha pod swoich dachem, ogólnie rzecz biorąc pożegnał się ze swobodą i wolnością, z której tak się cieszył. Jakby nie patrzeć, miał teraz na jakiś czas współlokatora. Pocieszał się jednak faktem, że mimo wszystko to było jego własne mieszkanie, a nie internat na restrykcyjnych zasadach.

Keith opróżnił szklankę i wrócił do salonu, gdzie przysiadł na krześle, wciąż zachowując dystans od Lance'a. To było normalne, prawie się nie znali, ale Latynos nie cierpiał takiej grobowej atmosfery. Z natury był żywiołowy i otwarty i lubił kiedy ludzie w jego otoczeniu też tacy byli. Jednakże czuł, że nawiązanie jakiegokolwiek porozumienia z Keithem, będzie raczej ciężkim zadaniem.

- Zamówiłem pizzę, więc nałóż sobie, ile chcesz - oznajmił Lance.

- To na pewno będzie w porządku? - mruknął Keith.

- Tak, oczywiście, że tak. - Szatyn przewrócił oczami. - Wiem, że jesteśmy dla siebie praktycznie obcy, ale musimy jakoś przełamać lody, trochę pogadać, dowiedzieć się czegoś o sobie.

Keith zmierzył go czujnym spojrzeniem.

- Obiecałeś, że nie będziesz mnie wypytywał.

- Hej, przecież nie mówię o sprawach osobistych, chociaż ja mogę ci co nie co opowiedzieć, nie mam nic do ukrycia - rzucił, uśmiechając się pod nosem. Tak, zdecydowanie lubił mówić o sobie. - A ty możesz mówić o mniej ważnych sprawach. Takich jak na przykład ulubiony kolor.

- A więc to będzie rozmowa na poziomie przedszkolaków- prychnął Keith, nakładając sobie duży kawałek pizzy.

- Nic na to nie poradzę, to ty nie chcesz o sobie mówić, ale spokojnie, rozumiem i szanuję - westchnął Lance.

Nie kłamał. Rzeczywiście rozumiał, dlaczego Keith nie chciał o sobie nic mówić. Sam wiedział niewiele. Słyszał jedynie, że rodzice Keitha zginęli, kiedy był jeszcze dzieckiem, a potem trafiał od rodziny zastępczej do rodziny. Aż w końcu uciekł. To był jedynie powierzchowny zarys historii, nie wiadomo na ile prawdziwy, jednak było jasne, że życie chłopaka nie było kolorowe i nie chciał się nad nim rozwodzić przy osobie, której dobrze nie znał.

- A więc? - dopytywał się Lance. - Ulubiony kolor?

- Eh. Ty tak na serio? - Keith zastanowił się od niechcenia. - Chyba czerwony. A twój? - zapytał wręcz na siłę.

- Zdecydowanie niebieski. W niebieskim mi do twarzy - dodał Lance.

- Więc co teraz? Ulubione jedzenie? - zakpił czarnowłosy, siadając na przysuniętym krześle.

- To dosyć trudne i filozoficzne pytanie - zamyślił się Lance. - Ale stawiał bym na kurczaka w sosie słodko-kwaśnym.

Keith skrzywił się lekko.

- Sos słodko-kwaśny, ohyda - skomentował tylko.

- To w takim razie co ty preferujesz, hm? - rzucił Latynos.

- Chyba sushi, chociaż ciężko stwierdzić - przyznał. - Jadłem je tylko raz w życiu, ale to była zdecydowanie najlepsza rzecz jaką miałem okazję zjeść.

- Tak, sushi jest niezłe - skwitował Lance.

Na chwilę zapanowała cisza, podczas której Lance obserwował jak Keith pochłania z apetytem pizze. Znowu jaśniała mu twarz i błyszczały mu się oczy. Ten chłopak był naprawdę poważnie niedożywiony.

- Okej, a więc jedz spokojnie, a ja pochwalę ci się moją nadchodzą randką - oznajmił Lance, rozkładając się wygodnie na kanapie.

- No tak, wspominałeś coś przed śniadaniem. - Keith na chwilę oderwał się od pizzy.

- Otóż u nas w szkole jest taka dziewczyna Nyma, może ją nawet kojarzysz - zaczął. - Jedna z najładniejszych w szkole. Wysoka i szczupła, świetna figura i kształty, długie złote włosy. Jednym słowem, bóstwo.

- Nie, raczej nie kojarzę...

- Jak możesz jej nie kojarzyć?! - Lance zwiesił ręce. - Dobra, nieważne. Tak czy inaczej, jest mną wyraźnie zainteresowana. Pytała się mojej przyjaciółki, czy jestem wolny, więc to musi oznaczać, że chce się umówić - dodał z dumą.

- To może oznaczać także dziesiątki innych możliwości, ale niech ci będzie.

- A co innego może to oznaczać? - żachnął się chłopak. - Zresztą, co może wiedzieć o zalecaniu się typek, który ma mullet na głowie.

- Hę? - Keith zastygł z kawałkiem pizzy przy ustach. - Co jest niby nie tak z moją fryzurą?

- Wszystko? - Lance uniósł brew. - Mamy dwudziesty pierwszy wiek. Ludzie nie mają już takich fryzur. Powinieneś ściąć włosy.

- Nie chcę - odparł Keith niczym dziecko, odruchowo łapiąc się za głowę.

- Okej, okej. A więc zostań z tą okropną fryzurą, jak chcesz - powiedział Lance. - Wracając do tematu, szykuje mi się randka wszech czasów, więc muszę wszystko idealnie zaplanować.

- I co wymyśliłeś? - zapytał od niechcenia chłopak, sięgając po kolejny kawałek pizzy, najwyraźniej puszczając w niepamięć przytyk o włosach.

- Na razie jeszcze nic, ale będzie idealnie - powtórzył.

Lance umilkł, zastanawiając się, co może jeszcze powiedzieć, albo o co zapytać, aby nie naruszyć prywatności Keitha. Jakie były jeszcze podstawowe pytania, oprócz ulubionego jedzenia i koloru?

- Ulubiona muzyka?

- Chyba rock - odparł Keith. - A twoja?

- W sumie to lubię każdą muzykę - przyznał Lance. Tak, Lance zdecydowanie należał do osób, które znały teksty większości piosenek, niezależnie od gatunku czy języka. Śpiewał, kiedy tylko miał okazję i często za to obrywał, jeśli nie od rodziców czy rodzeństwa, to od przyjaciół. Ale to już nie jego wina, że nie mieli gustu. - No dobra, to... Chcesz obejrzeć jakiś film?

Keith został nieco wyrwany z kontekstu, spodziewając się raczej kolejnego przypadkowego pytania, dotyczącego gustu.

- Miałem ochotę obejrzeć X-menów. Wiesz, co to? - zapytał Lance.

- Oczywiście, że tak - rzucił Keith. - Kto nie zna X-menów?

- No to super! Podaj cyfrę!

- Co?

- Szybko, podaj cyfrę!

- Cztery...? - wyrzucił bez namysłu Keith.

- A więc oglądamy czwartą część i... - Lance spojrzał w ekran. - O, nie... „Geneza: Wolverine".

O ile sam lubił tę część, większość osób jej nie cierpiała. Zarówno Hunk jak i Pidge potrafili godzinami wymieniać jej wady, a Allura nie mogła stanął po stronie Lance'a bo ogólnie nie przepadała za X-menami.

- Rzuć jeszcze raz jakąś cyfrę - mruknął Lance.

- Czemu? Przecież ta część jest dobra - oznajmił Keith.

Latynos otworzył szerzej oczy.

- Serio? Do tej pory nie spotkałem jeszcze nikogo, kto by ją lubił. - Lance się uśmiechnął. - Może jednak nie jesteś taki najgorszy.

Keith spiorunował go wzrokiem, ale ostatecznie pokręcił tylko głową, uśmiechając się lekko.

Uśmiechnął się.

Lekko i niemal niezauważalnie, ale to zdecydowanie był uśmiech. Lance nigdy wcześniej nie widział tego wyrazu na jego twarzy i nie miał na myśli dzisiejszego dnia. Odkąd go znał, nie wydawało mu się, aby przyłapał Keitha kiedykolwiek na uśmiechaniu się, zawsze wydawał się być naburmuszony albo nie w humorze. Teraz, gdy kąciki jest ust były uniesione delikatnie w górę, jego twarz zdawała się być odrobinę jaśniejsza.

- A więc włączam część czwartą - zarządził Lance, wstukując tytuł na klawiaturze. Gdy film zaczął się już ładować, spojrzał z politowaniem na Keitha. - Zamierzasz oglądać z drugiego końca pokoju? - Wskazał na kanapę. - Możesz usiąść obok, wiesz?

Keith na początku nie wydawał się być przekonany, ale ostatecznie podniósł się z krzesła i usiadł obok Lance'a. Wcisnął się jednak widocznie w róg, wciąż zachowując dystans.

- Nie gryzę - westchnął Latynos.

Keith odwrócił się w jego stronę, lustrując go powoli spojrzeniem. Lance dostrzegł, że ma zaskakująco długie jak na chłopaka rzęsy i duże oczy o ładnych, szaro-niebieskich tęczówkach.

- No nie wiem, jeszcze dzisiaj rano zastrzegałeś, że możesz być psychopatą.

- O matko, będziesz mi to teraz wypominał?! - Lance wyrzucił ręce w górę, na co Keith ponownie się uśmiechnął.

- To chyba będzie moje nowe hobby.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top